Vincent van Gogh był za życia artystą nierozumianym i niedocenionym. Pozostały po nim tysiące rysunków i setki obrazów – dziś uznawanych za arcydzieła malarstwa, jak choćby „Gwiaździsta noc”. Malował zaledwie przez dekadę, ale zdarzało mu się ukończyć obraz w ciągu jednego dnia. Wbrew pozorom jednak nerwowe pociągnięcia pędzla i grubo kładziona farba nie były działaniami przypadkowymi ani też – pomimo problemów natury psychicznej – tworzonymi w szaleńczym widzie. Dziś jego zamiłowanie do żółtych barw tłumaczy się nadużywaniem absyntu (trunek ten miał wywoływać widzenie świata w takich kolorach), a np. świetlne aureole wokół gwiazd jako efekt uboczny przedawkowania digoksyny, którą van Gogh miał leczyć epilepsję. Ale jak to się ma do przemyślanej kompozycji „Gwiaździstej nocy”, obrazu powstałego w czerwcu 1889 r. podczas pobytu artysty w szpitalu psychiatrycznym w miejscowości Saint-Rémy? To jedno z nielicznych dzieł van Gogha, które nie zostało namalowane z natury, ale z pamięci, dzięki wyobraźni autora. Bez wątpienia był to przejaw geniuszu. Aby jednak właściwie „rozszyfrować” dzieło, warto poznać tragiczne losy artysty.