Według niektórych źródeł życie mogło stracić nawet 10 tys. osób. Z imienia i nazwiska znamy jedynie 1059 – tyle udało się ustalić podczas prac nad Kaplicą Pamięci, która powstaje w Toruniu. Reszta pozostaje anonimowa. Symbolem ich heroizmu jest rodzina Wiktorii i Józefa Ulmów oraz siedmiorga ich dzieci zamordowanych rankiem 24 marca 1944 r. w Markowej na Podkarpaciu.
– Nie byli świętymi, byli tacy jak my wszyscy, chodzili w niedziele na mszę św., chodzili do spowiedzi w święta wielkanocne i w adwencie. Krzywdy nikomu nie wyrządzili, to wiem na pewno – tak wiele lat temu wspominał ich w pamiętniku Władysław Ulma, brat Józefa.
– Kiedy wybuchła wojna, oni byli na dorobku. Chcieli wyprowadzić się z Markowej. Kupili nawet dom z gospodarstwem w Wojsławicach koło Sokala, ale nie zdążyli się przeprowadzić. Zostali tu na zawsze – mówi „Rzeczpospolitej" łamiącym się głosem Stanisława Kuźniar. Ma 94 lata. Choć w Markowej do dziś mieszkają bliżsi lub dalsi krewni Ulmów jest jedną z niewielu, którzy Wiktorię i Józefa pamiętają. W 1939 r. – tuż przed wybuchem wojny – Ulmowie poprosili ją, by została matką chrzestną ich syna Władzia.
Z pozoru normalna rodzina – jak wszystkie w Markowej. Ale gdy przyjrzeć się bliżej ich życiu, okazuje się, że odgrywali dość znaczącą rolę w miejscowej społeczności.
Urodzony w 1900 roku Józef kończył miejscową szkołę rolniczą, a potem kursy rolnicze w Pilźnie. Zajmował się ogrodnictwem, pszczelarstwem, hodowlą jedwabników i introligatorstwem. Działał też w młodzieżowej organizacji katolickiej, a później w Związku Młodzieży Wiejskiej RP Wici, gdzie był bibliotekarzem i przewodniczącym sekcji ogrodniczej. Sam był laureatem Powiatowej Wystawy Rolniczej w Przeworsku. Otrzymał na niej dyplomy „za pomysłowe ule i narzędzia pszczelarskie własnej konstrukcji" oraz „za wzorową hodowlę jedwabników i wykresy ich życia".