W rzeczywistości to Stalin upierał się od wiosny 1945 r., aby niemieckich zbrodniarzy wojennych postawić przed trybunałami wojennymi. Wielu ochronił, w myśl swojego słynnego zdania: „Hitlerzy przychodzą i odchodzą, a naród niemiecki pozostaje”.
Amerykanie z początku mieli zupełnie inne zamiary. 7 czerwca 1944 r., dzień po lądowaniu wojsk alianckich na plażach Normandii, w Białym Domu odbyła się uroczysta kolacja na cześć goszczącego w USA premiera polskiego rządu na uchodźstwie Stanisława Mikołajczyka. W pewnym momencie prywatna rozmowa szefa polskiego rządu z prezydentem Stanów Zjednoczonych Franklinem D. Rooseveltem, której przysłuchiwali się najwyżsi rangą amerykańscy dowódcy i szefowie resortów, przeszła na temat powojennych rozliczeń Niemiec za zbrodnie wojenne. Amerykański przywódca oświadczył z rozbrajającą szczerością, że popiera koncepcję „likwidacji 50 tys. niemieckich oficerów przebywających w radzieckich obozach jenieckich”. Po czym bez najmniejszego skrępowania dodał, że wszystkich niemieckich zbrodniarzy należy karać śmiercią bez wyroku sądowego. Te słowa wywołały wyraźne poruszenie wśród przysłuchujących się dowódców Połączonego Komitetu Szefów Sztabów. Zauważył to sekretarz wojny Henry L. Stimson, który delikatnie zwrócił uwagę, że taka forma zemsty nie przystoi demokracjom przestrzegającym norm prawa międzynarodowego. Nie omieszkał jednak dwa dni później zapisać w swoim pamiętniku: „Niech Rosja wykona brudną robotę, której my zwyczajnie ojcować nie powinniśmy”. Swojego wstrętu wobec Niemców nie krył także amerykański sekretarz stanu Cordell Hull, który domagał się zbiorowej likwidacji wszystkich członków NSDAP, organizacji pokrewnych, wszystkich wysokich przedstawicieli i urzędników cywilnych III Rzeszy Niemieckiej. Już rok wcześniej, 16 marca 1943 r., podczas obiadu z brytyjskim ambasadorem w USA Edwardem F. Woodem, 1. hrabią Halifaksu, Hull oświadczył, że zamierza namówić prezydenta Roosevelta do fizycznej eksterminacji wszystkich nazistowskich przywódców i urzędników „aż do najniższych szeregów”. Koncepcję tę potwierdził jesienią 1944 r., gdy oznajmił Eisenhowerowi: „gdyby to ode mnie zależało, wziąłbym za łby Hitlera, Mussoliniego i Tōjō oraz ich wszystkich arcyłotrów i popleczników, poddałbym masowej rozprawie przed sądem wojennym, nazajutrz zaś rano o poranku nastąpiłoby historyczne wydarzenie”.