Kult niedźwiedzia. Czego się zlękniesz w nadbałtyckiej stronie?

„Lokis” Janusza Majewskiego to nie tylko udany i pełen uroku eksperyment z kinem gatunkowym w czasach mrocznych. Oglądany po latach, prowokuje też do refleksji nad osobliwościami literatury XIX wieku, zawiłościami lingwistycznymi, a przede wszystkim nad specyfiką mitologii bałtyckiej.

Publikacja: 30.10.2024 21:00

Kadr z filmu „Lokis”: Ragana z wężem, ważnym na Litwie bóstwem mitycznym

Kadr z filmu „Lokis”: Ragana z wężem, ważnym na Litwie bóstwem mitycznym

Foto: FILMOTEKA NARODOWA

„Lokis. Rękopis profesora Wittembacha” – bo tak brzmiał pełny tytuł – miał premierę we wrześniu 1970 r. Obsada była imponująca. W rolach głównych wystąpili: Edmund Fetting, Józef Duriasz, Gustaw Lutkiewicz, Małgorzata Braunek i Zofia Mrozowska; a wspomagali ich w epizodach: Bogusz Bilewski i Hanna Stankówna. Muzykę do filmu skomponował Wojciech Kilar. Mimo to dzieło Majewskiego gości dzisiaj w ramówkach kanałów telewizyjnych bardzo rzadko. A szkoda, był to bowiem pierwszy kinowy film grozy zrealizowany w Polsce po wojnie. Trzeba tu przypomnieć, że polska kinematografia 20-lecia międzywojennego miała na tym polu pewne zasługi, by wymienić choćby „Dybuka” Michała Waszyńskiego z 1937 r. Tak późne pojawienie się obrazu reprezentującego ten gatunek wynikało więc nie z braku tradycji, lecz z genetycznej niechęci władz PRL do wszelkich przejawów irracjonalizmu na wielkim ekranie. Być może „Lokis” mógł powstać tylko dlatego, że był ekranizacją. Kolejną w reżyserskim dorobku Janusza Majewskiego, a co ciekawsze – nie pierwszą adaptacją prozy tego samego francuskiego pisarza.

Literacki pierwowzór filmu

Pochodzący z zamożnej paryskiej rodziny Prosper Mérimée (1803–1870) był człowiekiem wielu talentów i pasji. Ukończył studia prawnicze, ale w tym samym czasie ze znacznie większym entuzjazmem oddawał się badaniom nad językami i literaturą. Dał się poznać także jako archeolog i historyk, a jego kompetencje w tych dziedzinach musiały być co najmniej satysfakcjonujące, skoro rząd francuski powierzył mu funkcję generalnego inspektora zabytków, którą zresztą wykonywał z powodzeniem, ratując wiele francuskich dzieł dawnej sztuki i architektury przed zapomnieniem i zniszczeniem. Władał biegle angielskim i hiszpańskim, znał łacinę, grekę oraz serbski i rosyjski, co pomagało mu w nawiązywaniu cennych znajomości podczas licznych podróży po Europie. Przede wszystkim jednak pisał. Literaturoznawcy widzą w nim jednego z prekursorów niezwykle popularnego w II połowie XIX w. gatunku prozatorskiego – noweli. To nowele zapewniły mu miejsce w Akademii Francuskiej, a dostać się do tego elitarnego grona nigdy przecież nie było łatwo. Jedną z jego bardzo poczytnych w owym czasie nowel był utwór „Carmen”, który zainspirował Georges’a Bizeta do stworzenia opery pod tym samym tytułem. Dzieło Bizeta zna każdy meloman, iluż jednak pamięta o literackim pierwowzorze?

Kard z filmu „Lokis” (1970 r., reżyseria: Janusz Majewski). Na pierwszym planie: Edmund Fetting jako

Kard z filmu „Lokis” (1970 r., reżyseria: Janusz Majewski). Na pierwszym planie: Edmund Fetting jako pastor profesor Wittembach

A.KWIATKOWSKI/PAP

Mérimée był reprezentantem nurtu romantycznego. Należał do tego samego pokolenia, co mistrz literatury francuskiej Victor Hugo, malarz rewolucjonista Eugène Delacroix czy pionier powieści sensacyjnej Eugène Sue. I jak wielu jego rówieśników z kręgów artystycznych interesował się żywo magią, ezoteryką (termin, notabene, wypromowany we Francji w I połowie XIX stulecia) i wszystkim, co nadprzyrodzone. Nie może więc dziwić, że tematyka ta powracała w jego pracach regularnie. W 1827 r. Mérimée zdobył przychylność krytyki i uznanie czytelników zbiorem ballad „La Guzla”, rzekomo poetyckim zapisem iliryjskich (tłumacząc na współczesność – chorwackich) podań, które miały wyjść spod pióra Hyacinthe Maglanovich (pisownia oryginalna). Udana mistyfikacja, wzorowana na równie „autentycznym” dokonaniu Jamesa Macphersona, znanym jako „Pieśni Osjana”, pełna była – jak na tak egzotyczny tekst przystało – duchów, upiorów i wilkołaków. Dekadę później ukazała się głośna nowela „Wenus z Ille”, opowiadająca o antycznym posągu bogini, który ożywa i zabija z miłości. Ten właśnie utwór Janusz Majewski zekranizował na potrzeby telewizji polskiej w 1967 r.

Czytaj więcej

Ostatnia rozmowa z Januszem Majewskim. „Film jest dobry albo zły, reszta nie ma znaczenia”

„Lokis” natomiast, opublikowany w 1869 r., powstawał w ostatnich latach życia pisarza. Wieść głosi, że utwór został napisany ku uciesze cesarzowej Eugenii, żony Napoleona III i ostatniej monarchini francuskiej, z którą Mérimée przez lata się przyjaźnił. Pisarz osobiście odczytał tekst na cesarskim dworze, ale pomysł okazał się chybiony, ponieważ łącząca obserwacje etnograficzne z elementami horroru opowieść o tragicznych losach żmudzkiego arystokraty, pół człowieka, pół niedźwiedzia, bardziej przeraziła, niż rozbawiła słuchaczy. Rozbudziła jednak na jakiś czas zainteresowanie litewskim folklorem. Ale czy rzeczywiście dawała ku temu podstawy?

Jak to z niedźwiedziem było

Głównym bohaterem i narratorem noweli jest królewiecki pastor, a zarazem uczony, profesor Wittembach, specjalizujący się w lingwistyce i etnografii. W utworze relacjonuje swoją podróż na ziemie litewskie, gdzie w poszukiwaniu rzadkiego zabytku języka żmudzkiego trafia na dwór hrabiego Michała Szemiota. Wkrótce zdaje sobie sprawę, że jego gospodarz skrywa prawdopodobnie przerażającą tajemnicę: matka hrabiego została niegdyś zaatakowana, a być może także zgwałcona przez... niedźwiedzia, a w rezultacie sam hrabia może być teriantropem, a więc człowiekiem zdolnym do przeobrażenia się w zwierzę, w tym przypadku w niedźwiedzia.

To intrygujący koncept, ale trudno się doszukać takiego motywu w dawnych wierzeniach Prusów, Litwinów czy Łotyszy. Jak przyznają badacze twórczości francuskiego pisarza, chętnie mieszającego w swoich utworach legendy z różnych zakątków kontynentu, Mérimée zaczerpnął pomysł najpewniej z folkloru duńskiego, a może nawet rodzimego, bo człowiek niedźwiedź to dość uniwersalny bohater bajek ludowych w Europie Zachodniej. Wilkołaki („vilkãtai” lub „vilkolakai”) i podobne im istoty, choć sporadycznie obecne w podaniach bałtyckich, zdaniem badaczy trafiły do nich później, na drodze zapożyczenia z kultur obcych. Czyżby zatem temat noweli był dowodem słabej znajomości rzeczy? Bynajmniej.

Kult niedźwiedzia (który notabene po litewsku zwie się lokys, Mérimée użył zapisu fonetycznego), podobnie jak kult innego groźnego mieszkańca lasu, wilka, był na ziemiach Bałtów obecny od wieków – wystarczy spojrzeć na herb Żmudzi – choć w nieco innych postaciach. Kulminacyjnym punktem noweli jest wesele i nie jest to zapewne przypadek. W porządku symbolicznym ludu litewskiego niedźwiedź kojarzony był bowiem z płodnością, przedłużeniem życia i jego odmianą, cyklem końca i nowego początku, i w takich znaczeniach występował w pieśniach i tańcach weselnych. Niedźwiedziem nazywano pana młodego, a jego goście przywdziewali niedźwiedzie maski. Jeśli chodzi o wątek przemiany i odrodzenia, wierzono też, szczególnie wśród Prusów, jak odnotował nestor polskich badań nad kulturą Aleksander Brückner, że polegli wojownicy odradzali się w ciałach niedźwiedzi i wilków. Bestie takie nie były niebezpieczne same z siebie, ale mogły nieść w sobie pragnienie zemsty tego, kto się w nie po śmierci wcielił. Każdy więc, kto lekceważył wiarę przodków lub szargał pamięć o nich, kto winien był jakiejś krzywdy, a zwłaszcza wróg, który przybył rabować i palić, mógł zginąć rozdarty na strzępy.

W poszukiwaniach inspiracji autora „Lokisa” jest jeszcze trzeci trop. Hrabia Szemiot pod kilkoma względami przypomina Lāčplēsisa, najważniejszego bohatera w uniwersum mitów łotewskich. Lāčplēsis, przybrany syn łotewskiego możnowładcy, z woli bałtyckich bogów zgromadzonych na sejmie w siedzibie Pērkonsa (czyli Perkūnasa/Peruna, najwyższego bóstwa bałtyckiego, zdaniem niektórych odpowiednika Zeusa) wybrany został na obrońcę starej łotewskiej wiary przed niemieckim rycerstwem, które chciało podbić ziemie łotewskie i siłą zaszczepić tu chrześcijaństwo. Łotewskiego wojownika cechowała nadludzka siła, czego dowiódł, rozdzierając szczęki niedźwiedzia gołymi rękoma. Miało się jednak okazać, że Lāčplēsis sam jest synem niedźwiedzicy, o czym świadczył charakterystyczny kształt jego uszu – cielesnego źródła tej siły. Czyny Lāčplēsisa wysławiał łotewski epos narodowy pod tym samym tytułem, spisany przez poetę i oficera carskiej armii Andrejsa Pumpursa, a ukończony w 1887 r. – Mérimée nie zdążył się więc z nim zapoznać. Ale francuski pisarz, który czytał dzieła Mickiewicza, korespondował z Puszkinem i dyskutował z Turgieniewem, mógł natrafić na którąś z wędrujących po literackich salonach romantyków wersji tej legendy.

Lāčplēsis (Pogromca Niedźwiedzi), najważniejszy bohater w uniwersum mitów łotewskich. Pomnik Wolnośc

Lāčplēsis (Pogromca Niedźwiedzi), najważniejszy bohater w uniwersum mitów łotewskich. Pomnik Wolności w Rydze

PETERS J. VECRUMBA/WIKIMEDIA

W noweli i w filmie pojawia się też wąż ukryty w koszu budzącej niepokój staruszki, którą podczas leśnej wycieczki spotykają profesor Wittembach i hrabia Szemiot. Ten epizod zdaje się potwierdzać, że Mérimée nie tworzył tekstu ad hoc. Wąż bowiem to kolejny obiekt kultu w wyobrażeniach Prusów i Litwinów. Kultu dwuznacznego, bo z jednej strony wąż był niejako opiekunem każdego gospodarstwa, karmionym mlekiem i hołubionym, z drugiej zaś bywał agresorem, jak w jednej z najbardziej chyba znanych baśni litewskich o Eglė, królowej węży, która do przyjęcia tego tytułu przez małżeństwo z wężowym bóstwem Žaltysem została zmuszona. Za pomocą zaklęć, czynności rytualnych oraz piwa można też było uczynić z węża narzędzie pomsty na znienawidzonym sąsiedzie. Wąż, bogaty w moce magiczne i odpowiednio zmotywowany, mógł mianowicie sprawić, że „pola wyschną, ziarno zgnije, a bydło padnie”, jak zaświadczał prusko-polski pastor i etnograf amator Matthaeus Praetorius (Mateusz Pretoriusz) w XVII w. Mimo to bóstwa zwierzęce wcale nie były tymi najgroźniejszymi w konstelacji mitów bałtyckich.

Wszystkie twarze Aitvarasa

Problem z mitologiami Bałtów wynika nie z niedoboru materiału źródłowego, lecz z jego nadmiaru. Przez wieki autorzy kronik, katechizmów, traktatów religijnych oraz prac etnograficznych, orędownicy religii chrześcijańskich, skrupulatnie spisywali wszelkie przejawy wierzeń pogańskich, próbując je racjonalizować i systematyzować. W rezultacie powstawały długie listy bogów, bożków i istot mitycznych, mnożące nazwy, imiona i opisy.

Jedno z wyobrażeń Aitvarasa, bytu mitycznego, który mógł przybierać postać ognistego koguta, węża lu

Jedno z wyobrażeń Aitvarasa, bytu mitycznego, który mógł przybierać postać ognistego koguta, węża lub smoka

WIKIMEDIA COMMONS

W XVI-wiecznych traktatach kalwińskiego teologa Jana Łasickiego jest mowa o 76 bóstwach litewskich, a analizując pochodzące z tego samego stulecia dzieło rewizora Jakuba Laskowskiego, sam Brückner pisał o „małostkowości i przejrzystości bóstw żmudzkich, śmiesznej niemal i karykaturalnej”. W twórczym ferworze rzadko pamiętano o tym, że zjawiska tożsame mogą występować pod różnymi nazwami i różnie być rozumiane zależnie od regionu. A także o tym, że wierzenia ludowe nie są matematyczną stałą. Francuski filolog i mitograf Georges Dumézil sugerował, że ludowe bajki fantastyczne są w istocie zdegradowanymi mitami, których religijny sens się zatarł. W świecie, w którym wiara przodków kultywowana była już wyłącznie na wsi, takiej samej degradacji podlegały potężne bóstwa, przekształcając się w oswojone domowe duszki. Dodać do tego należy charakterystyczne dla całego regionu przenikanie się kultur, a co za tym idzie – wierzeń. Na tym tle litewsko-pruski Aitvaras zachował godną podziwu endemiczną trwałość i niezależność.

Pozornie Aitvaras to niemal dobry skrzat domowy, który w zamian za schronienie i codzienny skromny posiłek dostarczał swemu gospodarzowi dóbr w postaci produktów spożywczych, sprzętów gospodarskich, pieniędzy, a nawet bryłek złota. Pełnił więc rolę podobną do innych bytów mitycznych, „kaukai”, litewskich duchów opiekuńczych, dbających o plony. Dlaczego zatem jego imię, w odróżnieniu od „kaukai”, zapisywano wielką literą? Z szacunku czy jako ostrzeżenie? Przyjrzyjmy się temu imieniu. W języku litewskim wyprowadzane jest od czasownika „varyti”, co znaczy „popędzać, pędzić” – świadczy to o dynamicznej naturze Aitvarasa. Ale możliwa jest też inna etymologia: wyprowadzenie nazwy od staroirańskiego „pativara”, które to słowo w polszczyźnie przekształciło się w „poczwarę”. Takie powinowactwo lingwistyczne nie budzi dobrych skojarzeń. I słusznie.

Aitvaras nie gryzł i nie rozrywał szponami – tylko demoralizował, pogrążał we wstydzie i upadku. Gospodarzowi pozostawało opuścić dom lub wypędzić intruza

Aitvaras bowiem, jak stwierdził Algirdas Julius Greimas, francuski strukturalista litewskiego pochodzenia i badacz mitologii litewskiej, to bóstwo „despotyczne, zazdrosne i antyspołeczne”. Naiwnym jawił się jako kogut z roziskrzonym ogonem, ale świadomi jego siły widzieli w nim skrzydlatą ognistą żmiję lub nawet smoka skrytego w płomieniach. Gdy się zalągł w czyimś domu, przynosił skarby, ale pochodzące z kradzieży lub z miejsc ukrytych przez bogów, czyli niedostępnych dla ludzi. Wyobraźcie sobie sąsiada, który bogaci się waszym kosztem albo z niewiadomego źródła. Aitvaras nie gryzł i nie rozrywał szponami – tylko demoralizował, pogrążał we wstydzie i upadku. Gospodarzowi pozostawało opuścić dom lub wypędzić intruza. Wypędzić go nie było jednak łatwo. Rozgniewany Aitvaras potrafił dom spalić, a nawet przeniknąć do ciała gospodarza lub, chętniej, gospodyni, by wywołać chorobę. Nie tylko zresztą rozgniewany. Ci, którzy się z nim dogadali, na znak tej umowy utykali albo cierpieli z powodu niewładności ręki. Ci, którzy próbowali go wypędzić (jeszcze jedno, złowieszcze, znaczenie słowa „varyti”) chorowali poważniej – śmiertelnie. Aitvaras nie wybaczał odrzucenia. Na domiar złego ten demon, którego żywiołem były ogień i mętne powietrze, był w stanie zsyłać złe, gęste od koszmarów sny. Mówili Litwini, że dawno, dawno temu był arcywrogiem samego Perkūnasa, a że przegrał z władcą piorunów, to mści się na słabszych.

Prosper Mérimée (1803–1870)

Prosper Mérimée (1803–1870)

MUSEE CARNAVALET/WIKIMeDIA

Obawiający się Aitvarasa z nie mniejszą trwogą wspominali także o Laumė, w opracowaniach polskich zwanej Łaumą. To ciekawy przykład „upadku” potężnego niegdyś bóstwa. Badacze mitów uważają, że Laumė należała początkowo do panteonu bogów bałtyckich, była panią sfer niebieskich i narzeczoną Perkūnasa. Do ślubu jednak nie doszło, a odrzucona bogini musiała opuścić niebiosa, zamieszkała w wodach i lasach. I znalazła się znacznie bliżej ludzi. W jej postaci ujawnia się może najlepiej ambiwalencja bytów mitycznych. Według niektórych przekazów bowiem jej imię, zapisywane już małą literą, stało się synonimem wróżki, młodej i pięknej, tańczącej i śpiewającej w głębinach puszczy, skłonnej do złośliwych psot, ale na ogół uczynnej, niosącej pomoc zabłąkanym dzieciom i zapracowanym matkom. Ale częściej przedstawiano ją jako zmorę, której poczynania budziły grozę. Taką Laumė można było spotkać nie przy strumieniach i jeziorach, ale wśród bagien i trzęsawisk, zawsze o zmroku lub w świetle księżyca, a poznawano ją po wyglądzie: półzwierzęcym ciele, długich rękach zakończonych pazurami, splątanych włosach, obwisłych piersiach i żarzących się oczach. Potrafiła się jednak zmienić w bogato odzianą lub nagą piękną dziewczynę, aby kusić mężczyzn, wciągać ich w leśne ostępy i tam ranić, a nawet pożerać. Bywało, że porywała i pożerała także dzieci, szczególnie te jeszcze nieochrzczone, a na pewno mogła je „odmienić” lub zesłać na nie chorobę. Obawiano się jej do tego stopnia, że wszędzie widziano znaki jej obecności: zrośnięte i wyschnięte gałęzie nazywano włosami Laumė, grzyby pasożytujące na drzewach – jej śliną. Ale choć tak niebezpieczna, Laumė miała równie groźną konkurentkę, z którą czasami ją mylono.

Ragana i velnias, czyli ki diabeł?

Wspomniana już przerażająca stara kobieta, która staje na drodze profesora Wittembacha i hrabiego, najwyraźniej mieszkająca w lesie wraz ze swym wężem, to nie Laumė, lecz Ragana – czarownica. Greimas przekonywał, że jeszcze w XVI w. Ragana, wtedy pod imieniem Ragaina, była dostojną boginią lasów, a dopiero w XIX stuleciu zakończyła się jej pełna degradacja do roli wiedźmy. W znanych bajkach raganę – występującą już najczęściej pod nazwą kategorii istot, a nie pod imieniem własnym – z jej boską przeszłością łączyła siedziba w lesie i funkcja opiekunki drzew, ale poza tym zajmowała się tym, czym zajmowały się czarownice. Utrudniała więc przede wszystkim codzienne życie mieszkańcom wsi: odbierała krowom mleko, rzucała zaklęcia na zwierzęta w gospodarstwie, powodowała, że jedzenie się psuło, a najpotrzebniejsze przedmioty znikały.

Przedstawienie diabła-velniasa w Muzeum Žmuidzinavičiusa w Kownie

Przedstawienie diabła-velniasa w Muzeum Žmuidzinavičiusa w Kownie

D.USIEN/WIKIMEDIA

Podobnie jak Laumė stanowiła zagrożenie dla dzieci, które zdarzało się, że porywała, piekla i pożerała. Górowała jednak nad Laumė dzięki dwóm umiejętnościom. Po pierwsze, była w stanie za pomocą zaklęcia przemienić człowieka w świnię, psa, gada, a nawet kamień. I tylko ona mogła odwrócić przemianę. Po drugie – i co ciekawsze – posiadała zdolność manipulowania światem. Wykorzystując magię, powstrzymywała nadejście świtu, przesłaniała blask Księżyca i gwiazd, pogrążając świat w kompletnych ciemnościach; zdolna była wywołać zaćmienie Słońca, a przynajmniej stłumić jego promienie. I w odróżnieniu od Laumė, żyła na ogół w bardzo dobrej komitywie z velniasem.

Po chrystianizacji Litwy Velnias stał się velniasem, czyli po prostu diabłem. W wierzeniach ludowych nie urósł jednak do rangi władcy piekieł, lecz był jednym z jego sług, lokalnym złym duchem, który zamieszkiwał w pobliżu ludzkich siedlisk, bo szkodzenie ludziom stanowiło jego podstawowe zajęcie

Velnias (lub Velinas) to bardzo interesujący byt mityczny. Współcześni litewscy kulturoznawcy przekonują, że było to niegdyś imię pogańskiego bóstwa chtonicznego, spokrewnionego być może z Perkūnasem i pozostającego z nim w konflikcie. Zwraca też uwagę jego podobieństwo do słowa „vėlė” oznaczającego duszę zmarłego. Po chrystianizacji Litwy Velnias stał się velniasem, czyli po prostu diabłem. W wierzeniach ludowych nie urósł jednak do rangi władcy piekieł, lecz był jednym z jego sług, lokalnym złym duchem, który zamieszkiwał w pobliżu ludzkich siedlisk, bo szkodzenie ludziom stanowiło jego podstawowe zajęcie, choć zdarzało się, że sprytniejsi gospodarze potrafili ubić z nim interes (łatwo było rozpoznać tych wspólników diabła – szybko się bogacili). Nie sposób tu wyliczyć wszystkich niegodziwości, jakich velnias się dopuszczał. Dość powiedzieć, że przypisywano mu wszystkie zwyczajne i nadzwyczajne wypadki i nieszczęścia, których żadnej innej istocie przypisać się nie dało. Co jednak ważniejsze, velnias jako jeden z niewielu bytów mitycznych przetrwał niemal bez uszczerbku wkroczenie Litwy w nowoczesny wiek XX i został popularnym bohaterem literackim. Znajdujemy go w głośnej litewskiej powieści Kazysa Boruty „Młyn Bałtaragisa”, którą ze względu na jej znaczenie literaturoznawcy zestawiają z „Weselem” Wyspiańskiego. „Większa niż gdzie indziej ilość diabłów” zamieszkuje też dolinę Issy, opisaną w znanym dziele Czesława Miłosza. Kariera literacka nie oznaczała jednak, że velnias przestał szkodzić, o czym i dziś na Żmudzi dobrze wiedzą.

„Lokis. Rękopis profesora Wittembacha” – bo tak brzmiał pełny tytuł – miał premierę we wrześniu 1970 r. Obsada była imponująca. W rolach głównych wystąpili: Edmund Fetting, Józef Duriasz, Gustaw Lutkiewicz, Małgorzata Braunek i Zofia Mrozowska; a wspomagali ich w epizodach: Bogusz Bilewski i Hanna Stankówna. Muzykę do filmu skomponował Wojciech Kilar. Mimo to dzieło Majewskiego gości dzisiaj w ramówkach kanałów telewizyjnych bardzo rzadko. A szkoda, był to bowiem pierwszy kinowy film grozy zrealizowany w Polsce po wojnie. Trzeba tu przypomnieć, że polska kinematografia 20-lecia międzywojennego miała na tym polu pewne zasługi, by wymienić choćby „Dybuka” Michała Waszyńskiego z 1937 r. Tak późne pojawienie się obrazu reprezentującego ten gatunek wynikało więc nie z braku tradycji, lecz z genetycznej niechęci władz PRL do wszelkich przejawów irracjonalizmu na wielkim ekranie. Być może „Lokis” mógł powstać tylko dlatego, że był ekranizacją. Kolejną w reżyserskim dorobku Janusza Majewskiego, a co ciekawsze – nie pierwszą adaptacją prozy tego samego francuskiego pisarza.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Wampiry, upiory i strzygi, czyli historia naszych lęków
Materiał Promocyjny
Firmy same narażają się na cyberataki
Historia świata
Japonia - kraj, w którym legendy zabijają
Historia świata
Paweł Łepkowski: Kto jest prawdziwym potworem?
Historia świata
Rozwój sieci neuronowych jako narzędzia sztucznej inteligencji
Materiał Promocyjny
Grupa Volkswagen nie zwalnia. 30 nowości to dopiero początek.
Historia świata
Fabryka ciała ludzkiego. Część I