Czarny czwartek

Gdynia. 17 grudnia 1970 roku: tragiczna pomyłka czy prowokacja?

Publikacja: 13.12.2010 11:08

Na pomoście wiodącym ze stacji kolejowej w Gdyni do stoczni i na peronach wojsko dokonało masakry st

Na pomoście wiodącym ze stacji kolejowej w Gdyni do stoczni i na peronach wojsko dokonało masakry stoczniowców idących rankiem 17 grudnia do pracy. Poprzedniego wieczoru wezwał ich do stawienia się w stoczni wicepremier Stanisław Kociołek

Foto: IPN

Red

Historia PRL obficie zroszona jest krwią robotników: Poznań ’56, Wybrzeże ’70, Radom i Ursus ’76, kopalnia Wujek ’81. Jednak 17 grudnia 1970 r. zajmuje w owym tragicznym szeregu miejsce szczególne, gdyż do gdyńskiej masakry wcale nie musiało dojść.

[srodtytul]To nie „kontrrewolucja”[/srodtytul]

Wiele wskazuje na to, że została ona sprowokowana przez władze komunistyczne. Tylko w jakim celu? Do dziś nie udało się tego jednoznacznie wyjaśnić. A może to jedynie tragiczny zbieg okoliczności? Tak twierdzą przeciwnicy tzw. spiskowej teorii dziejów oraz byli komunistyczni prominenci. Faktem pozostaje, że do czasu feralnego czwartku – w przeciwieństwie do Gdańska i Szczecina – nikt nie podpalał tutaj siedziby PZPR. Nikt też nie demolował sklepów. Protest gdyńskich robotników miał przebieg spokojny.

[wyimek]Według oficjalnego komunikatu żołnierze i milicjanci zabili w Gdyni 18 młodych mężczyzn. Większość ofiar stanowili chłopcy w wieku 15 – 20 lat [/wyimek]

Rankiem 15 grudnia 1970 r. zastrajkowali pracownicy Stoczni im. Komuny Paryskiej. Był to największy zakład w mieście zatrudniający ponad 9 tys. ludzi. Za ich przykładem poszli inni. Uformowali pochód, który pomaszerował pod gmach Prezydium Miejskiej Rady Narodowej (PMRN). Poszli tam, bo w Komitecie Miejskim PZPR nikt nie chciał z nimi rozmawiać. I sekretarz „robotniczej” partii uciekł przed robotnikami do sztabu Marynarki Wojennej. Tymczasem funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa donosili, iż wśród manifestantów „są takie nastroje, że chcieli nawet czerwony dywan rozesłać przed sekretarzem przy wejściu do komitetu”. Maszerując przez miasto, demonstranci śpiewali „Międzynarodówkę”. Jan Mariański, przewodniczący Prezydium MRN, poprosił demonstrantów, aby wybrali spośród siebie delegację. W przeciwieństwie do gdańszczan, gdynianie potrafili wybrać własnych reprezentantów, którzy weszli do Prezydium. Ludzie zgromadzeni na ulicy w napięciu oczekiwali na wynik negocjacji. Mariański uznał strajk za legalny i szybko zawarto porozumienie. W tym czasie w Gdańsku płonął już gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR.

Postulaty robotników miały charakter typowo socjalny: podnieść minimalne wynagrodzenie, zmniejszyć rozpiętość zarobków, zrekompensować podwyżkę cen z 13 grudnia 1970 r. itp. Demonstranci nie podważali ani socjalistycznego ustroju PRL, ani monopolu władzy PZPR. Obserwujący ich funkcjonariusze SB informowali: „Wszyscy zgromadzeni wypowiadali się za PZPR, za ustrojem socjalistycznym, wyrażali natomiast niezadowolenie co do ostatniej podwyżki”. To nie była „kontrrewolucja”. Ludzie domagali się tylko godnego życia.

[srodtytul]Wezwanie Kociołka[/srodtytul]

Po zawarciu porozumienia robotnicy wrócili do zakładów. Zawiązali Główny Komitet Strajkowy dla miasta Gdynia – protoplastę założonego w r. 1980 Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Komitet planował przeprowadzenie strajku okupacyjnego. Nie było mowy o walkach ulicznych. Komuniści nie dotrzymali umowy. Najbliższej nocy (z 15 na 16 grudnia) milicjanci wtargnęli do siedziby komitetu, brutalnie pobili jego członków, wywożąc ich do więzienia w Wejherowie. Tam zajęli się nimi funkcjonariusze SB, szantażując ich, strasząc i namawiając do podjęcia współpracy. Część aresztowanych uległa presji. Tak zakończył się krótki epizod gdyńskiego komitetu strajkowego.

Samo jego powstanie było jednak wydarzeniem bez precedensu w historii PRL. Niezależnie od władz partyjnych robotnicy wybrali własne przywództwo. Dziesięć lat przed powstaniem „Solidarności” stworzyli taktykę, którą z powodzeniem zastosowali w sierpniu 1980 r. Aresztowanie członków komitetu nosiło znamiona prowokacji. Po pierwsze oburzyło robotników, którzy już nazajutrz zaczęli się domagać uwolnienia kolegów. Gdynia zawrzała.

Po drugie pozbawiło robotników przywództwa. A tylko sprawne przywództwo mogło odwieść ich od pójścia do pracy 17 grudnia, kiedy to władze zdecydowały się zamknąć stocznię. A zdecydowały o tym między innymi z uwagi na niepokojące komunikaty dochodzące z Gdyni. Część z nich okazała się zresztą grubo przesadzona. Czy komuś zależało na sprowokowaniu władz centralnych do krwawego stłumienia protestu? Możliwe, że w ogóle nie doszłoby do masakry, gdyby władze pozwoliły komitetowi strajkowemu kierować robotnikami. Najlepiej dowodzi tego pokojowy przebieg strajku z sierpnia 1980 r.

Do dziś nie wiadomo, czy wieczorne wystąpienie wicepremiera Stanisława Kociołka z 16 grudnia było tragiczną pomyłką, czy też elementem prowokacji. Podczas gdy wojsko przygotowywało się do blokady stoczni, Kociołek – jak gdyby nigdy nic – wezwał robotników do stawienia się rano w pracy. Na swoje nieszczęście – posłuchali.

[srodtytul]Prosto pod lufy[/srodtytul]

Czwartek, 17 grudnia Przystanek Gdynia Stocznia, tuż przed godz. 6. Pociągi podmiejskie co kilka minut dowożą ludzi. W okolicznych zakładach pracuje ponad 30 tys. osób. Z powodu remontu trakcji elektrycznej muszą przesiadać się tutaj wszyscy pasażerowie Szybkiej Kolei Miejskiej, także ci jadący do Gdańska i Wejherowa. Takie zagęszczenie ludzi, w połączeniu z panującym na peronie zamieszaniem, musiało wywołać panikę. Potężniejący z każdą chwilą tłum nie dostrzegał zagrożenia. Było jeszcze ciemno. Na nic zdały się ogłaszane przez głośniki komunikaty o zamknięciu stoczni. Zresztą nie wszyscy je słyszeli. Ludzie, zamiast się wycofać – zawieszonym ponad peronem pomostem lub wprost przez torowisko – w stronę ul. Czerwonych Kosynierów (obecnie ul. Morska), ruszyli prosto pod karabinowe lufy.

Do dziś nie wiemy, dlaczego – skoro chodziło o blokadę stoczni – żołnierze ustawieni byli tuż za przystankiem, aż kilometr od stoczni? Czy planujący tę operację wojskowi nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństwa? Wątpliwe. „Padła komenda ostrzegawcza dowódców: »Nie zbliżać się, bo wojsko będzie strzelać!« – wspominał po latach uczestniczący w pacyfikacji robotników płk Eugeniusz Stefaniak. – Nadal bez skutku. Wówczas padł wystrzał armatni z czołgu – dla postraszenia. Efekt huku, błysku i świstu był piorunujący. Pocisk poszybował na przeciwległe wzgórza. Na 30 – 40 sekund gromada ludzka zastygła w bezruchu. Po chwili rozległy się głośne wołania: »Chłopaki, oni strzelają ze ślepaków, chodźmy, pokażemy tym gnojkom!«. Tłum nieśmiało ruszył”.

Niektórzy chwycili za kamienie, inni obrzucali żołnierzy wyzwiskami. Ci zaś, zgodnie z rozkazem, zaczęli strzelać. Serie z karabinów maszynowych zebrały krwawe żniwo. Stłoczonych na przystanku ludzi zaatakowały helikoptery. Zrzucały petardy i gazy łzawiące. Podobno petardy rzucał sam wiceminister obrony narodowej gen. Grzegorz Korczyński. Niektórzy świadkowie widzieli też, jak strzelano z helikopterów z broni maszynowej. Inni wspominają snajperów strzelających z okolicznych bloków. Podobna sytuacja powtórzyła się około godz. 9. W rejonie przystanku zginęło – według oficjalnych danych – 13 osób. Szli do pracy. Mieli kanapki w torbach.

[srodtytul]Zbrodnia bez kary[/srodtytul]

Na ul. Czerwonych Kosynierów ludzie podnieśli ciało jednego z zabitych (najprawdopodobniej 18-letniego Zbigniewa Godlewskiego) i ruszyli przez miasto. Doszli do gmachu PMRN. Tam rozpędziło ich wojsko. „Byliśmy po prostu wściekli – wspomina idąca w pochodzie Ewa Jażdżewska. – I wydawało nam się, że musi to zobaczyć świat, bo to jest niewyobrażalne”. Pochód ten opisuje „Ballada o Janku Wiśniewskim”.

W okolicy przystanku Wzgórze Nowotki (obecnie Wzgórze św. Maksymiliana) uzbrojeni w kamienie manifestanci wdali się w regularną walkę z milicją. Zginęły kolejne cztery osoby.

18. ofiara padła na placu Kaszubskim. Starcia trwały do godz. 14. Aż do wieczora milicjanci urządzali łapanki. Sprawdzali ręce przechodniów. Ci, którzy mieli je zabrudzone, byli aresztowani jako podejrzani o udział w starciach. Schwytanych ludzi milicjanci zapędzali do Prezydium MRN. Tam okrutnie ich bili i poddawali torturom, jak obcinanie włosów nożem. Brutalności milicji nie sposób jednak logicznie wytłumaczyć. Jak zauważył Robert Chrzanowski: „W Prezydium MRN wybito 36 okien wartych 9 tys. ówczesnych złotych – w Gdańsku spłonął gmach KW PZPR wart ponad 10 mln, ale to Gdynia stała się celem brutalnego odwetu władz”.

Dodajmy też, że w trakcie całych – sprowokowanych blokadą stoczni – zamieszek manifestanci zdemolowali tylko jeden sklep. Wielu twierdzi, że Gdynia poniosła karę za Gdańsk. Możliwe też, że komuniści ukarali miasto za zorganizowanie komitetu strajkowego. Pamiętajmy, że był to rok 1970. Na niezależny związek zawodowy trzeba było czekać jeszcze dziesięć długich lat.

Według oficjalnego komunikatu Prokuratury Wojewódzkiej w Gdańsku na ulicach Gdyni żołnierze i milicjanci zabili 18 młodych mężczyzn. Jedynie trzech z nich skończyło trzydziestkę. Większość ofiar stanowili chłopcy w wieku 15 – 20 lat. Podobnie było z rannymi. Spośród 75 postrzelonych – według oficjalnych statystyk – jedynie trzy osoby przekroczyły 30. rok życia. Aż 37 rannych miało poniżej 20 lat. Często wspomina się o robotniczym charakterze grudniowej rewolty. To obraz niepełny. Wśród zabitych było 11 robotników, sześciu uczniów i student. Władze pochowały ich nocą, w asyście funkcjonariuszy SB, dopuszczając do pogrzebu jedynie najbliższą rodzinę. Dopiero 18 stycznia 1971 r. lokalny „Głos Wybrzeża” opublikował oficjalną listę ofiar. Do dziś nie ukarano winnych gdyńskiej masakry.

Historia PRL obficie zroszona jest krwią robotników: Poznań ’56, Wybrzeże ’70, Radom i Ursus ’76, kopalnia Wujek ’81. Jednak 17 grudnia 1970 r. zajmuje w owym tragicznym szeregu miejsce szczególne, gdyż do gdyńskiej masakry wcale nie musiało dojść.

[srodtytul]To nie „kontrrewolucja”[/srodtytul]

Pozostało 97% artykułu
Historia
Zaprzeczał zbrodniom nazistów. Prokurator skierował akt oskarżenia
Historia
Krzysztof Kowalski: Kurz igrzysk paraolimpijskich opadł. Jak w przeszłości traktowano osoby niepełnosprawne
Historia
Kim byli pierwsi polscy partyzanci?
Historia
Generalne Gubernatorstwo – kolonialne zaplecze Niemiec
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Historia
Tysiąc lat polskiej uczty
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje