Była to siódma od czasu pierwszego rozbioru Polski insurekcja mająca na celu przywrócenie niepodległości państwa polskiego. Należy do tych nielicznych zrywów narodowych, który z góry był skazany na niepowodzenie. Dlaczego więc Komitet Centralny Narodowy jako Tymczasowy Rząd Narodowy zdecydował się wydać napisany przez poetkę Marię Ilnicką „Manifest" ogłaszający wojnę przeciw zaborcy? Najlepszej odpowiedzi na to trudne pytanie udzielił sam Romuald Traugutt, pełniący rolę tajnego przywódcy powstania styczniowego od 17 października 1863 r. Zapytany przez swoją żonę Antoninę, „Czy był sens powstawać przeciw takiej sile?", odpowiedział bez wahania: „Nie wiem, czy był sens. Wiem, że był mus!".
Powstanie styczniowe było formą desperackiej demonstracji politycznej. Sprzeciwem wobec nasilającej się, pogardliwej, bezdusznej i przymusowej rusyfikacji mieszkańców Królestwa Kongresowego. Ten proces rozpoczął w 1815 r. następca tronu rosyjskiego, wielki książę Konstanty Pawłowicz Romanow. Jego lekceważący stosunek do porządku konstytucyjnego państwa, ustanowionego przecież przez samego cara Aleksandra I, przyczynił się do wybuchu powstania listopadowego. Rok później, w akcie zemsty, Rosjanie znieśli Sejm i rozwiązali polskie samorządy regionalne, przystąpili do likwidacji nauczania w języku polskim i planowego niszczenia szkolnictwa polskiego.
22 listopada 1831 r. car Mikołaj I wydał rozkaz likwidacji wszystkich instytucji powołanych przez Radę Najwyższą Narodową. Królestwo Polskie, dzieło kongresu wiedeńskiego, stało się kolonią rosyjską, której mieszkańcy w ciągu jednego lub najwyżej dwóch pokoleń mieli być pozbawieni tożsamości historycznej, religijnej, kulturowej i własnego języka narodowego. Realizację tego procesu powierzono generałowi-gubernatorowi Królestwa Polskiego Iwanowi Fiodorowiczowi Paskiewiczowi, którego nazwisko stanie się w języku polskim synonimem krzywdziciela.
Od czasu II wojny światowej wyraz „zbrodniarz" niemal odruchowo kojarzy nam się z niemieckimi ludobójcami. Warto jednak od czasu do czasu przypomnieć sobie, że portrety zbrodniarzy zdobią także ściany kremlowskich komnat i petersburskiego Pałacu Zimowego. Dumne twarze namiestników Królestwa Polskiego, których dłonie były unurzane w polskiej krwi, spoglądają ze ścian carskich rezydencji w Petrodworcu, Kronsztadzie, Carskim Siole czy Pawłowsku. Wśród nich znajdziemy wyniosłe oblicze księcia Michaiła Dymitrowicza Gorczakowa, który kazał strzelać do demonstrantów na warszawskich ulicach, pruską fizys Aleksandra Nikołajewicza von Lüdersa, którego terror przyczynił się do wybuchu powstania styczniowego, pozornie łagodny wyraz twarzy wielkiego księcia Konstantego Mikołajewicza Romanowa, odpowiedzialnego za wielką brankę polskich mężczyzn w 1863 r. do rosyjskiej armii, doprowadzając przez to do wybuchu powstania styczniowego, lisie spojrzenie odpowiedzialnego za terror policyjny generała Nikołaja Onufrijewicza Suchozanietego czy pewność siebie bijącą z surowego oblicza hrabiego Fiodora Fiodorowicza Berga, kata powstania styczniowego. Ci ludzie cieszą się w swojej ojczyźnie szacunkiem. Nikt nie pamięta o ich zbrodniach w Polsce. Gorzej, że my także o nich zaczynamy zapominać.
Powstanie styczniowe jedynie ugruntowało rosyjski terror. Tak zwane Królestwo Polskie, pogardliwie nazywane przez Polaków Królestwem Kongresowym, zostało zamienione w nomenklaturze rosyjskich urzędników na Kraj Nadwiślański. Wszystko, co polskie, miało być powoli, ale systematycznie wymazywane ze świadomości jego mieszkańców. Tysiące polskich patriotów zabito lub zesłano na Syberię.