O pustynny brzeg, który stał się grobem dla wielu żeglarzy, uderzają lodowate fale oceanu. Na ciemnym wulkanicznym piasku bieleją szczątki muszli, wyschnięte wodorosty, a także kości wielorybów, fok, a może nawet i marynarzy. Jak okiem sięgnąć, roztaczają się zachwycające widoki, rzeźbione wiatrem gigantyczne wydmy, powietrze drgające od skwaru, jary i zagłębienia terenu wypełnione wodą, gdzie często schodzą się pustynne zwierzęta. Wokół panuje absolutna cisza i magiczny nastrój, który sprawia wrażenie kompletnej izolacji od reszty świata. Jestem na otoczonym złą sławą Skeleton Coast, Wybrzeżu Szkieletowym, lub – jak mawiali kiedyś Portugalczycy – Wybrzeżu Piekieł. Gęste mgły, które pustynia tworzy w kontakcie z wilgocią oceanu, niebezpieczne prądy morskie, potężne fale i silne wiatry były tutaj przyczyną licznych tragedii. Na przestrzeni wielu kilometrów plaża usłana jest wrakami zasypywanych przez wydmy statków, które zżera stopniowo rdza, by w końcu doprowadzić do rozpadu na wiele segmentów. Swego czasu Lonely Planet nazwał pustynię „miejscem najbardziej przypominającym Marsa, które można odwiedzić bez statku kosmicznego”.