84 lata temu, 5 października 1939 r. o godz. 11.30 na warszawskim lotnisku Okęcie wylądował niemiecki samolot Focke-Wulf Fw 200 Condor pilotowany przez SS-Oberführera Johannesa „Hansa” Baura. Był to osobisty samolot Adolfa Hitlera o kryptonimie „Immelmann III”. Wszystkie samoloty należące do Hitlera były nazwane od nazwiska niemieckiego asa myśliwskiego Maxa Immelmanna, który zasłynął 17 zwycięstwami powietrznymi w czasie I wojny światowej.
Na płycie lotniska wodza przywitało pięciu generałów: szef Oberkommando Ost (Naczelnego Dowództwa na Wschodzie) Gerd von Rundstedt, naczelny dowódca niemieckich wojsk lądowych w Polsce Walther von Brauchitsch, dowódca operacji bombardowania Warszawy „Wasserkante” Albert Kesselring, dowódca 8. Armii Johannes Blaskowitz i dowódca 10. Armii (szturmującej Warszawę) Walter von Reichenau. Czterech pierwszych popełniło liczne zbrodnie wojenne na ludności cywilnej i pozwoliło na barbarzyńskie traktowanie polskich jeńców wojennych.
Czytaj więcej
W zachodniej historiografii dominuje narracja mówiąca o tym, że kampania polska 1939 r. była dla niemieckich sił zbrojnych szybką i łatwą „przechadzką”. Nawet jednak oficjalne i zaniżone statystyki strat najeźdźców wskazują na silny i zacięty opór Wojska Polskiego.
Problem jest z piątym. W 2003 r. ukazała się jego biografia napisana przez historyka Sönkego Neitzela, który uważa, że Walter von Reichenau był generałem, który oficjalnie protestował przeciwko zbrodniom dokonywanym na polskich cywilach przez oddziały SS. Chciałbym jednak podkreślić, że dowódca 10. Armii słowem nie zająknął się o zbrodniach Wehrmachtu i Luftwaffe. Czy czekając na Hitlera, zwrócił Kesselringowi uwagę, że zrzucenie na europejską stolicę 630 ton bomb burzących (przez co w mieście wybuchło 200 pożarów, zginęło kilkanaście tysięcy mieszkańców, a 35 tys. zostało rannych) było aktem ludobójstwa? Reichenau, którego Sönke Neitzel zdaje się wybielać, słowem nie wspomniał Hitlerowi też o tym, że 10 września 1939 r. na dziedzińcu kościoła w Piasecznie żołnierze Wehrmachtu, a nie zwyrodnialcy z SS, zastrzelili strzałem w głowę 15 polskich żołnierzy. W żadnym jego raporcie nie ma słowa o tym, że 20 września w Majdanie Wielkim przedstawiciele „praworządnej” armii niemieckiej zatłukli 40 polskich żołnierzy, ani o 150 polskich jeńcach wziętych do niewoli podczas bitwy nad Bzurą, których żołnierze Wehrmachtu rozstrzelali z karabinu maszynowego. A co ze zbrodnią w Uryczu niedaleko Drohobycza, gdzie żołnierze niemieccy zabili 100 polskich poddających się żołnierzy z 4. Pułku Strzelców Podhalańskich? Czy do sztabu rzekomo wrażliwego generała Reichenaua nie doszła wiadomość o tym, że w Zakroczymiu żołnierze niemieckiej dywizji pancernej „Kempf” brutalnie zmasakrowali 600 obrońców Twierdzy Modlin?
84 lata temu Hitler przejechał swoją pancerną limuzyną przez opustoszałą Warszawę. Upajał się skalą zniszczenia stolicy państwa, które ośmieliło mu się sprzeciwić. Mieszkańcom Śródmieścia zakazano wychodzenia z domu pod karą śmierci. W pobliżu skrzyżowania Alei Ujazdowskich z ulicą Piękną (naprzeciwko wylotu ulicy Chopina) Hitler odebrał defiladę „zwycięstwa” od 8. Armii gen. Johannesa Blaskowitza. Znamienne, że kiedy ta horda bezcześciła warszawskie ulice, wchodzący w skład Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” 184. Pułk Piechoty pod dowództwem mjr. Żelewskiego, wzmocniony baterią haubic, zadawał Niemcom dotkliwe straty w Woli Gułowskiej. Tego samego dnia 182. PP pod dowództwem ppłk. Targowskiego wyparł Niemców z Helenowa.