Dla żołnierzy Armii Krajowej po 1945 roku zmienia się tylko okupant. Słyszą o „zaplutych karłach reakcji”, „wrogach Polski ludowej”, „zdrajcach spod znaku Sosnkowskiego i »Grota«, którzy wtrącili Warszawę w bezcelowe powstanie”. Dopiero wolna Polska, o którą walczyli także w powstaniu warszawskim, odda im hołd. „Bitwa o prawdę” – tak blisko 60-letnie zmagania o pamięć powstania warszawskiego nazwał w swojej książce o tym samym tytule historyk dr Jacek Sawicki, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej.
– Była to bitwa, która toczyła się w całym okresie PRL. Do samego końca wiele dokumentów miało klauzulę „tajne”, „poufne”, albo „tajne specjalnego znaczenia”, co świadczy o wadze, jaką reżimowa władza przywiązywała do problemu pamięci o powstaniu warszawskim – ocenia historyk. – Przedstawiała siebie jako alternatywę wobec uczestników i dowódców powstania, których propaganda pokazywała jako chcących doprowadzić do samozagłady narodu.
Szykany, prześladowania i mordowanie żołnierzy AK w majestacie prawa nasilają się po 1948 roku. O życiu i losie powstańców decyduje wszechwładny Urząd Bezpieczeństwa. Przed sądem staje wielu żołnierzy zgrupowania „Radosław”, z dowódcą płk. Janem Mazurkiewiczem „Radosławem” na czele. Po wyjściu z więzienia pierwsze kroki kieruje on na Powązki. Potem pisze: „Groby zarosły zielskiem, krzyże pogniłe i powywracane, szczególnie na grobach »Parasola«, »Miotły« i »Żywiciela«. Pomnik popękany...”.*
– W tych latach trudno było o jakiekolwiek indywidualne zabiegi o zachowanie pamięci, lawirowanie i występowanie przeciwko władzy – mówi dr Jacek Sawicki. – Pamięć o 1944 r. wówczas tkwiła we krwi tych ludzi, osadzonych w więzieniach, maltretowanych, torturowanych.
Wielu żołnierzy AK uczyło się wówczas, wbrew sobie, nie mówić, że brali udział w powstaniu. Nie było to łatwe, gdy niemal na każdym kroku trzeba było na życzenie władz pisać swój życiorys, czasem w kilku egzemplarzach. A bezpieka wyłapywała najdrobniejsze niekonsekwencje.