„– Co panowie ze mną zrobicie, czy będę rozstrzelany?
– Ależ skąd, właściwie powinien pan dostać odznaczenie za każdą przekroczoną granicę...”.
Po kolejnych dniach i przesłuchaniach w transporcie więźniów trafił do obozu koncentracyjnego w Compiegne.
„Equipe de metro”
W obozie uwięzionych jest wielu Polaków, a wśród nich Gumiński, w cywilu sztygar górniczy z Katowic. Od razu rodzi się plan wykonania podkopu i ucieczki. Wychodziło im z obliczeń, że wystarczy „jedynie” 30 metrów... Plan zatwierdzony. Prace ruszyły.
„Posuwaliśmy się jednak wolno, o jeden, a czasem – z trudem – o dwa metry dziennie. Zależało to od rodzaju ściany. Trafiały się często duże głazy krzemienia, które należało wyłuskiwać z wapienia jak orzechy z czekolady. Były czasem tak wielkie i ciężkie, że przeniesienie ich przez ciasny tunel sprawiało wiele trudności i kłopotu, jak i wciągnięcie na strych. Raz trafił się nawet taki, że zablokował nam tunel. Cały dzień został stracony, zanim rozbiliśmy go na części. Nie było do tego żadnych narzędzi, więc piłowało się twardy kamień nożami – można powiedzieć: gryźliśmy go zębami”.
Zadbano nawet o elektryczne oświetlenie tunelu i jego wentylację. Prace posuwały się dość sprawnie, jednak... ktoś doniósł. Zabrakło kilku dni, kilku metrów do wolności. 29 marca 1943 r., po szesnastu dniach ciężkiej, niemal katorżniczej pracy nastąpiła wpadka. „Według pomiarów niemieckich osiągnęliśmy 27 i pół metra”. Do obozu zjechała specjalna komisja Gestapo, która orzekła, że wszyscy budowniczowie lub – jak nazwali ich współwięźniowie – „equipe de metro” powinni zostać natychmiast rozstrzelani, bo przez gotowy tunel nie uciekłoby 15–20 więźniów, lecz prawie cały obóz! Po tygodniu niemieckich debat postanowiono, że autorzy podkopu trafią do obozu koncentracyjnego na terenie III Rzeszy, skąd nie byłoby już ratunku. Zanim jednak miał nastąpić wyjazd, Niemcy rozkazali tunel zakopać... „Trzeba było znosić ziemię ze strychu i tunel – ten ukochany tunel – własnoręcznie zasypywać”.
Ucieczka z transportu
26 kwietnia 1943 r. Stpiczyński z innymi współwięźniami opuszczają obóz w Compiegne. Wsadzeni do pociągu zmierzają w kierunku granicy niemieckiej. Francję przejeżdżają w dzień, by uniemożliwić im ucieczkę. W nocy, po przejechaniu granicy, ale jeszcze blisko Francji – wydłubują trzy deski ze ściany i... skaczą. „Nie czuję upadku, siła pędu rzuca mną parę kozłów i leżę na ziemi, na kamieniach. Podnoszę głowę – tuż, tuż o pół kroku migają koła wagonów. Błyskają reflektory, więc nos wciskam w kamienie. (…) Podnoszę rękę, żegnajcie kraty i druty... Jestem wolny. Szybko wstaję... i padam w tej samej chwili z powrotem. Co jest, u diabła, nie ma na czym stać, szarpiący ból w kolanie, chwytam ręką – zamiast kolana dziura. Cholerny świat!”.
Nieszczęśliwy upadek, strzaskana noga, zbiegły więzień na terenie Niemiec... W takiej sytuacji nie widać nadziei. Inni, którym udało się wyskoczyć z pędzącego pociągu, nie są w stanie transportować rannego Stpiczyńskiego. Muszą uciekać dalej. Trzem udaje się dostać do Londynu i zameldować, że emisariusz żyje, że jest ranny i że będzie próbował – mimo wszystko – dotrzeć do Anglii.
Aleksander Stpiczyński – oficer wywiadu II RP, ZWZ-AK, kurier, cichociemny – odznaczany Orderem Virtuti Militari przez gen. Kazimierza Sosnkowskiego; po prawej: Jan Nowak-Jeziorański. Londyn, 24 stycznia 1944 r.
Foto: nac
Ranny „Wilski” nad ranem zostaje znaleziony przez robotników kolejowych. Tworzy nową legendę – przekonuje, że wpadł pod pociąg i musi zostać przewieziony do szpitala. Że jest Polakiem z Wileńszczyzny, który w 1939 r. uciekł przed okupacją sowiecką do Francji, w której zajmował się nielegalnym handlem. Ale groziła mu wpadka i postanowił... uciekać do okupowanej Polski. Przewieziony na pobliską stację kolejową, w Falkenburgu, opatrzony przez lekarza, przesłuchany przez Gestapo i miejscowych żandarmów, którzy „kupili” jego opowieść, zostaje dostarczony na więzienny oddział szpitala w Metz. Dopiero 11 maja lekarze przeprowadzają operację strzaskanej nogi. „Otwarto kolano, złożono strzaskane jabłko i związano drutem, po czym ranę zszyto. Krajali bez znieczulenia i narkozy, wiem za to teraz, co tam jest w kolanie, bo byłem przywiązany tak do stołu operacyjnego, że siedziałem i musiałem patrzeć”.
I znowu więzienie, i znowu ucieczka
Więzienie w Metz to nie obóz koncentracyjny. A strażnicy więzienni to nie Gestapo. Co prawda, cela jest na trzecim piętrze, ale kraty w oknie nie są zamurowane, tylko przykręcone. Pojawia się nadzieja na ucieczkę. Teraz tylko trzeba wyleczyć – jako tako – nogę, która po zagojeniu się rany zostanie sztywna.
22 lipca jest gotowy. Po wykręceniu ostatniej z czterech śrub zsuwa się po linie z podartej pościeli i ucieka po raz wtóry. Szczęście sprzyja Stpiczyńskiemu. Metz to nie niemieckie miasto, tylko francuska Lotaryngia, gdzie jest dużo Polaków z przedwojennej emigracji zarobkowej. Ukrywany przez rodaków próbuje doprowadzić nogę do stanu umożliwiającego dalszą podróż.
Po nawiązaniu kontaktu z ruchem oporu przekracza granicę niemiecko-francuską. Ma nową tożsamość: nazywa się Jacques Fourdan. Przerzucony do Paryża do kolejnej polskiej rodziny oczekuje na moment przerzutu. 17 października 1943 r. z łąki pod Tours odlatuje angielskim samolotem do Londynu.
Cichociemny
Po operacji kolana już w angielskim szpitalu, odznaczony 24 stycznia 1944 r. przez Naczelnego Wodza generała Kazimierza Sosnkowskiego Orderem Virtuti Militari mógłby zostać oficerem sztabowym. Już nic nie musiał. I nikt od Stpiczyńskiego nie oczekiwał jakichś nowych heroicznych czynów. Ale nie, niespokojny to był duch. Zgłosił się na kurs spadochronowy dla cichociemnych. Za wszelką cenę chciał wrócić do kraju. Po przeszkoleniu spadochronowym przetransportowano go do Głównej Bazy Przerzutowej nieopodal Brindisi we Włoszech. Awansowano go na stopień majora, ze starszeństwem od 1 marca 1944 r.
W nocy z 21 na 22 września 1944 r. został zrzucony na placówkę „Rozmaryn” na Kielecczyźnie. Po udanym skoku, pod pseudonimem „Klara”, uczestniczył w walkach Kieleckiego Korpusu AK. W listopadzie wyruszył do Częstochowy, w grudniu dotarł do Krakowa.
W przeddzień Wigilii, 23 grudnia 1944 r., został aresztowany w Krakowie przez Gestapo; osadzony w więzieniu przy ul. Montelupich, torturowany przez funkcjonariuszy Gestapo i Abwehry; 16 stycznia 1945 r. wywieziony do obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen. Przerzucany był jeszcze do obozów w Mittelbau-Dora, Sachsenhausen i na koniec do Mauthausen; 5 maja 1945 r. uwolniony przez oddziały amerykańskiej 11. Dywizji Pancernej. Po wojnie wyjeżdża do Wielkiej Brytanii, a potem z całą rodziną do Ekwadoru. Do Polski wrócił w 1974 r. Zmarł 20 września 1987 r.
Tak kończy się ta opowieść o niezwykłym człowieku. Dla którego walka o Niepodległą była najwyższym nakazem. Dla którego wykonanie rozkazu było najważniejszym obowiązkiem.
Źródła: Aleksander Stpiczyński, „Wbrew wyrokowi losu”, Instytut Wydawniczy PAX 1988; Historia Polskiego Państwa Podziemnego „Polska Walcząca”, tom 23. „Wywiad Armii Krajowej” i tom 25. „Kontrwywiad Armii Krajowej”, wydawnictwa Edipresse i Bellona, 2016; Praca zbiorowa „Armia Krajowa. Szkice z dziejów Sił Zbrojnych Polskiego Państwa Podziemnego”, Oficyna Wydawnicza RYTM 1999.