Reklama
Rozwiń
Reklama

Michał Rybikowski – polski szpieg w japońskiej ambasadzie

Był polskim oficerem wywiadu, który pod fałszywym nazwiskiem wnikał w struktury III Rzeszy. A kiedy Niemcy zaczęli deptać mu po piętach, dokonał brawurowej ucieczki. Jego losy to opowieść o odwadze, sprycie i grze nerwów, jaką prowadził z Gestapo.Już za dwa tygodnie...

Publikacja: 22.12.2025 21:00

Ambasada Japonii w Berlinie po podpisaniu Paktu Trzech, koniec września 1940 r.

Ambasada Japonii w Berlinie po podpisaniu Paktu Trzech, koniec września 1940 r.

Foto: Domena publiczna

Berlin, początek lat 40. XX w. W mieście pełnym szpicli, donosicieli i funkcjonariuszy tajnej policji Michał Rybikowski balansował na granicy życia i śmierci. Był śledzony. Czuł, że ktoś depcze mu po piętach. Wystarczył jeden błąd, który groził zatrzymaniem, przesłuchaniem, torturami. A potem? Prawdopodobnie śmierć w piwnicach hitlerowskich oprawców.

Tego dnia szybkim krokiem zmierzał do… ambasady Japonii. Placówka cesarskiego sojusznika Berlina była jedynym miejscem, gdzie mógł liczyć na ochronę. Ostatnia deska ratunku. Jeśli drzwi się nie otworzą – koniec. Pociągnął za klamkę. Wszedł. Przez moment odetchnął. Ale wtedy – stuk obcasów na marmurze, ciężkie kroki, ciemne płaszcze. Gestapo! Funkcjonariusze, pomimo protestów pracowników, ruszyli w głąb budynku. Otwierali drzwi jedne po drugich. Pokój. Pusty. Kolejny. Nikogo. Okna? Zakratowane. Ucieczki nie było. A przecież widzieli, jak mężczyzna wchodził do środka.

Czytaj więcej

Jak polscy kryptolodzy złamali Enigmę

„On tu jest. On się tu gdzieś ukrywa!”. Byli pewni, że człowiek, którego obserwowali, jest w środku. A jednak nigdzie go nie było. Jakim cudem się rozpłynął?

Jak mówią powojenne rodzinne przekazy, uciekł do kryjówki, która bardziej przypominała trumnę niż ratunek – zamknął się w stalowej szafie pancernej. Kiedy funkcjonariusze Gestapo chodzili korytarzami, on leżał skulony, niemal bez tchu, w ciemnej stalowej klatce. Czas płynął. Powietrze uciekało. Sekundy zamieniały się w wieczność. Kiedy wreszcie oprawcy opuścili budynek, a japońscy dyplomaci otworzyli pancerną kryjówkę, wypadł z niej nieprzytomny.

Reklama
Reklama

Tej nocy los znowu mu sprzyjał. Cicho, bez świadków, wsadzono go do samochodu. Wywieziono z Berlina na lotnisko. Potem – samolot. Kierunek Sztokholm. Jedno jest pewne: tego dnia Michał Rybikowski naprawdę otarł się o śmierć. I tylko dzięki wsparciu niezwykłych sojuszników mógł dalej prowadzić swoją niebezpieczną grę w samym sercu nazistowskiej Europy.

Oczywisty wybór kariery

Michał Rybikowski urodził się w 1900 r. w Rokanach na Litwie – w świecie, w którym Polska wciąż była jedynie wspomnieniem. Dorastał w cieniu imperium rosyjskiego, wśród ludzi, którzy czekali na moment, by wreszcie wywalczyć niepodległość. Taki moment nadszedł w 1918 r. Rybikowski miał wówczas 18 lat i bez chwili wahania zgłosił się do Wojska Polskiego.

Nie trafił jednak do zwykłej kompanii. Od razu skierowano go do służb wywiadu, działających na terenach Białorusi i Litwy. Była to najtrudniejsza szkoła, jaką można było sobie wyobrazić – praca w cieniu frontu, wśród ludzi, których lojalność często była niepewna, a życie mogło skończyć się od jednej zdrady czy przypadkowego spotkania z bolszewickim patrolem. To właśnie w tamtych latach rodził się polski wywiad – nie w salach wykładowych, lecz w lasach, na stacjach kolejowych czy w konspiracyjnych mieszkaniach.

Młody Rybikowski zdał ten egzamin. Wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej, a jego odwaga i skuteczność zostały nagrodzone najwyższym odznaczeniem wojskowym – Orderem Virtuti Militari. Dla młodego chłopaka był to nie tylko medal, lecz także przepustka do dalszej kariery. Po wojnie pozostał w mundurze, co było zupełnie oczywiste dla wielu z jego pokolenia.

Ale zanim stał się szpiegiem kompletnym, przeszedł jeszcze solidną wojskową edukację. W drugiej połowie lat 20. trafił do Szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej. Tam nie tylko uczył się, ale i dowodził – jako dowódca plutonu, instruktor, a później adiutant batalionu. Początkowo służył w piechocie, ale szybko uznano, że ma predyspozycje do czegoś więcej. Kolejne lata przyniosły dalsze awanse i wyróżnienia. W roku 1932 ukończył kurs w Wyższej Szkole Wojennej w Warszawie, rozpoczął pracę w Biurze Studiów Niemieckich Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Przed wybuchem wojny został tam kierownikiem Referatu „Niemcy”.

Wicekonsul w Kownie Chiune Sugihara (1900–1986), „japoński Schindler”

Wicekonsul w Kownie Chiune Sugihara (1900–1986), „japoński Schindler”

Foto: Domena publiczna

Reklama
Reklama

Pracując w tym biurze, Rybikowski zaczynał budować sieć, która miała w przyszłości stać się dla niego naturalnym środowiskiem pracy. Do wybuchu II wojny światowej działał m.in. w Wolnym Mieście Gdańsku, w Królewcu i Kownie – miejscach, gdzie napięcie polityczne sięgało zenitu, a każdy dzień przynosił nowe informacje o rosnącej potędze i ambicjach nie tylko III Rzeszy, ale i Związku Sowieckiego.

Kariera szła w górę. W roku 1933 awansował na kapitana, a w marcu 1939 r. – tuż przed wybuchem wojny – został majorem. Dla wielu był już wówczas nie tylko oficerem liniowym, lecz także doświadczonym wywiadowcą, który znał teren, potrafił budować legendy i posługiwał się fałszywymi tożsamościami. Te umiejętności miały się okazać bezcenne, gdy nad Europą zawisły czarne chmury wojny.

Narodziny Petera Iwanowa

We wrześniu 1939 r. zmieniło się wszystko. Polska zniknęła z map, a oficer „Dwójki” musiał odnaleźć się w wojennym chaosie. Rybikowski z Warszawy przedostał się przez Paryż i Helsinki do krajów bałtyckich. W Rydze nawiązał kontakt z attaché wojskowym RP, pułkownikiem Feliksem Brzeskwińskim (według niektórych źródeł Brzeskwiński w 1941 r., już jako attaché w Sztokholmie, został zwerbowany przez sowieckie służby), który z kolei przedstawił go japońskiemu odpowiednikowi, pułkownikowi Hiroshi Ounuchiemu. Tak zaczęła się niezwykła współpraca, która miała uratować życie niejednemu uchodźcy i jednocześnie otworzyć przed polskim oficerem drzwi do wielkiej gry wywiadów.

Ryga według pierwotnych planów miała być siedzibą ściśle tajnej polskiej bazy wywiadowczej „L” o kryptonimie „Anna” (pozostałe bazy – ekspozytury II Oddziału Sztabu Naczelnego Wodza działały w Budapeszcie i Bukareszcie). Rodzinne wspomnienia mówią, że tam jeszcze w 1940 r. Rybikowski organizował transporty Polaków przez Zatokę Botnicką. Małe kutry rybackie przewoziły dwadzieścia, trzydzieści osób. Stłoczeni, przemarznięci, uciekali w stronę Finlandii, skąd dalej mogli dotrzeć do Francji i Anglii. Tam stawali się częścią Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Dla wielu ta droga była jedynym ratunkiem przed łagrami i obozami.

Czytaj więcej

Sukcesy i wpadki szpiegów w II RP

Tymczasem Pakt Ribbentrop–Mołotow zmienił układ w całym regionie. Wilno dostało się pod kontrolę Litwy, ale cała Litwa znalazła się w sowieckiej strefie wpływów. Kowno przeobraziło się w punkt przerzutowy dla tysięcy polskich uchodźców, którzy chcieli przez Skandynawię przedostać się na Zachód. Dlatego Rybikowski zdecydował o nasileniu pracy wywiadowczej właśnie tam. I był to kolejny akord współpracy polsko-japońskiej. W Kownie, w którym pozostał rząd litewski, Japonia otworzyła na jesieni 1939 r. swój konsulat na czele z Chiune Sugiharą. Wiosną 1940 r. do wicekonsula Japonii trafili – skierowani przez Rybikowskiego – oficerowie polskiego wywiadu. Byli to: kapitan Alfons Jakubianiec, wcześniej związany z Ekspozyturą II Oddziału w Grodnie, oraz porucznik Leszek Daszkiewicz, oficer Referatu Informacyjnego przy tamtejszym dowództwie.

Reklama
Reklama

Oficerowie przekazywali wicekonsulowi meldunki dotyczące sytuacji na granicy niemiecko-sowieckiej – niezwykle cenne w kontekście napiętej sytuacji międzynarodowej. W zamian Sugihara otworzył przed nimi kanały, o których normalnie nie mogłoby być mowy: udostępnił im japońską pocztę dyplomatyczną, a także pomagał w zdobywaniu fałszywych dokumentów, dzięki którym agenci mogli poruszać się swobodniej w realiach okupowanej Europy.

Warto w tym miejscu wspomnieć, że jednocześnie Japończyk prowadził własną misję. To on, korzystając ze swojej pozycji i dyplomatycznych możliwości, wystawił tysiące wiz tranzytowych, które pozwoliły żydowskim uchodźcom uciec z ogarniętej wojną Europy. Dzięki temu kilka tysięcy osób uniknęło zagłady. W historii zapisał się jako „japoński Schindler”, człowiek, który wbrew dyplomatycznym kalkulacjom i polityce Tokio postawił na pierwszym miejscu życie drugiego człowieka.

Wróćmy do bohatera opowieści. By przetrwać i skutecznie działać, Rybikowski musiał zniknąć. Dzięki znajomości z Ounuchim stał się Peterem Iwanowem – białym Rosjaninem z Mandżurii, z paszportem marionetkowego państwa Mandżukuo (używał też innych nazwisk – był: Ianem Jacobsenem, Adamem Michałowskim czy Andrzejem Paszkowskim).

W sierpniu 1940 r., gdy zamknięto poselstwa Polski i Japonii w Rydze, Rybikowski przeniósł się do Sztokholmu, który stał się docelowym miejscem działania Bazy L „Anny”. Dzięki Ounuchiemu zatrudnił się w wydziale prasowym japońskiego ataszatu. Niedługo później Japończyk został odwołany do Helsinek, a jego miejsce zajęli kolejni attaché. Najpierw pułkownik Nishimura Toshio – obecny w Szwecji tylko przez dwa miesiące. A potem – pułkownik Makoto Onodera (od 1943 r. – generał) postać, która w świecie wywiadu II wojny światowej obrosła legendą.

Dzięki przyjaźni z Onoderą Michał Rybikowski nie tylko zyskał nowe możliwości działania, ale znalazł się w centrum jednej z najbardziej niezwykłych historii szpiegowskich tamtej epoki. Oficjalnie był tylko jego sekretarzem w sztokholmskiej ambasadzie Cesarstwa. W rzeczywistości – kimś znacznie ważniejszym.

Reklama
Reklama

Sojusz, który istniał naprawdę

Aby lepiej zrozumieć jego rolę, trzeba najpierw zobaczyć, jak funkcjonowała współpraca polsko-japońska. Jak dwa państwa biorące udział w wojnie po różnych stronach współpracowały ze sobą? To niezwykła historia i praktycznie dzisiaj nieznana.

7 grudnia 1941 r. świat wstrzymał oddech. Po niespodziewanym ataku japońskiego lotnictwa na Pearl Harbor, największą morsko-lotniczą bazę USA na Pacyfiku, Amerykanie oficjalnie przystąpili do II wojny światowej. W ślad za nimi wojnę Japonii wypowiedzieli Brytyjczycy oraz ich sojusznicy: Holandia, Belgia, Komitet Wolnej Francji gen. Charles’a de Gaulle'a, wreszcie Polska. 11 grudnia Prezydent RP Władysław Raczkiewicz podpisał stosowny akt. Był to pierwszy raz i zarazem jedyny w XX stuleciu, gdy Polska formalnie wypowiedziała wojnę innemu państwu.

Niebawem doszło do kolejnego precedensu. Premier Japonii Hideki Tōjō, który na kartach historii zapisał się najczarniejszymi zgłoskami (jako winny zbrodni skazany po wojnie na śmierć i powieszony), odpowiedział, że... polskiej noty nie uznaje. „Polacy, bijąc się o swoją wolność, wypowiedzieli nam wojnę pod presją Wielkiej Brytanii” – tłumaczył. W praktyce oznaczało to, że Warszawa i Tokio nigdy formalnie nie znalazły się w stanie wojny. I to otworzyło furtkę do czegoś, co historycy określają jako modelowy przykład współpracy wywiadowczej dwóch państw, które teoretycznie stały po przeciwnych stronach globalnego konfliktu.

W okresie międzywojennym wywiady wojskowe Polski i Japonii nawiązały współpracę mającą na celu zdobywanie wiedzy o Armii Czerwonej. Oficjalnie rozpoczęto ją w roku 1923 kiedy z misją do Japonii udał się Jan Kowalewski – polski kryptolog i oficer Oddziału II Sztabu Generalnego. Pomagał Japończykom w organizacji wywiadu radiowego oraz szkolił japońskich oficerów w łamaniu sowieckich szyfrów. Później, w latach 30., doszło do krwawych starć nad rzeką Chałchin-Goł na granicy Mongolii i Mandżurii. Doświadczenie to uświadomiło Japończykom, że Armia Czerwona jest przeciwnikiem groźnym i dobrze zorganizowanym. Nic dziwnego, że byli zainteresowani każdą informacją o jej potencjale i planach.

Czytaj więcej

Agentka Churchilla: Krystyna Skarbek i jej śmiertelna gra z Gestapo
Reklama
Reklama

Polska i Japonia szybko odkryły, że łączy je wspólny cel: rozpoznanie struktur i działań Sowietów. Szczególnym miejscem współpracy stały się Litwa i Łotwa, gdzie Japończycy otworzyli swoje konsulaty. Oficjalnie zajmowały się one sprawami dyplomatycznymi, ale w rzeczywistości były przykrywką dla działań wywiadowczych. To właśnie tam polscy oficerowie mogli korzystać z japońskich kanałów łączności czy poczty dyplomatycznej, a w zamian dostarczali meldunki o sytuacji w Związku Sowieckim.

Polacy mieli przewagę: doświadczenie wyniesione z wojny polsko-bolszewickiej, rozbudowaną siatkę kontaktów na Kresach i zdolność do poruszania się w środowiskach rosyjskojęzycznych. To oni informowali Japończyków o nastrojach społecznych, strukturach NKWD czy rozmieszczeniu sowieckich jednostek. Meldunki te były na tyle rzetelne, że generał Onodera uchodził w Tokio za jednego z najlepiej poinformowanych oficerów. Ostrzegał przed niemieckim planem inwazji na ZSRR i przewidywał, że dla III Rzeszy będzie to wojna wyniszczająca.

Bywały też dramatyczne momenty. Gestapo wiedziało, że w ambasadach i konsulatach Japonii w Europie kryją się polscy agenci. Dochodziło do rewizji i prób wymuszenia wydania „podejrzanych”. Mimo nacisków Berlin nigdy nie doczekał się pełnej współpracy ze strony Tokio w tej sprawie. Japonia grała swoją grę – formalnie była sojusznikiem III Rzeszy, ale w praktyce chroniła Polaków, z którymi łączyła ją nie tyle przyjaźń, co twarda kalkulacja interesów. Dzięki tej niezwykłej konfiguracji możliwe stało się coś, co w innych realiach byłoby nie do pomyślenia – współpraca państwa okupowanego, walczącego o przetrwanie, z imperium, które formalnie należało do Państw Osi. To, że była ona możliwa, wynikało z prostej kalkulacji – mieliśmy wspólnego wroga w postaci ZSRR.

Zdjęcie oficerów odwiedzających Twierdzę Fjell na wyspie Søtra w Norwegii. Oficerem w środku jest Ma

Zdjęcie oficerów odwiedzających Twierdzę Fjell na wyspie Søtra w Norwegii. Oficerem w środku jest Makoto Onodera (1897–1987), japoński attaché wojskowy w Szwecji, przełom 1942/1943 r.

Foto: Domena publiczna

Polsko-japońska kooperacja wywiadowcza w czasie II wojny światowej do dziś uchodzi za przykład pragmatycznego sojuszu, który przetrwał mimo politycznych sprzeczności. Oficerowie „Dwójki” i „dyplomaci” Cesarstwa doskonale rozumieli, że w tej grze nie chodzi o deklaracje, lecz o informacje. Te zaś płynęły szerokim strumieniem – z korzyścią dla obu stron.

Reklama
Reklama

Najniebezpieczniejszy polski szpieg

Michał Rybikowski w cieniu historii prowadził grę, od której zależały nieraz losy całych państw. Dzięki wsparciu japońskich dyplomatów i wojskowych mógł swobodnie przemieszczać się nie tylko po neutralnej Szwecji, lecz także po krajach bałtyckich, a nawet po samej Rzeszy – łącznie z Berlinem. Tam, w sercu nazistowskich Niemiec, zbierał informacje, budował siatki i przekazywał meldunki nie tylko do polskiego wywiadu, lecz także do sojuszników w Londynie. Równocześnie, jako zaufany i z czasem przyjaciel Onodery, miał dostęp do materiałów wywiadu japońskiego oraz ich analiz. To dawało mu unikalną pozycję – pośrednika między polskim wywiadem a globalną grą wywiadowczą mocarstw.

Jego misja nie ograniczała się do meldunków. Podczas jednej z podróży z Berlina do Sztokholmu przewiózł coś, co miało znaczenie symboliczne – sztandary. Jeden z nich, wyszyty w okupowanym Wilnie z myślą o polskich lotnikach walczących przy boku Royal Air Force, opatrzony był dewizą: „Miłość żąda ofiary”. Drugi, ocalały z września ’39 należał do 81. Pułku Strzelców Grodzieńskich. Rybikowski, ryzykując życie, przewiózł je przez terytorium wroga, a stamtąd trafiły one do rąk żołnierzy walczących na Zachodzie. Ten epizod pokazuje jego odwagę i głęboko zakorzenione poczucie honoru oficerskiego. Co ciekawe, sztandary przekazał Rybikowskiemu wspominany wcześniej wicekonsul Chiune Sugihara.

Były jednak chwile, gdy jego brawura o mały włos nie kosztowała go życie – jak choćby wtedy, gdy Gestapo niemal dopadło go w berlińskiej Ambasadzie Japonii – o czym pisałem wyżej.

Jego działalność nie mogła ujść uwadze Niemców. Dostarczał Onoderze informacje na temat przygotowań III Rzeszy do wojny ze Związkiem Sowieckim. Paradoksalnie to właśnie japońscy sojusznicy nazistów lepiej od nich rozumieli, że starcie z ZSRR będzie dla Hitlera początkiem końca.

Tymczasem niemiecki aparat bezpieczeństwa naciskał coraz mocniej. Sprawa Rybikowskiego trafiła na biurko samego Heinricha Himmlera. Szef SS doskonale wiedział, że za pośrednictwem japońskiego ataszatu polski wywiad mógł przekazywać informacje na Zachód. Domagał się od Onodery wydania polskiego oficera. Japończyk odmówił – nie tylko go nie zdradził, ale chronił. Nie raz ocalił życie Rybikowskiemu, czym przypieczętował ich osobistą więź i lojalność. Himmler, bezradny wobec tej sytuacji, miał nazwać Rybikowskiego „najniebezpieczniejszym funkcjonariuszem polskiego wywiadu”. Nie była to przesada. Polak był nieuchwytny, skuteczny i posiadał niezwykłe kontakty.

Jednym z najgłośniejszych epizodów z jego działalności była sprawa planowanego przejęcia Sztokholmu przez niemieckich dywersantów. Dzięki siatce wywiadowczej, którą zbudował w stolicy Szwecji, Rybikowski ustalił, że na terenie miasta ulokowano grupy sabotażowe przygotowane do błyskawicznego przejęcia 25 kluczowych punktów strategicznych – od budynków administracji po centra komunikacyjne. Informacje trafiły do władz szwedzkich, które błyskawicznie zareagowały. W obliczu czujności Szwedów Niemcy musieli wycofać się z operacji. Według niektórych relacji, właśnie w ten sposób Polak ocalił Szwecję przed okupacją.

Michał Rybikowski (1900–1991). Zdjęcie wykonano ok. 1934 r.

Michał Rybikowski (1900–1991). Zdjęcie wykonano ok. 1934 r.

Foto: Domena publiczna

Działalność Rybikowskiego ułatwiały także kontakty jego przełożonego. Onodera był zaprzyjaźniony z admirałem Wilhelmem Canarisem, szefem Abwehry. Spotkania obu oficerów w Berlinie odbywały się także w obecności... Rybikowskiego, który występował w roli tłumacza. To zaś otwierało mu drzwi do rozmów z najważniejszymi postaciami III Rzeszy, a zarazem pozwalało lepiej rozumieć zakulisowe gry rozgrywane w samym sercu nazistowskiej machiny.

Tak wyglądała codzienność polskiego szpiega, którego nazwisko w dokumentach pojawiało się rzadko, ale którego działalność budziła respekt – zarówno wśród sojuszników, jak i wrogów. Rybikowski balansował na granicy życia i śmierci, lojalności i zdrady, dyplomacji i szpiegostwa. A przede wszystkim – był człowiekiem, którego nawet Himmler uważał za najgroźniejszego przeciwnika niemieckiego aparatu bezpieczeństwa.

Miecz od cesarza

Współpraca Michała Rybikowskiego z generałem Onoderą trwała do wiosny 1944 r. Wtedy Japończycy, coraz mocniej naciskani przez niemiecką Abwehrę i jej szwedzkie biuro kierowane przez Hansa Wagnera, nie mogli już dłużej chronić polskiego oficera. Rybikowski został przerzucony do Wielkiej Brytanii. Tam zaproponowano mu kierowanie Referatem „Zachód II” Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza.

Funkcji tej nie przyjął – zamiast tego ruszył na front włoski, gdzie służył w II Korpusie generała Andersa (od 24 października 1944 r. do 1 lutego 1945 r. był dowódcą 5. Batalionu Strzelców Karpackich). Wojnę zakończył w stopniu pułkownika, a jego pracę wywiadowczą uhonorowano drugim w jego karierze krzyżem Virtuti Militari.

Człowiek, którego Himmler chciał widzieć martwym, a którego japońscy szpiedzy ratowali z opresji, umarł spokojnie w Kanadzie (w 1991 r.). W rodzinnych wspomnieniach pozostał obraz oficera, który za swoje zasługi w najdziwniejszym sojuszu wojny otrzymał od cesarza Japonii samurajski miecz – symbol lojalności, honoru i odwagi. Ironia losu? A może najlepszy dowód na to, że w świecie wywiadu granice między wrogiem a przyjacielem bywają bardziej płynne, niż ktokolwiek przypuszcza...

„Halina Szymańska – Polka, której ufał Canaris”. Żona polskiego attaché wojskowego w Berlinie, a zarazem dobra znajoma szefa Abwehry Wilhelma Canarisa, prowadziła niezwykłą grę wywiadowczą w czasie wojny. Dla Brytyjczyków była „Guziczkiem” – agentką, która dostarczała im informacje o niemieckich planach ofensywy w Afryce, inwazji na Maltę, a nawet o spisku na życie Hitlera.

Historia Polski
Upadek drugiego króla Polski
Historia Polski
Opowieść o odwadze, wierze i przebaczeniu
Historia Polski
Tożsamość miasta zbudowana na pojednaniu
Historia Polski
Zamiast polemiki dialog
Historia Polski
Historia niezwykłego orędzia
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama