Anglicy szybko docenili skuteczność organizacji Czerniawskiego, a zwłaszcza dokładność dostarczanych przez niego informacji. Dlatego wkrótce dostarczono mu pierwszą walizkową radiostację, a potem jeszcze trzy kolejne. Niemniej i to okazało się za mało do przesyłania ogromu danych gromadzonych przez siatkę, ponieważ z powodów bezpieczeństwa każda transmisja była ograniczona do zaledwie 100 słów. Tymczasem pełne szczegółów i ilustracji raporty „Valentine'a" liczyły często po kilkadziesiąt stron, stąd stary kolejowo-lotniczy szlak kurierski nadal działał, przewożąc meldunki w zminiaturyzowanej formie na mikrofilmach. Jednak w tym zalewie informacji uwadze Londynu często umykały rzeczy naprawdę pilne i ważne, jak choćby wiadomość o planowanym lądowaniu Niemców w Afryce, wizycie Göringa na wybrzeżu Atlantyku albo o ruchu niemieckich okrętów.
Dopiero po niemal roku działalności siatki ściągnięto Czerniawskiego na osobiste rozmowy do Londynu przysłanym specjalnie na tę okoliczność samolotem. Zawodowo ostrożni oficerowie polskiego i brytyjskiego wywiadu wzięli „Valentine'a" w krzyżowy ogień pytań, ale badanie wypadło pomyślnie i szybko atmosfera podejrzliwości została przełamana. Ostatnie wątpliwości o zaufanie przełożonych do Czerniawskiego rozwiał sam naczelny wódz, gen. Sikorski, osobiście dekorując go Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari. Po kilku dniach nasyconego uznaniem i pochwałami agenta wyposażono w szczegółowe instrukcje i nocą zrzucono na spadochronie nad Francją. Pierwsza rocznica powstania siatki Czerniawskiego okazała się jednym z ostatnich dni jej działalności.
Wielka wsypa
Gdy maszyna „Interalliée" zdawała się nadal działać bez zarzutu, osobista sytuacja Czerniawskiego coraz bardziej gęstniała. Oprócz „Kotki" w najbliższym otoczeniu „Valentine'a" rozpoczęła pracę kolejna kobieta, Monika Deschamps, z którą potem w Anglii Czerniawski się ożenił. Jakby tego było mało, do Paryża zjechała też pani Borni, wedle dokumentów oficjalna żona Armanda, przyjmując funkcję szyfrantki, a zarazem współlokatorki szefa siatki. Na czymkolwiek polegały te skomplikowane relacje, powietrze między paniami iskrzyło. W dodatku Carré, która uważała się za współautorkę sukcesu siatki na równi z Czerniawskim, po jego odznaczeniu poczuła się mocno niedoceniona. Te, być może na pozór błahe sprawy zaważyły na losie całej organizacji. Wszakże największe znaczenie miały osobiste błędy Czerniawskiego, któremu sukcesy wyłączyły większość bezpieczników, gdy już działalnością siatki zainteresowało się paryskie Gestapo. Rażąco zaniedbał przestrzegania reguł bezpieczeństwa, umieszczając ośrodek dowodzenia, razem z archiwum organizacji, we własnym mieszkaniu. Także struktura organizacyjna pozwoliła Niemcom dotrzeć do jądra siatki już po pierwszych aresztowaniach, ponieważ nitki od najpośledniejszych agentów prowadziły niemal wprost do apartamentu na Montmartrze.
Gdy 18 października 1942 r. tropiący od dawna „Interalliée" oficer Gestapo Hugo Bleicher aresztował Czerniawskiego, nie wiedział nawet, że ma w rękach samego szefa organizacji. Wszelkie wątpliwości rozwiała jednak Matylda Carré, która z powodu strachu i urażonej dumy natychmiast zgodziła się na współpracę z Niemcami i bez skrupułów wsypała wszystkich znanych sobie agentów. Stąd do piwnic luksusowego hotelu Edward VII, gdzie Gestapo prowadziło przesłuchania, w ciągu kilku dni trafiła ponad połowa członków grupy. Wkrótce „Kociak" wylądował nawet w łóżku Bleichera i za wynagrodzenie pozorował dalszą działalność na rzecz Brytyjczyków. Carré nie poinformowała o zdradzie nawet w Anglii, gdzie ją ratunkowo ewakuowano, i kontynuowała pracę dla Abwehry. Do Londynu Niemcy przerzucili także Monikę Deschamps, ona jednak natychmiast przyznała się do wymuszonej współpracy z Gestapo. Oprócz aresztu domowego nie dotknęły jej inne większe represje.
Wbrew obawom Czerniawskiego ani w hotelowych podziemiach, ani w więzieniu na przedmieściu Paryża, dokąd go przeniesiono, nie spotkały go typowe dla Gestapo tortury i bicie. Wręcz przeciwnie – przesłuchania były wprawdzie uciążliwe, ale składały się głównie z komplementów, umiejętnie wymieszanych z niemiecką propagandą polityczną. Więzień wyciągnął stąd wniosek, że Niemcy bez jego pomocy wiedzą już wszystko o organizacji. Rzeczywiście: gestapowcy sami pochwalili się efektami zdrady Matyldy Carré, a ich rewelacje potwierdziła także Renée Borni, której pozwolono spotkać się z Czerniawskim w więziennej celi. „Valentine" zrozumiał z tego, że Niemcy snują wobec niego szersze plany niż chęć doprowadzenia na egzekucję. Postanowił więc być pierwszy i w ten sposób przejąć inicjatywę.
Napisał do Niemców patetyczny list (lub raczej odezwę), pełen wzniosłych odniesień do polskiego patriotyzmu i troski o przyszłość ojczyzny. Konkluzją zawartych w piśmie przemyśleń było uznanie Niemiec za jedyną siłę zdolną w obecnej sytuacji obronić Polskę przed bolszewizmem, ponieważ Brytyjczycy to notoryczni zdrajcy, którzy nie kiwną palcem, aby powstrzymać Sowietów. Dlatego Czerniawski, chociaż nikogo poza sobą nie reprezentował, z megalomańskim tupetem zaproponował zawarcie politycznego sojuszu polsko-niemieckiego. W istocie była to mało subtelna propozycja współpracy z niemieckim wywiadem.