Reklama

Czy „Zbawiciel świata” jest dziełem Leonarda da Vinci?

To szyderstwo losu, że podobizna narodzonego w skrajnym ubóstwie Zbawiciela osiągnęła niebotyczną sumę 450 milionów dolarów. Największą, jaką kiedykolwiek zapłacono za dzieło sztuki. Od tej pory ponad 500-letnie dzieło przepadło. Dokument filmowy duńskiego reżysera Andreasa Koefoeda, który na Boże Narodzenie wszedł do europejskich kin, próbuje rozwikłać zagadkę obrazu.

Publikacja: 27.01.2022 17:33

„Zbawiciel świata”, czyli „Salvator mundi” – obraz powstał ok. 1500 r. Czy namalował go Leonardo da

„Zbawiciel świata”, czyli „Salvator mundi” – obraz powstał ok. 1500 r. Czy namalował go Leonardo da Vinci?

Foto: Stemoc/wikipedia/domena publiczna

Drewniana deska ma wymiary 66,7 na 45,7 cm. Przedstawia Jezusa z opadającymi na ramiona włosami, w powiewnej szacie w kolorze lapisu i karmazynu, w pozie Zbawiciela świata. W jednej ręce Zbawiciel świata trzyma kryształową kulę, drugą ręką błogosławi ludzkość. Ani motyw, który nawiązuje do maniery bizantyńskiej, ani estetyka nie przesądzają o rekordowej sumie 450 milionów dolarów, którą w 2017 r. zapłacono na aukcji w nowojorskim domu aukcyjnym Christie's. Wartość obrazu wyznacza galaktyczność osoby autora. Artysty wszech czasów – Leonarda da Vinci. Pozostawił po sobie m.in. kilkanaście arcydzieł malarstwa. Czy także „Zbawiciela świata" (łac. „Salvator mundi")? Musiałby go namalować, gdy znajdował się w szczytowej formie swojego geniuszu. Byłaby to sensacja!

„The lost Leonardo"

Fachowcy są zgodni. Także ci, którzy wypowiadają się w dokumencie filmowym Koefoeda „The lost Leonardo" (polski tytuł: „Zaginione dzieło Leonarda da Vinci"). Obraz powstał około roku 1500 z przeznaczeniem dla króla Francji Ludwika XII. Po czym ujawnił się w kolekcji angielskiego władcy Karola I Stuarta (1600–1649). Przypuszczalnie zdobił prywatne komnaty jego żony Henrietty Marii, by następnie wzbogacić zbiory ich syna Karola II. Z kolei w 1763 r. sprzedał go Charles Herbert Sheffield, nieślubny syn księcia Buckingham.

I na tym ślad się urywa. Aż do 1900 r. Wtedy „Zbawiciela świata" kupił sir Charles Robinson dla Cook Collection. Autorstwo artysty wszech czasów i znakomita królewska historia poszły w niepamięć. Obraz przypisywano uczniowi Leonarda, Bernardino Luiniemu. Ale w tym czasie twarz i włosy Jezusa zostały przemalowane przy pracach konserwatorskich.

Kolekcja Cooka uległa rozproszeniu, a obraz „Zbawiciel świata" uznano za zaginiony. Wypłynął na powierzchnię dopiero w naszych czasach. Na aukcji w londyńskim Sotheby's w 1958 r. został sprzedany za marnych 45 funtów. Kupił go Amerykanin z prowincji jako pamiątkę z podróży po Europie. W 2005 r. wnuk spieniężył zakup dziadka, a regionalny dom aukcyjny w Nowym Orleanie wystawił obraz na aukcję. Katalog opisywał go jako „malarskie ujęcie wzorowane na Leonardzie". Za 1175 dolarów dzieło nabyła dwójka nowojorskich handlarzy dziełami sztuki, Robert Simon i Aleksander Parish – „archetypiczne rynkowe sępy" od razu rzucające się na obiekty sztuki, których prawdziwa wartość nie jest do końca znana sprzedającym.

Świat handlu dziełami sztuki zostaje przedstawiony w dokumencie „The lost Leonardo" bez znieczulenia. To najbardziej po rynku prostytucji i narkotyków nietransparentny biotop, jaki wytworzyły ludzkie ambicje i przypadłości – z zachłannością na samym czele. W świecie tym krąży zbyt dużo pieniędzy, obsługiwanych przez rynek sztuki pełen prostytutek, najemników i oportunistów. Niektórzy biznesmeni tylko dlatego za miliony dolarów nabywają dzieła sztuki, by móc je potem zabrać ze sobą do prywatnego samolotu – na wypadek, jeśli strasznie byłoby im spieszno do opuszczeniu miejsca pobytu. W „The lost Leonardo" agenci FBI wypowiadają się o „mrocznych transakcjach" w „przestępczym świecie" – tam, gdzie wytwory kultury stają się tak trywialnym towarem, jak kartofle, luksusowe prostytutki czy narkotyki.

Reklama
Reklama

Spory wśród znawców

Kiedy w 2005 r. Simon i Parish weszli w posiadanie obrazu, ten nie znajdował się w najlepszym stanie. Wyblakły, z niewyraźną twarzą Jezusa, w szarym worku foliowym trafił od nowych właścicieli do nowojorskiej konserwatorki Dianne Modestini. Co okazało się przełomowe dla dalszych losów „Zbawiciela świata". Restauratorka z religijnym furorem święcie uwierzyła w autorstwo Leonarda, czemu daje wyraz w filmowym dokumencie. „Usta Jezusa, minimalnie i aksamitnie rozchylone, przypominają usta Mony Lizy. I nikt inny niż Leonardo nie malował ich w ten sposób". A jeden z dyrektorów nowojorskiej galerii sztuki Loic Gouzer dodaje: „»Salvator mundi« został namalowany w tym samym czasie, co »Mona Liza« i nosi patentowe podobieństwo. Leonardo był bowiem mistrzem enigmatycznego przekazu. Gdy stoimy przed jego obrazami, nasz umysł nie jest w stanie rozwikłać tajemnicy promieniującej z »Mony Lizy« i »Salvatora mundi«. Nikt nigdy nie pojmie cudowności obrazów Leonarda, tak jak nie pozna w pełni początków wszechświata".

„To nie jest prawda" – kontrują inni specjaliści od Leonarda da Vinci. „Obraz przypomina mistrza tylko w tych miejscach, które poprawiła konserwatorka. Są namalowane w stylu Leonarda jeszcze wyraźniej, niż jeśli wyszłyby spod ręki mistrza", twierdzi niemiecki historyk sztuki Frank Zöllner, co ciekawe, prywatnie zaprzyjaźniony z Dianne Modestini. W swojej opinii nie jest osamotniony. Geniusz renesansu nie użyłby tak lichej deski drewnianej, a anatomia palców prawej ręki byłaby poprawna – brzmią ważkie kontrargumenty. Retusze, które naniosła Modestini, czynią ekspertyzę autorstwa obrazu wręcz niemożliwą. I raczej nie dowiemy się, czy „Zbawiciela świata" namalował Leonardo, jeden z jego uczniów czy też artysta, który w ogóle nie należał do kręgu mistrza z Florencji. Jego autorstwo formalnie pieczętowało umieszczenie na największej wystawie poświęconej Leonardowi da Vinci w londyńskiej National Gallery w 2011 r. Pierwszy raz znalazły się na niej niemal wszystkie ocalałe obrazy „numeru jeden w dziejach malarstwa", co wzbudziło sensację na całym świecie. Ale żadne z państwowych muzeów, w Europie czy USA, nie mogło sobie pozwolić na kupno obrazu.

Aberracje na rynku dzieł sztuki

Dlatego w dokumencie filmowym wypowiada się Yves Bouvier, marszand i przestępca, w którego wolnocłowych magazynach w Genewie, Luksemburgu i Singapurze miliarderzy najchętniej deponują kosztowne dzieła sztuki. Wolne porty, znajdujące się przeważnie na lotniskach, są otchłanią wolną od podatków i biurokracji, gdzie aktywa można bezkarnie ulokować. Szwajcarski marszand idealnie ucieleśnia aberracje kryminalnego rynku dziełami sztuki. To właśnie on stał się kolejnym właścicielem „Zbawiciela świata" – za 83 mln dol. I tylko po to, by w ciągu kilku godzin sprzedać go rosyjskiemu oligarchowi za... 127 mln dol.

Dmitrij Rybolowlew to numer 160. na liście najbogatszych ludzi świata z majątkiem szacowanym na 8,5 mld dol., to właściciel piłkarskiego klubu AS Monaco i posiadacz kolekcji dzieł van Gogha, Picassa i Moneta. Zawiesił sobie „Zbawiciela świata" w swoim penthousie na Manhattanie, nim, przegryzając cornetto z kawą, dowiedział się z „New York Timesa", jak został nabity w butelkę. Zagroził więc Szwajcarowi, że ten „doczeka się problemów", o ile (on – Rybolowlew) w ciągu miesiąca nie spienięży obrazu za cenę zakupu. Bouvier oszukał nie tylko Rosjanina, ale i tuziny pazernych miliarderów z całego świata, sprzedając zakupione wcześniej obrazy z milionową przebitką. Bouvier, jak lwia część handlarzy dziełami sztuki, bezpretensjonalny i gadatliwy, nie bardzo pojmuje, jak można nazywać go oszustem. Wszak jak każdy biznesmen kupuje towar w korzystnej cenie i sprzedaje z zyskiem. I nie rozumie, że jako właściciel wolnocłowych portów chroni swoje dzieła przed fiskusem i tym samym stwarza oazy do prania brudnych pieniędzy.

Czy „Zbawiciel świata" jest w Abu Zabi?

Tak Szwajcar trafił za kraty, a dzieło renesansowego artysty z penthouse'u rosyjskiego miliardera na aukcję w Nowym Jorku. W Centrum Rockefellera, podczas nocnej licytacji w 2017 r., za gigantyczną sumę 450 mln dolarów nabył go saudyjski książę Mohammed ibn Salman. Ten sam, który wydał zlecenie zamordowania i rozczłonkowania w Stambule ciała dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego (2 października 2018 r.).

Ibn Salman pierwotnie zamierzał długoterminowo wypożyczyć obraz do tzw. nowego Luwru w Abu Zabi, tryskającym ropą bogatym emiracie. „Zbawiciel świata" nie pojawił się tam jednak, tak jak nie znalazł się także na wystawie w paryskim Luwrze z okazji 500. rocznicy śmierci Leonarda da Vinci (maj 2019 r.), mimo że w przedsięwzięcie zaangażował się francuski prezydent Emmanuel Macron. Dlaczego? Bo przeważyły wątpliwości co do autorstwa renesansowego artysty? Podobno paryski Luwr odmawiał podpisania obrazu jako dzieła Leonarda, akceptując wersję: „z warsztatu Leonarda".

Reklama
Reklama

„Muzea nie są neutralne", brzmi w dokumencie filmowym enigmatyczna sugestia jednego z krytyków sztuki. Inna ekspertka z prestiżowego muzeum Prado dolała oliwy do ognia, twierdząc, że Leonardo nigdy nie namalował „Zbawiciela świata". I dlatego książę Salman ukrywa obraz? Uporczywe plotki sugerują, że „przetrzymuje go" na swoim luksusowym jachcie w Kanale Sueskim, co trąci bezsensem. Podatny na wilgoć obraz – właśnie z tego powodu w przeszłości rozpadł się na pięć części – nie zostałby ubezpieczony przez żadną firmę. Zniknięcie obrazu tłumaczy się kamuflowaną publicznie, ale faktyczną, rezygnacją księcia Salmana z zakupu, skoro nie ma pewności co do tego, że obraz namalował da Vinci. Albo blamażem przejęcia go na własność. Jeśli się jednak okaże, że saudyjski autokrata zawiesi obraz w tzw. nowym Luwrze w Abu Zabi, posłuży to tworzeniu fantazmatu o Arabii Saudyjskiej jako nacji inkarnującej wysoką kulturę.

Tak oto wiara w piękno i sztukę, dla innych religijna tęsknota za zbawieniem, przegrywają z oszustwem, żądzą pieniędzy i interesami politycznymi. W dokumencie „The lost Leonardo" goryczą pobrzmiewa komentarz brytyjskiej dziennikarki rynku sztuki Georginy Adams: „Wszyscy chcieli, by był to Leonardo. I na obraz patrzyli superoptymistycznie". Przecież znalezienie nieznanego arcydzieła Leonarda czy nawet „drobnego dzieła" to jak wygrana na loterii. To marzenie handlarzy dziełami sztuki, kuratorów, konserwatorów i kolekcjonerów. A sny wpływają na osąd.

Jeszcze bardziej cierpko o kondycji ludzkiej wypowiada się Robert K. Wittman, szef wydziału do walki z przestępczością artystyczną w FBI: „Nie chodzi o miłość do sztuki, ale do pieniędzy".

Historia
W Kijowie upamiętniono Jerzego Giedroycia
Historia
Pamiątki Pierwszego Narodu wracają do Kanady. Papież Leon XIV zakończył podróż Franciszka
Historia
Wielkie Muzeum Egipskie otwarte dla zwiedzających. Po 20 latach budowy
Historia
Kongres Przyszłości Narodowej
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Historia
Prawdziwa historia agentki Krystyny Skarbek. Nie była polską agentką
Materiał Promocyjny
Jak rozwiązać problem rosnącej góry ubrań
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama