Dzień, w którym upadła cywilizacja

Koniec starego roku, a konkretnie 31 grudnia 406 r., wyznaczył początek końca całej epoki. Wtedy to barbarzyńskie ludy przerwały granicę na Renie i wdarły się w głąb rzymskich prowincji, rozpoczynając swoimi podbojami nową erę wieków średnich. Jak do tego doszło?

Publikacja: 20.07.2023 21:00

Rok 406: spotkanie pod Fiesole (Toskania) rzymskiego generała Stylichona z Radagaisusem, przywódcą O

Rok 406: spotkanie pod Fiesole (Toskania) rzymskiego generała Stylichona z Radagaisusem, przywódcą Ostrogotów. Drzeworyt ręcznie barwiony

Foto: North Wind Picture Archives / Alamy Stock Photo/BEW

W jaki sposób upadają imperia? Już od dawna wiadomo, że jest to nie tyle jednostronne wydarzenie, co długotrwały proces, ciągnący się niekiedy przez całe dekady, i to niezależnie od okoliczności – wewnętrznych, zewnętrznych czy „mieszanych” – całego tego fenomenu. W przypadku Imperium Romanum proces ten – przynajmniej w sferze wydarzeń militarnych – trwał równe stulecie. Tak się bowiem składa, że właśnie na rok 376 przypada początek owej „wielkiej wędrówki ludów” w granicach Cesarstwa Rzymskiego, które po stu latach – w 476 r. n.e. – miało doprowadzić do upadku jego części zachodniej. Tradycyjnie też ta ostatnia data jest również najczęściej przyjmowana jako koniec epoki starożytnej i początek „mrocznej” ery wieków średnich, w powszechnym mniemaniu wiążących się z regresem cywilizacyjnym oraz czasami zabobonu, brudu i szaleństwa. Pozostawiając już na inną okazję polemikę z tą w gruncie rzeczy niesprawiedliwą i niesłuszną opinią, warto zadać sobie pytanie o moment przełomowy w tej konfrontacji cywilizacji z „barbarią”, od którego to czasu wypadki zaczęły się już toczyć lawinowo, prowadząc w sposób nieuchronny do niesławnego finału.

Barbarzyńska fala

Na ogólną ocenę sytuacji geopolitycznej, w jakiej znalazło się imperium rzymskie w przededniu „wielkiej wędrówki ludów”, wpływały jego stosunki wewnętrzne ogromnego państwa. Rzadko się bowiem pamięta, że zaczęło się ono rozpadać już na wiele dziesięcioleci przed tym, zanim barbarzyńcy – Goci obu odłamów (Wizygoci i Ostrogoci), Wandalowie, Swebowie, Alanowie, Frankowie, Burgundowie i wiele innych ludów – zaczęli się srożyć po rzymskiej stronie granicy. Pamiętać przede wszystkim należy, że po głębokim kryzysie w III w., wojnach domowych, uzurpacjach i upadku władzy centralnej Rzym, chociaż usiłował jeszcze „prężyć muskuły” wobec atakujących jego granice barbarzyńców, przenosząc nawet niekiedy wojnę na ich terytorium, był już tylko cieniem swojej dawnej potęgi. Także reformy Dioklecjana (284–305), wprowadzając system tetrarchii i kadencyjność władzy cesarskiej, nie doprowadziły do trwałego wzmocnienia imperium, a w konsekwencji pogłębiły tylko stan anarchii. Panowanie Konstantyna Wielkiego (306–337), choć pod wieloma względami przełomowe, zwłaszcza w wymiarze religijnym (koniec prześladowań i początek zwycięskiego marszu chrześcijaństwa ku dominacji) oraz politycznym (założenie Konstantynopola i przesunięcie punktu ciężkości państwa na Wschód), dla jedności imperium okazały się katastrofą. Umierając, cesarz ten podzielił bowiem państwo między swoich trzech synów (Konstantyna II, Konstansa i Konstancjusza II), stwarzając precedens, który miał stać się stałą regułą późniejszego podziału władzy, prowincji i legionów w Cesarstwie Rzymskim. W konsekwencji przez cały IV wiek władza jednego ośrodka nad całym imperium bywała już rzadkością. Trwało to aż do pamiętnego roku 395 r., w którym imperium uległo ostatecznemu podziałowi na część wschodnią i zachodnią.

Czytaj więcej

Jak rosła potęga Wiecznego Miasta

Na to wszystko nakładał się ferment religijny związany z walką ideologiczną nie tylko między podnoszącym głowę chrześcijaństwem a odchodzącymi w niebyt kultami pogańskimi, ale także wewnątrz samej religii chrześcijańskiej, doświadczającej sporów między dominującym nurtem ortodoksyjnym (katolickim) a odłamami nazwanymi później „heretyckimi”. Odłamy te, zwłaszcza arianizm, zdobywały uznanie u siedzących po drugiej stronie Dunaju i Renu barbarzyńców, zwłaszcza zaś u germańskich Gotów.

Rzymianom nie był jednak dany czas potrzebny do przezwyciężenia kryzysu. O lawinie zbierającej na wschodzie Europy informuje najszerzej – piszący w ostatniej ćwierci IV w. po łacinie, chociaż będący pochodzenia greckiego – Ammianus Marcellinus, ostatni z wielkich historyków starożytności. Według niego ze Wschodu przybył nieznany wcześniej w tych stronach lud Hunów, idący – o czym jednakże w starożytności na obszarze śródziemnomorskim nie wiedziano – aż od granic Chin, gdzie jako Hiung-nu jeszcze w II stuleciu p.n.e. dawali się mocno we znaki Państwu Środka. Co ich skłoniło do migracji w kierunku Europy – do końca nie wiadomo. W każdym razie już w 375 r. Hunowie rozbili państwo Ostrogotów w stepach czarnomorskich i na Krymie, na obszarze obecnej Ukrainy, a ich króla Hermanaryka miał spotkać tragiczny koniec – popełnił samobójstwo lub poległ w walkach. Stepowi jeźdźcy wzbudzali swoim wyglądem, okrucieństwem i dzikością ogólne przerażenie. Liczne ludy zamieszkujące Europę Wschodnią i Środkową opuszczały swoje dotychczasowe siedziby i przesuwając się na południe i zachód, napierały na granice Cesarstwa Rzymskiego na linii Dunaju i Renu.

Stało się tak, że Wizygoci sąsiadujący dotąd ze swoimi pobratymcami i zajmujący ziemie u ujść Dunaju, Prutu i Dniestru, po niepomyślnej wojnie z Hunami i uchodząc wraz z całym ruchomym dobytkiem i rodzinami przed ich nawałą, weszli jako pierwsi w granice rzymskie. Miało to miejsce w okolicy obecnego miasta Silistra nad dolnym Dunajem w 376 r., co więcej, za pełną wiedzą i aprobatą władz rzymskich, liczących też na korzyści płynące z przyjęcia pod swój dach walecznych Germanów jako „foederati” – sprzymierzeńców i klientów Rzymian, żyjących w granicach państwa w warunkach pewnej autonomii. Praktyka ta miała długą tradycję jeszcze od czasów republiki, sądzono zatem, że i tym razem rzecz „wypali”. Jednak cesarz Walens (364–378), władca wschodniej części imperium, popełnił błąd, pozostawiając troskę o przybyszów rzymskim urzędnikom, którzy dopuszczali się wobec nowo przybyłych masowych nadużyć, wykorzystując nędzę, głód i tragiczną sytuację, w jakiej ci się znaleźli. Doprowadziło to po pewnym czasie do ich buntu pod wodzą niejakiego Fritigerna, czego skutkiem była reakcja Rzymian dążących do ukrócenia rewolty i ich sromotna klęska w konfrontacji z Wizygotami 9 sierpnia 378 r. – tym boleśniejsza, że w walce tej poległ cesarz Walens. Bitwa ta bywa najczęściej uważana za punkt zwrotny konfrontacji między Rzymem a barbarzyńcami. Od przegranej miała się już zacząć równia pochyła ku katastrofie imperium. Warto dodać, że w owym czasie sami Rzymianie postrzegali to wydarzenie w tych kategoriach, czego najlepszym dowodem jest zakończenie na jego opisie narracji diametralnie różnych w swojej wymowie dzieł historiograficznych tej epoki, zarówno poganina – wspomnianego Ammianusa Marcellinusa; jak i chrześcijanina – św. Hieronima z Sydonu. Czy jednak na pewno pogląd ten jest słuszny?

Między Wschodem a Zachodem

Warto przede wszystkim zaznaczyć, że sceną tych wydarzeń były wschodnie obszary imperium. Zachód – który ucierpiał od barbarzyńskich ludów najbardziej, w ostatecznym rozrachunku doświadczając inwazji swojego terytorium i likwidacji państwowości – na tym etapie konfrontacji nie odczuwał jeszcze wzmożonego nacisku Germanów, jeśli pominąć stałą obecność niektórych ich wodzów, w mniejszym lub większym stopniu zromanizowanych, zajmujących niekiedy poczesne stanowiska w armii (w coraz większym stopniu korzystającej z najemników germańskich) i administracji, a nawet zarządzie centralnym poszczególnych części imperium. Przykładem takich osób może być chociażby Arbogast, z pochodzenia Frank, zajmujący ważną funkcję w armii zachodniej, czy Stylichon, pół-Wandal, przez wiele lat faktyczny rządca imperium zachodniego.

Alaryk I  – król Wizygotów, pierwszy wódz plemion germańskich, który zdobył Rzym w sierpniu 410 r.

Alaryk I  – król Wizygotów, pierwszy wódz plemion germańskich, który zdobył Rzym w sierpniu 410 r.

PRISMA ARCHIVO / Alamy Stock Photo / BEW

Pomimo bowiem zniesienia armii rzymskiej pod Adrianopolem oraz okresu najazdów i spustoszeń, jakie w następnych latach doznały od Wizygotów rzymskie prowincje na Bałkanach, następnemu cesarzowi Teodozjuszowi Wielkiemu (379–395) udało się zagrożenie germańskie w znacznym stopniu – przynajmniej tymczasowo – powstrzymać. Wojownicy germańscy zostali wciągnięci do armii rzymskiej, walnie przyczyniając się do zwycięstwa cesarza Wschodu nad wojskami uzurpatora zachodniego Eugeniusza (392–394) i wspierającego go Arbogasta nad rzeką Frigidus w 394 r. Pozwoliło to po raz ostatni w dziejach, choć zaledwie na okres paru zaledwie miesięcy, zjednoczyć całe imperium. Umierając, Teodozjusz powierzył jego część zachodnią synowi Honoriuszowi (395–423), a wschodnią – jego bratu Arkadiuszowi (395–408).

Pokój i porozumienie z barbarzyńcami nie trwały wszakże długo. Walki toczone w następnych latach przez wojska wschodniego imperium z Wizygotami, prowadzonymi teraz przez ich świeżo upieczonego króla Alaryka (395–410), nie przyniosły jednak rozstrzygnięcia na korzyść żadnej ze stron – ani Wizygoci nie mieli dość sił, aby zmusić do uległości Konstantynopol, ani wschodni Rzymianie nie dysponowali wystarczającym zasobami i środkami na poskromienie germańskich barbarzyńców, nie mówiąc nawet o ich wyparciu z powrotem za Dunaj. Nastąpił swego rodzaju pat z obu stron. W końcu jednak i sami Wizygoci, dochodząc do wniosku, że na Wschodzie nie mają już czego szukać, ruszyli w 401 r. na Italię, centrum imperium zachodniego, zarządzanego w imieniu Honoriusza przez Stylichona. Państwo to jeszcze jednak było wciąż na tyle silne, aby skutecznie przeciwstawić się nowemu dla niego zagrożeniu, chociaż trzeba było, celem zaradzenia całej sytuacji, ściągnąć wojska znad Renu, co nie pozostało bez wpływu na przyszłą sytuację tak wewnętrzną, jak i zewnętrzną państwa. Jednakże na ten czas przyniosło to pożądany skutek: po klęsce w następnym roku pod Polencją i Weroną wizygoccy najeźdźcy na czele z Alarykiem musieli wrócić na pewien czas na Bałkany. Do tej pory wydawało się zatem, że zarówno wschodnie, jak i zachodnie imperium rzymskie ma sprawę obecności barbarzyńców w swoich granicach pod kontrolą. Jednak „puszka Pandory” została już wówczas otwarta.

Czytaj więcej

Paweł Łepkowski: W polityce cierpliwość popłaca

Wkrótce sprawy na Zachodzie zaczęły się niemiłosiernie gmatwać, do czego przyczyniła się zbytnia pewność siebie Stylichona, psującego swoimi terytorialnymi żądaniami relacje z rzymskim Wschodem. Zaczęło się od buntu w prowincji w Afryce, która przejściowo podporządkowała się Konstantynopolowi, potem doszły jeszcze kolejne uzurpacje w Brytanii, z czasem rozszerzające się na Galię i Hiszpanię. Wszystko to sprawiało, że efektywna kontrola cesarza i jego namiestnika nad imperium zachodnim oraz jego zasobami w czasie, kiedy nacisk plemion barbarzyńskich na granice wchodził już w decydującą fazę, stawała się coraz bardziej iluzoryczna, a nadzieje na współdziałanie obu części imperium – rządzonych w końcu przez rodzonych braci – okazywały się z miesiąca na miesiąc coraz bardziej płonne. A działo się to w latach, kiedy nacisk Hunów na plemiona mieszkające za Renem i Dunajem zwiększał się coraz bardziej, co nie mogło pozostawać bez wpływów na bezpieczeństwo rzymskich granic na wschodzie i zachodzie, o czym szeroko rozwodzili się pisarze tak pogańscy (Eunapios z Sardes, Zosimos), jak i chrześcijańscy (Paweł Orozjusz, Hydacjusz z Lemiki). Co ciekawe, jedni i drudzy widzieli w tych wydarzeniach przejaw sprawczy siły wyższej, tylko że poganie przekonywali, iż jest to skutek odejścia od kultu bogów, chrześcijanie zaś utrzymywali, że to przejaw gniewu Chrystusa za grzechy ludzi na tym padole.

Nastał w końcu rok 406, mający okazać się przełomowy. Już pod koniec roku poprzedniego Italia mogła doświadczyć powtórki z sytuacji sprzed paru lat i odczuć przedsmak tego, co wkrótce miało być udziałem całego imperium zachodniego, a mianowicie ataku jednej z silnych grup barbarzyńców (zapewne części zbieraniny Alanów, Hunów i Gotów, osadzonej w 380 r. przez Rzymian w Panonii), składającej się głównie z Ostrogotów, która pod wodzą Radagajsa w ślad za ich pobratymcami postanowiła sobie nieco „pohulać” za Alpami. Zwycięstwo Stylichona latem 406 r. pod Florencją i śmierć germańskiego przywódcy zdawały się znów przechylać szalę powodzenia – chociaż okupionego znacznym wysiłkiem zbrojnym i finansowym – na stronę Rzymian. Zdarzyło się jednak wówczas coś, co stało się zarzewiem ich bliskiej klęski w Galii, a w konsekwencji początku procesu, który miał doprowadzić do upadku imperium na Zachodzie. Aby bowiem uchronić Italię, Stylichon ogołocił niemal zupełnie z wojsk rzymskich linię Renu!

Ren – naturalna granica

Jak ważna to była granica, dowodziła historia wypadków rozgrywających się od niemal pięciu stuleci po obu stronach tej rzeki. Obszary celtyckiej Galii na jej lewym, zachodnim brzegu stały się łupem Rzymian już pod koniec republiki, a to za sprawą Cezara, który w krwawych bojach, zakończonych w 52 r. p.n.e. pod Alezją, zamknął ostatecznie jej podbój. W międzyczasie jeszcze wyparł wdzierających się już wówczas na zachód Germanów, dwukrotnie dla większego efektu przekroczył tę rzekę.

W późniejszych latach, zwłaszcza zaś w czasach cesarza Augusta (27 p.n.e. – 14 n.e.) usiłowano przesunąć granicę jeszcze dalej na obszary germańskie aż na Łabę, jednak dotkliwa klęska rzymskiego namiestnika Warusa, poniesiona w 9 r. n.e. w Lesie Teutoburskim z rąk wodza Cherusków Arminiusza (Hermana), położyła tym planom kres. Granica między światem „cywilizowanym” (Rzym) a tym „barbarzyńskim” (Germania) pozostała przez następne wieki na Renie, co stanowiło fenomen funkcjonujący w pewnym wymiarze symbolicznym aż do końca II wojny światowej. Nacisk plemion germańskich na rzymską Galię cały ten czas jednak był kontynuowany, z drugiej zaś strony Rzymianie niejednokrotnie, idąc z wyprawami karnymi lub pacyfikacyjnymi, przekraczali graniczną rzekę. Rozbudowany pas umocnień, fortów i wałów na Renie był nawet potężniejszy od słynnego muru/wału Hadriana w Brytanii, broniącego północnej rubieży imperium od ataków plemion górskich z Kaledonii (dzisiejszej Szkocji). Nic też dziwnego w tym, że spośród trzech głównych korpusów legionowych broniących prowincji przed najazdami z zewnątrz – armii Eufratu, Dunaju i Renu – ta ostatnia była najpotężniejsza i cieszyła się największą sławą i renomą wśród wojsk imperialnych. Wojna graniczna nad Renem cały czas jednak trwała, także ta „zimna”, gdyż Rzymianie, zgodnie z zasadą dziel i rządź, budowali sieć sojuszy i klienteli wśród plemion germańskich także po drugiej stronie rzeki, niejednokrotnie prowokując wśród barbarzyńców walki wewnętrzne. System ten funkcjonował jednakże w miarę sprawnie tylko do czasu, a zburzyły go ostatecznie wydarzenia przełomu lat 406–407.

„Dzieje imperium: zniszczenie” – jeden z pięciu alegorycznych obrazów olejnych Thomasa Cole’a, namal

„Dzieje imperium: zniszczenie” – jeden z pięciu alegorycznych obrazów olejnych Thomasa Cole’a, namalowany w latach 1833–1836

Wikimedia Commons

Co się wówczas tak naprawdę wydarzyło, nie do końca jest jasne. Wiadomo z zachowanego fragmentarycznie przekazu Renatusa Frigeridusa oraz „Historii przeciw poganom” Pawła Orozjusza o wcześniejszych walkach Alanów i Wandalów ze sprzymierzonymi z Rzymem Frankami, zakończonych klęską tych ostatnich. W tych okolicznościach, nie będąc niepokojeni przez nieprzyjaciół i mając przed sobą opuszczoną przez wojska rzymskie granicę, Alanowie, Wandalowie, Swebowie oraz ich sojusznicy przekroczyli Ren. Główna grupa najeźdźców przedostała się przez rzekę zapewne gdzieś między Trewirem a Moguncją, choć mogło się i tak zdarzyć, że inwazja nastąpiła w kilku różnych miejscach i w kilku etapach. W tym kontekście również symbolika tego ostatniego dnia starego roku dla opisywanych wydarzeń może się okazać nie do końca zgodna z rzeczywistością.

Daty dziennej tego pamiętnego „desantu” barbarzyńców na rzymski brzeg nie zanotował bowiem nikt spośród piszących w tych latach. Pojawia się ona co prawda w „Kronice” Prospera z Akwitanii z połowy V stulecia, której autor polegał być może na własnej pamięci przy opisie tych wydarzeń, ale należałoby wątpić, czy był on naocznym świadkiem – raczej przekazywał zasłyszane wówczas czy nieco później informacje. Nie sposób zatem po wiekach stwierdzić, jak to przebiegało.

Czytaj więcej

Tyberiusz, władca pełen sprzeczności

Jakkolwiek jednak patrzeć na szczegóły, faktem jest, że do Galii przedarła się pierwsza fala barbarzyńców. Po niej przedostały się następne grupy, wśród których piszący parę lat po tych wydarzeniach św. Hieronim widział jeszcze Kwadów, Sarmatów, Gepidów, Herulów, Sasów, Burgundów i Alamanów. Opanowując stopniowo najzasobniejsze ziemie imperium, mieli już nigdy ich nie opuścić. Trudno zrozumieć, dlaczego rządzący z Italii Stylichon nie zareagował na zagrożenie, póki jeszcze był na to czas. Cokolwiek by o tym sądzić dzisiaj, współcześni, wskazując na jego wandalskie pochodzenie, i tak wskazywali właśnie na niego jako tego, który wręcz sprowadził barbarzyńców na zgubę Rzymu, jakby zapominając przy tym o jego zaangażowaniu w odparcie najazdów Gotów ze Wschodu. Niechętna Stylichonowi propaganda okazała się tak silna, że doprowadziła w 408 r. do jego upadku i śmierci. Nie zmieniło to jednak w niczym tragicznej dla Rzymu sytuacji.

Roma capta!

Wydarzenia od tej chwili potoczyły się na Zachodzie lawinowo. Najeźdźcy zajmowali znaczne połacie Galii, Hiszpanii, Afryki, Brytanii, wreszcie prowincji naddunajskich, dzieląc między siebie dawne rzymskie prowincje. Dopełnieniem nieszczęść były jednak wydarzenia w samej Italii, która doświadczała ponownych najazdów Wizygotów. Symbolicznym wymiarem końca rzymskiej cywilizacji było zajęcie przez nich i splądrowanie w 410 r. samego Rzymu. Okrzyk „Roma capta!” (Rzym wzięty!), powtarzany zresztą jeszcze parokrotnie w ciągu tegoż stulecia, wyznaczał bowiem tak naprawdę symboliczny kres rzymskiej państwowości, ostatecznie kończącej swój byt w 476 r., chociaż w wymiarze formalnym funkcjonującej nadal na Wschodzie przez następne tysiąclecie. Nie nastąpiłoby to z pewnością tak łatwo, gdyby nie wydarzenia z przełomu lat 406–407 nad Renem. W tym sensie można faktycznie uznać, że wyznaczały one początek końca antycznej cywilizacji.

W jaki sposób upadają imperia? Już od dawna wiadomo, że jest to nie tyle jednostronne wydarzenie, co długotrwały proces, ciągnący się niekiedy przez całe dekady, i to niezależnie od okoliczności – wewnętrznych, zewnętrznych czy „mieszanych” – całego tego fenomenu. W przypadku Imperium Romanum proces ten – przynajmniej w sferze wydarzeń militarnych – trwał równe stulecie. Tak się bowiem składa, że właśnie na rok 376 przypada początek owej „wielkiej wędrówki ludów” w granicach Cesarstwa Rzymskiego, które po stu latach – w 476 r. n.e. – miało doprowadzić do upadku jego części zachodniej. Tradycyjnie też ta ostatnia data jest również najczęściej przyjmowana jako koniec epoki starożytnej i początek „mrocznej” ery wieków średnich, w powszechnym mniemaniu wiążących się z regresem cywilizacyjnym oraz czasami zabobonu, brudu i szaleństwa. Pozostawiając już na inną okazję polemikę z tą w gruncie rzeczy niesprawiedliwą i niesłuszną opinią, warto zadać sobie pytanie o moment przełomowy w tej konfrontacji cywilizacji z „barbarią”, od którego to czasu wypadki zaczęły się już toczyć lawinowo, prowadząc w sposób nieuchronny do niesławnego finału.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Geneza systemu dwupartyjnego w USA
Historia świata
Nie tylko Putin. Ukraina spaloną ziemią Stalina
Historia świata
Masakra w My Lai
Historia świata
Samolot z gumy i lotnik na sznurku. Odkrywcze projekty
Historia świata
Krzysztof Kowalski: Szukać trzeba do skutku