Jeszcze przed rozwiązaniem partii młodzi antykomuniści zajmowali należące do niej gmachy – symbole upadającej władzy. Już 13 stycznia 1990 roku w Częstochowie studenci NZS zażądali oddania budynku na potrzeby Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Gdy wojewoda obiecał, że gmach zostanie odebrany partyjnym, zakończyli akcję.

27 stycznia przed Salą Kongresową w Warszawie, gdzie odbywał się ostatni zjazd PZPR, ZOMO brutalnie rozpędziło demonstrację NZS i Federacji Młodzieży Walczącej. Dzień później gdańscy działacze FMW dowiedzieli się, że w gmachu KW PZPR w Gdańsku gorączkowo palone są akta, a część dokumentów jest wywożona.

Przed kościołem św. Brygidy odbył się wiec. Działacze FMW opowiadali na nim o brutalnej akcji milicji w Warszawie. Potem manifestanci przeszli pod gmach Komitetu Wojewódzkiego i zajęli go. Z gmachu wyprowadzono działaczy PZPR, a z dachu uroczyście zdjęto czerwoną flagę. W podziemiach znaleziono resztki akt ze śladami po ogniu. Młodzi okupanci ogłosili, że oddadzą budynek jedynie komisji Senatu RP, która zbada, czy rzeczywiście doszło do niszczenia akt, i zabezpieczy to, co pozostało w archiwach.

Telefony do senatorów się przeciągały – była niedziela i trudno było zdobyć jednoznaczne deklaracje senatorów. Młodzi z FMW nie wiedzieli, że tego dnia w Warszawie na najwyższym szczeblu rządu Tadeusza Mazowieckiego zapadła decyzja o siłowym odbiciu budynku. Milicja oddała gmach pezetpeerowcom, a demonstrantów po przesłuchaniu w komisariatach zwolniono. W ciągu kolejnych dni mogli oni tylko bezsilnie patrzeć, jak z komitetu wynoszone są akta.

Młodemu pokoleniu gdańskiej opozycji brutalna pacyfikacja na rozkaz solidarnościowego rządu głęboko zapadła w pamięć. Zwłaszcza że rząd Mazowieckiego nie wykazywał podobnej determinacji, by zapobiec licznym przypadkom palenia akt SB.