We wrześniu 1939 roku szeregowiec Józef Gajewski z Żegociny pod Krakowem zostawił żonę i dwójkę dzieci, by się zgłosić w swojej jednostce. Niebawem dostał się do niewoli, gdzie każdemu żołnierzowi sprawdzano dłonie: jeżeli były spracowane – szedł na lewo, jeżeli delikatne – na prawo. Tak odróżniano szeregowców od oficerów, którzy pozrywali pagony i próbowali się ukryć. Gajewski poszedł na lewo i trafił do kopalni rudy żelaza. Gdy wybuchł strajk z powodu surowego traktowania jeńców, wszyscy zostali zesłani na Kołymę. Tam było jeszcze gorzej: mrozy dochodziły do -50 °C, a praca – karczowanie lasów i budowa torów kolejowych – okazała się ponad ludzkie siły. Żołnierze nacierali sobie ręce i twarze śniegiem. Nie mieli schronienia, więc kopali w śniegu dziury, w których rozpalali ogniska. Dopiero później wybudowali baraki z pryczami. Dzienna porcja jedzenia, czarny i twardy chleb, wynosiła 300 gramów na osobę. Waga Gajewskiego spadła wtedy do 36 kilogramów. I tak miał szczęście, bo przydzielono mu słabego konia, który nie nadawał się do pracy w lesie, więc dowoził drzewo do kuchni. Wspomina, że w barakach dochodziło do makabrycznych scen: nie zgłaszano śmierci żołnierza, by przez dwa tygodnie – tyle w niskiej temperaturze ciało nie ulegało rozkładowi – nadal pobierać za niego porcję żywności. On przeżył. Po amnestii trafił do II Korpusu Polskiego pod wodzą generała Władysława Andersa. Był tam saperem. Z Iranu, gdzie dopadła go malaria, trafił na front włoski. Szturmował Monte Cassino, został ranny odłamkami pocisku. Do Polski wrócił w 1947 roku. Witały go dorosłe dzieci i zapłakana żona, do której nie dotarł żaden list pisany z Syberii.
Ilu było takich Gajewskich? Pierwszych rachunków dokonali już w 1940 roku emisariusze ZWZ, którzy przedarli się do ZSRR i wszelkimi środkami lokomocji przebyli 28 tysięcy kilometrów, ale liczyli wszystkich Polaków wywiezionych za Ural, a nie samych żołnierzy. Bolesne rachunki można było uściślić dopiero w latach 90., gdy udostępniono sowieckie archiwa, choć wciąż pojawia się paskudne słowo: około. Wynika z nich, że Armia Czerwona jesienią 1939 roku pojmała po sporadycznych walkach, ale głównie bez oporu, 250 tysięcy polskich żołnierzy (w tym 18 tysięcy oficerów). Liczba mniejsza od szacowanej przez lata, ale tragedia równie wielka.
Wielu jeńców zostało doraźnie rozstrzelanych. Połowę zatrzymanych – głównie szeregowców i podoficerów – zwolniono do domów. Cóż z tego, skoro wielu i tak zostało wywiezionych, wraz z rodzinami, w głąb ZSRR w ramach cywilnych deportacji, które objęły milion Polaków. Około 125 tysięcy żołnierzy przekazano NKWD: większość od razu rozlokowano w setkach obozów archipelagu Gułag. Głównie na Syberii, co oznacza bezkresne tereny na wschód od Uralu: trafili do kołchozów w Kazachstanie i Uzbekistanie, ale też – jak Józef Gajewski – do łagrów na dalekiej północy. Kierowano ich głównie na wielkie budowy dróg i trakcji kolejowych lub do kopalń złota, uranu oraz węgla. Wszyscy, niezależnie od kwalifikacji, pracowali jako robotnicy. Czasem zdarzały się ucieczki, ale częściej – zgony.
Za najbardziej niebezpiecznych uznano oficerów. Umieszczono ich w specjalnych obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Trafili tam generałowie, pułkownicy, majorowie, rotmistrzowie, żandarmi, policjanci. Także oficerowie rezerwy: urzędnicy państwowi, profesorowie, lekarze, prawnicy, inżynierowie, nauczyciele, literaci, dziennikarze. Kwiat polskiej inteligencji. Liczba zatrzymanych ulegała zmianom, bo wielu jeńców kierowano do szpitali i więzień lub wywożono „w nieznanym kierunku”, ale na ich miejsce trafiali ci, którym podczas selekcji w obozach przejściowych kazano iść „na prawo”. Gdy przystępowano do wykonania rozkazu „rozładowania obozów” z 5 marca 1940 roku, przebywało w nich ponad 14 tysięcy osób. Strzałem w tył głowy mordowano ich w Katyniu, Charkowie i Twerze.
Z zagłady ocalało 395 oficerów, do których w obozach dołączyli kolejni zatrzymywani. W tym około 7 tysięcy żołnierzy internowanych na Litwie, Łotwie i w Estonii, które latem 1940 roku zaanektował ZSRR. Większość wywieziono za krąg polarny: jeńcy z obozów kozielskiego i juchnowskiego trafili do obozu w Ponoj na Półwyspie Kolskim, ci z Donbasu – do Siewżeldorłagu. Zwłaszcza tam śmiertelność była bardzo wysoka, szczególnie po wycieńczeniu samą podróżą na Syberię.