Wampiry, upiory i strzygi, czyli historia naszych lęków

To nie Hollywood wymyśliło wampiry, strzygi i upiory. Są one tak stare jak cała cywilizacja. Współczesne horrory przy gusłach naszych przodków zdają się być jedynie przyjemną i prostą rozrywką.

Publikacja: 30.10.2024 21:00

W mitologii Majów i Azteków przewodnikiem po świecie zmarłych był bóg Xolotl

W mitologii Majów i Azteków przewodnikiem po świecie zmarłych był bóg Xolotl

Foto: PESELL/WIKIPEDIA

Wbrew różnym mitom powielanym w Polsce Halloween nie jest żadnym amerykańskim świętem. W krajach wywodzących się z kręgów kultury celtyckiej jest to po prostu dzień zabaw i przebierańców, stworzony pod gusta dzieci i nastolatków, chociaż oparty na bardzo starej tradycji.

Przyjęło się uważać, że kultura anglosaska zaadaptowała na Halloween stare celtyckie święto Samhain, które wyznaczało w kalendarzu celtyckim koniec ciepłej połowy roku i początek zimnej. Było więc symbolicznym pogrzebem płodności oraz radości okresu letniego i wkroczeniem w chłód zimy. Stąd też w swojej symbolice nawiązywało do zaświatów, gdzie odejść musiało wszelkie życie otaczającej Celtów przyrody.

Czytaj więcej

Paweł Łepkowski: Kto jest prawdziwym potworem?

W noc wigilii Samhain siedziby ludzkie miały nawiedzać duchy osób zmarłych, które odeszły w tym samym roku. Był to wieczór ich ostatniego spotkania z tym światem. Celtowie gasili jednak ogniska i wszelkie źródła światła, aby zmarli nie rozmyślili się i nie zostali w ich domostwach. Stąd też wigilia Samhain była niezwykle ponura. Zimną nocą całe rodziny ścieśnione w ciemnych pomieszczeniach swoich chat nasłuchiwały skrzypienia drzew, szurania przy drzwiach i odgłosów lasu. Wierzyli oni, że to duchy ludzi dobrych wraz ze złymi upiorami krążą wokół ich siedzib, aby porwać dzieci lub w jakikolwiek inny sposób zakosztować po raz ostatni ludzkich uciech na tym świecie.

A skąd się wziął w dzisiejszym Halloween zwyczaj przebierania się i noszenia masek? Czy jest to jedynie efekt współczesnych zabiegów marketingowych? Jak podaje autor średniowiecznego manuskryptu „Księgi z Leinster”, Irowie – starożytni mieszkańcy Irlandii – składali tej nocy swojemu groźnemu bóstwu Crom Cruachowi ofiary z dzieci i krów, by odpędził złe duchy zagrażające ich rodzinom. Żeby jednak upiory nie uprzedziły złożenia ofiary, druidzi zakładali groźne demoniczne maski i przywdziewali długie stroje, aby złe duchy nie zorientowały się, że mają przed sobą zwykłych ludzi. Stąd być może dzisiejszy zwyczaj zakładania masek na Halloween.

Gniewny bóg Słońca

Dopiero święty Patryk miał wykorzenić te pogańskie praktyki z Zielonej Wyspy. Legenda głosi, że święty patron Irlandii obłożył Crom Cruacha klątwą, pod której wpływem posąg bóstwa zapadł się pod ziemię. Być może dzisiejsza dynia, z wyciętym piekielnym uśmiechem i świecą wstawioną do wydrążonego środka, nawiązuje do ognistego oblicza groźnego pogańskiego boga.

„Święty Patryk pokonuje Crom Cruacha i dwunastu mniejszych idoli”, ilustracja Johna Innesa z książki

„Święty Patryk pokonuje Crom Cruacha i dwunastu mniejszych idoli”, ilustracja Johna Innesa z książki „Wurra-Wurra: A Legend of Saint Patrick at Tara”

John Innes/WIKIMEDIA

Crom Cruach nie był bowiem niewidzialnym bóstwem eterycznym, które wszystko przenika. Autor „Księgi z Leinster” zapisał, że Crom Cruach był konkretną istotą mieszkającą lub zaklętą w szczerozłotym posągu stojącym na równinie Mag Slécht w dzisiejszym hrabstwie Cavan w Irlandii Północnej. I chociaż święty patron Irlandii zakazał kultu tego bożka, przetrwał on w tradycji ludowej pod postacią demona Crom Dubha.

W XII-wiecznym poemacie irlandzkim „The Metrical Dindshenchas” jest fragment poświęcony składaniu ofiar temu demonowi w zamian za mleko i zboże. Zatem nawet w chrześcijańskiej Irlandii Crom nadal pełnił rolę ludowego boga płodności.

Do naszych czasów dotarł opis jego posągu, do którego pielgrzymowały wszystkie plemiona z wyspy. Była to złota postać otoczona 12 kamiennymi lub brązowymi idolami. Niektórzy badacze uważają, że Crom Cruach był zatem bóstwem solarnym, przedstawionym jako Słońce otoczone znakami zodiaku.

W ciemnościach czaiło się zło i potwory. Maski noszone w Samhain miały je wystraszyć

Być może ponure obrzędy święta Samhain miały wybłagać na tym bóstwie powrót życia na wiosnę i urodzaj latem następnego roku. Jesienią i zimą dzień był coraz krótszy. Crom niechętnie wychodził ze swojego legowiska. Mrok panował nad światem. Wilki podchodziły pod ludzkie sadyby. W ciemnościach czaiło się zło i potwory. Maski noszone w Samhain miały je wystraszyć. „Nie tylko wy, demony, wyglądacie groźnie, my – ludzie, też możemy mieć straszne oblicze” – zdawali się mówić uczestnicy obrzędów. Mieli rację. Żaden demon nie dorównywał ludzkiej potworności.

Strzeż się Dziadów!

Żegnające lato i rozpoczynające mroczny czas zimowy święto Samhain nie było wyłącznie tradycją celtycką. Być może wywodziło się ono od rzymskiego święta na cześć Pomony – bóstwa owoców i nasion, a może nawiązywało do znanego w Europie Środkowej pogańskiego Święta Dziadów.

Nazwa ta, wywodząca się z języków wschodnioeuropejskich, oznaczała prawdopodobnie włóczących się po bezdrożach zmarłych przodków. Dlatego też nazywano tak bezdomnych wędrowców. Kto wiedział, kim mógł być taki dziad? Może wielkim panem, co postradał rozum? Może błędnym rycerzem, któremu wojna odebrała chęć do życia? A może boskim wysłannikiem, który przybył na ziemię nawracać grzeszników, albo upiorem, co przywdział postać człowieka wędrownego, a pragnął zaspokoić wilczy głód krwi?

Czytaj więcej

Jak Zachód zniszczył chińskie pogrzeby

Dziad, chociaż bywał często niepożądanym gościem, zawsze znajdował chwilowe schronienie w kmiecej chacie. Nie tylko dlatego, że chłopi bali się klątwy, jaką gość mógł rzucić na gospodarstwo, ale także dlatego, że przynosił im nowiny ze świata. Bywał bowiem na odpustach, wędrował do sanktuariów, widział nawet samych biskupów, a czasami najświętsze relikwie. Rozmawiał z innymi dziadami językiem uczonym i niezrozumiałym dla niewtajemniczonych w dziadowski kodeks. Był „wiedzącym”, który opowieści swoje nieraz ubarwiał, strasząc biednych włościan bajdami o upiorach, demonach i strzygach. Nie zawsze był przy tym człowiekiem moralnym. Bywało, że kradł, a nawet mordował. Jego pojawienie się we wsi budziło lęk jej mieszkańców. Bacznie go obserwowali, w nocy dookoła jego legowiska kładli krzyże, a w niektórych regionach naszej części kontynentu także czosnek. Domownicy często czuwali w nocy z kołkiem osinowym na wypadek, gdyby pobożny przybysz okazał się żywym trupem.

Chłopi przekazywali sobie lokalne rytuały, obrzędy i zwyczaje związane z obcowaniem żywych ze zmarłymi

W innych regionach Słowiańszczyzny owe zapomniane dzisiaj Dziady znane były jako Zaduszki, radecznica czy pomniki. Święto Dziadów było praktykowane głównie wśród wschodnich Słowian i Bałtów. Ze względu na stosunkowo słabą chrystianizację Litwy i Rusi przetrwało niemal do końca XVIII w., z pokolenia na pokolenie ukrywane przed duchowieństwem i szlachtą. Chłopi przekazywali sobie lokalne rytuały, obrzędy i zwyczaje związane z obcowaniem żywych ze zmarłymi. Podobnie jak Celtowie tego dnia Słowianie gasili światła i w ponurym mroku oczekiwali nadejścia zmarłych przodków. Ten nastrój niezwykle obrazowo opisał nasz wieszcz narodowy słowami: „Ciemno wszędzie, głucho wszędzie/ Co to będzie, co to będzie?”.

Kult zmarłych

Tradycja zaduszna nie jest zatem dla nas czymś obcym. Halloween nie jest wcale wymysłem Amerykanów, ale jedynie anglosaskim nawiązaniem do starożytnego święta celtyckiego, którego bliźniaczą wersję obchodzili nasi przodkowie.

W X stuleciu papież Jan XI świadomie wyznaczył właśnie 1 listopada jako święto ku czci Wszystkich Świętych, które miało obowiązywać w całym Kościele i być świetlistą odpowiedzią na ponure i ciemne święto pogańskie przypadające na 31 października

Kościół katolicki doskonale zdawał sobie sprawę, że jest to tradycja tak silna, że można ją jedynie zaadaptować do potrzeb kalendarza chrześcijańskiego. Dlatego w X stuleciu papież Jan XI świadomie wyznaczył właśnie 1 listopada jako święto ku czci Wszystkich Świętych, które miało obowiązywać w całym Kościele i być świetlistą odpowiedzią na ponure i ciemne święto pogańskie przypadające na 31 października. W niektórych regionach świata ta tradycja spotkała się z zadziwiająco podobnymi rytuałami kultur nieeuropejskich. Najlepszym przykładem tego jest mariaż tradycji iberyjskiej i azteckiej w Meksyku. 1 listopada mieszkańcy tego kraju szczególnie uroczyście obchodzą dzień Wszystkich Świętych (hiszp. Día de Todos los Santos). Jednak w wieczór poprzedzający to katolickie święto rozpoczynają własne ludowe obchody Día de Muertos (Dzień Zmarłych). I choć w kalendarzu kościelnym to święto jest tylko 1 listopada, oni kontynuują obchody 2 listopada jako meksykańskie Zaduszki (Día de los Fieles Difuntos).

Uroczystości są tak niezwykłe i jedyne w swoim rodzaju, że zostały uznane w 2008 r. za Arcydzieło Ustnego i Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości na liście UNESCO. Głównym symbolem tego dnia jest czaszka. Pojawia się ona wszędzie – od kaplic i cmentarzy po szkoły i restauracje. Nie jest jednak symbolem związanym z tradycją chrześcijańską. To wyjątkowo złowrogi symbol z czasów azteckich, kiedy składanie ofiar z pokonanych wrogów i wybranych ludzi było stałym elementem liturgii religii tej cywilizacji prekolumbijskiej. Aztecy z kolei przejęli kult czaszki od wcześniejszych kultur zamieszkujących ten region Ameryki Północnej, w tym głównie od Majów.

Składanie ofiar z ludzi – ilustracja z XVI-wiecznego „Codex Magliabechiano”

Składanie ofiar z ludzi – ilustracja z XVI-wiecznego „Codex Magliabechiano”

WIKIMEDIA

Współcześni potomkowie rdzennych narodów Meksyku – Totonakowie, Taraskowie, Nahua i nieliczni Majowie – nigdy nie traktowali Día de Muertos jako święta katolickiego, ale jako ukrytą formę utrzymania prastarych tradycji, w których pełno jest demonów i potworów. Wśród nich największą grozę budził bóg śmierci Mictlan. Podobnie jak imię Hadesa dla Greków miało podwójne znaczenie, było bowiem imieniem boga świata podziemnego, jak i nazwą jego królestwa, tak samo Mictlan było imieniem azteckiego boga śmierci i świata podziemnego. Aztecki Mictlan wywodził się od Mitnala, bóstwa śmierci czczonego przez Majów. I tak jak w mitologii greckiej przewoźnikiem przewożącym zmarłą duszę przez rzekę Styks do Hadesu był Charon, tak w mitologii Majów i Azteków przewodnikiem po świecie zmarłych był bóg Xolotl.

Aztecki Hades nie był miejscem przyjemnym. W wierzeniach prekolumbijskich ludów Meksyku nie było odpowiednika chrześcijańskiego Królestwa Niebieskiego. Świat zmarłych był przerażający. Istniało tylko piekło, do którego każdy, bez względu na swoją moralność, musiał ostatecznie trafić. Azteckie uniwersum było zatem strasznie ponure, bez żadnej nadziei, zatopione w okrucieństwie. Bogowie nie byli istotami dobrymi lub rozliczającymi śmiertelników za ich dobre lub złe czyny. Byli jedynie autokratycznymi potworami, nieustannie spragnionymi krwi, traktującymi ludzi jak swoją trzodę chlewną, przeznaczoną w ostateczności na rzeź.

Historia ociekająca krwią

Ale to pragnienie krwi przez istoty nadprzyrodzone nie jest jedynie cechą bóstw meksykańskich. Zdumiewające, że pod każdą szerokością geograficzną powstał jakiś system wierzeń, którego idole domagają się ofiar z istot żywych. Skąd to nieustanne pragnienie krwi? Zwolennicy tzw. teorii paleoastronautycznej, która doszukuje się dowodów na pobyt istot pozaziemskich w dawnych czasach, wskazują, że tego typu zwyczaje w najdalszych częściach świata wskazują na jakieś jedno wspólne źródło. Twierdzą, że przybysze z kosmosu zmodyfikowali rozwój naszych dalekich przodków, przekazali im wiedzę i dali narzędzia do budowy cywilizacji. Ta koncepcja zakłada, że ostatnie 11 tys. lat to wielki eksperyment obcej cywilizacji nad przemianą przedstawicieli homo sapiens w istoty rozumne. Hipoteza ta wydaje się bardzo kusząca, choć niektóre argumenty bywają – delikatnie rzecz ujmując – mocno naciągane.

Praktycznie trudno wskazać na jakiś obszar naszej planety, gdzie powstałaby kultura pozbawiona rytualnego kanibalizmu lub rzeźnictwa

Nie ulega jednak wątpliwości, że jak świat długi i szeroki w pewnym momencie rozwoju społeczności lokalnych wszystkie one w identyczny sposób wprowadzały kult bóstw domagających się składania krwawej ofiary. Praktycznie trudno wskazać na jakiś obszar naszej planety, gdzie powstałaby kultura pozbawiona rytualnego kanibalizmu lub rzeźnictwa.

W wedyjskiej księdze „Puruszasukcie”, kosmogonicznym micie o stworzeniu świata z człowieka, wszystko, co żyje, powstało przez akt złożenia ofiary z Puruszy przez bogów.

Ofiara z ludzi, czyli tak naprawdę rytualne morderstwo, występuje niemal wszędzie na Ziemi. Różne przesłanki stojące za tą sakralną zbrodnią były takie same: miały zazwyczaj na celu przyniesienie szczęścia i uspokojenie bogów.

Na przykład w starożytnej Japonii legendy mówią o hitobashira, czyli „ludzkich filarach”, w których u podstawy lub w pobliżu niektórych konstrukcji mających chronić budynki przed katastrofami lub atakami wroga chowano żywcem dziewice. Co zdumiewające, niemal identyczne relacje pojawiają się na Bałkanach. Czym to się różni od strasznych zwyczajów azteckich? Historyk Ross Hassig, autor książki „Aztec Warfare”, wyliczył, że podczas ponownego poświęcenia Wielkiej Piramidy w Tenochtitlán w 1487 r. Aztekowie w ciągu czterech dni zabili „od 10 000 do 80 400 osób”. Ich ofiara też miała chronić konstrukcję świątyni...

Tego nie usłyszymy podczas niedzielnych kazań z ambony, ale przecież Stary Testament wspomina o ofiarach z ludzi, poczynając od córki Jeftego aż po niedoszłą ofiarę z Izaaka, syna patriarchy Abrahama

Kim były bóstwa domagające się takiej rzezi? Dlaczego niektóre przemieniły się w łagodnych demiurgów, a inne przeszły do historii jako krwawe demony?

Na przykład taki Asmodeusz był strasznym potworem, ponieważ lubował się w orgiach, wodził ludzi na pokuszenie i domagał się krwawej ofiary z istot żywych. Dlatego zaratusztrianie uznali go za przywódcę wszystkich demonów. Co jednak można powiedzieć o Bogu Izraela, któremu przecież także składano ofiary z ludzi? Tego nie usłyszymy podczas niedzielnych kazań z ambony, ale przecież Stary Testament wspomina o ofiarach z ludzi, poczynając od córki Jeftego aż po niedoszłą ofiarę z Izaaka, syna patriarchy Abrahama. Dopiero Księga Kapłańska wprowadziła nakaz składania Panu ofiar z placków przaśnych z najczystszej mąki zaprawionej oliwą i solą, będących symbolem przymierza Jahwe ze swoim ludem. Krwawą ofiarę z człowieka zastąpiła po reformie Mojżesza „azkara”, czyli spalenie części składanego posiłku i zjedzenie pozostałej części przez kapłanów. Nie zmienia to jednak faktu, że w świątyni jerozolimskiej ołtarz był zalewany hektolitrami krwi zwierząt ofiarnych.

Wampir, czyli nieumarły

Krew stanowiła zatem pokarm bogów i demonów. Ta obsesja na punkcie ludzkiej i zwierzęcej hemoglobiny stworzyła mity o żywiących się nią strasznych potworach, które w nowożytnej kulturze przemieniliśmy w postacie z naszych horrorów.

Jedną z najstraszniejszych była grecka Mormolyke, kobieta z Koryntu, która zjadła swoje dzieci i za karę została zamieniona w potwora, który wabił młodych mężczyzn pod postacią pięknej kobiety. Kiedy ofiara oddawała się upojnej miłości, Mormolyke przemieniała się w swoją szkaradną postać i wbijała ostre kły w szyję nieszczęśnika, po czym wypijała z niego krew aż do ostatniej kropli. Znamienne, że imię tego potwora składało się z dwóch słów: „mormones” oznaczało „straszny” lub „ohydny” oraz „likeios”, czyli „wilk”. Stąd nazwę Mormolyke należy tłumaczyć jako „straszny wilk”. Tak oto w przekazach sofisty greckiego Flawiusza Filostrata, który pierwszy o niej wspomina, znajdujemy pierwowzór wampira i wilkołaka połączonych w jedną straszliwą i zmiennokształtną istotę, nieustannie złaknioną ludzkiej krwi.

Jak pozbyć się wampira – litografia R. de Moraine’a z książki „Les Tribunaux Secrets”

Jak pozbyć się wampira – litografia R. de Moraine’a z książki „Les Tribunaux Secrets”

VAN PAUP-HENRI-CORENTIN/WIKIMEDIA

To ważne, żebyśmy zapamiętali ten starożytny prawzór wampira i dzięki temu nie powielali bzdur rodem z XIX-wiecznej powieści Brama Stokera, który uczynił pierwszym wampirem w kulturze władcę Wołoszczyzny Wlada III Palownika, nazywanego Draculą.

Poza tym, choć to tylko moje osobiste odczucie, Mormolyke wydaje się znacznie straszniejsza i podstępniejsza od Stokerowskiego eleganta Draculi, który jest jakimś pomieszaniem różnych epok i zwyczajów. W dodatku Mormolyke była istotą żywą. To znaczy, że nie była upiorem, czyli żywym trupem. Ta koncepcja jest późniejsza i wydaje się, że to już nasz rodzimy produkt słowiański. Zresztą samo słowo „wampir” zdaje się też być zbliżone w swoim brzmieniu do staropolskiego słowa „wągierz” oznaczającego „martwca”, czyli upiora. XVIII-wieczny filozof i matematyk, ksiądz Jan Bohomolec, brat komediopisarza Franciszka Bohomolca, choć miał w zwyczaju kpić sobie z guseł prostego ludu, opisał owe martwce z największą powagą i naukową skrupulatnością: „Upiory, to według mniemania, trupy z trumn powstające, na domy nachodzące, ludzi duszące, krew wysysające, na ołtarze łażące, je krwawiące i świece łamiące”.

Kołek osikowy i topór

Historyk Zygmunt Gloger w „Encyklopedii staropolskiej” rozróżnia upiory męskie i żeńskie. „Upiora płci żeńskiej, czyli upiorzycę, zwali niektórzy strzygą (z łac. Striga)” – tłumaczy Gloger. Profesor Aleksander Brückner nie miał wątpliwości, że nasze rodzime, słowiańskie strzygi lub strzygonie pochodzą od rzymskich strix, czyli żeńskich latających demonów spadających na ofiary pod postacią ptaków drapieżnych. Żyjący na przełomie XVIII i XIX w. polski etnograf Łukasz Gołębiowski pisał, że „upiór, podług zdania ludu, obdarzony jest dwoistym życiem, pierwsze utraciwszy, drugiego w nocnej porze używa, niepokoi i szkodę sprawia, bądź to w rzeczach domowych, bądź w świętych”. Co było ważne, a zaważyło także na legendach o wilkołakach: uważano, że upiór wychodził z grobu jedynie przy świetle księżyca. Gloger pisał: „(…) i tylko za śladem jego promieni postępować może; napada śpiące dziewczęta lub młodych parobczaków, których nie przebudziwszy krew słodką ssie”. XIX-wieczny historyk i literat Kazimierz Władysław Wóycicki odnalazł starą pieśń ludową, z której pozostał do naszych czasów tylko jeden fragment: „Księżyc świeci/ Martwiec leci/ Sukieneczką szach, szach…/ Panieneczko czy nie strach?”.

Jest w tych wszystkich nomen omen upiornych opowieściach i mitach ludowych znaczna doza erotyzmu. Mormolyke gardzi krwią kobiecą, woli posilać się młodymi chłopcami, których przecież nie tylko kusi wdziękami swojego cudownie przeobrażonego ciała, ale z którymi musi odbyć wyczerpujący stosunek seksualny. Młodzieniec zasypia z przemęczenia, żeby demon mógł tej samej nocy zaspokoić swoją drugą żądzę. Zdaje się, że niektórym twórcom tych opowieści ten element bardzo się podobał. Stąd wątek o nachodzeniu nocą przy jasnym świetle księżyca pięknych i młodych ludzi. Najwyraźniej upiory, wampiry i wilkołaki brzydziły się starością.

Ale czy ludzie byli bezbronni wobec tych strasznych istot żyjących na pograniczu dwóch światów? Nie. Istniały „sprawdzone sposoby” na poradzenie sobie z martwcami. Skoro mogły one opuszczać swoje groby jedynie przy blasku księżyca, lud wierzył, że można je unicestwić za dnia. Stąd we współczesnym hollywoodzkim micie o wampirach światło słoneczne jest dla tych nieśmiertelnych istot największym zagrożeniem.

Współtwórca Konstytucji 3 maja i członek Komisji Edukacji Narodowej, historyk Tadeusz Czacki opisał także inną metodę walki z upiorami: „Jeszcze pamiętam jak szukano upiorów (w grobach na Wołyniu), głowy motyką ucinano, a serce osikowym przebijano kołem”. Gloger dodaje, że odciętą głowę należało położyć pomiędzy nogami. Przytacza też, że w XVI-wiecznych aktach miejskich Łomży pewien historyk o nazwisku Rzeczniowski odnalazł opis „tego wstrętnego zabobonu”. „Upiory wyobrażano sobie jako postać ludzką o cerze krwawej – wyjaśniał Gloger – i stąd powszechne dotąd a odwieczne wyrażenie: czerwony jak upiór”.

Horrory, gry komputerowe i maski halloweenowe stępiły nasze lęki

Dzisiaj czerwona cera już nawet dzieci nie potrafi przestraszyć. Horrory, gry komputerowe i maski halloweenowe stępiły nasze lęki. Może dlatego, że oglądamy je w rozświetlonym sztucznym światłem mieście. Pełni Księżyca nawet już nie zauważamy. Ale kto spośród tych rozbawionych mieszczuchów odważyłby się spędzić samotną noc w leśnej ostoi w noc zaduszną?

Wbrew różnym mitom powielanym w Polsce Halloween nie jest żadnym amerykańskim świętem. W krajach wywodzących się z kręgów kultury celtyckiej jest to po prostu dzień zabaw i przebierańców, stworzony pod gusta dzieci i nastolatków, chociaż oparty na bardzo starej tradycji.

Przyjęło się uważać, że kultura anglosaska zaadaptowała na Halloween stare celtyckie święto Samhain, które wyznaczało w kalendarzu celtyckim koniec ciepłej połowy roku i początek zimnej. Było więc symbolicznym pogrzebem płodności oraz radości okresu letniego i wkroczeniem w chłód zimy. Stąd też w swojej symbolice nawiązywało do zaświatów, gdzie odejść musiało wszelkie życie otaczającej Celtów przyrody.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Japonia - kraj, w którym legendy zabijają
Materiał Promocyjny
Firmy same narażają się na cyberataki
Historia świata
Paweł Łepkowski: Kto jest prawdziwym potworem?
Historia świata
Kult niedźwiedzia. Czego się zlękniesz w nadbałtyckiej stronie?
Historia świata
Rozwój sieci neuronowych jako narzędzia sztucznej inteligencji
Materiał Promocyjny
Grupa Volkswagen nie zwalnia. 30 nowości to dopiero początek.
Historia świata
Fabryka ciała ludzkiego. Część I