Reklama

Jan Sebastian Bach i Rzeczpospolita: ślady mistrza, który tu nigdy nie był

Ślady życia naprawdę wielkich ludzi można odnaleźć nawet w miejscach, w których oni sami nigdy nie byli.

Publikacja: 25.09.2025 21:01

Jan Sebastian Bach (1685–1750) na obrazie olejnym Eliasa Gottloba Haussmanna z 1746 r.

Jan Sebastian Bach (1685–1750) na obrazie olejnym Eliasa Gottloba Haussmanna z 1746 r.

Foto: wikipedia

Jan Sebastian Bach (1685–1750) w Polsce nigdy nie był. W zasadzie na tym można by zakończyć. Ale gdy zaczniemy się przyglądać biografii słynnego kompozytora oraz życiorysom jego uczniów, mecenasów i przyjaciół, sprawa staje się dużo bardziej ciekawa, chwilami zaskakująca. Co więcej, okazuje się, że nie ma właściwie wątku związanego z elitami XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej, w którym przy bliższych studiach nie pojawiłby się lipski kantor. Zanim przejdziemy do naszej historii, warto sobie uświadomić, jak wyglądała komunikacja i podróże w XVIII w. Zdecydowana większość mieszkańców ówczesnej Europy rodziła się, żyła i umierała w tym samym miejscu. Ich horyzont poznawczy ograniczał się do kilkudziesięciu kilometrów wokół miejsca urodzenia. Tylko nieliczni wyruszali w podróż. Były też osoby, które mogły przez całe życie pozostać w jednym miejscu, ale ślady ich życia można odnaleźć daleko poza granicami ich osobistych podróży. Kimś takim był Jan Sebastian Bach.

Nagłówek nekrologu lipskiego kantora głosi: „Sławny na całym świecie, nieoceniony Pan Jan Sebastian Bach, kompozytor dworu króla Polski, elektora Saksonii i dyrektor muzyczny w Lipsku”. „Kompozytor dworu króla Polski” – na pierwszym miejscu! Jerzy Fryderyk Händel jest kojarzony z brytyjską koroną, mimo że formalnie nigdy takiego związku nie było. Z kolei oficjalny tytuł Bacha jest trochę zapomniany. Zaskakujące, że najbardziej chyba właśnie w Polsce.

Kapelmistrz króla Polski

Jan Sebastian Bach został mianowany królewsko-polskim i elektorsko-saskim kompozytorem nadwornym na mocy dekretu dworu drezdeńskiego, który został wydany 19 listopada 1736 r. Jednak już 27 lipca 1733 r. (miesiąc po śmierci Augusta II i tuż przed elekcją Augusta III) Bach podarował przyszłemu królowi Polski Augustowi III „Kyrie” i „Glorię”, które później stały się częścią „Wielkiej mszy h-moll”. To czysta spekulacja, ale niepozbawiona podstaw, że rozpisane na głosy partytury, czyli materiał przygotowany do wykonania, zostały podarowane z intencją ich użycia podczas koronacji, która miała miejsce na Wawelu 17 stycznia 1734 r. Tak się jednak nie stało i nie wiadomo, jaka muzyka była grana podczas tej pospiesznej i improwizowanej uroczystości. Tytuł nadwornego kompozytora trzy lata później, po sejmie pacyfikacyjnym w czerwcu i lipcu 1736 r., który potwierdził tytuł Wettina do korony Polski, Bach uzyskał prawdopodobnie dzięki wsparciu swojego dobroczyńcy, barona Hermanna Karla Keyserlinga, rosyjskiego ambasadora przy dworze drezdeńskim, który będzie jeszcze wielokrotnie pojawiał się w naszej historii.

Czytaj więcej

Prorok Johannes Voorhout?

Dedykowaną królowi Polski wielką mszę łacińską królewski kompozytor ukończył dopiero w 1749 r., niespełna rok przed śmiercią. Rękopis tej mszy był przechowywany w bibliotece berlińskiej. W czasie wojny został on ewakuowany z najcenniejszymi zbiorami tej książnicy na Dolny Śląsk. W 1945 r., przypadkowo odnaleziony przez poszukujących zrabowanego księgozbioru swojej biblioteki bibliotekarzy Uniwersytetu Jagiellońskiego, stał się do końca lat 60. XX w. tajnym depozytem tej biblioteki. Taką to pokrętną drogą rękopis trafił w końcu do miasta, które prawdopodobnie miało być jego miejscem przeznaczenia. Jednak nie na długo. W 1977 r. Edward Gierek podarował ten rękopis w „geście przyjaźni” Erichowi Honeckerowi… Pomińmy zasadność takich gestów, których kilka miało miejsce, nawet jeszcze w 2000 r. (premier Jerzy Buzek przekazał wtedy w dość niezwykłych okolicznościach pierwodruk Biblii Marcina Lutra), ale wybranie właśnie tego rękopisu było chyba jednak niczym.. oddanie serca Chopina, by pochować je w Paryżu.

Reklama
Reklama

Nie było to jedyne arcydzieło pisane przez Bacha z myślą o królu Polski. Spośród kilku kantat świeckich tworzonych dla królewskiego dworu i na różne związane z nim okazje, warto zwrócić uwagę na jeden utwór. Będące jednym z najpopularniejszych i najbardziej znanych dzieł Bacha „Oratorium na Boże Narodzenie” to w sporej części zapożyczenia z kantat świeckich ze zmienionym tekstem. Co nie było niczym zdrożnym w tamtych czasach. Skupmy się na pierwszym chórze tego oratorium „Jauchzet, frohlocket!”. Czy jego dworski, polonezowy charakter jest przypadkiem? Zdecydowanie nie. Pochodzi on bowiem z kantaty „Tönet, ihr Pauken” (BWV 214), napisanej w 1733 r. z okazji urodzin Marii Józefy, królowej Polski. Kolejną bardzo ciekawą kompozycją jest napisana w 1734 r. kantata „Schleicht, spielende Wellen” (BWV 206). Jej bohaterką jest... śpiewająca basem Wisła.

Czytaj więcej

Leopold Mozart - ojciec, który odkrył talent syna

Po 1736 r. „królewska” aktywność Bacha wydaje się ograniczona. Korzysta on w pełni, szczególnie w swoich zmaganiach z władzami Lipska, z królewskiego tytułu. Jednak Bach nie stał się dla kultury polskiej kimś takim jak Jerzy Fryderyk Händel dla Zjednoczonego Królestwa. Czy mógł? To, co możemy powiązać z dworem Augusta III, nie pozostawia wątpliwości, że tak. Historia jednak potoczyła się trochę inaczej. Co w niczym nie umniejsza ani dziedzictwa, ani tego, że słuchając niektórych z dzieł kapelmistrza dworu króla Polski, powinniśmy pamiętać, dla kogo i po co zostały one stworzone. Badacze bardzo różnie wypowiadają się o wątkach polskich w twórczości lipskiego kantora, jednak daje się w ich opiniach dostrzec rezerwę, będącą dziedzictwem sporu o tron Rzeczypospolitej między Stanisławem Leszczyńskim a Sasem. Sas wyszedł z tego sporu zwycięsko, jeśli chodzi o tron, ale i z łatką tego, który ostatecznie doprowadził do upadku I Rzeczypospolitej. Czy słusznie? To temat na zupełnie inne rozważania.

Jan Sebastian Bach i Gdańsk – historia, która mogła potoczyć się inaczej

Poszukiwanie innych śladów i związków Jana Sebastiana Bacha z I Rzecząpospolitą jest jeszcze ciekawsze. Zacznijmy od Gdańska i przyjaciela Bacha z lat młodości, Georga Erdmana, z którym wyruszył on z Ohrdurfu w dorosłość w 1700 r. Jak to w życiu bywa, ich drogi rozeszły się jeszcze w Lüneburgu. Erdman wybrał inną niż muzyczna ścieżkę kariery i w 1718 r. znajdujemy go jako carskiego konsula w Gdańsku. Gdy w 1730 r. Bach napisał do niego list z prośbą o wsparcie swoich ewentualnych starań o posadę muzyka w tym mieście, prawdopodobnie nie przypuszczał, że jego przyjaciel z lat szkolnych uwikłany jest w aferę, która postawiłaby pod dużym znakiem zapytania te rekomendacje. Erdman rok po swojej nominacji i utworzeniu konsulatu w Gdańsku na polecenie Piotra I sprzedał carskiemu urzędnikowi Pawłowi Gotowcewowi leżącą przy dzisiejszej ulicy Długie Ogrody posiadłość Pod Trzema Niedźwiedziami. Władze Gdańska nie uznały tej transakcji z przyczyn formalnych: doszło bowiem do niej bez ich zgody, a na dodatek dokumenty ją potwierdzające utonęły wraz z Gotowcewem w drodze do Petersburga. Spór o tę nieruchomość trwał przez kolejne 300 lat i zakończył się dopiero w 1992 r., kiedy to przed polskim sądem władze współczesnej Rosji przegrały swoje roszczenia do tego gruntu. Wydaje się zatem, że w takiej sytuacji przeprowadzka Bacha do Gdańska z rekomendacji Erdmana była raczej niemożliwa. Choć od czasu do czasu pojawiają się doniesienia o tym, że Bach był z wizytą w Gdańsku, to nie istnieje jednak żadna poszlaka, która mogłaby to choćby w niewielkim stopniu uprawdopodobnić.

Goldberg – gdański uczeń Bacha i jego muzyczne dziedzictwo

Johann Gottlieb Theophilus Goldberg. To nazwisko znane każdemu, kto cokolwiek wie o muzyce klasycznej i o samym Bachu. Niewiele jest jednak osób, które wiedzą, że był on gdańszczaninem. Urodzony w Oruni, w rodzinie znakomitego lutnika, jako niesamowicie uzdolniony dziesięciolatek dołączył do „dworu” hrabiego Hermanna Karla von Keyserlinga. Hrabia, o którym pisałem już wyżej, to postać absolutnie niezwykle ciekawa: pochodzący z Kurlandii dyplomata w służbie Rosji, minister pełnomocny w Rzeczypospolitej Obojga Narodów i wreszcie nauczyciel Stanisława Augusta Poniatowskiego.

W 1738 r. Goldberg opuścił Gdańsk, by dzięki mecenatowi Keyserlinga kształcić się u Jana Sebastiana Bacha i jego syna Wilhelma Friedemanna. Goldberg musiał swoimi umiejętnościami i talentem zrobić duże wrażenie na kapelmistrzu króla Polski, ponieważ jedno z największych dzieł tego kompozytora powstało z myślą o Goldbergu jako wykonawcy, choć dedykowane zostało nie jemu, ale Keyserlingowi. „Wariacje Goldbergowskie”. Jeden z pierwszych biografów Bacha, Johann Nicolaus Forkel, przytacza historię związaną z powstaniem tej absolutnie niezwykłej kompozycji: „Hrabia Keyserling często chorował i całymi nocami cierpiał wtedy na bezsenność. Goldberg, który mieszkał w jego domu, musiał w takich okresach spędzać noce w sąsiednim pokoju, aby grać mu, gdy nie mógł zasnąć. Pewnego razu rzekł hrabia do Bacha, iż chciałby dla swojego Goldberga kilka utworów klawesynowych o tak lekkim i wesołym charakterze, żeby jego, Keyserlinga, mogły trochę rozerwać podczas bezsennych nocy. Bach sądził, iż najlepiej spełni to życzenie, pisząc wariacje, które dotychczas, z powodu stale tej samej zasadniczej harmonii, uważał za pracę niewdzięczną… Hrabia nazywał je potem już tylko »swoimi« wariacjami. Nie mógł się ich nigdy do syta nasłuchać i przez długi czas, gdy tylko nadchodziły bezsenne noce, powtarzał zawsze: »Drogi Goldbergu, zagraj mi jedną z moich wariacji«”. Dodam tylko, że spośród trzydziestu wariacji aż sześć to polonezy.

Reklama
Reklama

Tu dygresja: należący do kręgu bliskich znajomych Bacha profesor Uniwersytetu w Lipsku, filozof i poeta Johann Heinrich Winkler zapisał się w historii jako jeden z twórców niemieckiej fizyki eksperymentalnej. Nauka w pierwszej połowie XVIII w. była również, a może nawet w niektórych przypadkach przede wszystkim, rozrywką. W domu Winklera w 1743 r. na pokazie elektryczności spotkali się: hrabia Hermann Carl von Keyserling, hrabia Ernst Christoph von Manteuffel, poeta Johann Christoph Gottsched, wicekanclerz koronny Jan Małachowski oraz generał-porucznik armii polskiej i szambelan, książę Marcin Mikołaj Radziwiłł. Na spotkaniu tym nie mogło zabraknąć zaprzyjaźnionego z Winklerem Jana Sebastiana.

Od Lipska do Warszawy – niezwykła droga Lorenza Mitzlera

Co poza dość szczegółową relacją zostało po tym spotkaniu? Niedługo po tym wydarzeniu kanclerz obecny na tej prezentacji Jan Małachowski zatrudnia jako nauczyciela muzyki i matematyki w swoim dworze w Końskich jednego z uczniów Jana Sebastiana, Lorenza Mitzlera. Wawrzyniec Mitzler de Kolof – pod takim nazwiskiem występuje on w historii Polski. To postać bardzo ważna dla kultury i nauki oświecenia w Rzeczypospolitej. Był założycielem pierwszej świeckiej drukarni w naszym kraju, był też nadwornym medykiem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.

Mitzler działalność wydawniczą w Polsce zaczął natychmiast po swoim przybyciu do Końskich w 1743 r. Redagował i wydawał pierwsze polskie pisma naukowe: „Warschauer Bibliothek” i „Acta litteraria Regni Poloniae et Magni Ducatus Lithuaniae”, „Nowe Wiadomości Naukowe i Uczone” oraz czasopismo „Patryota Polski” i znacząco zapisany w historii polskiej prasy „Monitor”, którego był również pierwszym redaktorem naczelnym. Wydawał przygotowywane przez członków „Towarzystwa Literatów w Polszcze” książki, kalendarze oraz podręczniki szkolne, w tym kilkanaście podręczników dla kadetów Szkoły Rycerskiej. Początkowo wszystkie wydawane przez niego pisma drukowane były w Lipsku. Jednak w 1756 r. uzyskał od króla Polski pozwolenie na założenie księgarni oraz drukarni pod nazwą Drukarnia Jego Królewskiej Mości i Rzeczypospolitej w Warszawie.

Czytaj więcej

Mazurek Dąbrowskiego: Tajemnice „Pieśni legionów”

Mieszkał w stolicy przy ulicy Podwale. Była to z całą pewnością ta sama kamienica, w której powstało pierwsze w Polsce Teatrum Anatomicum, założone przez jego poprzednika na stanowisku medyka królewskiego. Warto też dodać, że Mitzler chciał również otworzyć pierwszą w Polsce uczelnię medyczną. Biegle władał językiem polskim, był Polakiem z wyboru. Zmarł 8 maja 1778 r. Pochowany został w Warszawie na Cmentarzu Ewangelickim przy ul. Karmelickiej, skąd jego kości przeniesiono do ossuarium w katakumbach dzisiejszego Cmentarza Ewangelickiego na warszawskiej Woli.

Mitzler i Haussmann – dzięki nim wiemy, jak wyglądał Bach

Wróćmy jednak do jego związków z Bachem, bo te wcale nie ustały po jego wyjeździe do Końskich. W 1738 r. Mitzler założył „Die Korrespondierende Sozietät der musikalischen Wissenschaften”, nazywane „Mizlersche Societät”. Jego członkowie mieli „wyróżniać się wiadomościami muzycznymi; teoretycznymi i praktycznymi, pozycją i życiem”. Każdy członek tego towarzystwa miał obowiązek raz do roku przedstawić rozprawę z dziedziny teorii muzyki albo kompozycję, a także ofiarować towarzystwu swój portret. Członkami towarzystwa oprócz Bacha byli m.in.: Georg Friedrich Händel, Georg Philipp Telemann czy Leopold Mozart.

Reklama
Reklama

Mitzlerowi zawdzięczamy najbardziej znany i w stu procentach pewny wizerunek Jana Sebastiana Bacha. W 1746 r. nie kto inny jak mieszkający już w Warszawie Mitzler zaangażował Eliasa Gottloba Haussmanna do namalowania portretu Jana Sebastiana Bacha. Jest spore zamieszanie co do tego, który z istniejących w kilku kopiach obrazów jest tym pierwszym. Nie ma to jednak żadnego znaczenia. Możemy tylko przypuszczać, że wśród spuścizny Mitzlera znajdowały się bezcenne dla współczesnych badaczy dokumenty związane z tym towarzystwem. Jego biblioteka niestety podzieliła losy Biblioteki Załuskich. Po śmierci Mitzlera wdowa po nim bardzo niefrasobliwie postępowała z dokumentami i drukami, sprzedając je i wymieniając na alkohol. To, co pozostało, trafiło do zbiorów Biblioteki Załuskich i wraz z nimi zostało wywiezione przez Suworowa do Petersburga. Część tych zbiorów wróciła do Polski w latach 20. XX w. Część jednak, jak można przypuszczać, w dalszym ciągu jest w Rosji.

Pałac Branickich w Białymstoku – widok od ogrodu

Pałac Branickich w Białymstoku – widok od ogrodu

Foto: Stanisław bochnak/wikipedia

Zbiory, które powróciły, w większości zostały bezpowrotnie utracone w powstaniu warszawskim. Ich resztki są dzisiaj w Bibliotece Narodowej. Nie ma wśród nich jednak żadnych muzykaliów. Może zostały w Petersburgu? Może zostały roztrwonione przez wdowę? Możemy tylko spekulować na ten temat. Podobnie jak tylko możemy się domyślać, co też mogło być w tej kolekcji. Czy były tam pomnikowe wariacje kanoniczne na temat chorału „Vom Himmel hoch”, napisane jako wypełnienie zobowiązania członka stowarzyszenia? Nie wiadomo. Czy była tam korespondencja dotycząca „Kunst der Fuge” pisanego dla towarzystwa? Nie wiemy, co straciliśmy. Bo nie wiemy, co mieliśmy. Owszem, są – choć naprawdę bardzo nikłe – szanse na to, że coś jeszcze zostanie odnalezione. Warto jednak, byśmy, doceniając wkład Mitzlera w polskie oświecenie, pamiętali, że był on uczniem i przyjacielem wielkiego Jana Sebastiana.

Uczeń Bacha, który tworzył muzykę w sercu Rzeczypospolitej

Wielu uczniów lipskiego kantora na dłużej lub krócej było w Polsce, grając czy to w dworskich kapelach, czy to będąc przejazdem z różnymi dworami. Warto jednak wspomnieć tu jednego z muzyków, który z Polską związał się na niemal 10 lat, a był nim wybitny muzykolog Johann Philipp Kirnberger. Jego stosunkowo słabo przebadany „polski życiorys” zaczyna się w 1741 r. w Częstochowie, gdzie zostaje klawesynistą na dworze starosty piotrkowskiego, hrabiego Józefa Ponińskiego. W 1743 r. jest kapelmistrzem przy klasztorze ss. bernardynek we Lwowie. Tam też jest nauczycielem muzyki w przyklasztornej szkole.

Rok później Kirnberger wstąpił na służbę do namiestnika koronnego, księcia Stanisława Lubomirskiego, w Równem. Z tego czasu pochodzi dość popularna w ówczesnym środowisku muzyków anegdota. Działała tam orkiestra, w której grał skrzypek Antoni Kozłowski. Nie był on dobrym kompozytorem, jednak popełnił koncert skrzypcowy, w którym Kirnberger ośmielił się znaleźć wyjątkowo źle napisany fragment. Oczywiście, wyniknęła z tego straszliwa awantura. Kirnberger najwidoczniej dość dobrze znał się również na tresurze psów i wyrobił odruch Pawłowa u jednego z dworskich czworonogów, którego reakcją na ten muzyczny fragment było wycie i szczekanie. Nietrudno sobie wyobrazić, co działo się podczas wykonania tego koncertu, gdy był on przerywany zawodzeniem psów za każdym razem, gdy brzmiał sporny fragment.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Habsburgowie na tronie Węgier: Maria Teresa i Franciszek Józef

Kolejnym przystankiem Kirnbergera w Polsce były Podhorce, gdzie na zamku wojewody podolskiego hrabiego Wacława Piotra Rzewuskiego pracował jako klawesynista. Warto wspomnieć, że ówczesny wojewoda podolski, artysta, poeta i dramaturg był człowiekiem wyjątkowo muzykalnym. Inwentarz muzykaliów w Podhorcach zawiera niezwykle bogaty repertuar koncertów fletowych, jak i nietuzinkową kolekcję samych fletów. Przy swoim dworze prowadził również duży zespół operowy, który towarzyszył mu w jego podróżach. W 1747 r. Kirnberger opuścił Podhorce i powrócił do Lwowa na stanowisko organisty w klasztorze bernardynek. Do Berlina przeprowadził się rok po śmierci Bacha, w 1751 r. Nie był to jednak koniec jego związków z Polską. Stał się autorytetem w dziedzinie stylu polskiego i utrzymywał stałe kontakty ze środowiskiem swoich byłych pracodawców aż do swojej śmierci w 1781 r.

Fortepian, który połączył Jana Sebastiana Bacha z Polską

6 maja 1749 r. Bach złożył być może jeden z ostatnich w swoim życiu podpisów. Był to dokument na pierwszy rzut oka banalny, jakich produkujemy codziennie tysiące. To pokwitowanie odebrania 115 talarów (jak ogromna była to kwota, niech świadczy to, że za talara można było przeżyć miesiąc, nie głodując) za „pianoforte” dostarczone do pałacu księcia Jana Klemensa Branickiego w Białymstoku. Był to prezent dla świeżo poślubionej hetmanowej Izabelli Elżbiety z Poniatowskich Branickiej. Informacje o tym instrumencie, opisanym jako „piano et forte”, można znaleźć w zachowanych opisach wyposażenia białostockiej siedziby Branickich. Ciekawa jest tu wartość fortepianu, która po przewiezieniu go do Polski wzrosła do 150 talarów.

Był to najprawdopodobniej instrument konstrukcji Gottfrieda Silbermanna, niemieckiego organmistrza i konstruktora instrumentów klawiszowych. Ciekawe rzeczy na ten temat pisał jeden z uczniów Bacha, Johann Friedrich Agricola. „Pan Gottfried Silbermann wykonał najpierw dwa takie instrumenty (był to rok 1732), z których jeden widział i testował nieżyjący już kapelmistrz Jan Sebastian Bach. Był pod wrażeniem brzmienia, ale jednocześnie narzekał, że jest zbyt słaby w wysokich tonach i zbyt ciężki do grania. Silbermann przyjął tę krytykę bardzo źle, nie uznając, że w budowanych przez siebie instrumentach istnieją wady. Z tego powodu przez długi czas miał do Bacha zły humor; sumienie jednak podpowiadało mu, że Bach nie do końca się mylił. Postanowił więc, że na razie lepiej nie sprzedawać tego instrumentu (…). Pracował nad nim przez wiele lat. Że to właśnie było przyczyną tego wahania, nie ma zwątpienia, bo zwierzył mi się z tego sam pan Silbermann. W końcu Silbermann, po wprowadzeniu ulepszeń, zwłaszcza w mechanice, sprzedał instrument dworowi książęcemu w Rudolstadt (…). Pan Silbermann miał również zaszczyt pokazać jeden z nowo wykonanych instrumentów zmarłemu kapelmistrzowi Bachowi, otrzymując jego pełną aprobatę”.

Pałac Branickich w Białymstoku – widok od ogrodu

Pałac Branickich w Białymstoku – widok od ogrodu

Foto: Stanisław bochnak/wikipedia

Reklama
Reklama

Czy Bach był tu pośrednikiem, czy też odsprzedał jeden ze swoich instrumentów? Nie wiemy. Nie wiemy też nic o kontaktach Bacha z Branickim. Zachowała się, co prawda, bardzo duża kolekcja korespondencji hetmana, jednak czeka ona jeszcze na opracowanie. Czy był w to zaangażowany Mitzler? Wszak kamienica, w której mieszkał królewski drukarz, stała blisko warszawskiej siedziby Branickich. Nie wiemy też, jak na razie, nic o dalszych losach samego instrumentu. Czy podobnie jak wspomniane zbiory Biblioteki Załuskich został wywieziony do Rosji, skąd pochodzące z białostockiego pałacu ruchomości próbowano odzyskać zarówno w dwudziestoleciu międzywojennym, jak i po roku 1945? A może ktoś, nie zdając sobie sprawy z tego, z jakim skarbem ma do czynienia, po prostu go zniszczył, przeznaczył na opał? Czy był to pierwszy „ideał, który sięgnął bruku”?

Jan Sebastian Bach (1685–1750) w Polsce nigdy nie był. W zasadzie na tym można by zakończyć. Ale gdy zaczniemy się przyglądać biografii słynnego kompozytora oraz życiorysom jego uczniów, mecenasów i przyjaciół, sprawa staje się dużo bardziej ciekawa, chwilami zaskakująca. Co więcej, okazuje się, że nie ma właściwie wątku związanego z elitami XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej, w którym przy bliższych studiach nie pojawiłby się lipski kantor. Zanim przejdziemy do naszej historii, warto sobie uświadomić, jak wyglądała komunikacja i podróże w XVIII w. Zdecydowana większość mieszkańców ówczesnej Europy rodziła się, żyła i umierała w tym samym miejscu. Ich horyzont poznawczy ograniczał się do kilkudziesięciu kilometrów wokół miejsca urodzenia. Tylko nieliczni wyruszali w podróż. Były też osoby, które mogły przez całe życie pozostać w jednym miejscu, ale ślady ich życia można odnaleźć daleko poza granicami ich osobistych podróży. Kimś takim był Jan Sebastian Bach.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Historia
200 lat książki, która nauczyła nas jeść inaczej
Historia
Ogień, zdrada i koniec templariuszy – nowa powieść Bogusława Chraboty
Historia
„Szlachetna armia”? Prawda o krwawych zbrodniach Wehrmachtu
Historia
Pożar Centralnego Domu Dziecka. Pół wieku temu paliło się siedem razy
Historia
Ernest Shackleton: heroiczny hart ducha
Reklama
Reklama