Podwodny łącznik

Przez sto lat z okładem najdonioślejszym zdarzeniem w miasteczku Orlean była zwycięska obrona sterty soli morskiej przed Anglikami w 1814 r.

Aktualizacja: 16.05.2019 17:25 Publikacja: 16.05.2019 16:36

Podwodny łącznik

Foto: Library of Congress

W 1918 r. co prawda Ameryka brała udział w I wojnie światowej, lecz miasteczko Orlean, którego nie należy mylić z Nowym Orleanem, dzieliło od frontu prawie 6 tys. km i ocean. Mimo niedzielnego poranka chłód atlantyckiego wiatru nie zwabił wielu amatorów kąpieli, toteż 21 lipca tylko nieliczni widzieli na własne oczy, jak nadlatujące od morza pociski wzniecają eksplozje na plaży i w okolicznych mokradłach, demolując domki letniskowe i drewniane szopy. Poza tym szrapnele zatopiły holownik z kilkoma barkami, lecz nadzwyczajnym zrządzeniem losu pociski kalibru 150 mm nie zrobiły nikomu krzywdy.

Jedyny niemiecki atak artyleryjski na Amerykę nie miał, rzecz jasna, wojskowego znaczenia, choć zamierzonym celem ostrzału była zapewne stacja francuskiej kompanii telegraficznej obsługująca podmorski kabel. Niemniej zdarzenie uświadomiło nawet mieszkańcom zapadłej prowincji, że ta wojna jest naprawdę światowa. W efekcie wzbudziło falę paranoi, przez którą zaciemniano miasta, a zbrojni w dubeltówki ochotnicy szukali szpiegów i ukrytych baz niemieckich okrętów podwodnych.

Postrzelawszy chwilę do bezludnych bagien, okręt U-156 schronił się w oceanie, lecz było pewne, że wkrótce zaatakuje ponownie. Wzmocnione siły amerykańskie wyczekiwały intruza w pobliskim Bostonie, jednak kapitan Feldt miał ambitniejsze plany, kierując się wprost do Nowego Jorku, gdzie rozstawił miny na ruchliwym szlaku żeglugowym wzdłuż Long Island.

Ale później okręt niewiele więcej dokonał, poprzestając na atakowaniu statków rybackich, jeśli nie liczyć zatopienia tankowca „Luz Blanca". U-156 zniknął na zawsze z początkiem października i słuch o nim zaginął.

Sprawę można by potraktować jak nieistotny dla losów wojny incydent, gdyby nie uwaga, że Amerykanie sami ściągnęli na siebie to zagrożenie, poniekąd na własne życzenie. To ich milcząca aprobata, a nawet zachęty z początków wojny, skłoniły Niemców do budowy tych podwodnych olbrzymów o ogromnym zasięgu, których przeznaczeniem były rejsy do Ameryki. Nie po to jednak, by rujnować tamtejsze plaże.

Uświadamia to szeroki i pękaty kadłub U-156, który w niczym nie przypominał smukłych sylwetek okrętów podwodnych, bo w istocie nie do walki został stworzony. Neutralność pozwalała Ameryce handlować z obiema stronami konfliktu, z czego nie omieszkała skwapliwie korzystać. Sprzedawanie Niemcom sprzętu i surowców mogło być dla USA zwykłym biznesem, gdyby nie skuteczność brytyjskiej blokady morskiej, przez którą amerykańskie towary nie miały wstępu do niemieckich portów.

Problem miały rozwiązać transoceaniczne podwodne okręty handlowe, w które zainwestowała zależna od Lloyda prywatna firma armatorska, przy finansowym wsparciu Deutsche Banku. W 1916 r., mimo ogromnych kosztów, zwodowano dwa pierwsze statki: „Deutschland" i „Bremen", o ładowności ponad 700 ton każdy, a na budowę czekało pięć kolejnych jednostek.

Na pierwszy rzut oka szalony pomysł podwodnego frachtu wydaje się ekonomicznym nonsensem, lecz wiele zależy od wartości przewożonych ładunków. Jeszcze w lipcu 1916 r. „Deutschland" dostarczył do Baltimore niezwykle kosztowne produkty chemiczne, lekarstwa i diamenty, w zamian zabierając do Niemiec setki ton niklu, cyny i surowego kauczuku. Tym sposobem już podczas pierwszego rejsu zyski przekroczyły koszty budowy obu statków, nawet biorąc pod uwagę zaginięcie w drodze bliźniaczego „Bremen". Prawdę powiedziawszy, dla odciętej od surowców wojennych Rzeszy ładunek był po prostu bezcenny. „Deutschland" powtórzył wyczyn jeszcze w listopadzie, wioząc do Ameryki towary wartości 10 mln ówczesnych dolarów, by wrócić do Niemiec z ładunkiem czystego srebra.

Statek na gościnnych występach nieco narozrabiał, przy wynurzaniu zatapiając przypadkiem amerykański holownik, ale nawet gorące protesty dyplomatów ententy nie zmieniły życzliwego stosunku władz do niemieckich wizyt. Dla Amerykanów nawet podwodny, a choćby i latający, frachtowiec nadal był zwykłym statkiem handlowym, o ile nie był uzbrojony. „Deutschland" rzeczywiście nie miał broni, a np. każdy angielski statek cywilny wiózł na pokładzie co najmniej jedną armatę.

Okres owocnej współpracy przerwał dopiero telegram Zimmermanna i przystąpienie Ameryki do wojny. W lutym 1917 r. „Deutschland" i resztę podwodnych frachtowców przejęła cesarska marynarka, wyposażając każdy w dwie armaty i sześć wyrzutni torped.

W czerwcu 1918 r. U-151 i wspomniany U-156 ruszyły na Atlantyk, by jeszcze raz dotrzeć do Ameryki.

Historia
Paweł Łepkowski: „Największy wybuch radości!”
Historia
Metro, czyli dzieje rozwoju komunikacji miejskiej Część II
Historia
Krzysztof Kowalski: Cień mamony nad przeszłością
Historia
Wojskowi duchowni prawosławni zabici przez Sowietów w Katyniu będą świętymi
Historia
Obżarstwo, czyli gastronomiczne alleluja!
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku