„Holokaust? To było nie do pomyślenia”

Z okazji 80. rocznicy wyzwolenia KL Auschwitz-Birkenau publikujemy fragment zebranych przez Arkadiusza Lorenca wspomnień Żydów, którzy uniknęli śmierci w czasie Zagłady – zorganizowanej i przeprowadzonej przez hitlerowskie Niemcy. Przetrwali w ukryciu.

Publikacja: 24.01.2025 04:39

Getto warszawskie, ul. Smocza. Zdjęcie, wykonane w maju 1941 r., pokazuje skalę przeludnienia zamkni

Getto warszawskie, ul. Smocza. Zdjęcie, wykonane w maju 1941 r., pokazuje skalę przeludnienia zamkniętej dzielnicy żydowskiej w okupowanej przez Niemców Warszawie

Foto: German Federal Archive/wikipedia

Jakub Guterman: – Rodzice zrozumieli jeszcze w Płocku. Był początek wojny i wtedy nie mówiło się, że Niemcy będą chcieli wymordować Żydów.

A oni wiedzieli to bardzo szybko. Pewnego razu bawiłem się piaskiem i cegłami, gdzieś niedaleko budowali dom. Wtedy usłyszałem krzyki. Pobiegłem do środka, a tam mężczyźni z płockiego Judenratu biegają dookoła stołu za ojcem. Gonią go. Może chcą go pobić? Nie wiedziałem wtedy.

„Symcha Guterman, szerzysz panikę” – krzyczeli. „Naród Beethovena, najbardziej kulturalny naród na świecie, ma mordować małe dzieci albo ciężarne kobiety?!”

„Tak, będą mordować” – odpowiedział im. Nie mogli uwierzyć. Krzyczeli, że to brednie.

Aleksander Bober: – Nikt nie wierzył, że zabijają, że chcą zabić wszystkich. Nie wierzyli, kiedy przychodziły pierwsze plotki, że wysiedlenie oznacza śmierć.

Krystyna Budnicka: – Rodzice nie bali się Niemców. Ja byłam zbyt mała, by rozumieć. Oni, przeciwnie, starsi ludzie, urodzeni jeszcze w XIX wieku. Matka powtarzała, że bać to się trzeba Kozaków, a nie Niemców. Rodzice nie byli wykształceni, wiedzieli tyle, ile sami przeżyli. Mama musiała mieć jakieś doświadczenia z Kozakami, a może słyszała jakieś opowieści.

Marcel Goldman: – Ojciec czytał niemiecką prasę i dobrze wiedział, co się działo w Niemczech w latach trzydziestych z Żydami. Wiedział, że to się może zdarzyć też w Polsce. Wiedział, że będzie źle, to na pewno. Ale Holokaust? To było nie do pomyślenia. Nie wydawało się możliwe.

Aleksander Bober: – Ludzie uwierzyli dopiero wtedy, kiedy świadków było już zbyt wielu. I wtedy my też zrozumieliśmy.

Czytaj więcej

Auschwitz – brama piekła

Świadectwa chrztu, czyli ubezpieczenie na życie

Marcel Goldman: – To jest nasze ubezpieczenie na życie, powiedział tata i pokazał nam świadectwa chrztu na nazwisko Galas. Na tej podstawie mieli nam wydać kenkarty.

Mama wzięła te dokumenty do ręki, obejrzała, po czym wsadziła szybko do kosza z pościelą i ręcznikami. Położyła je na samym dnie.

Wojna trwała od niedawna, ale Niemcy zdążyli już zająć Kraków. Ubezpieczenie na życie w postaci dokumentów na polskie nazwisko i z wpisanym wyznaniem rzymskokatolickim mogło się bardzo przydać.

Tata dobrze znał język niemiecki. Urodził się na Śląsku i w jego domu mówiło się w tym języku. Poza tym dużo czytał, szczególnie niemiecką prasę, która już od wielu miesięcy donosiła, że nastroje antysemickie w Niemczech narastają. Tata wiedział o „nocy kryształowej” i kiedy Niemcy weszli do Krakowa, czuł, że nie może zwlekać. Trzeba było opracować przynajmniej jakiś plan: co zrobić, jeśli antysemityzm przerodzi się w tępienie Żydów. A że się przerodzi, to było pewne. Wskazywały na to dwa zdarzenia z naszego życia.

Pierwsze: wyrzucono nas z domu. Mieszkaliśmy u pana Grynberga, też Żyda, który posiadał na tej parceli dwa domy i fabrykę. Jeden dom był wynajmowany, małe mieszkania dla kawalerów. W drugim mieszkał właściciel i my, a na dole były biura. Cały dom to właściwie dwa mieszkania i jedno biuro.

I tam była fabryka wyrobów drzewnych. Kiedy Niemcy weszli, to przede wszystkim odebrali mu tę fabrykę i powołano powiernika, Treuhändera, do zarządzania tą fabryką. On wprowadził się do mieszkania Grynberga, a jego wyrzucił. A myśmy mieszkali nad nim, na drugim piętrze, więc też musieliśmy opuścić nasze mieszkanie, bo wprowadzili się tam jacyś Niemcy z administracji tej fabryki. Wolno nam było wziąć tylko rzeczy osobiste, a obrazy, dywany, meble – to wszystko musiało zostać.

Zgodnie z niemieckim prawem Żyd, którego wyrzucono z mieszkania w Krakowie, nie mógł się zameldować ponownie w Krakowie. Musiał opuścić miasto. Gubernator Frank miał na początku w planie, żeby Kraków był „Judenfrei”. A dopiero później ten plan zmienił. Powstało getto w Podgórzu.

Czytaj więcej

Adolf Eichmann – architekt Holokaustu

„Niemcy skonfiskowali nam sklep”

Poszliśmy więc mieszkać na wieś, do Zbydniowic, to dziś część Krakowa. Moja mama, jak niewielu Żydów, urodziła się w chłopskiej rodzinie, która miała gospodarstwo rolne pod miastem. Mieszkał tam też wujek, brat mojej babki, który pozwolił nam przyjechać i zamieszkać. Przyjechał po nas furmanką. Pamiętam go jako mężczyznę w butach z cholewami i z batem w ręce.

A potem skonfiskowali nam sklep. Nieduży, żaden dom handlowy, więc Niemcy nie prowadzili go, nie mianowali żadnego zastępcy, który miałby przyjść i przejąć interes. Ukradli towar ze sklepu, zamknęli lokal, poszli. Mój ojciec został bez pracy.

Właśnie wtedy postanowił, że musi mieć plan na dalsze życie dla swojej rodziny. Poszedł do znajomego, pana Jurka, i powiedział: „Panie Jurek, pan produkujesz buty. To bardzo pracochłonne i kosztowne. Bardziej się będzie panu opłacać, jak pan zaczniesz je też sprzedawać. Proponuję, żebyś pan otworzył sklep z butami, które pan wytwarzasz”.

Pan Jurek się zgodził. Ojciec zaczął pracować w sklepie u pana Jurka. Ich relacje się zacieśniły. Wtedy się okazało, że pan Jurek poza tym, że produkował eleganckie, ręcznie robione buty najwyższej jakości, był także oficerem w AK. I dlatego, mając – podobnie jak tata – świadomość, że los Żydów nie będzie dobry – powiedział pewnego dnia: „Panie Goldman, nie wiadomo, co z Żydami zrobią. Chciałbym zaproponować, że wyrobię panu świadectwa chrztu, katolickie, i na tej podstawie pan dostanie kenkarty na inne nazwisko. Pan tego użyje, jak pan uzna, że będzie potrzebne”.

Jakub Guterman: – Ani ojciec, ani matka nie mieli żadnych złudzeń, że ta okupacja, która się zaczęła, w niczym nie przypomina pierwszej, z czasów pierwszej wojny światowej, kiedy Niemcy też zajęli Płock.

Ostrzegali znajomych i przyjaciół, żeby ratowali się, jak mogą, bo naziści zaczną mordować cały naród. Mówili: „Ukrywajcie się! Musicie się ukrywać, bo oni was zamordują”. Nikt nie wierzył.

Czytaj więcej

Był mur w Warszawie. Rocznica zamknięcia bram getta

„Policzonym łatwiej zorganizować śmierć”

W tym czasie Niemcy mordowali już w Płocku Żydów. Pod koniec roku zabili wszystkich mieszkańców Żydowskiego Domu Starców. Co do jednego.

Liczyli już też, ilu Żydów mieszka w miejscowym getcie. Policzonym łatwiej zorganizować śmierć.

Aleksander Bober: – W Warszawie trwały bombardowania. Mój ojciec postanowił, podobnie jak wielu Żydów, szczególnie młodych, pojechać na wschód. Chciał przygotować dla nas dom, miejsce do życia i zabrać nas do siebie. To oczywiście wymagało dużo czasu, dobrych przygotowań. Ale nie zdążył. W 1941 roku Niemcy zaatakowali Sowietów, a granica stała się frontem. Nie można było jej przejść.

Z matką i bratem trafiliśmy tymczasem do warszawskiego getta. Ojciec nie miał wyjścia – postanowił wrócić do Warszawy, do nas. Kiedy próbował przejść przez front, złapali go Niemcy i zaprowadzili na gestapo. Szpieg! I na dodatek Żyd. Właściwie znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Ale miał szczęście: komendant tego posterunku gestapo, jak się okazało, uczył się architektury razem z moim ojcem. Byli przed wojną kolegami. Kiedy przyprowadzili mojego ojca i został z nim sam na sam, powiedział: „Marek, ja cię nie widziałem. Idź dalej, uciekaj”.

Ojciec dołączył do nas w getcie, w którym żyliśmy na koszt dziadka. To zresztą powodowało, że między babką a moją mamą nie było dobrych relacji.

Chava Nissimov: – Getto pamiętam urywkami. Pamiętam zwłoki. Cały wóz zwłok. I głód. I jak mi ukradli rzodkiewki, które trzymałam w ręce. Jacyś chłopcy. Pewnie głodni. Byłam w tamtym czasie z obojgiem rodziców. Ale tata zachorował na tyfus. Ja też chorowałam. Ktoś powiedział, że to moja wina, że on choruje. Zmarł krótko potem. „Będziesz mogła do niego mówić, ale on ci nie odpowie” – powiedziała mi mama.

Wiele razy wracałam po latach na cmentarz, na którym go pochowano. Czułam, że muszę odnaleźć jego grób. Nie odnalazłam.

Jakub Guterman: – Po roku od rozpoczęcia wojny Niemcy zorganizowali w Płocku getto. Wprawdzie bez murów i bez drutów, jak w Łodzi czy w Warszawie, tak zwane otwarte getto, ale jednak getto. Nie można było opuszczać go bez zezwolenia, bram pilnowali wartownicy. Po kilku miesiącach od utworzenia, pod koniec 1940 roku, mieszkało w nim już dziesięć tysięcy Żydów, w tym my.

Wygnali nas z naszego ładnego domku. Pożegnałem się z moim czarodziejskim ogrodem, z kozą i z psem. Zamieszkaliśmy na ulicy Szerokiej, bardzo blisko małej synagogi. Dzisiaj mieści się w niej Muzeum Żydów Mazowieckich. Z naszego obszernego, zalanego słońcem mieszkania trafiliśmy do małego obrzydliwego pokoiku. Tam – pozrywane tapety na ścianach, odstające, brzydkie, ruszające się, właściwie nie wiedzieliśmy, co się z nimi dzieje. Po jednej nocy zrozumieliśmy, że roi się pod nimi od pluskiew.

„Żeby chleba było chociaż troszkę więcej”

Aleksander Bober: – Kiedy tata w końcu wrócił ze wschodu, sytuacja się poprawiła. Zmieniliśmy mieszkanie na nieco większe. To ważne, bo w getcie było bardzo ciasno, mnóstwo ludzi. Wielu ludzi w ogóle nie miało dachu nad głową, na wynajęcie choćby małego pokoiku stać było nielicznych.

A wszystko dlatego, że ojciec miał spryt i odwagę. Czuł, że musi zadbać o rodzinę i że musi się czymś zająć. Nie mógł w getcie oczywiście budować domów ani kamienic, czyli robić tego, co dotychczas było jego zajęciem. Dlatego wszedł w spółkę i stał się współwłaścicielem warsztatu produkującego blaszane pudełka. Pamiętam, że było w nim dużo maszyn: sztance do blachy, prasy.

W tamtym czasie działała w Warszawie firma „Dobrolin”, która produkowała pastę do butów. Sprzedawali tę pastę w pojemnikach szklanych z metalowymi zakrętkami. I te pokrywki, między innymi, powstawały w zakładzie mojego ojca w getcie.

Niemcy każdego wieczora wyłączali w getcie prąd. Siedzieliśmy w ciemności. Nie było świec, nie było lamp naftowych, więc ludzie wrócili do stosowanych niechętnie ze względu na wydzielany smród karbidówek. Budowali je własnoręcznie z puszek po konserwach. To było dość proste, wystarczyło przygotować dwa pojemniki, jeden na karbid, drugi na wodę, i umieścić ten pierwszy u dołu lampy. Wychodziła z niego rurka zakończona palnikiem, a płomień pojawiał się na skutek spalania acetylenu powstałego pod wpływem reakcji chemicznej karbidu z wodą.

Te lampy były bardzo niebezpieczne, mogły w każdej chwili wybuchnąć. Mój ojciec, typ wynalazcy, postanowił zmodyfikować je tak, żeby były bezpieczne, żeby miały kranik do regulowania mocy światła. Wymyślił to i natychmiast zabrał się do roboty.

Udało mu się znaleźć i wynająć pusty dom. Pan sobie to wyobraża? Pusty dom w przepełnionym getcie? Nie wiem, jak on to zrobił. Oczywiście to nie był duży budynek, ale pusty. Postanowił otworzyć w nim zakład i produkować te lampy. Przyszykował maszyny, wszystko było gotowe do pracy.

Krystyna Budnicka: – Ciała leżały przykryte szarym papierem, gazetami. Nikt się nimi nie interesował. Ja dopiero po latach dowiedziałam się, dlaczego ludzie zostawiali na ulicach zwłoki swoich bliskich. A zastanawiałam się przez całe życie: dlaczego nikt ich nie mógł pochować? Umarli to umarli. Trzeba opłakać, trzeba pochować ciało. No więc chodziło o kartki na jedzenie. Gdyby zgłoszono śmierć, to rodzina dostałaby jedną kartkę mniej. Wynosili więc ukochane osoby, matki, ojców, dziadków na ulice, przykrywali gazetami. Żeby chleba było chociaż troszkę więcej.

Fragment książki Arkadiusza Lorenca „Ukryci. Głosy z kryjówek przed Zagładą”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka. Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

„Ukryci. Głosy z kryjówek przed Zagładą” Prószyński i S-ka, 2025

„Ukryci. Głosy z kryjówek przed Zagładą” Prószyński i S-ka, 2025

Jakub Guterman: – Rodzice zrozumieli jeszcze w Płocku. Był początek wojny i wtedy nie mówiło się, że Niemcy będą chcieli wymordować Żydów.

A oni wiedzieli to bardzo szybko. Pewnego razu bawiłem się piaskiem i cegłami, gdzieś niedaleko budowali dom. Wtedy usłyszałem krzyki. Pobiegłem do środka, a tam mężczyźni z płockiego Judenratu biegają dookoła stołu za ojcem. Gonią go. Może chcą go pobić? Nie wiedziałem wtedy.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Francuscy trapiści – ofiary wojny domowej w Algierii
Materiał Promocyjny
Suzuki Vitara i Suzuki Swift ponownie w gronie liderów rankingu niezawodności
Historia świata
Tajemnica petersburskiej krwawej niedzieli
Historia świata
Paweł Łepkowski: Powrót Pattona
Historia świata
Adolf Eichmann – architekt Holokaustu
Materiał Promocyjny
Warta oferuje spersonalizowaną terapię onkologiczną
Historia świata
Starożytny bioniczny pancerz chiński
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego