Reklama

Airão Velho, miasto widmo w Amazonii

Surrealistyczna osada Airão Velho nad Rio Negro to kolebka portugalskiej kolonizacji. Co ma dziś do zaoferowania śmiałkom zza oceanu?

Publikacja: 24.07.2025 21:00

Jedna z lepiej zachowanych budowli w Airão Velho

Jedna z lepiej zachowanych budowli w Airão Velho

Foto: SHUTTERSTOCK

Po minięciu rozciągającego się na długości 90 km Anavilhanas – największego archipelagu rzecznego na świecie: 400 wysp, bagienne lasy zwane igapo’, mokradła, istny raj dla badaczy i naukowców – kąpiemy się na pięknej plaży stanowiącej jaskrawy kontrast między białym jak śnieg piaskiem a ciemną tonią Rio Negro. Dopełnieniem atrakcji są igraszki z różowymi delfinami, które karmimy i z którymi wchodzimy w interakcje. 

Bóstwa animistyczne

Oszałamiająca selwa amazońska zawsze była siedzibą bóstw animistycznych, krainą mitów i pierwotnych wierzeń religijnych. Roi się od tajemniczości, demonów i zjaw, pozbawia człowieka rozsądku i zmusza do wypatrywania dziwów. Kilka dni temu w portowym szynku w Manaus, zapełnionym w samo południe robotnikami portowymi, piłem piwo z synem delfina rzecznego, zwanego przez tubylców boto. Miał na imię João i był oficjalnie zarejestrowany w urzędzie stanu cywilnego w Alenquer jako owoc związku pani Terezy Conceição właśnie z boto. W istocie rzeczy młody doker w pełni przynależał do rasy ludzkiej, nawet jeśli jako blondyn o jasnych oczach zupełnie nie pasował do miejscowych standardów genetycznych. Opowiadał mi o osobliwej koligacji łączącej go z ojcem, różowym delfinem żyjącym w wodach amazońskiej puszczy, źle widzianym przez jej mieszkańców, bo zdarza się mu wykradać ryby z sieci, czy wyrywać wiosło z rąk wioślarza.

Czytaj więcej

W poszukiwaniu Eldorado. Polowanie na legendę

– Bywa – ciągnął mój nowy znajomy – że napotyka samotną młodą kobietę, która nie zdążyła za dnia wrócić pirogą z odległej wioski. Biedna niewiasta, uwiedziona przyciągającym jak magnes śpiewem, nie jest w stanie się oprzeć i zostaje wciągnięta pod wodę. W dziewięć miesięcy później kobieta, wciąż oszołomiona, wydaje na świat albinosa o niezbyt gładkim usposobieniu i słabowitym zdrowiu. I wcale nie tak rzadko, zwłaszcza z dala od centrów miejskich, dzieci rodzą się właśnie z takich związków. Oczywiście, cierpią na kompleks niższości, nie zdając sobie sprawy z domysłów socjologów co do legendy zręcznie rozpowszechnianej przez północnoeuropejskich misjonarzy stojących przed koniecznością wyjaśnienia niewytłumaczalnej obfitości dzieci o jasnych czuprynach i niebieskich oczach. Delfiny wprawdzie nie stanowią przedmiotu zainteresowania lokalnej kuchni, bo ich mięso jest wyjątkowo ohydne, ale miejscowi łowią je ze względu na genitalia wykorzystywane do produkcji amuletów zapewniających płodność i męstwo.

W Manaus kapitan 8-kabinowej rustykalnej łodzi przystosowanej do wycieczek w głąb dżungli, Indianin z plemienia Baniwa, starał się odradzić mi wizytę w Airão Velho, osadzie widmo. Ale teraz nie było czasu, aby o tym rozmyślać, bo błękitne niebo nagle zmieniło kolor na ołowianoszary, a spokojne dotąd wody zaczęły tworzyć fale niczym dla surferów. Ogłuszający szum ulewy bębnił na powierzchni wody. Ni stąd, ni zowąd rozpętała się bez ostrzeżenia burza, która uderzyła w nas ze wszystkich stron. Wiatr z impetem targał czubkami drzew, łódź trzęsła się gwałtownie z burty na burtę niczym nieokiełznany koń próbujący zrzucić jeźdźca. Zapadła ciemność, a po niej nastąpił błysk, który wkrótce rozpłynął się w przerażającym huku. Niebawem zaczął wiać wiatr. Najpierw w rozproszonych szkwałach, potem coraz częściej, aż w końcu przybrał wymiar wichury. W regionalnych pieśniach nazywają ją „banzeiro” – symbolizuje siłę i wzburzenie wód Amazonki. W religii afrobrazylijskiej to Iansã, pani błyskawic i władczyni wiatrów, która uczy, że ​​życie polega na odkrywaniu siebie z siłą i determinacją, stawiając z odważnym sercem czoła czasowi. Gdziekolwiek przejdzie, powietrze się zmienia, energia wibruje, a dusze się budzą.

Reklama
Reklama

W podróżach po Amazonii takie niezwykłe i fascynujące opowieści oraz legendy potwierdzające istnienie bogów i duchów, można usłyszeć na każdym kroku. Teraz wcale się nie dziwię, że Indianin Baniwa powiedział, że to zjawy przodków starały się przeszkodzić nam w dotarciu do opuszczonego miasta. Następnie dodał: „Gdybym nie był z wami, łódź by się wywróciła. One jeszcze nie wybaczyły krzywd białym ludziom”. Co jest z pewnością uzasadnione, jeśli pomyślimy o historii kolonizacji...

Po deszczu puszcza wydziela intensywny, cierpki zapach, przenikliwą woń mchów i grzybów, nad podziw przyjemną, mimo że świadczy o toczących się procesach rozkładu. Niestety, pojawiają się też gęste jak mgła roje kąśliwych owadów, które wkrótce oblepiają nasze wilgotne ciała. Dżungla to nie tylko tło, lecz aktywny uczestnik surrealistycznej sceny, jaką odnotowuję pośród urokliwych i tajemniczych ruin miasteczka Airão Velho, kolebki portugalskiej kolonizacji założonej w 1694 r. Trudno mi się oprzeć imponującemu obrazowi natury, która zawładnęła dawnym Santo Elias do Jaú u zbiegu rzek Jaú i Negro, największego z dopływów Amazonki.

Jacek Pałkiewicz w wilgotnym lesie tropikalnym nad Rio Negro

Jacek Pałkiewicz w wilgotnym lesie tropikalnym nad Rio Negro

Foto: Archiwum autora

Pierwsze, co uderza przybysza, jest cisza pulsująca splotem odgłosów: szelestem skrzydeł kolibrów, głośnym stukiem dzięcioła, odległym brzękiem cykad. To miejsce, gdzie codzienność traci ostrość, a dusza otwiera się na nowe doznania – estetyczne, duchowe, egzystencjalne. Na powalonych pniach gnijących od wilgoci wyrastają trujące grzyby o metrowej nieraz średnicy, zdumiewająco piękne, zdobne w czerwone lub turkusowe koronki. W lesie równikowym toczy się bezustanna walka o przetrwanie. Silniejsze rośliny zabijają słabsze, wykorzystując je jako pokarm. Zwierzęta obdarzone większym sprytem pożerają te, które są bezbronne. Śmierć jednych daje życie innym. Plątanina lian, paproci, pnączy i korzeni drzew tworzy agresywną, a zarazem fascynującą symfonię życia. Pełno tu roślin-pasożytów, które żyją kosztem innych, czerpią z nich soki i powoli je zabijają. Specyficzną sieć wznieca figowiec dusiciel, który rośnie w przeciwną stronę – z góry na dół. Ten „niegroźny” epifit po osiągnięciu podstawy drzewa, wrasta w glebę, z której czerpie wodę i substancje odżywcze. Wzrastając, coraz mocniej oplata gospodarza, „dusząc” go.

Plantacje kauczuku i seringueiros

Natura nie niszczy tu nagle, lecz stopniowo, z niepojętą cierpliwością, wchłaniając i przeistaczając domostwa w swoje własne dzieła sztuki. To, co kiedyś było triumfem człowieka nad żywiołem, dziś staje się symbolem nieuchronnej przewagi natury. Osobliwy klimat miejsca pogłębia niezwykła gra kolorów i faktur. Zieleń liści, czerń wilgotnej ziemi, szarość i ochra kamienia pokrytego patyną, złote promienie słońca przebijające się przez gąszcz – wszystko to tworzy paletę nierealną, jakby wyjętą z płócien Dalego czy Magritte’a. Odnoszę wrażenie, że to nie jest klasyczna groza ruiny ani nostalgiczny smutek – raczej zachwyt i niepokój jednocześnie, poczucie, że uczestniczę w micie tworzonym na moich oczach: micie niknącego miasta.

Początkowo przez pierwsze 200 lat swojego istnienia Airão Velho było biednym miastem zamieszkałym przez księży misjonarzy. Sytuacja uległa radykalnej zmianie po szybkim i niezrównoważonym wzroście gospodarczym wygenerowanym w lasach deszczowych Amazonii na plantacjach kauczuku. W latach 1880–1914 wykorzystano go do produkcji opon i materiałów chirurgicznych. Airão Velho gromadziło jego produkcję z górnego biegu rzeki Negro, Jaú i jej dopływów oraz rzeki Branco. Był to szczyt rozwoju miasteczka, które od samego początku utrzymywało bliskie stosunki z Portugalią. Zaczęto budować duże domy, używając do tego materiałów importowanych bezpośrednio z Portugalii i opierając się na powiązaniach miejscowych rodzin z tym krajem. Poświadczają ten fakt ruiny ścian budynków pokryte cenionymi kafelkami azulejo.

Reklama
Reklama

Trzeba przypomnieć, że zapotrzebowanie na kauczuk w Europie i Stanach Zjednoczonych ciągle wzrastało, zwłaszcza po wynalezieniu procesu wulkanizacji i powstaniu opon. Cenny surowiec roślinny ściągał awanturników zwabionych możliwością bajecznych zysków. Wielkie plantacje kauczukowca, z którego otrzymywano lateks, sok mleczny, rozciągały się zwykle na „ziemi niczyjej”, z dala od jakichkolwiek struktur administracji państwowej. Nic więc dziwnego, że dochodziło tam do bezprawia.

Nad Putamayo zbudował swoje imperium najbardziej wpływowy człowiek w Amazonii, magnat kauczukowy – Peruwiańczyk Julio César Arana. Cyniczny i okrutny despota zasłynął ze stosowania krańcowego wyzysku. Źródła archiwalne podają, że w ciągu kilkudziesięciu lat na jego plantacjach zginęło co najmniej 30 tys. seringueiros, zbieraczy kauczuku, głównie miejscowych Indian wystawionych na dojmujące trudy, malarię i niebezpieczeństwa.

Lateks naturalny – mleczko kauczukowe pozyskiwane z drzewa kauczukowego

Lateks naturalny – mleczko kauczukowe pozyskiwane z drzewa kauczukowego

Foto: Archiwum autora

Carlos Fermín Fitzcarrald

Jednak niepodważalnym władcą całego regionu był inny Peruwiańczyk: Carlos Fermín Fitzcarrald, bezlitosny przedsiębiorca, który na bazie niewolniczych metod pracy rozwinął kauczukowy biznes. Był to jeden z najbardziej wstydliwych rozdziałów w historii Ameryki Łacińskiej. W wieku 26 lat Fitzcarrald wylądował w 1888 r. w Iquitos, gdzie uzyskał rządową licencję na prowadzenie działalności w dorzeczu Ukajali i Madre de Dios. Największym problemem był transport kauczuku. Sprowadził zatem z Anglii statki o płaskim dnie i mocnym parowym silniku, zbudował osadę Puerto Maldonado i wykorzystywał w sposób bezwzględny miejscową siłę roboczą. Terroryzował całe rejony, zaganiając wszystkich mieszkańców do męczącej pracy za nędzną zapłatę. Stworzył kilkutysięczną milicję, która brutalnie likwidowała każdą formę protestu. Ci sami silnie uzbrojeni ludzie stoczyli w 1891 r. dużą batalię z tubylcami Mashcos i Huarayos znad Río Madre de Dios, którzy przeciwstawiali się agresji na ich terytoria. Z relacji Humberto Moreya w „Panorama histórico de la Amazonía peruana” wynika, że potyczki były tak gwałtowne, iż „rzeka zabarwiła się na czerwono od krwi zabitych z obu stron przeciwników, a płynących z nurtem zwłok było tak dużo, że woda nie nadawała się do picia”.

W 1893 r. Fitzcarrald odkrył bardzo korzystne, dostatecznie wąskie przejście w dziewiczych lasach między rzekami Manu i Cashapajali, pozwalające na transport kauczuku z Boliwii do Iquitos. Cztery lata później chciał osobiście to sprawdzić i wybrał się tam razem ze swoim nowym wspólnikiem Antoniem Vacą Díezem. Wypłynęli na statku Adolfino, wiozącym materiał do budowy kolei wąskotorowej na odcinku międzyrzecznym. Nieuwaga kapitana sprawiła, że statek dostał się w remolino, kilkudziesięciometrowy wodny lej, nazywany przez miejscowych wirem Shapea, który zakręcił nim jak zabawką, zalał i przewrócił. Obaj panowie stracili życie. Tragiczny wypadek sprawił, że nowym królem kauczuku stał się wspomniany już Arana, znany pod przydomkiem „Abel Amazonii”.

Temat ten wziął na warsztat Werner Herzog. Nakręcił legendarny film „Fitzcarraldo” (1982), którego akcja rozgrywa się w niedostępnych ostępach lasu tropikalnego. Pokazał historię awanturnika, człowieka o niezwykłej fantazji, który zamierzał zbić fortunę na eksploatacji kauczuku w rejonie, do którego nikt wcześniej nie dotarł. Podjął się tytanicznego zadania przeciągnięcia przez góry i dżunglę ważącego 300 ton parowca Molly Adria do przewożenia kauczuku. Przedsięwzięcie w skrajnych warunkach odizolowanego od świata interioru wymagało niezwykłego trudu. Ekipa cierpiała głód, była dziesiątkowana przez jadowite owady i tropikalne choroby. Realizację filmu reżyser przypłacił życiem kilku indiańskich statystów.

Reklama
Reklama
Nienaruszony zakątek przyrody w dorzeczu Rio Negro

Nienaruszony zakątek przyrody w dorzeczu Rio Negro

Foto: Archiwum autora

Złamany monopol Amazonii

Hossa skończyła się za przyczyną wytwornego Anglika, Henry’ego Wickhama, któremu w 1876 r. w skórze wypchanego krokodyla udało się przemycić kilka tysięcy nasion kauczukowca Hewea brasiliensis. Założone przez Brytyjczyków plantacje drzew kauczukowych na Malajach, a jeszcze później wynalezienie syntetycznego kauczuku, złamało monopol Amazonii. Po oszałamiającym rozkwicie nadszedł zawrotny tragiczny upadek. Teraz światowym potentatem stała się Malezja. Plajtowali kupcy, pośrednicy i „pułkownicy”, jak nazywano bossów tego biznesu. Niektórzy popełniali samobójstwo, a po Aranie zaginął ślad i nikt nie wie, co się z nim stało.

Wielkim, wręcz utopijnym przedsięwzięciem owych czasów, mającym ułatwić transport kauczuku z głębi wilgotnego lasu równikowego, było monumentalne dzieło „Diabelska kolej żelazna” w stanie Rondônia w Brazylii. Chodziło o ominięcie katarakt w górnym biegu Madery łączącej się z Amazonką, a następnie z oceanem. Mająca być epokowym dziełem, pochłonęła tysiące ludzkich ofiar. Mówi się, że pod każdym podkładem leży trup robotnika. Budowę rozpoczęli Anglicy w 1878 r., ale już po roku się wycofali, widząc koszmarne warunki w rejonie uchodzącym za wyjątkowo niezdrowy w całym dorzeczu Amazonki. Do gigantycznych zmagań wymagających pionierskiego rozmachu przystąpiło przedsiębiorstwo amerykańskie Madeira-Mamoré Railway Co., które obiecywało „kokosy” miejscowym Indianom i imigrantom z krajów europejskich, a także z Chin i Japonii. Ale nieszczęścia nie ustępowały, nie można było sobie poradzić z żółtą febrą, biegunkami, nieznanymi chorobami, nieustannym brakiem żywności, robactwem, wyczerpaniem, zatrutymi strzałami Indian Karipuna. Wciąż brakowało rąk do pracy, bo robotnicy albo umierali, albo uciekali. Firma na jakiś czas stała się niewypłacalna. Nic dziwnego, że w ciągu dwóch lat ułożono zaledwie 7 km torów.

Jednak kauczuk zapewniał przedsiębiorcom i spekulantom nieprzebrane fortuny, a ten, który tu zbierano, uchodził za najlepszy. Trudno było się pogodzić z faktem, że człowiek przegrał walkę z dżunglą. W 1883 r. do budowy dołączyła Brazylia, aby po 29 latach odnieść zwycięstwo i dokończyć dzieła: 364 km torów kolejowych połączyły Guayara Mirim z Porto Velho, miasteczkiem zbudowanym na potrzeby budowniczych. Teraz cenny produkt mógł być przewożony bez kłopotu do samego wybrzeża.

Stała się jednak rzecz nieoczekiwana. Jak już wspominaliśmy, świat nagle stracił zainteresowanie amazońskim kauczukiem, bo w Azji dobywano go teraz po dużo niższych cenach. Okupiona ogromnymi stratami ludzkimi i gigantycznymi kosztami kolej „donikąd”, jak nazwał ją pisarz Márcio Souza w powieści „Mad Maria”, stała się bezużyteczna. Przez pewien czas pociąg widmo wykorzystywano na niektórych odcinkach do sporadycznych przewozów, nieraz na użytek turystów, by w 2000 r. całkowicie go porzucić.

Reklama
Reklama

Proces ostatecznej ruiny dotknął także Airão Velho. Miasto stopniowo upadało, a jego mieszkańcy zaczęli szukać możliwości do egzystencji gdzie indziej w regionie. Duża część populacji wyjechała do wiosek położonych bliżej stolicy stanu, Manaus, ale większość pozostałych przy życiu mieszkańców przeniosła się w 1950 r. do wioski Itapeaçu, którą przemianowano na Novo Airão. Do początku XXI w. za administrację gminy odpowiadała portugalska rodzina Bizerra i to jej członkowie wyjechali stąd ostatni.

Czytaj więcej

Tereny nienaruszone ekologicznie stanowią już tylko 3% lądów

Japoński strażnik

Na prośbę jednego z przedstawicieli rodziny Bizerra w 2001 r. strażnikiem miasta został 53-letni Japończyk, Shigeru Nakayama. Przybył do Brazylii w latach 60. XX w. wraz z napływem imigrantów z Kraju Wschodzącego Słońca. Przez lata żył z rodzicami i trójką rodzeństwa w stanie Pará. W 2001 r. postanowił zmienić swoje życie i wyruszyć do lasu tropikalnego, aby zamieszkać w spokoju i ciszy, z dala od zgiełku i zamieszania wielkich miast.

Po zamieszkaniu w opuszczonym mieście Airão Velho, powiedział w wywiadzie dla prasy: „Zawsze marzyłem o spędzeniu życia w amazońskiej puszczy. Natrafiłem na opuszczone miasto Airão Velho, same ruiny oraz zarośla, i postanowiłem oczyścić teren, aby przywrócić historię tego miejsca. Karczowałem i sprzątałem”. Jako pustelnik unikający kontaktów społecznych Nakayama żył samotnie, ale prawie nigdy nie był sam. Codziennie odwiedzali go turyści, głównie obcokrajowcy. W zamian otrzymywał żywność i darowizny od przybyłych.

Według jego opowieści jedyna spadkobierczyni tego miejsca, Glória Bezerra, która zmarła w 2012 r. i została pochowana na cmentarzu Airão Velho, zwróciła się do niego z prośbą, aby zatroszczył się o ruiny. „Poprosiła mnie, żebym pomógł otworzyć miasto dla turystów. Opowiedziała mi wszystkie historie związane z tym miejscem” – powiedział. Jego dom to prawdziwe muzeum historii Airão Velho. W trzech pomieszczeniach można obejrzeć liczne przedmioty znalezione na przestrzeni lat. Dziś, mimo postępującej degradacji, nadal można zobaczyć szereg imponujących obiektów, rozpadających się ruin, które dawniej pełniły funkcję kościoła, szkoły, domów kolonialnych i budynków użyteczności publicznej. Także cmentarz, na którym odnotowałem wyjątkowe nagrobki z wyrytymi na nich nazwiskami całych pokoleń.

Reklama
Reklama

W 2005 r. opuszczone miasto zostało wpisane na listę Narodowego Instytutu Dziedzictwa Historycznego i Artystycznego, eksperckiej i opiniodawczej instytucji podkreślającej znaczenie narodowe tego miejsca. Dla mnie spacer starymi kamiennymi uliczkami, gdzie kiedyś mieściło się prosperujące miasto, oznaczał przygotowanie się na spotkanie zagubionej duszy. Wierząc w klątwę tego miejsca, widziałem widmową postać zbliżającego się do mnie Shigeru Nakayamy. To on rozwiał legendę, że ​​powodem porzucenia miasta była inwazja żarłocznych mrówek, które opanowały terytorium i sterroryzowały mieszkańcy, przed którymi rzekomo nie było obrony. Nie brak też i głosów lokalnej ludności, która stwierdza stanowczo, że wszyscy uciekli z powodu duchów zniewolonych Indian.

W okresie kolonizacji portugalskiej, aż do II wojny światowej, osada ze względu na gorączkę kauczuku była kluczowym punktem w środkowym biegu Rio Negro. Dziś opuszczone miasto zamieniło się w ruinę, a roślinność zagraża miejscu, gdzie kiedyś mieściła się prosperująca osada. Jednak zachwycająca historia martwego miasta leżącego 300 km na północny zachód od Manaus staje się coraz większą atrakcją turystyczną.

Po minięciu rozciągającego się na długości 90 km Anavilhanas – największego archipelagu rzecznego na świecie: 400 wysp, bagienne lasy zwane igapo’, mokradła, istny raj dla badaczy i naukowców – kąpiemy się na pięknej plaży stanowiącej jaskrawy kontrast między białym jak śnieg piaskiem a ciemną tonią Rio Negro. Dopełnieniem atrakcji są igraszki z różowymi delfinami, które karmimy i z którymi wchodzimy w interakcje. 

Pozostało jeszcze 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Historia świata
Krótka wycieczka po historii Kaukaskiej Albanii i jej Kościoła autokefalicznego
Historia świata
Jak Robert Prevost został biskupem
Historia świata
Aliancka operacja „Gomorra”
Historia świata
Metro w krajach azjatyckich, cześć III. Podziemna kolej w Pjongjangu
Historia świata
Administracja Donalda Trumpa opublikowała dokumenty dotyczące zabójstwa Martina Luthera Kinga
Reklama
Reklama