Theodore Roosevelt: Człowiek, który pokonał własne słabości. Część 1

Nie było w historii amerykańskiej prezydentury postaci równie barwnej jak Theodore Roosevelt. Najmłodszy gospodarz Białego Domu tryskał energią, humorem i nie wahał się podejmować nawet bardzo trudnych decyzji. Niewiele osób wiedziało, jak wiele smutku nosił w sercu.

Aktualizacja: 14.11.2019 17:13 Publikacja: 14.11.2019 16:01

Theodore Roosevelt, 26. prezydent Stanów Zjednoczonych w latach 1901–1909

Theodore Roosevelt, 26. prezydent Stanów Zjednoczonych w latach 1901–1909

Foto: BIBLIOTEKA KONGRESU USA

Theodore Roosevelt 4 marca 1901 r. objął fotel wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Był przekonany, że to szczyt jego kariery politycznej. Jego szef, prezydent William McKinley, cieszył się wielką popularnością w społeczeństwie amerykańskim i tryskał zdrowiem. Nic nie wskazywało, że jego prezydentura wkrótce skończy się w tak dramatycznych okolicznościach. W 1900 r., w czasie konwencji Partii Republikańskiej w Filadelfii, prezydent William McKinley oświadczył, że nie chce Theodore'a Roosevelta na swojego zastępcę. Podobnie sam Roosevelt zdecydowanie oświadczył: „Nie przyjmę nominacji na wiceprezydenta w żadnych okolicznościach i to wszystko, co mam do powiedzenia".

Jednak jeden z najbardziej wpływowych liderów Partii Republikańskiej, senator Thomas C. Platt z Nowego Jorku, zainscenizował „spontaniczną" demonstrację delegatów popierających Theodore'a Roosevelta jako kandydata na wiceprezydenta. Rzekomo pod naciskiem tłumu i pod wpływem głębokiego wzruszenia Roosevelt zgodził się przyjąć kandydaturę i stanął do walki wyborczej o Biały Dom u boku 25. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Całe to wydarzenie było prawdopodobnie zainscenizowane, a sam Theodore Roosevelt wcale nie cieszył się tak wielkim poparciem, jak mogłoby się wydawać. Kiedy już delegaci przegłosowali jego kandydaturę, Mark Hanna, wpływowy biznesmen z Ohio, zawołał, przekrzykując tłum: „Czy nie zdajecie sobie sprawy, że tylko życie jednego człowieka dzieli tego szaleńca od Białego Domu?".

4 marca Theodore Roosevelt objął urząd wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Ale wcale nie cieszył się z tego powodu. Uważał, że znacznie więcej mógłby zdziałać na każdym innym stanowisku. Był bowiem człowiekiem czynu, wulkanem energii, który nie znosił bezczynności. Złość i frustrację wywołaną niemożnością wpływania na losy państwa rozładowywał na polowaniach, które stały się później jego znakiem firmowym.

I właśnie podczas jednego z takich polowań w górach Adirondacks w stanie Nowy Jork, 13 września 1901 r., otrzymał szokującą wiadomość, że siedem dni wcześniej prezydent William McKinley został postrzelony i jest w stanie agonalnym. Zdumiewający jest fakt, że informacja ta dotarła do niego dopiero po tygodniu, choć odległość z gór Adirondacks do Buffalo, gdzie Leon Czołgosz strzelał do prezydenta, wynosiła ledwie 500 kilometrów. Być może sam William McKinley nakazał nie powiadamiać swojego zastępcy, aby tym samym nie pozwolić mu zbyt wcześnie przejąć kontroli nad rządem. Roosevelt kazał natychmiast zwinąć obóz i jeszcze tej samej nocy zszedł z gór i wyjechał do Buffalo. Nie zdążył jednak pożegnać się z prezydentem. Kiedy dotarł do miasta, William McKinley już nie żył. Jeszcze tego samego dnia Theodore Roosevelt został zaprzysiężony na 26. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Kiedy obejmował urząd, miał 42 lata i 322 dni. Dotychczas jest najmłodszym szefem rządu w historii USA.

Mark Hanna, wspomniany biznesmen z Ohio, który wypowiedział profetyczną krytykę Roosevelta na konwencji wyborczej w Filadelfii, nie omieszkał i tym razem skomentować jego zaprzysiężenia: „Patrzcie, ten przeklęty kowboj został prezydentem Stanów Zjednoczonych".

Imperium rodzinne

Theodore Roosevelt urodził się 27 października 1858 r. na East 20th Street w Nowym Jorku. Był drugim z czworga dzieci Marthy Bulloch Roosevelt i jej męża Theodore'a Roosevelta seniora. Przyjaciele i rodzina nazywali zdrobniale państwa Rooseveltów Mittie i Thee. Ojciec przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych był znanym nowojorskim biznesmenem działającym w branży finansowej. Ciekawostką jest, że był także pradziadkiem przyszłej pierwszej damy USA Eleonory Roosevelt. Dziwnym zbiegiem okoliczności wychodząc za mąż za Franklina Delano Roosevelta, Eleonora nie musiała zmieniać nazwiska, ale o tym opowiem w artykule o 32. prezydencie USA.

Theodore Roosevelt senior był w czwartym pokoleniu potomkiem holenderskich imigrantów. Posiadał udziały w jednej z najstarszych firm na Wall Street – 200-letniej Roosevelt & Son. Była to firma o charakterze bankowym, ale nie bank w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dzisiaj nazwalibyśmy ją raczej funduszem inwestycyjnym. Roosevelt & Son zostało założone w 1797 r., a więc zaledwie siedem lat po tym, jak Alexander Hamilton wyemitował pierwsze obligacje rządowe o wartości 80 milionów dolarów, uruchamiając tym samym nowoczesny amerykański system bankowy. Założycielem firmy był James Jacobus Roosevelt. Siedziba znajdowała się na 97 Maiden Lane na Manhattanie. Syn Jamesa, Cornelius Roosevelt, dołączył do biznesu w 1818 r. jako wspólnik, stąd też firma zmieniła nazwę na James I. Roosevelt & Son.

W pierwszej dekadzie XIX w. firma Roosevelt & Son weszła do branży bankowej, kredytując firmy przemysłowe i kupców w Nowym Jorku. W 1824 r. Rooseveltowie byli jednymi ze współzałożycieli prężnego Chemical Bank. Do 1850 r. Roosevelt przeszedł z handlu produktami przemysłowymi na import szkła płaskiego, który był ważnym elementem trwającego wówczas w Nowym Jorku boomu budowlanego.

W 1865 r. Cornelius Roosevelt wycofał się z firmy i od tego czasu, do połowy lat 60. XIX w., spółka Roosevelt & Son rozpoczęła transformację, aby stać się pełnoprawnym domem bankowym koncentrującym się głównie na bankowości prywatnej i inwestycjach. W 1876 r. firma sprzedała swoją filię produkującą płyty szklane i od tej pory skupiała się wyłącznie na usługach finansowych. Znana była przede wszystkim z „obiektywnego doradztwa inwestycyjnego", które świadczyła na rzecz inwestorów instytucjonalnych, osób o wysokich dochodach oraz różnych trustów i majątków rodzinnych.

Przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych wychowywał się więc w domu, w którym rozmawiano o wahaniach kursów akcji na Wall Street, o przyszłości waluty narodowej, kierunkach rozwoju przemysłu, ale także o wsparciu różnych inicjatyw społecznych i charytatywnych. Można więc stwierdzić, że w przeciwieństwie do większości swoich poprzedników prezydent Theodore Roosevelt znał mechanizmy działania wolnego rynku.

Tęsknota za ojcem

Wiele lat później 26. prezydent Stanów Zjednoczonych tak pisał o swoim ojcu: „Mój ojciec, Theodore Roosevelt, był najlepszym człowiekiem, jakiego znałem. Łączył siłę i odwagę z łagodnością, czułością i wielką bezinteresownością. Nie tolerowałby u nas, dzieci, samolubstwa lub okrucieństwa, bezczynności, tchórzostwa lub nieprawdy. Kiedy dorastaliśmy, dał nam do zrozumienia, że ten sam standard czystego życia jest wymagany tak samo od chłopców jak od dziewcząt (...). Nigdy mnie fizycznie nie ukarał, chociaż raz naprawdę mnie wystraszył. Nie mam na myśli tego, że bałem się go jako kogoś złego, bo słusznie należała mi się kara. A poza tym my, jego dzieci, naprawdę go uwielbialiśmy. (...) Nigdy nie znałem nikogo, kto czerpałby więcej radości z życia, niż mój ojciec, lub kogoś, kto bardziej z całego serca wykonywał swoje obowiązki zawodowe. Nigdy nie spotkałem kogoś, kto bardziej cieszyłby się z połączenia radości życia z wykonywaniem obowiązków". Jednak to właśnie ta ciężka praca, którą tak uwielbiał Theodore Roosevelt senior, stała się powodem jego nagłej śmierci. Zmarł, gdy miał zaledwie 46 lat. Jego syn Theodore jun. miał wówczas niespełna 20 lat.

O ojcu wyrażał się do końca życia z najwyższą czcią i uwielbieniem, widząc w nim niedościgniony wzór dla siebie samego. „Mój ojciec interesował się wszystkimi zmianami społecznymi i sam wykonał ogromną ilość praktycznej pracy charytatywnej – pisał 26. prezydent USA. – Był wielkim, potężnym mężczyzną o lwiej twarzy, choć jego serce było pełne łagodności dla tych, którzy potrzebowali pomocy lub ochrony, a także pomocy przed prześladowaniem". Nie było w tych słowach odrobiny przesady: Theodore Roosevelt senior był filantropem w najszlachetniejszym rozumieniu tego słowa. Pomógł założyć nowojorskie Stowarzyszenie Pomocy Dzieciom (Children's Aid Society), Metropolitalne Muzeum Sztuki, Amerykańskie Muzeum Historii Naturalnej oraz pierwszy nowojorski dziecięcy szpital ortopedyczny. Pewien nowojorski historyk określił go jako człowieka „dobrych uczynków, żyjącego w dobrych czasach".

W wieku 46 lat zdiagnozowano u niego złośliwy nowotwór żołądkowo-jelitowy. Ojciec z początku ukrywał swoją chorobę przed synem, który właśnie rozpoczął studia na Uniwersytecie Harvarda. Jednak któregoś dnia 19-letni Theodore. został przez kogoś poinformowany, że ojciec jest w fatalnym stanie. Natychmiast wyjechał pociągiem z Cambridge do Nowego Jorku, ale do domu dotarł kilka godzin po śmierci ojca. H.W. Brands, biograf prezydenta Theodore'a Roosevelta, uważał, że niemożność pożegnania ojca pozostawiła w psychice przyszłego prezydenta trwały ślad. Stąd też ojciec urósł w jego wyobraźni do rangi ideału, którego sam nie mógł osiągnąć jako rodzic.

Walka z własnymi słabościami

Theodore jun. wychowywał się w bardzo zamożnym domu. Jednak nieustanne choroby spowodowały, że dzieciństwo wspominał z niechęcią. Ciągle dokuczała mu astma i miał kłopoty ze wzrokiem. Być może dlatego w życiu dorosłym miał silną wolę hartowania swojego organizmu na wędrówkach po lasach i górach. W tamtej epoce polowania były uznawane za sport. Późniejsza pasja myśliwska prezydenta nie wynikała z potrzeby zabijania zwierząt, była raczej znamieniem epoki, w której człowiek aktywny i zdrowy był zazwyczaj myśliwym.

Ze względu na znacznie gorszy stan zdrowia od rówieśników rodzice zdecydowali, że Theodore jun. będzie pobierał prywatne lekcje w domu. W miarę lat astma stawała się coraz bardziej dokuczliwa. Prezydent Roosevelt z rozrzewnieniem wspominał okres dzieciństwa, kiedy podczas ataków astmy ojciec czule go przytulał i uspokajał. Te duszące ataki astmy były szczególnie dokuczliwe w nocy. „Dopiero kiedy ojciec brał mnie na ręce, mogłem oddychać i spać" – wspominał ze wzruszeniem. Myślenie o ojcu i jego naukach nie opuszczało go ani na chwilę. Ojciec był niczym niewidoczny anioł, cały czas u jego boku. Ta miłość bez wątpienia graniczyła z obsesyjną tęsknotą.

W wieku 13 lat Theodore jun. został ciężko pobity przez dwóch rówieśników z sąsiedztwa. Od tej pory postanowił dużo ćwiczyć, aby nabrać sił i więcej nie pozwolić się krzywdzić. Ta wola osiągnięcia tężyzny fizycznej stała się jego natręctwem. Przedtem pochłaniał dużo książek i był raczej samotnikiem. Teraz chciał pokazać wszystkim dokoła, że pokona chorobę i nigdy więcej nie da się pobić. I rzeczywiście to postanowienie zmieniło jego życie. Odtąd nie chował się już przed światem, ale nieco zaczepnie próbował mu się przeciwstawić.

Z cherlawego astmatyka wyrósł silny, sprawny młody mężczyzna z wielkimi ambicjami na życie. Chciał studiować i podbijać świat. Należał do marzycieli, którzy nie dostrzegali przed sobą żadnych przeszkód. Zresztą z fortuną ojca nie było to takie trudne. Theodore jun. miał kilku prywatnych nauczycieli, którzy szykowali go na studia prawnicze na Uniwersytecie Harvarda, który w latach 70. XIX wieku był już najlepszą i najbardziej prestiżową uczelnią w Stanach Zjednoczonych. Nie oznaczało to, że Theodore traktował studia z nonszalancją. Wręcz przeciwnie, podchodził do nauki bardzo poważnie i z całą pewnością zasłużył na miano jednego z najlepszych studentów na roku. Kiedy w 1880 r. odbierał dyplom ukończenia studiów na Uniwersytecie Harvarda, pod względem ocen zajmował 21. miejsce spośród 177 studentów tego rocznika. Na studiach ujawniły się też jego talenty pisarskie. Na ostatnim roku napisał książkę „Wojna morska 1812 r.", która została wydana dwa lata później i trafiła do Akademii Wojennej w Annapolis jako podręcznik. W czasie studiów na Harvardzie nie zaniedbywał też rozwoju fizycznego. Zapisał się do klubu bokserskiego i ćwiczył na sali gimnastycznej, kiedy tylko mógł.

Największa tragedia

W tym czasie poznał piękną, 19-letnią Alice Hathaway Lee, z którą ożenił się już 27 października 1880 roku w kościele unitarnym w Brooklynie. On sam był od niej zaledwie o dwa lata starszy. Nie musiał się jednak martwić o bezpieczeństwo finansowe tego związku. Ojciec pozostawił mu w spadku olbrzymi jak na tamte czasy majątek: 200 tys. dolarów. Theodore mógł sobie pozwolić na dalsze studia prawnicze na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku bez obawy o koszty życia.

Małżeństwo nie przeszkodziło mu wstąpić do Gwardii Narodowej oraz Klubu Republikańskiego. Powoli zaczął go pociągać świat polityki. Chciał mieć wpływ na wydarzenia, które dzieją się w przestrzeni publicznej. Kiedy koledzy zwrócili mu uwagę, że politycy to najczęściej zwykli oszuści i szumowiny, odpowiedział im: „Jeśli tak jest rzeczywiście, oznacza to, że ludzie, których ja znam, nie należą do klasy rządzącej... Moim zamiarem jest być członkiem klasy rządzącej". To postanowienie realizował mimo kolejnych ciosów, które wkrótce miał przynieść los.

Mając zaledwie 23 lata i będąc jeszcze studentem, został wybrany na członka delegatury stanowej w Albany. Dał się zauważyć jako bardzo śmiały mówca. Niektórzy politycy republikańscy uważali jednak, że jest przy tym dość arogancki i pewny siebie. Pozwolił sobie nawet na oskarżenie przed izbą magnata kolejowego Jasona „Jaya" Goulda o przekupstwo sędziego stanowego Sądu Najwyższego. Roosevelt zażądał, aby sędzia został postawiony w stan oskarżenia i usunięty ze składu nowojorskiego Sądu Najwyższego. Uwagę opinii publicznej zwróciło jego słynne powiedzenie, że Gould jako rekin finansowy jest „częścią jednej z najbardziej niebezpiecznych klas społecznych – klasy bogaczy". Było to o tyle zaskakujące, że Theodore Roosevelt sam należał do tej kasty społecznej i wzbudził tym rozbawienie, zdziwienie i irytację u wielu przyjaciół biznesowych swojego ojca. W rzeczywistości nie był wcale radykałem ani zwolennikiem jakiejś formy rewolucyjnego egalitaryzmu społecznego. Był przecież przeciwnikiem wielu reform, choć zagłosował np. za postulowanym przez środowiska liberalne ustawowym skróceniem pracy kobiet i dzieci.

W 1882 r. wyjechał z żoną w podróż do Europy. To były jego najszczęśliwsze chwile w życiu. Dwa lata później miała nadejść prawdziwa katastrofa. W 1884 r., kiedy ukończył studia prawnicze, wydarzyło się kolejne nieszczęście, które pozostawiło trwały ślad w jego psychice. Tego samego dnia i w tym samym domu zmarła na gorączkę spowodowaną tyfusem jego matka Martha Bulloch Roosevelt i ukochana żona Alice Hathaway Lee Roosevelt, która cierpiała na kłębuszkowe zapalenie nerek. Teraz jedynym pocieszeniem w jego życiu była córeczka Alice.

Niezwykle rzadko wspominał w rozmowie z przyjaciółmi swoją pierwszą żonę. Jak wielkim darzył ją uczuciem, świadczy fakt, że dopiero wiele lat po jej śmierci napisał: „Miała piękną twarz i figurę, i jeszcze piękniejsza była w duchu. Wyrosła jak kwiat i jako piękny młody kwiat umarła. Jej życie było zawsze wypełnione światłem słonecznym; smutek nie miał do niej dostępu; i nikt nigdy nie znał jej, kto jej nie kochał i nie szanował jej za jasny, słoneczny temperament i jej świątobliwą bezinteresowność. Uczciwa, czysta i radosna jak dziewica; kochająca, czuła i szczęśliwa. I kiedy właśnie stała się matką, kiedy jej życie dopiero się zaczęło, kiedy życie wydawało się tak jasne przed nią – wtedy, dziwnym i strasznym zrządzeniem losu, niespodziewanie śmierć przyszła po nią. A gdy umarło najdroższe serce moje, światło odeszło z mego życia na wieki".

Theodore Roosevelt 4 marca 1901 r. objął fotel wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Był przekonany, że to szczyt jego kariery politycznej. Jego szef, prezydent William McKinley, cieszył się wielką popularnością w społeczeństwie amerykańskim i tryskał zdrowiem. Nic nie wskazywało, że jego prezydentura wkrótce skończy się w tak dramatycznych okolicznościach. W 1900 r., w czasie konwencji Partii Republikańskiej w Filadelfii, prezydent William McKinley oświadczył, że nie chce Theodore'a Roosevelta na swojego zastępcę. Podobnie sam Roosevelt zdecydowanie oświadczył: „Nie przyjmę nominacji na wiceprezydenta w żadnych okolicznościach i to wszystko, co mam do powiedzenia".

Pozostało 96% artykułu
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy