W poszukiwaniu Eldorado. Polowanie na legendę

Naukowa ekspedycja, wspierana przez rząd peruwiański, zebrała optymistyczne wyniki: odnalezienie zaginionego miasta to kwestia być może najbliższego czasu.

Publikacja: 11.10.2024 04:30

Mapka z oznaczonym terenem, gdzie przypuszczalnie może znajdować się Paititi, czyli zaginione Eldora

Mapka z oznaczonym terenem, gdzie przypuszczalnie może znajdować się Paititi, czyli zaginione Eldorado

Foto: Jacek Pałkiewicz (4)

Ostatnie promienie zachodzącego słońca wpadające przez okno podkreślają kontury skromnie umeblowanego pokoju i dodają blasku przerzedzonym siwym włosom sędziwego mężczyzny siedzącego za biurkiem. W zamyśleniu drżącą ręką szkicuje plan, starając się wydobyć z pamięci wystarczającą ilość szczegółów niezbędnych do przydatności mapki. Zatrzymuje się i patrząc mi prosto w oczy, zdecydowanym tonem przekazuje rewelacyjną informację: „Tu leży Paititi!”. 90-letni polski salezjanin, ojciec Edmund Szeliga, zachowuje doskonałą formę fizyczną i godną pozazdroszczenia trzeźwość umysłu (zm. 3 września 2005 r. w Peru, został pochowany na cmentarzu El Angel w Limie; autor opisuje spotkanie z 2000 r. – przyp. red.). Jego nazwisko związane jest ze znanym w Peru Instytutem Fitoterapii Andyjskiej w Limie.

Paititi, czyli zaginione Eldorado

Paititi to mityczne „ciudad perdida”, zaginione miasto utożsamiane z legendarnym Eldorado. To miejsce, gdzie Inkowie schronili się przed bezlitosną masakrą konkwistadorów pięć wieków temu i gdzie też ukryli swoje bajeczne bogactwa. To ojciec Szeliga ofiarowuje mi nową kostkę doskonale pasującą do mozaiki, którą cierpliwie komponuję od kilku lat. Tubylcy niejednokrotnie opowiadali mu o „nietykalnej świętości”, fortecy zarośniętej przez zaborczą roślinność i strzeżonej przez wrogo nastawionych Indian Huapakores, rzekomo posiadających do spełnienia posłannictwo ochrony starożytnej aglomeracji. „Niektórzy z nich mówili mu o nieprzebytych skarbach, odmawiając jednak zaprowadzenia tam, bo odczuwają paniczny lęk przed złymi duchami i mocami nadprzyrodzonymi, broniącymi dostępu do tego miasta”, ciągnął swoją opowieść ojciec Szeliga. Na potwierdzenie słów pokazał mi cenny klejnot inkaski, „hacha” – sakralną siekierkę, którą na znak przyjaźni podarował mu pół wieku temu pewien Indianin z plemienia Piurów. „Tubylec zdobył się na odwagę i odwiedził Paititi, gdzie oglądał duże skupisko złotych artefaktów”, przekonywał duchowny.

Czytaj więcej

Ludzkość od wieków szuka skarbów

Eldorado intryguje niczym tajemnicza wyspa skarbów, rozpala wyobraźnię i z nieodpartą siłą wciąż pobudza ludzkie namiętności swoim koktajlem eksplozyjnych składników, jakim są niezgłębione sekrety, stosy złota, dramatyczne losy poszukiwaczy i romantyczna przygoda. Jeden z najbardziej fascynujących mitów w historii ludzkości nigdy nie stracił na aktualności i wciąż intryguje swoją enigmatycznością.

W maju 1532 r. 170-osobowa grupa najemników hiszpańskich opanowała w ciągu trzech tygodni słynne z ogromnej ilości złota imperium Inków. Niektórzy przedstawiciele hierarchii zdążyli schronić się przed bezlitosną masakrą konkwistadorów głęboko w amazońskiej selwie, gdzie też ukryli bajeczne bogactwa, których najeźdźcom nie udało się zagrabić.

Przygotowania do wyprawy mającej na celu rozwiązanie enigmatyczności Eldorado zacząłem w końcu lat 90. XX w. Wkrótce powstał zespół złożony z pochodzących z Włoch, Argentyny, Rosji i Peru antropologów, historyków, naukowców zajmujących się geofizyką archeologiczną i etnologów. Stopniowo nasze archiwum wzbogacało się o coraz to nowe materiały. Tasiemcowe badania historyczne, analiza starożytnych annałów w Archiwum Indii Zachodnich w Sewilli, dwukrotne rekonesanse w terenie, głębokie indagacje archeologiczne i relacje Indian, dały solidne podstawy do zmierzenia się z legendarnym Eldorado, poszukiwanym od wieków w najmniej eksploatowanym zakątku naszej planety. Po rocznych przygotowaniach byłem gotów do podjęcia próby przeniesienia intrygującej zagadki „ciudad perdida” Paititi, zaginionego miasta, w ramki nauki.

Według raportu Królewskiego Skarbca w Toledo w XVI stuleciu Hiszpanie wywieźli do swego kraju 754 tony złota, zarówno w przedmiotach, jak i przetopionego w sztabki, którego wartość obecnie wynosiłaby ok. 9 mld dolarów. Sam tylko okup inkaskiego władcy Atahualpy, który wypełnił złotem całe pomieszczenie, za darowanie mu wolności (bezskutecznie, został bowiem uduszony przez konkwistadorów 26 lipca 1533 r. – przyp. red.) stanowił ponad 60 ton cennego metalu. Szacuje się, że ponadto przynajmniej 200 ton spoczywa w ładowniach zatopionych karawel, a 100 ton zostało zrabowanych przez piratów.

Złoty skarb ukryty w nieprzebytej dżungli

Znaleziony wiosną 2002 r. w rzymskim archiwum jezuitów, uważany przez historyków za całkowicie wiarygodny, sensacyjny XVI-wieczny rękopis potwierdzający istnienie Paititi, przekonał mnie, że to miejsce nie jest mrzonką. Dokument mówił o ojcu Andrei Lopezie, dyrektorze Kolegium Towarzystwa Jezusowego w Cuzco, pierwszym białym człowieku, który odwiedził miasto ze świątyniami pokrytymi złotem. Hiszpański zakonnik nie tylko oglądał kamienne mury miasta, chodził jego wybrukowanymi drogami, lecz także rozmawiał i widział mieszkańców skrytej w dżungli metropolii. W trzystronicowym manuskrypcie była także informacja o tym, że budowle znajdują się o dziesięć dni drogi na wschód od stolicy imperium Inków i że papież zezwolił jezuitom szerzyć ewangelię wśród jego mieszkańców.

Po uzyskaniu poparcia prezydenta Peru Alejandra Toledo w lipcu 2002 r. lądujemy na wschodnim przedgórzu Andów, w rejonie oznaczonym na wojskowej mapie topograficznej białymi plamami z napisem „insufficient data” (pol.: brak danych – przyp. red.). Z osady Pilcopata wypływamy trzema dużymi pirogami pod prąd rzeki Maestron, a później Pini Pini. Po trzech dniach trudnej i niebezpiecznej żeglugi, obfitującej w mielizny zmuszające do nieustannego przepychania łodzi po kamieniach, zagłębiamy się w las tropikalny. Selwa alta, górski las równikowy, wysysa z nas siły, gdy na stromych zboczach pokrytych śliskimi korzeniami drzew wciągamy bagaże, a potem ostrożnie opuszczamy je w dół. Jeden nieuważny krok może przedwcześnie zakończyć wyprawę.

Kilkadziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych „zielonego piekła”, górskie ostępy wschodniego przedgórza Andów peruwiańskich i dorzecze, przez które się przedzieramy, ochrzczono imieniem Madonny, matki Boga – Madre de Dios. To przekorna nazwa, bo o tej niegościnnej krainie Bóg dawno chyba zapomniał. Dżungla pełna jest pułapek, chorób, dzikich zwierząt, groźnych insektów… Lecz dobrze przygotowany podróżnik, wyposażony w odpowiedni sprzęt i obeznany z technikami survivalu, radzi sobie z zagrożeniami, jeśli umie rozpoznawać liany zawierające wodę pitną, wie, które z dzikich owoców nadają się do jedzenia, zna sposoby znalezienia odpowiedniego kierunku marszu, budowy schronienia czy rozpalania ognia z wilgotnego drewna.

Wszystko wokół jest istnym królestwem przemocy. Liany i fikusy śmiertelnym uściskiem opasują drzewa, pnąc się w górę do światła, a na leżących na ziemi powalonych starością pniach wyrastają grzyby o metrowej średnicy. Być może rację miał Alexander von Humboldt, pisząc: „niebezpieczeństwa wzbogacają poezję życia”, lecz proza życia w dżungli szybko sprowadza na ziemię bujającego w obłokach podróżnika. Odcięta od świata, monstrualnie wielka pierwotna kraina, nieopisanie fascynująca, ale równocześnie przesycona grozą, pełna jest śmiertelnych zasadzek wystawiających każdego przybysza na surową próbę charakteru. Ktoś powiedział, że człowiek, wchodząc do wilgotnego lasu równikowego, przeżywa dwie radosne chwile. Pierwszą, kiedy realizując marzenia, zanurza się w ten świat dzikiej przyrody, i drugą, gdy wyczerpany konfrontacją z bezlitosną naturą, insektami, malarią i własnymi słabościami, powraca z ulgą do cywilizowanego świata. Uwielbiamy majestat dżungli, lecz napełnia nas przerażeniem. Dlatego tubylcy mawiają: „Bogowie są potężni, ale potężniejsza i okrutniejsza jest dżungla”.

Czytaj więcej

Dżungla nie toleruje mięczaków

Pierwsi idą miejscowi Indianie „macheteros”, którzy metr po metrze otwierają przejście w zielonym murze. Za nimi kroczy sierżant Hermogenes, jeden z policjantów eskortujących wyprawę, potem reszta grupy: ponad 20 ludzi. Towarzyszy nam ośmiu indiańskich tragarzy. Są młodzi, silni, a wytrwałością dorównują himalajskim Szerpom. Nad bezpieczeństwem ekipy czuwa uzbrojona eskorta – trzech policjantów przydzielonych nam przez pułkownika Dominga Carrillo Rengifo, szefa X Regionu Policji w Cuzco. Starszy sierżant Hermogenes Figuerra Lucana i jego dwaj podwładni – Lucio i Marcial – traktują swoje obowiązki bardzo poważnie. Uśmiech rzadko gości na ich twarzach, a ze swoimi AK-47 nie rozstają się nawet podczas posiłków. Dlatego czujemy się w ich towarzystwie znacznie bezpieczniej, chociaż w przypadku napadu mogą oni strzelać, tylko dla postrachu, w powietrze.

Nieustannie trzeba być ostrożnym. Felippe zsunął się właśnie kilkadziesiąt metrów po zdradliwym zboczu, zatrzymując się tuż nad głębokim urwiskiem. Zawsze trzeba patrzeć, gdzie stawia się nogę i o co opiera rękę. Jeden z Indian prawie cudem uniknął ukąszenia węża „szuszuja”, którego jad rokuje nie więcej niż godzinę życia. Odcięci od świata nie możemy liczyć na żadną pomoc, zakładając nawet, że takowa byłaby zmobilizowana. Telefon satelitarny pozwala na szeroki kontakt, ale ile czasu musiałoby upłynąć, żeby dotarła do nas jakaś pomoc?

Inne wyprawy poszukujące Eldorado

Przy ognisku i w blasku księżyca snujemy opowieści o całym pokoleniu poszukiwaczy romantycznej przygody, wspieranych tak przez hiszpański dwór królewski, jak i przez finansistów niemieckich, których historie były przekazywane w epickich sagach. Wszystkich czekało tylko rozczarowanie, większa ich część zaginęła, pochłonięta przez dżunglę. Pierwszym, który zapłacił wysoką cenę, był Gonzalo Jiménez de Quesada. Jego wyprawę nawiedziła cała seria nieszczęść, które spowodowały śmierć 250 Hiszpanów i prawie 1500 miejscowych tragarzy.

Philip von Hutten, młodzian z arystokratycznej rodziny niemieckiej, zafascynowany wielkimi odkryciami przynoszącymi niebagatelne korzyści, przeżył trzy lata w ostępach dżungli, po czym został zamordowany przez Hiszpanów 17 maja 1546 r. w El Tocuyo.

Z powodu chorób, buntu i zasadzek Indian w końcu XVI w. nie powiodły się trzy ekspedycje niezmordowanego Antonia de Berrio.

Niezwykła też była historia Pedra de Ursúy dowodzącego oddziałem najemników oczarowanych perspektywą ogromnego i łatwo osiągalnego skarbu. Został stracony 1 stycznia 1561 r. przez swojego zastępcę Lopego de Aguirrego, który później ogłosił się królem Amazonii, ale wkrótce sam zginął (27 października 1561 r.) z ręki zaufanego żołnierza.

Spotkanie z Indianami Huapakores

Jestem pełen uznania dla prof. Władimira Głazunowa, geofizyka z Uniwersytetu w Petersburgu, który musi cały czas dbać o swoją ciężką i bardzo drogą aparaturę techniczną, nie tracąc przy tym nic ze skrupulatności i ścisłości myślenia. Nie mniej pocą się operator Witold Chomiński z reżyserem Janem Jakubem Kolskim i fotografem Anatolijem Żdanowem, którzy raz chcą być w przodzie, następnie z tylu, a nie mogą pozwolić sobie na utratę kontaktu z grupą, bo mogłoby to grozić zagubieniem się.

Ulewne deszcze utrudniają nam coraz bardziej przemieszczanie się w selwie, a już szczególnie daje się we znaki pokonywanie w bród rzek, które z furią zbijają z nóg nawet doświadczonych tragarzy. Na twarzach wszystkich widnieją ślady krańcowego wyczerpania. Dokucza nam brak suchej odzieży, inwazje insektów, forsowne marsze, obrażenia i liczne kontuzje.

Namacalny ślad zamierzchłej budowli odnaleziony w dżungli

Namacalny ślad zamierzchłej budowli odnaleziony w dżungli

Wczesnym popołudniem natykamy się na cieszących się złą sławą „indios bravo”, pierwotnych Indian Huapakores, i pomimo uzbrojonej eskorty przeżywamy chwile napięcia, żeby nie powiedzieć strachu (podobne chwile trafiły się nam wczorajszej nocy, kiedy ryk jaguara w pobliżu obozu zmroził wszystkim krew w żyłach). Są półkoczownikami i żyją w neolitycznej przeszłości. W niedużym szałasie mieszka rodzina składająca się z siedmiu osób skazanych na monotonną egzystencję. Na znak przyjaznych zamiarów darujemy im kilka cennych przedmiotów: maczetę, garnek, nóż, za co gospodarz odwzajemnia się smażoną rybą i juką. Tłumacz przekazuje nasze pytania. Okazuje się, że tylko głowa rodziny miała styczność z cudzoziemcami, dla pozostałych jesteśmy istotami z innej planety. Kobieta z odkrytymi piersiami i przyrodzeniem przykrytym tkaniną uplecioną z bawełny nie przejawia żadnych emocji, patrzy prosto w oczy, ale dzieci chowają się za jej plecami. Wszyscy noszą ozdobę ze złota u nasady nosa i naszyjniki z wysuszonych nasion. Dorośli żują liście koki, zwyczaj odziedziczony od Inków.

Pytam o Paititi. Mężczyzna uśmiecha się tajemniczo, zamyśla i… wskazuje ręką w kierunku, skąd właśnie przyszliśmy. Próbuję wydobyć jeszcze jakieś informacje, ale rozmówca zamyka się w sobie i nie reaguje już na zadawane pytania.

Czytaj więcej

„Shadow of the Tomb Raider”. Atrakcyjna archeolog na tropie

Po tygodniu przebijania się przez pierwotne zastępy odkrywamy regularnie ułożone kamienie budowlane, które prawdopodobnie są śladem przedmieścia fortecy. Niespodziewane odkrycie śladów ludzkiej działalności w środku niegościnnej i wrogiej człowiekowi selwy skłania do kilku refleksji. Nasze odkrycie, aczkolwiek skromne, wplata się w długi łańcuch znalezisk dokonanych w ciągu ostatnich 30 lat niezbyt intensywnych poszukiwań.

Macheteros wycina przejście w gąszczu peruwiańskiej dżungli

Macheteros wycina przejście w gąszczu peruwiańskiej dżungli

Władimir jest załamany, bo jego georadar odmówił posłuszeństwa. Pokonała go dżungla. „Po włączeniu pyknął. Coś zaskwierczało, poczułem zapach spalenizny i było po wszystkim” – żalił się niepocieszony. Tyle wysiłku podczas transportu, a wszystko na nic. To klęska. Tak bardzo liczyłem na eksperyment z tym urządzeniem.

Mamy kłopot z tragarzami. Rozkleili się po wypadku Genosa z „szuszują”. Wystraszyli się i żaden krzyk czy dopłata do honorarium nie robią wrażenia. Nie jest dobrze, bo kończy się nam żywność, a czeka nas jeszcze niełatwy powrót do czekających na rzece łodzi. Po dzisiejszych niepowodzeniach większość ludzi przestała wierzyć w sukces. Część przechodzi kryzys, są rozdrażnieni. O byle co skaczą sobie do gardeł. Ja z kolei walczę z malarią.

Nie jest łatwo wygrać z dżunglą. „Nec Hercules contra plures” (siła złego na jednego). Przekazuję ludziom wiadomość, że kończymy wyprawę. Od jutra odwrót. Niektórzy są zawiedzeni i wyrażają swoją dezaprobatę, ale tłumaczę, że w obecnej sytuacji jest to jedyne rozwiązanie, ponieważ zbytni entuzjazm może prowadzić do ryzykownych sytuacji. A nasze bezpieczeństwo jest ważniejsze.

Tęsknota za nieznanym

Eldorado intryguje, rozpala wyobraźnię i pobudza ludzkie namiętności swoim koktajlem eksplozyjnych składników: niezgłębione sekrety, bajeczne bogactwo, dramatyczne losy poszukiwaczy, sensacyjny dokument jezuitów, egzotyka dziewiczej selwy i romantyczna eksploratorska przygoda. Wielkie legendy, które ugruntowały się od pokoleń w powszechnej świadomości, nie zawsze są fikcją oderwaną od rzeczywistości. Archeologia już niejednokrotnie uwiarygodniła, że delikatna linia pomiędzy faktem i wymysłem często ulega zatarciu.

Ekspedycja poszukująca Eldorado: ciężka przeprawa przez rwącą rzekę Choritiari

Ekspedycja poszukująca Eldorado: ciężka przeprawa przez rwącą rzekę Choritiari

Jeden z najbardziej fascynujących mitów w historii ludzkości pozostaje wciąż w strefie imaginacji. Niektórzy uważają, że tak jest lepiej, bo w chwilach, kiedy zawodzi codzienność, człowiek chętnie ucieka w świat fantazji, snując marzenia o jakiejś „wyspie skarbów”, która nęci i rozpala wyobraźnię. Pozbawiony tego snu poczułby się zawiedziony w swojej podświadomości.

Chociaż ekspedycja nie odnalazła ostatecznie Paititi, sama podróż stała się dla jej uczestników niezapomnianym doświadczeniem, które na zawsze zmieniło ich spojrzenie na świat i znaczenie poszukiwań. Dzięki ich wytrwałości i odwadze historia poszukiwań Paititi została wzbogacona o kolejny rozdział, nadal pobudza wyobraźnię i serca ludzi na całym świecie. W efekcie poszukiwania Paititi nie tylko stanowią fascynującą opowieść o ludzkich pragnieniach, ale także symbolizują wieczną tęsknotę człowieka za odkrywaniem nieznanego i poszukiwaniem prawdy, która być może kryje się gdzieś w najdzikszych i najodleglejszych zakątkach naszej planety. To niezatarte pragnienie zdobywania nowych horyzontów, które towarzyszy nam od zarania dziejów i nadal płonie w sercach ludzi poszukujących odpowiedzi na najważniejsze pytania o sens życia i miejsce człowieka w kosmicznym planie istnienia.

Ostatnie promienie zachodzącego słońca wpadające przez okno podkreślają kontury skromnie umeblowanego pokoju i dodają blasku przerzedzonym siwym włosom sędziwego mężczyzny siedzącego za biurkiem. W zamyśleniu drżącą ręką szkicuje plan, starając się wydobyć z pamięci wystarczającą ilość szczegółów niezbędnych do przydatności mapki. Zatrzymuje się i patrząc mi prosto w oczy, zdecydowanym tonem przekazuje rewelacyjną informację: „Tu leży Paititi!”. 90-letni polski salezjanin, ojciec Edmund Szeliga, zachowuje doskonałą formę fizyczną i godną pozazdroszczenia trzeźwość umysłu (zm. 3 września 2005 r. w Peru, został pochowany na cmentarzu El Angel w Limie; autor opisuje spotkanie z 2000 r. – przyp. red.). Jego nazwisko związane jest ze znanym w Peru Instytutem Fitoterapii Andyjskiej w Limie.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Nowy Front w USA. John F. Kennedy, cz. V
Historia świata
O królu, który piekł ciastka i bił wikingów
Historia świata
Zdradziecki zamach na templariuszy. Złożona operacja przeciw potężnej formacji
Historia świata
Próchnica zębów: odwieczny problem nie tylko u ludzi
Historia świata
Cyfrowo zrekonstruowana egipska „Księga umarłych”