Według średniowiecznej legendy ich szczątki zostały odnalezione przez św. Helenę razem z relikwiami Krzyża Świętego. Matka cesarza Konstantyna postanowiła przewieźć je do Konstantynopola, a następnie do Mediolanu. Dziewięć wieków później cesarz Fryderyk Barbarossa zdobył Mediolan i zrabował szczątki, które zostały umieszczone w wykonanym przez Mikołaja z Verdun złotym relikwiarzu, umieszczonym nad ołtarzem głównym archikatedry św. Piotra i Najświętszej Marii Panny w Kolonii. Najnowsze badania potwierdzają, że czaszki z kolońskiego relikwiarza należały do trzech mężczyzn w różnym wieku. I w zasadzie tylko tyle wiemy o tych relikwiach, ponieważ władze diecezji kolońskiej nie wyraziły dotychczas zgody na ich dokładne zbadanie.
Czy zatem możemy uznać, że opisana w Ewangelii św. Mateusza wizyta trzech królów odbyła się w Betlejem? Bardzo wątpliwe, żeby ówcześni władcy podróżowali incognito. Zresztą samo tłumaczenie Biblii nie jest jednoznaczne. Biblia Tysiąclecia wspomina jedynie o ich wizycie w Jerozolimie i wcale nie nazywa ich królami, tylko mędrcami. To zasadnicza różnica. Wydany w 1990 r. zbiór komentarzy biblijnych autorstwa trzech amerykańskich księży: Raymonda E. Browna, jezuity Josepha Fitzmyera i karmelity Rolanda Murphy'ego tłumaczy, że greckie słowo „magoi" zostało użyte przez Mateusza w dość ogólnym znaczeniu i „nie oznacza królów, lecz raczej posiadających astrologiczną wiedzę tajemną". Być może Kacper, Melchior i Baltazar byli zaratustriańskimi kapłanami z Persji lub babilońskimi astrologami szukającymi miejsca, z którego mogliby najlepiej obserwować zjawisko, które znamy z ewangelii jako Gwiazdę Betlejemską. I to właśnie ona jest jedynym elementem uwiarygodniającym ewangeliczną opowieść o tajemniczej wizycie w betlejemskiej stajence.
Profesor Grant J. Mathews, dyrektor Centrum Astrofizyki Teoretycznej i Kosmologii Uniwersytetu Notre Dame w stanie Maryland, obliczył, że 17 kwietnia 6 r. p.n.e. mieszkańcy dzisiejszego Betlejem ujrzeli tuż przed wschodem słońca niezwykle silne światło, co było efektem ułożenia się w jednej linii Saturna, Jowisza i Księżyca. Z kolei grecki astronom George Banos dopatruje się w Gwieździe Betlejemskiej światła Urana, planety nieznanej w I w. n.e.
Astronomowie od wieków próbują zidentyfikować Gwiazdę Betlejemską. Już w 1603 r. niemiecki astronom Johannes Kepler obliczył, że jesienią 7 r. p.n.e. doszło do potrójnej koniunkcji Jowisza i Saturna. Zjawisko to występuje co 800 lat. Dla mieszkańców starożytnej Judei było więc nieznane i niezrozumiałe. Siła światła przepowiadała narodziny kogoś niezwykłego. Dla Judejczyków mógł nim być jedynie Mesjasz. Zresztą sama Ewangelia św. Mateusza podsuwa pewne wskazówki. Ewangelista pisze bowiem: „A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię". Takim ruchomym obiektem mogła być kometa Halleya, którą w swej „Historii Rzymu" opisał Lucjusz Kasjusz Dion Kokcejanus. O komecie „wiszącej nad Jerozolimą" w 64 r. n.e. wspomina także Józef Flawiusz w „Wojnie żydowskiej". Podobnie jak w 12 r. p.n.e. jej kształt przypominał miecz, którego ostrze było skierowane w stronę Betlejem. Czy ówcześni mieszkańcy Judei mogli otrzymać od Boga bardziej widoczny znak, gdzie miał narodzić się Mesjasz?