Bohaterki pani książki „Waleczne z gór” to skromne, proste dziewczyny spod góralskich strzech, które poświęciły swoje życie Polsce, pełniąc różne obowiązki w konspiracji. Co zainspirowało panią do przypomnienia ich sylwetek?
Niektóre z moich bohaterek faktycznie były prostymi dziewczynami, góralkami z ubogich rodzin. Były też jednak wśród nich osoby średniozamożne, nieźle wykształcone, a nawet arystokratki z bogatych rodów. Dwa rozdziały poświęciłam siostrom zakonnym walczącym na Podhalu: sercanki i urszulanki szare z tamtych terenów były zaprzysiężonymi żołnierkami AK. Wybrane postacie w książce są więc bardzo różne, a łączyła je miłość do ojczyzny, pojmowana bardzo świadomie. Łączyła je też niezgoda na agresję niemiecką i chęć oporu. Faktycznie warto o nich przypominać, zwłaszcza w okolicach września. To właściwy czas, by nie tylko je wspominać, ale wręcz uczyć się ich historii, biografii, śledzić życie. Dlatego właśnie premiera książki (wrzesień 2021 r. – przyp. red.) przypadła w rocznicę wybuchu II wojny światowej.
A inspiracją była po prostu... konieczność. Konieczność i fascynacja. Kiedy pisałam „Wojenne siostry” (Znak 2019 – przyp. red.), poznałam postać s. Klemensy Staszewskiej, która w Rokicinach Podhalańskich w czasie wojny zajmowała się konspiracją, wspierając polskie podziemie, poznałam i inne waleczne kobiety gór. Trafiłam też do niezwykłego miejsca: dawnej katowni gestapo, czyli willi Palace w Zakopanem. To tam tysiące polskich bohaterów było przetrzymywanych i brutalnie przesłuchiwanych. Przebywała tam s. Klemensa oraz setki innych Polek. Gdy zeszłam do piwnic Palace po raz pierwszy, przeszedł mnie dreszcz: ze zdjęć patrzyły na mnie kobiety – wielkie patriotki i bohaterki, których zupełnie nie znałam. Kobiety młode, starsze, matki, babki, uczennice. Oprócz jednej, czyli Heleny Marusarzówny, nie kojarzyłam żadnej z nich. I byłam niemal pewna, że i Polska ich nie zna, co się zresztą w dużej mierze potwierdziło. Poczułam wstyd i pewien przymus, by to po prostu zmienić.
Przywołana w pani książce postać Heleny Marusarzówny, kurierki tatrzańskiej i wybitnej polskiej narciarki, jest chyba najbardziej rozpoznawalna spośród pani bohaterek. Opisuje pani jednak wiele innych kobiet, których nazwiska rzadziej pojawiają się na kartach historii. Czy któraś z nich jest pani szczególnie bliska?
Nazwiska moich bohaterek faktycznie pojawiają się rzadko w opisach, monografiach czy różnego rodzaju publikacjach. Powiem więcej: niektóre kobiety znane były wyłącznie w miejscowościach, z których pochodziły. Z szerzej znanych, prócz Helenki Marusarz, można wymienić Jadwigę Apostoł – współtwórczynię Konfederacji Tatrzańskiej, i Józefinę Machay-Mikową, ps. Ryś, oficera łącznikowego Tajnej Organizacji Wojskowej, oraz, szczęśliwie dla mnie, otwartą i życzliwą, przesympatyczną olimpijkę i narciarkę, uczestniczkę powstania warszawskiego panią Barbarę Grocholską- -Kurkowiak, ps. Kuczarawa. Pani Basia mieszka w Zakopanem, ma obecnie 95 lat i zgodziła się opowiedzieć mi o swojej walce oraz miłości do gór. Pozostałe panie w zasadzie rzeczywiście są poza rejonem, z którego pochodziły, anonimowe. Poznawałam je po kolei, fascynowałam się ich życiem, niejako kroczyłam ich śladami. I to była arcyciekawa wyprawa. Panie, które opisałam, są bardzo różne – zarówno jeśli chodzi o sposób działania, jak i życiowe doświadczenia i charaktery. Każda z nich coś innego wniosła do mojego życia, trudno mi więc wybrać „tę jedną, jedyną”, szczególnie bliską. To trochę tak, jakby chcieć wybrać ulubiony kwiat z przepięknego bukietu. Ich historie, tak różne i piękne, tworzą swoistą mozaikę: kolorową, wzruszającą i dającą do myślenia. A każda historia wnosi coś unikatowego.