Powód tego nieszczęścia nie został do dziś ustalony, ale istnieje kilka wersji wydarzenia. Uważa się, że skutkiem paniki były rozruchy antyżydowskie, największe w historii Warszawy.
Pali się!
„Kurier Warszawski" z 27 grudnia zamieścił tytuł „Ponure mieliśmy święta". Panika trwała pół godziny, a rzecz prawdopodobnie zaczęła się tak...
W pierwszy dzień świąt 1881 r. do wspomnianego już kościoła wepchnął się tłum ludzi. Według oficjalnego śledztwa prowadzonego przez prokuratora warszawskiego sądu okręgowego Połtana, jeden z wiernych – Władysław, syn Wojciecha K., stojący w tylnej części świątyni – zauważył, że jego żona zemdlała, a obok zasłabła druga niewiasta. Zdaniem prokuratora, „obrócił się do najbliższych z tłumu i powiedział – wychodźcie, bo kobiety mdleją". Ktoś z wiernych zawołał: „Wody!", a potem słyszano drugi głos: „Pożar!". Tłum naparł na wyjścia od strony Krakowskiego Przedmieścia.
Kobiety, stanowiące większość ludzi z tyłu kościoła, przewracały się w kruchcie i na schodach. Na jedną warstwę leżących waliła się druga. Tłum skłębił się niebywale, co widać na grawiurze z epoki.
Co ciekawe, „podczas gdy to się działo, u ołtarza prawie nie wiedziano o groźnym położeniu, panował spokój". Na miejscu pojawiła się policja, potem straż pożarna. Ludzi ewakuowano po drabinach. Początkowo sądzono, że zginęło 13 osób, ale ostatniego dnia grudnia ukazała się oficjalna lista z 28 nazwiskami i dwoma osobami niezidentyfikowanymi (zginęło tylko siedmiu mężczyzn). Najbardziej znaną ofiarą była „hrabina Stanisławowa Aleksandrowiczowa znajdująca się na schodach kościoła; poniosła śmierć wskutek uduszenia".