Reklama
Rozwiń
Reklama

Bezmyślnie trwożliwe tłumy

Pierwszego dnia świąt Bożego Narodzenia roku 1881 zginęło na schodach kościoła św. Krzyża 30 osób, a 26 odniosło rany

Publikacja: 31.12.2011 08:00

Ry­sow­nik „Kło­sów” utrwa­lił strasz­li­wie splą­ta­ny tłum przed ko­ścio­łem św. Krzy­ża w Bo­że N

Ry­sow­nik „Kło­sów” utrwa­lił strasz­li­wie splą­ta­ny tłum przed ko­ścio­łem św. Krzy­ża w Bo­że Na­ro­dze­nie 1881 r. Ci, któ­rzy zna­leź­li się na spo­dzie spły­wa­ją­cej ludz­kiej fa­li, zo­sta­li za­du­sze­ni

Foto: Rzeczpospolita, Jak Jakub Ostałowski

Po­wód te­go nie­szczę­ścia nie zo­stał do dziś usta­lo­ny, ale ist­nie­je kil­ka wer­sji wy­da­rze­nia. Uwa­ża się, że skut­kiem pa­ni­ki by­ły roz­ru­chy an­ty­ży­dow­skie, naj­więk­sze w hi­sto­rii War­sza­wy.

Pa­li się!

„Ku­rier War­szaw­ski" z 27 grud­nia za­mie­ścił ty­tuł „Po­nu­re mie­li­śmy świę­ta". Pa­ni­ka trwa­ła pół go­dzi­ny, a rzecz praw­do­po­dob­nie za­czę­ła się tak...

W pierw­szy dzień świąt 1881 r. do wspo­mnia­ne­go już ko­ścio­ła we­pchnął się tłum lu­dzi. We­dług ofi­cjal­ne­go śledz­twa pro­wa­dzo­ne­go przez pro­ku­ra­to­ra war­szaw­skie­go są­du okrę­go­we­go Po­łta­na, je­den z wier­nych – Wła­dy­sław, syn Woj­cie­cha K., sto­ją­cy w tyl­nej czę­ści świą­ty­ni – za­uwa­żył, że je­go żo­na ze­mdla­ła, a obok za­sła­bła dru­ga nie­wia­sta. Zda­niem pro­ku­ra­to­ra, „ob­ró­cił się do naj­bliż­szych z tłu­mu i po­wie­dział – wy­chodź­cie, bo ko­bie­ty mdle­ją". Ktoś z wier­nych za­wo­łał: „Wo­dy!", a po­tem sły­sza­no dru­gi głos: „Po­żar!". Tłum na­parł na wyj­ścia od stro­ny Kra­kow­skie­go Przed­mie­ścia.

Ko­bie­ty, sta­no­wią­ce więk­szość lu­dzi z ty­łu ko­ścio­ła, prze­wra­ca­ły się w kruch­cie i na scho­dach. Na jed­ną war­stwę le­żą­cych wa­li­ła się dru­ga. Tłum skłę­bił się nie­by­wa­le, co wi­dać na gra­wiu­rze z epo­ki.

Co cie­ka­we, „pod­czas gdy to się dzia­ło, u oł­ta­rza pra­wie nie wie­dzia­no o groź­nym po­ło­że­niu, pa­no­wał spo­kój". Na miej­scu po­ja­wi­ła się po­li­cja, po­tem straż po­żar­na. Lu­dzi ewa­ku­owa­no po dra­bi­nach. Po­cząt­ko­wo są­dzo­no, że zgi­nę­ło 13 osób, ale ostat­nie­go dnia grud­nia uka­za­ła się ofi­cjal­na li­sta z 28 na­zwi­ska­mi i dwo­ma oso­ba­mi nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ny­mi (zgi­nę­ło tyl­ko sied­miu męż­czyzn). Naj­bar­dziej zna­ną ofia­rą by­ła „hra­bi­na Sta­ni­sła­wo­wa Alek­san­dro­wi­czo­wa znaj­du­ją­ca się na scho­dach ko­ścio­ła; po­nio­sła śmierć wsku­tek udu­sze­nia".

Reklama
Reklama

A te­raz dru­ga stro­na me­da­lu. Otóż ko­rzy­sta­jąc z za­mie­sza­nia w mie­ście i przy­by­cia pod ko­ściół du­żej licz­by po­li­cjan­tów, „kil­ku­dzie­się­ciu ło­trów" uda­ło się na ul. Grzy­bow­ską, do ży­dow­skich skle­pów, usi­łu­jąc je zra­bo­wać. W mia­sto po­szła wieść, że przy­czy­ną nie­szczę­ścia był mło­dy ży­dow­ski zło­dziej zła­pa­ny w ko­ście­le na go­rą­cym uczyn­ku, któ­ry wy­rwał się i uciekł, krzy­cząc: „Go­re!". „Obu­rzo­na" war­szaw­ska ho­ło­ta, ko­rzy­sta­jąc ze spo­sob­no­ści, ru­nę­ła w uli­ce ży­dow­skie i za­czę­ła ra­bu­nek na nie­spo­ty­ka­ną ska­lę. Roz­ru­chy an­ty­se­mic­kie (niebę­dą­ce te­ma­tem te­go ar­ty­ku­łu) przy­ćmi­ły po la­tach ka­ta­stro­fę w ko­ście­le. Nie­któ­rzy uwa­ża­ją, że pa­ni­ka zo­sta­ła ce­lo­wo wy­wo­ła­na, a wła­dzom car­skim szło o skłó­ce­nie dwóch na­cji.

Po pa­ru ty­go­dniach ofi­cjal­nie stwier­dzo­no, że „ze wszyst­kich osób obec­nych na nabo­żeń­stwie w ko­ście­le i ba­da­nych w śledz­twie nikt nie wi­dział Ży­dów. Nikt nie po­twier­dzał kra­dzie­ży (...) żad­ne­go po­stron­ne­go przy­go­to­wa­nia do ka­ta­stro­fy nie by­ło".

Śpie­wy w sy­na­go­dze

Ko­lej­na wiel­ka pa­ni­ka wy­bu­chła w lu­tym 1888 r., kie­dy to do sy­na­go­gi na Tło­mac­kiem wpusz­czo­no za du­żo osób. Dzien­ni­karz pol­sko­ję­zycz­ne­go „Izra­eli­ty" po­da­wał, iż bu­dy­nek przy­sto­so­wa­ny był do przy­ję­cia 2000 osób, zaś w środ­ku zna­la­zło się po­nad dwa i pół ty­sią­ca. Zro­bi­ło się dusz­no. Ko­bie­ty mdla­ły (w świą­ty­niach ju­da­istycz­nych sie­dzą na wy­dzie­lo­nym miej­scu), za­czę­ły wo­łać wo­dy, a ktoś za­wo­łał: „Po­li­cja!". Wy­buchł tu­mult, na­par­to na wyj­ścia i za­mie­sza­nie trwa­ło 10 mi­nut. Po­tem „zna­le­zio­no trzy mło­de nie­wia­sty le­żą­ce bez ży­cia i kil­ka­na­ście ze­mdla­łych i po­ka­le­czo­nych". Ży­cie stra­ci­ły, co jest istot­ne dla ca­łej spra­wy, 20-let­nia Szajn­dla Cu­lan­der, 19-let­nia Cha­ja Le­bens­baum i 21-let­nia Tau­ba Gut­ste­in.

Ana­li­za ca­łe­go zda­rze­nia, po­czy­nio­na przez re­dak­cję „Izra­eli­ty", upa­try­wa­ła przy­czy­ny nie­szczę­ścia w „bez­myśl­nie trwoż­li­wym uspo­so­bie­niu ze­bra­nych tłu­mów". Po ja­kimś cza­sie zwró­co­no uwa­gę na fakt, że w obu ka­ta­stro­fach bra­ły udział głów­nie ko­bie­ty, i to mło­de – prze­waż­nie słu­żą­ce przy­by­łe ze wsi.

Dziś wie­my, że mię­dzy w latach 1830 – 1881 lud­ność War­sza­wy wzro­sła po­naddwu­krot­nie i po­ja­wi­ło się mnó­stwo osób niezna­ją­cych za­sad ży­cia w mie­ście, a re­agu­ją­cych tak jak u sie­bie na wsi – uciecz­ką. Za­dep­ta­ne ko­bie­ty sta­ły z ty­łu świą­tyń i przy­naj­mniej w sy­na­go­dze bar­dziej in­te­re­so­wa­ły je pięk­ne śpie­wy od mo­dli­twy, jak uwa­ża­ła re­dak­cja „Izra­eli­ty".

Po la­tach sto­łecz­ne ga­ze­ty za­uwa­ża­ły, że „w świą­ty­niach nie mo­że wy­buch­nąć gwał­tow­ny po­żar, bo nie ma się co pa­lić, a zło­dziej nie ma szans umknąć z gę­ste­go tłu­mu". I to wy­da­je się być sen­sow­nym tłu­ma­cze­niem obu wy­pad­ków. Trze­ci po­wód to rze­czy­wi­ście ir­ra­cjo­nal­na trwoż­li­wość tłu­mu.

Reklama
Reklama

Pro­ce­sja

W ga­ze­cie „Praw­da" z ro­ku 1905 zna­la­złem na­stę­pu­ją­cy frag­ment: „w dzień Bo­że­go Cia­ła, w cza­sie pro­ce­syi na Kra­kow­skiem Przed­mie­ściu, tłum zdję­ty stra­chem na sku­tek krzy­ku, jak się po­tem oka­za­ło wy­wo­ła­ne­go ze­mdle­niem dziec­ka w ciż­bie, rzu­cił się do uciecz­ki".

Jesz­cze pre­cy­zyj­niej opi­sał to „Ku­ry­er Na­ro­do­wy", usta­la­jąc, że tłum tak ści­snął dziec­ko, iż po­czę­ło mdleć. Nie­zbyt roz­gar­nię­ta mat­ka zamiast się na­tych­miast wy­co­fać, za­czę­ła krzy­czeć. In­ni, są­dząc, że sta­ło się coś bar­dzo złe­go, pod­nie­śli la­rum i – jak do­nie­śli re­por­te­rzy kil­ku dzien­ni­ków – „pcha­no się do bram, prze­ska­ki­wa­no przez szta­che­ty, któ­re wresz­cie po­ła­ma­no, tra­to­wa­no się wza­jem­nie w bez­ro­zum­nem za­pa­mię­ta­niu". Pa­ni­ka do­szła do te­go, że ucie­ka­ją­cy lu­dzie zbie­gli na­wet Bed­nar­ską na Ma­riensz­tat i tam jesz­cze prze­wra­ca­li się na­wza­jem. Po­szko­do­wa­ne zo­sta­ły 24 oso­by, z któ­rych dwie mia­ły po­ła­ma­ne koń­czy­ny. Siń­ców i drob­nych po­ka­le­czeń nie li­czo­no.

„Do za­kry­styi ko­ścio­ła Ber­nar­dy­nów i św. Ja­na za­nie­sio­no ca­łe sto­sy ka­pe­lu­szy ko­bie­cych, cy­lin­drów, pa­ra­so­lek, la­sek". Po­li­tycz­nych ani ra­so­wych pod­tek­stów nie do­szu­ki­wa­no się.

Le­min­gi

Wię­cej przy­pad­ków pa­ni­ki w na­szym mie­ście nie zna­la­złem. Od­no­to­wa­no jed­nak spo­ro za­cho­wań cha­rak­te­ry­zu­ją­cych się stra­chem i ir­ra­cjo­nal­nym dzia­ła­niem. Jed­no z bar­dziej zna­nych zda­rzeń (a i tak już za­po­mnia­nych) mia­ło miej­sce w noc świę­to­jań­ską ro­ku 1954. Opi­sy­wa­łem je swe­go cza­su w var­sa­via­nach, więc tyl­ko przy­po­mnę, że ofi­cjal­ny ko­mu­ni­kat brzmiał: „Na przy­sta­ni wod­nej w po­bli­żu mo­stu Ślą­sko­-Dą­brow­skie­go na sku­tek du­że­go sku­pie­nia lu­dzi, któ­rzy w na­tło­ku sta­ra­li się szyb­ko do­stać na sta­tek, po­rę­cze mo­stu wy­gię­ły się, po­most uległ za­ła­ma­niu". Po­da­no in­for­ma­cje o śmier­ci 18 osób, choć we­dług nie­za­leż­nych re­la­cji by­ło ich wię­cej. Tłum pchał się, bo chciał wsiąść, na­to­miast spo­tka­łem się i z ta­ką wer­sją, że ktoś z ty­łu za­wo­łał: „Prę­dzej, bo już od­pły­wa!". Lu­dzie prze­stra­szy­li się, że zo­sta­ną na brze­gu, na­par­li i... Oczy­wi­ście nie był to kla­sycz­ny przy­pa­dek pa­ni­ki, wią­żą­cej się ze stra­chem o wła­sne ży­cie, ale skut­ki po­dob­ne.

Pchano się do bram, przeskakiwano przez sztachety, które wreszcie połamano, tratowano się wzajemnie w bezrozumnem zapamiętaniu

Ko­lej­ny wy­pa­dek pa­ni­ki, choć w mi­niska­li, wi­dzia­łem pod ki­nem Po­lo­nia, bo­daj­że w ro­ku 1980. Był to pierw­szy,

Reklama
Reklama

w mia­rę pu­blicz­ny po­kaz filmu kung-fu „Wej­ście smo­ka", za za­pro­sze­nia­mi. Tłum strasz­ny, pcha­li się głów­nie ci bez wej­śció­wek. I na­raz ktoś z ty­łu za­wo­łał: „Mi­li­cja idzie!". Każ­dy więc chciał do­stać się jak naj­szyb­ciej. Skut­kiem cze­go by­ło kil­ka zła­ma­nych że­ber. Ot, ta­ka w mia­rę niesmut­na aneg­do­ta.

Trze­cim przy­pad­kiem jest zja­wi­sko le­min­gów. Zaj­mu­jąc się przed la­ty mo­to­ry­za­cją i spra­wa­mi bez­pie­czeń­stwa ru­chu, za­uwa­ży­łem dziw­ne re­ak­cje lu­dzi na przej­ściach dla pie­szych. Kie­dy tłum stoi przed świa­tłem czer­wo­nym, ni­gdy nie wej­dzie na jezd­nię. Prze­cho­dzi jed­na oso­ba, dwie, na­wet trzy – lu­dzie sto­ją. Kie­dy ru­szy wię­cej, i to w róż­nych miej­scach, to na­wet gdy jest czer­wo­ne, tłum wa­li na jezd­nię, a tyl­ne gru­py spy­cha­ją przed­nie, jak­by się wszy­scy ba­li, że nie zdą­żą przejść. Miej­skie le­min­gi.

Varsaviana Rafała Jabłońskiego czytaj także na www.zyciewarszawy.pl/varsaviana

Po­wód te­go nie­szczę­ścia nie zo­stał do dziś usta­lo­ny, ale ist­nie­je kil­ka wer­sji wy­da­rze­nia. Uwa­ża się, że skut­kiem pa­ni­ki by­ły roz­ru­chy an­ty­ży­dow­skie, naj­więk­sze w hi­sto­rii War­sza­wy.

Pa­li się!

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Reklama
Historia
Wielkie Muzeum Egipskie otwarte dla zwiedzających. Po 20 latach budowy
Materiał Promocyjny
Aneta Grzegorzewska, Gedeon Richter: Leki generyczne też mogą być innowacyjne
Historia
Kongres Przyszłości Narodowej
Historia
Prawdziwa historia agentki Krystyny Skarbek. Nie była polską agentką
Historia
Niezależne Zrzeszenie Studentów świętuje 45. rocznicę powstania
Materiał Promocyjny
Osiedle Zdrój – zielona inwestycja w sercu Milanówka i… Polski
Historia
Którędy Niemcy prowadzili Żydów na śmierć w Treblince
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama