Reklama
Rozwiń
Reklama

Oszukał Hitlera. Historia agenta „Brutusa”

W pierwszym artykule cyklu przedstawiamy Romana Czerniawskiego – podwójnego, a nawet potrójnego agenta: oficera polskiego wywiadu, szpiega Abwehry i zarazem współpracownika brytyjskich tajnych służb.

Publikacja: 02.10.2025 21:00

Roman Czerniawski (1910–1985) w mundurze porucznika. Zdjęcie wykonano w latach 30. XX w.

Roman Czerniawski (1910–1985) w mundurze porucznika. Zdjęcie wykonano w latach 30. XX w.

Foto: CAW

Od 3 października na łamach „Rzeczpospolitej” rusza nowy cykl: „Polskie sekrety wojny. Szpiedzy, agenci, tajne operacje” – opowieści o niezwykłych ludziach, którzy walczyli nie tylko z karabinem w ręku, lecz też sprytem, odwagą i inteligencją. Zapraszamy!

Świt nad Paryżem dopiero co nastał, gdy samochód konwojujący więźnia roztrzaskał się na krawężniku. Strażnicy w panice, świadkowie krzyczą, a aresztant ucieka w zamieszaniu... Ale w tej historii wszystko jest nie tak, ponieważ prawdziwy więzień – Roman Czerniawski – jechał w innym aucie, spokojnie i… pod opieką Abwehry. Niemcy bali się przypadkowej kuli, zainscenizowali więc spektakularną ucieczkę, by bezpiecznie wywieźć swojego najcenniejszego więźnia z Paryża. Kilka tygodni później Czerniawski dotrze przez Hiszpanię do Londynu, a tam – pod kryptonimem „Brutus” – rozpocznie jedną z najbardziej brawurowych gier wywiadowczych II wojny światowej. Oszuka Hitlera, uwiarygodni u wroga brytyjską operację dezinformacyjną „Double Cross”, dołoży swoją cegiełkę do operacji „Fortitude” i sprawi, że Führer przez kluczowe tygodnie będzie bronił nie tej plaży, co trzeba.

Czytaj więcej

Roman Czerniawski, czyli ułańska fantazja kontra brytyjski pragmatyzm

Polski wywiad – cicha armia cieni

Wojna toczyła się na frontach, ale prawdziwe starcie rozgrywało się w ukryciu, gdzie pracowały niewidzialne zastępy polskiego wywiadu. Po klęsce 1939 r. wielu sądziło, że Polska została zmiażdżona. Tymczasem w ciszy i mroku zaczęła działać sieć, która z czasem stała się najcenniejszym źródłem informacji dla aliantów.

To Polacy jako pierwsi złamali Enigmę, odsłaniając sekrety niemieckiej łączności. To oni, ryzykując życie, donosili o przygotowaniach Wehrmachtu do kolejnych ofensyw, budowali siatki agentów, wprowadzali wroga w błąd. Kiedy Niemcy pracowali nad bronią V-1 i V-2, to właśnie polskie podziemie zdobyło fragmenty i szczegółowe dane o ich produkcji. Raporty z Blizny i Peenemünde trafiły na biurka w Londynie i Waszyngtonie, ratując tysiące istnień.

Reklama
Reklama

Sekret skuteczności polskiego wywiadu tkwił w skali i pomysłowości. Konspiracyjna Armia Krajowa stworzyła system, w którym każdy żołnierz był nie tylko partyzantem, ale też źródłem informacji. Brak nowoczesnych środków rekompensowano drobiazgową analizą i selekcją danych – z pozornie błahych szczegółów wyciągano wnioski, które decydowały o losach kampanii. Dopiero po wojnie Brytyjczycy przyznali otwarcie: aż 44 proc. informacji wywiadowczych z okupowanej Europy, które trafiały do Londynu, pochodziło ze źródeł polskich. W ten sposób naród, który stracił państwo, stał się oczami i uszami aliantów.

Polski wywiad w czasie II wojny światowej był armią bez mundurów, bez sztandarów i defilad. Był armią cieni, która nie raz, nie dwa przechytrzyła machinę III Rzeszy i odegrała rolę znacznie większą, niż przez lata gotowi byli przyznać sojusznicy. Nie dziwią więc osiągnięcia Romana Czerniawskiego, który spośród wielu żołnierzy tej niewidocznej armii był jednym z najwybitniejszych polskich agentów.

Roman Czerniawski – oficer i pilot

Roman Czerniawski przyszedł na świat 6 lutego 1910 r. we wsi Tłuste, na obrzeżach dawnej Rzeczypospolitej, w województwie tarnopolskim. Dla mieszkańców Kresów wojna i polityczne zawirowania były codziennością, a świadomość, że Polska niepodległa jest krucha i wystawiona na nieustanne zagrożenia – czymś naturalnym. Ojciec, Stefan, i matka, Zuzanna z domu Dziunikowska, nie mogli jednak przewidzieć, że ich syn nie tylko włoży mundur polskiego oficera, ale zostanie jednym z najbardziej niezwykłych szpiegów II wojny światowej – człowiekiem, który wprowadzi w błąd samego Hitlera.

Już od młodości Czerniawski marzył, aby zostać pilotem. W Polsce odrodzonej po 123 latach niewoli lotnictwo miało wymiar nie tylko militarny, ale i symboliczny – skrzydła Rzeczypospolitej miały świadczyć o sile i nowoczesności młodego państwa. Gdy w sierpniu 1931 r. kończył Szkołę Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie, otrzymał jedną z najwyższych lokat – czwartą w swoim roczniku. Był więc jednym z tych, w których widziano przyszłość polskiego lotnictwa. Skierowany został do 11. Eskadry Liniowej w 1. Pułku Lotniczym, a kilka lat później ukończył wyższy kurs pilotażu, awansował na porucznika i trafił do 11. Eskadry Myśliwskiej.

W 1936 r. rozpoczął naukę w Wyższej Szkole Wojennej w Warszawie, kuźni polskich oficerów sztabowych, a dwa lata później – już jako kapitan – pełnił funkcje w Dowództwie Lotnictwa. Z młodego pilota wyrastał oficer nie tylko zdolny do walki w powietrzu, ale także do pracy analitycznej i sztabowej.

Czytaj więcej

Szpieg, który zdradził dwa razy
Reklama
Reklama

Wrzesień ’39 – ze Lwowa do Francji

Wrzesień 1939 r. przyniósł mu pierwsze wojenne doświadczenie – dramatyczne, pełne chaosu i bezsilności. Początkowo latał jako pilot Eskadry Sztabowej, później – od 9 września – trafił do Dowództwa Obrony Lwowa, gdzie miał zorganizować eskadrę lotniczą do łączności z Naczelnym Wodzem. Gdy Lwów skapitulował, Czerniawski nie zamierzał oddać się w ręce Sowietów. Nie miał złudzeń. Wiedział, że oddanie się w ręce NKWD oznacza koniec – być może szybki strzał w tył głowy, być może powolne konanie w obozach Gułagu. Podjął decyzję o ucieczce do Rumunii.

Tam już były tysiące polskich żołnierzy. Obóz internowania był przepełniony, panował chaos, ale dla ludzi takich jak Czerniawski Rumunia była tylko przystankiem. Jego celem, jak i większości internowanych była Francja – kraj sojuszniczy, gdzie polskie wojsko miało się odrodzić i gdzie można było dalej walczyć.

Dotarcie do Francji okazało się skomplikowane. Przez Bałkany i Włochy, lawirując pomiędzy obojętnymi, a czasem nieprzychylnymi władzami, Polacy przedzierali się ku Zachodowi. Czerniawskiemu towarzyszył porucznik pilot Zbigniew Czaykowski, towarzysz broni i przyjaciel w drodze. Poruszali się samochodem – pojazd był wówczas luksusem, ale dawał mobilność i niezależność od kontrolowanych linii kolejowych. Ich podróż przez Italię nie należała do zwykłych. Musieli udawać cywili w państwie sojuszniczym III Rzeszy, nie rzucać się w oczy, a jednocześnie stale kombinować, jak zdobyć benzynę i jak ominąć biurokratyczne przeszkody. Każdy posterunek, każdy celnik, każde nieufne spojrzenie mogło być początkiem kłopotów.

W końcu – po tygodniach tułaczki – dotarli do Francji. Był koniec 1939 r. Kraj przygotowywał się do walki, choć na froncie panował jeszcze okres „dziwnej wojny”, pozornego spokoju. Tu Czerniawski miał zacząć nowy etap swojego życia – nie jako pilot, lecz jako oficer sztabowy, a wkrótce także jako szpieg, który zapisze się w historii.

Nowe pole walki

To wtedy, gdy przybył do Francji, zdecydowano za niego, że nie będzie lotnikiem, tylko oficerem wywiadu. Niemal natychmiast trafił na kurs sztabowy w prestiżowej École Supérieure de Guerre. Tam zetknął się z francuską myślą wojskową i przekonał się, że armia sojusznicza ma w sobie więcej rutyny niż odwagi. Po ukończeniu kursu w marcu 1940 r. został szefem Oddziału II w 1. Dywizji Grenadierów, polskiej jednostce walczącej u boku Francuzów. W czerwcu 1940 r. widział, jak potężna machina Wehrmachtu w kilka tygodni rozbiła francuskie wojska.

Rozkaz „4444” – rozwiązujący dywizję – oznaczał dla niego konieczność kolejnej już ucieczki. Chciał przedostać się do Anglii. Rozpoczął wędrówkę na południe. W mieście Luneville spotkał kobietę, która odegrała nieoczekiwaną rolę – René Borni, wdowę po Francuzie, od której dostał dokumenty po zmarłym mężu. Tak narodził się Armand Borni. Z nową, fałszywą tożsamością Czerniawski zyskał większe szanse przetrwania i swobodniejszego poruszania się po Francji. Tak dotarł do Tuluzy.

Reklama
Reklama

To wówczas zetknął się z ludźmi, którzy otworzyli mu nową drogę – majorami Mieczysławem Zygfrydem Słowikowskim i Wincentym Zarembskim, oficerami polskiego wywiadu. To właśnie oni zadecydowali o jego dalszej przyszłości. Słowikowski po klęsce Francji z własnej inicjatywy zorganizował ewakuację polskich żołnierzy chcących kontynuować walkę w Wielkiej Brytanii. Wciągając do pracy wywiadowczej Czerniawskiego, stworzyli na początku sieć F-2 (F – skrót od famille).

Decyzja Słowikowskiego – zostań i twórz siatkę

Słowikowski, wytrawny oficer wywiadu, dobrze wiedział, że w warunkach okupacji niemieckiej Francja stanie się kluczowym terenem rozgrywki szpiegowskiej. Doradził Czerniawskiemu, by nie spieszył się do Anglii – tam nie brakowało już pilotów ani oficerów, natomiast w Paryżu można było zbudować coś znacznie cenniejszego: siatkę agentów, którzy będą śledzić ruchy Wehrmachtu i przekazywać informacje aliantom.

„Zostań i działaj tutaj” – ta decyzja, choć ryzykowna, okazała się przełomowa. To właśnie wtedy Czerniawski po raz pierwszy wszedł w rolę agenta wywiadu, zakładając konspiracyjną placówkę. Początkowo w Tuluzie odpowiadał za organizowanie przerzutów, lecz szybko – jesienią 1940 r. – przeniósł się do Paryża, gdzie miał rozpocząć budowę własnej siatki.

W Tuluzie poznał kobietę, która wbrew przestrzeganiu podstawowych zasad konspiracji miała odegrać ogromną rolę w jego życiu. Była nią Matylda Carré, żona francuskiego oficera, inteligentna, urokliwa, znana z paryskich salonów pod pseudonimem „La Chatte” – „Kotka”. Słowikowski przestrzegał Czerniawskiego: „Nie werbuj kobiet, to zawsze ryzyko”. Ale rady nie posłuchał. Z Matyldą pojechał do Paryża, przekonany, że jej kontakty z czasów studiów na Sorbonie i obycie mogą ułatwić budowę siatki.

9 listopada 1940 r. Roman Czerniawski, „Armand”, dotarł do stolicy Francji. Tam, niemal z niczego, stworzył organizację wywiadowczą, która wkrótce urosła do jednej z największych sieci polskiego podziemia we Francji – „Interallié” (INT). Początkowo mieściła się w jego mieszkaniu przy Boulevard du Port Royal. Nie była to decyzja rozsądna – łączył życie prywatne z konspiracyjną pracą, przyjmował kurierów i łączników z 14 rejonów okupowanej Francji w miejscu, gdzie mieszkał z Matyldą. Ale jego odwaga i energia sprawiały, że sieć rosła w błyskawicznym tempie.

Reklama
Reklama

Meldunki z różnych stron Francji spływały do Paryża i były przesyłane do Tuluzy, a stamtąd do Londynu. Często ukrywano je w toaletach ekspresowych wagonów kolejowych – metoda prosta, lecz niezwykle skuteczna. Czerniawski wprowadził też system fotografowania raportów, by zmniejszać ich objętość. W krótkim czasie „Interallié” liczyło ok. 150 agentów i informatorów. Informacje, jakie zbierano – o ruchach niemieckich wojsk, transportach, składach amunicji, lotniskach czy bateriach nadbrzeżnych – były bezcenne dla aliantów. Choć Londyn nie zawsze je doceniał, to część z nich miała ogromne znaczenie.

Czytaj więcej

Paweł Łepkowski: Okupacyjne fantazje Hitlera

Virtuti Militari z rąk gen. Sikorskiego

Lot z Francji do Wielkiej Brytanii, który odbył się we wrześniu 1941 r., był dla Czerniawskiego ogromnym przeżyciem. Jeszcze przed chwilą prowadził siatkę w samym sercu okupowanego Paryża, codziennie ryzykując aresztowanie, a teraz – na pokładzie niewielkiej maszyny brytyjskiej – leciał ku Londynowi, miastu, które stało się centrum polskiej emigracji wojennej, główną bazą wywiadu i politycznej gry o przyszłość Europy. Tam miał wreszcie wyjść z cienia i zdać raport przed tymi, którzy od miesięcy dostawali jego meldunki.

Pierwszym punktem było spotkanie z generałem Władysławem Sikorskim. Naczelny Wódz z uwagą wysłuchał relacji o działalności siatki „Interallie”, o ryzykownych akcjach przerzutowych i meldunkach, które trafiały przez Tuluzę do Londynu. Sikorski, człowiek praktyczny, a zarazem świadomy propagandowego znaczenia takich sukcesów, nie krył uznania. Uhonorował Czerniawskiego najwyższym polskim odznaczeniem wojennym – Orderem Virtuti Militari V klasy. Dla 31-letniego oficera z małej wsi kresowej była to chwila symboliczna: oto awansował do panteonu bohaterów, ale równocześnie wiedział, że medal nie kończy jego drogi, lecz otwiera kolejne, jeszcze bardziej niebezpieczne rozdziały.

Potem przyszły rozmowy z płk Stanisławem Gano, szefem Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza. Gano, twardy, bezkompromisowy oficer wywiadu, oceniał ludzi chłodnym okiem. W Czerniawskim zobaczył nie tylko zdolnego organizatora siatki, ale też człowieka z ułańską fantazją, który gotów jest działać na granicy ryzyka. To była cecha, która mogła dawać wielkie sukcesy, ale równie dobrze mogła sprowadzić katastrofę – zwłaszcza w świecie konspiracji, gdzie jeden błąd mógł kosztować życie setek ludzi.

Reklama
Reklama

Najważniejsze jednak były rozmowy z Brytyjczykami. Z zagranicznej sekcji Secret Intelligence Service (MI6) patrzyli na młodego Polaka z mieszaniną podziwu i ostrożności. Raporty z Paryża – rozpracowanie transportów, przemysłu, fortów i lotnisk – robiły ogromne wrażenie. Czerniawski był dla nich kimś, kto udowodnił, że nawet w sercu okupowanej Francji można zbudować siatkę na skalę, jakiej nie udało się Francuzom ani Brytyjczykom. Ale Brytyjczycy wiedzieli też, że Polacy mają skłonność do improwizacji, a „Armand” nie zawsze przestrzegał zasad konspiracji. Mimo to Brytyjczycy postanowili dać mu zielone światło. Chcieli, aby wrócił do Francji, umocnił siatkę i stał się jednym z filarów ich rozpoznania na kontynencie. Zobaczyli w nim wreszcie potencjalnego partnera w wielkiej grze, która miała doprowadzić do otwarcia drugiego frontu.

Kilka tygodni później, 10 października 1941 r., Roman Czerniawski ponownie stąpał po francuskiej ziemi. Brytyjski samolot zrzucił go w pobliżu Tours. Oficer, świeżo udekorowany, mając zaufanie tak Londynu, jak i Naczelnego Wodza, wracał na teren, gdzie codziennie toczyła się walka nerwów, strachu i lojalności. Wracał, aby niebawem się przekonać, jak cienka jest granica między bohaterstwem a zdradą, między wiernością a koniecznością grania roli podwójnego – a wkrótce nawet potrójnego – agenta.

Katastrofa – aresztowanie „Armanda” i jego siatki

W październiku 1941 r. niemiecki kontrwywiad wpada na trop INT. 16 listopada o świcie Gestapo pod wodzą Hugo Bleichera, jednego z najbardziej inteligentnych funkcjonariuszy nazistowskich tajnych służb, zatrzymuje Czerniawskiego w jego mieszkaniu. Aresztują też René Borni – wdowę, której dokumenty pomogły mu kiedyś przemieszczać się po kraju – i Matyldę Carré. „La Chatte” (Matylda rozpoczęła współpracę z Abwehrą, została wysłana do Londynu jako podwójny szpieg, szybko zresztą aresztowana przez Brytyjczyków) w trakcie przesłuchań pęka. Wskazuje Niemcom skrytkę z kartoteką personalną całej siatki i archiwum raportów. Abwehra jest tak zdumiona jakością materiału, że urządza… wystawę tych dokumentów w swej paryskiej kwaterze dla własnych oficerów. Większość sieci wpada. Czerniawski trafia do drugiego co do wielkości francuskiego więzienia we Fresnes na południe od Paryża. Tam narodzi się podwójny agent.

Pułkownik Oskar Reile – szef kontrwywiadu Abwehry w Paryżu – przychodzi do celi kilka razy. Proponuje: współpraca w zamian za życie 64 zatrzymanych ludzi „Armanda”. Czerniawski stawia trzy warunki: jego ludzie mają trafić do obozów jako jeńcy wojenni i przeżyć, Niemcy nie pójdą po jego śladach do polskiego podziemia, jego ewentualne sukcesy na Wyspach muszą przełożyć się na sprawę polską po wojnie. Reile uzyskuje zgodę Canarisa. Tak narodził się agent Abwehry – „Hubert”.

Czytaj więcej

Polityczne początki Adolfa Hitlera. Niepozorne narodziny nazizmu
Reklama
Reklama

„Brutus” wchodzi do gry

14 lipca 1942 r. Abwehra urządza kontrolowaną „ucieczkę” – z dublerem na scenie – i przerzuca Czerniawskiego do Madrytu; wychudzonego, z fałszywymi dokumentami w kieszeni. Za nim zostawała okupowana Europa, przed nim – niepewność. W Hiszpanii czekał już brytyjski konsul. W gibraltarskiej twierdzy odebrał go samolot RAF. 10 października Czerniawski wylądował w Wielkiej Brytanii – „Armand” i „Hubert” w jednej osobie.

Pułkownik Gano, szef Oddziału II, wiedział, że Sikorski nie zgodzi się na podwójną grę. Obawiał się, że w razie wpadki kompromitacja mogła zniszczyć nie tylko jego, lecz także cały polski rząd w Londynie. Dlatego decyzja mogła być tylko jedna: przekazać „Huberta” w ręce brytyjskich sojuszników.

Roman Czerniawski (1910–1985) w mundurze porucznika. Zdjęcie wykonano w latach 30. XX w.

Roman Czerniawski (1910–1985) w mundurze porucznika. Zdjęcie wykonano w latach 30. XX w.

Foto: CAW

Tam, w londyńskich gabinetach wewnętrznej sekcji SIS – MI5, rozpoczął się nowy rozdział tej gry. Sekcja B1A pod kierownictwem Thomasa Argylla Robertsona – legendarnego „Tara” – specjalizowała się w „odwracaniu” agentów. W styczniu 1943 r. zapadła decyzja – Polak zostaje potrójnym agentem, nazywanym teraz „Brutusem”.

Nie było to jednak „małżeństwo” z miłości. Brytyjczycy – pragmatyczni do bólu – testują go i stawiają twarde warunki. W ich oczach Polak jest błyskotliwy, lecz impulsywny, skory do ryzyka – „ułańska fantazja” kontra ich chłodny rachunek. On sam odpowiada bez kokieterii: w polskim rządzie i wojsku na uchodźstwie trzeba działać w poprzek dyscypliny, jeśli sprawa tego wymaga. W praktyce okazuje się profesjonalistą, którego talent – umiejętność grania równocześnie kilku ról – idealnie pasuje do budowanej przez Londyn matni.

Gumowy czołg M4 Sherman, będący elementem dezinformacyjnej operacji „Fortitude”

Gumowy czołg M4 Sherman, będący elementem dezinformacyjnej operacji „Fortitude”

Foto: United States Army

Dla Abwehry nadawał starannie dawkowane informacje – „karmę dla kur”. Dość, by Niemcy wciąż wierzyli, że ich człowiek pozostaje lojalny. W rzeczywistości stawał się coraz ważniejszym graczem w jednej z największych akcji wywiadowczych II wojny światowej. Rok później „Brutus” znalazł się w elitarnej grupie agentów wybranych do mistyfikacji, która miała zaważyć na losach wojny – maskowania przygotowań do operacji „Overlord”. Informował o fikcyjnej brytyjskiej 4. Armii stacjonującej w Szkocji, rzekomych radzieckich oficerach w Edynburgu, a w końcu o nieistniejącej armii generała Pattona. Abwehra połykała te kłamstwa bez wahania. Raporty „Huberta” oceniano tak wysoko, że przekazywano je do najwyższych sztabów w „dosłownym brzmieniu”.

„Fortitude” – sztuka iluzji

Rok 1944. Europa czeka na inwazję, a Hitler gorączkowo próbuje odgadnąć, gdzie alianci uderzą. Kanał La Manche stał się zasłoną dymną – za nią szykowano coś, co zaważy na losach wojny. Ale zanim żołnierze postawili stopę na plażach Normandii, toczyła się inna bitwa. Bitwa o iluzję.

Operacja ta otrzymała nazwę „Fortitude”. Jej celem nie było zdobycie ani jednego metra ziemi, lecz zasianie w głowie Führera przekonania, że prawdziwa inwazja nadejdzie z innego miejsca. W Szkocji „rozlokowano” tzw. 4. Armię brytyjską, w południowej Anglii powstała fikcyjna First U.S. Army Group. Jej czołgi były z gumy, samoloty ze sklejki, a ruch radiowy generowali specjaliści od fałszywych sygnałów. Wszystko po to, by pokazać Niemcom, że głównym celem aliantów będzie Pas-de-Calais – najkrótsza droga przez kanał.

W tę iluzję wpisywał się Czerniawski. Jego depesze były jednymi z najważniejszych w operacji „Fortitude”. „Brutus” przekonywał, że inwazja rzeczywiście nastąpi w Normandii (co nie było blefem), ale podał termin przesunięty o sześć tygodni. Efekt był natychmiastowy – feldmarszałek Rommel uznał, że może pozwolić sobie na urlop. Równocześnie inne raporty Czerniawskiego mówiły o przygotowaniach do drugiego, decydującego uderzenia w Pas-de-Calais. To była wiadomość, którą Hitler chciał usłyszeć najbardziej. Dlatego przez kluczowe tygodnie najlepsze niemieckie dywizje stały bezużyteczne w Calais, zamiast ruszyć do Normandii. Raporty „Brutusa” trafiały wysoko – czytał je nie tylko sztab Abwehry, ale i sam Hitler. Po drugiej stronie kanału ich kopie leżały na biurkach Churchilla i Stalina. Polak stał się więc ogniwem łączącym obie strony w grze, w której każdy szczegół mógł zadecydować o losach lądowania.

6 czerwca 1944 r. alianci ruszyli. Gdy desant w Normandii rozpoczął się o świcie, niemieckie odwody wciąż czekały na atak w Pas-de-Calais. Zmyleni przez „Fortitude”, uwięzieni w iluzji, dowódcy III Rzeszy zareagowali zbyt późno. Fałszywe informacje słał Niemocom do momentu przekroczenia Renu przez wojska alianckie. Wtedy nadał im pożegnalną depeszę.

Czytaj więcej

Hitlera można było zatrzymać. Czy gdyby Stalin dał się namówić, historia potoczyłaby się inaczej?

Po wszystkim

Czerniawski, choć był jednym z bohaterów operacji „Fortitude”, nie należał do agentów łatwych w prowadzeniu. Wierność Polsce, a zwłaszcza antybolszewickie przekonania, wielokrotnie ścierały się z chłodnym pragmatyzmem brytyjskich służb. Wystarczy wspomnieć głośny incydent z generałem Stanisławem Ujejskim, którego publicznie obraził za udział w sowieckim przyjęciu, mimo wiedzy generała o Katyniu. Sprawa zakończyła się aresztem i wyrokiem – dwa miesiące więzienia dla oficera, którego depesze czytał sam Hitler. Potem sprawę wyciszono, a „Brutus” wrócił do gry.

Po wojnie został w Londynie, już jako pułkownik. Był aktywny w emigracyjnym środowisku lotniczym, wikłał się w burzliwe romanse, hodował koty i z pasją oglądał filmy o Jamesie Bondzie – fikcyjnym agencie, którego przygody dziwnie przypominały jego własne. W 1972 r. spotkał się twarzą w twarz z Hugo Bleicherem, podoficerem Abwehry, który niegdyś ścigał go we Francji, a po wojnie sprzedawał cygara w niemieckim miasteczku.

Czerniawski bywał oskarżany o zdradę, podejrzewany o nierealne wizje sojuszu z Wehrmachtem, obarczany odpowiedzialnością za działania, których pełnego obrazu dziś już nikt nie zrekonstruuje. Brak dokumentów, spalone archiwa przez płk Gano, urwane wątki – wszystko to sprawia, że jego historia wymyka się prostym ocenom. Do końca był aktywny w kręgach polskiej emigracji. W latach 1978–1985 był nawet ministrem w trzech rządach Kazimierza Sabbata na uchodźstwie, a to miało swoje symboliczne znaczenie.

Zmarł w 1985 r., pochowano go kwaterze wojennej cmentarza w Newark-on-Trent. Do końca pozostał postacią zagadkową, balansującą na granicy legendy i kontrowersji. Roman Czerniawski – patriota, awanturnik, agent – zapisał się w historii jako człowiek, który umiał sprawić, że wróg patrzył nie tam, gdzie trzeba. Historia Romana Czerniawskiego – „Armanda”, „Huberta”, „Brutusa” – to historia człowieka, który z chaosu wojny potrafił ułożyć porządek informacji. I dzięki temu wygrał najtrudniejszą bitwę: wojnę nerwów.

17 października w „Rzeczy o Historii”: „Jerzy Iwanow – Szajnowicz – śmierć w cieniu Akropolu”. W historii II wojny światowej nie brakowało bohaterów, którzy samotnie stawiali czoła całym armiom. Wśród nich jest postać szczególna – Polak, który stał się bohaterem Grecji. Jerzy Iwanow-Szajnowicz – agent, sabotażysta, sportowiec, człowiek o wielu twarzach, który przeszedł do legendy.

Od 3 października na łamach „Rzeczpospolitej” rusza nowy cykl: „Polskie sekrety wojny. Szpiedzy, agenci, tajne operacje” – opowieści o niezwykłych ludziach, którzy walczyli nie tylko z karabinem w ręku, lecz też sprytem, odwagą i inteligencją. Zapraszamy!

Świt nad Paryżem dopiero co nastał, gdy samochód konwojujący więźnia roztrzaskał się na krawężniku. Strażnicy w panice, świadkowie krzyczą, a aresztant ucieka w zamieszaniu... Ale w tej historii wszystko jest nie tak, ponieważ prawdziwy więzień – Roman Czerniawski – jechał w innym aucie, spokojnie i… pod opieką Abwehry. Niemcy bali się przypadkowej kuli, zainscenizowali więc spektakularną ucieczkę, by bezpiecznie wywieźć swojego najcenniejszego więźnia z Paryża. Kilka tygodni później Czerniawski dotrze przez Hiszpanię do Londynu, a tam – pod kryptonimem „Brutus” – rozpocznie jedną z najbardziej brawurowych gier wywiadowczych II wojny światowej. Oszuka Hitlera, uwiarygodni u wroga brytyjską operację dezinformacyjną „Double Cross”, dołoży swoją cegiełkę do operacji „Fortitude” i sprawi, że Führer przez kluczowe tygodnie będzie bronił nie tej plaży, co trzeba.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Historia Polski
Elżbieta „Zo” Zawacka: jedyna kobieta wśród cichociemnych
Historia Polski
Rok 1919: Czas triumfów Józefa Piłsudskiego
Historia Polski
Śmiało i szczodrze o Bolesławie II
Historia Polski
Sybiracy w Afryce: Polscy uchodźcy w Tengeru
Materiał Promocyjny
Manager w erze AI – strategia, narzędzia, kompetencje AI
Historia Polski
„Ogałacanie” Dolnego Śląska z dóbr kultury
Materiał Promocyjny
eSIM w podróży: łatwy dostęp do internetu za granicą, bez opłat roamingowych
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama