Wikingowie: w poszukiwaniu nowego domu

Dla wikingów urządzanie się na Grenlandii było przedsięwzięciem na miarę kolonizacji Księżyca – już choćby z powodu dystansu, jaki trzeba było przebyć przez ocean, ale także z uwagi na niedobory niezbędnych zasobów.

Publikacja: 19.06.2025 23:21

„Lato na wybrzeżu Grenlandii około roku 1000” – obraz Carla Rasmussena z 1874 r.

„Lato na wybrzeżu Grenlandii około roku 1000” – obraz Carla Rasmussena z 1874 r.

Foto: Carl Rasmussen/bruun-rasmussen.dk

Ludzie w różnym wieku wsiedli na statek. Wprowadzono też niespokojny żywy inwentarz. Wniesiono zapasy żywności przystosowanej do długiego przechowywania oraz wszystko, co dało się zapakować do skrzyń lub wcisnąć na pokład: meble, sprzęty kuchenne, narzędzia, tkaniny. Wełniany żagiel trzeszczał w szwach, deski znikały pod słoną wodą i zwierzęcymi odchodami. Okręt niestrudzenie przedzierał się przez niespokojne wody fiordu. To taka arka Noego, tyle że w wersji wikińskiej. Mieszkańcy pływającego domu znaleźli się w mało sprzyjającej okolicy. Po obu stronach pięły się w górę strome zbocza wyrastające z głębokiej wody. Na ich nagich szarych skałach trzymał się tylko śnieg. To jednak twardzi ludzie, którzy już tu kiedyś byli, już przeprowadzili rekonesans. Wiedzieli, że na końcu fiordu czeka ziemia, na której można się osiedlić. I że dalej aż po horyzont rozciąga się czapa lodu. Wiedzieli również, że inni już się tu zdążyli osiedlić. To zaś oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, że będą żyli wśród ludzi. Po drugie zaś, że muszą się pospieszyć. Statek wraz z załogą pruje więc niespokojną toń i szuka dla siebie miejsca w cieniu wielkich gór. Od wielu dni wędruje wzdłuż wybrzeża. Opuścił zasiedlone już fiordy i teraz szuka nowego domu.

Zagroda pod Piaskiem na Grenlandii

Setki lat później ten dom, który w końcu udało się znaleźć, zniknie z powierzchni ziemi. Lodowate wody rzeki znajdą nową drogę i pogrzebią go pod warstwą piasku i żwiru tak grubą, że po latach archeolodzy nazwą to miejsce Gården under Sandet, co po duńsku oznacza „Zagroda pod Piaskiem”. Na razie to jednak odległa przyszłość, a nowy dom dla wielu pokoleń, które będą wieść życie na obrzeżach świata, dopiero ma powstać.

Czytaj więcej

Niewolnice tkały żagle Wikingom

Dla wikingów urządzanie się na Grenlandii było przedsięwzięciem na miarę kolonizacji Księżyca – już choćby z powodu dystansu, jaki trzeba było przebyć przez ocean, ale także z uwagi na niedobory pewnych zasobów niezbędnych do prowadzenia gospodarki i brak struktur społecznych, w które można by się wpisać. Tu było całkiem inaczej niż w innych miejscach, gdzie wikingowie się osiedlali, choćby na Wyspach Brytyjskich. Grenlandia była pod wieloma względami wyjątkowa i dlatego warto jej poświęcić chwilę uwagi. Wyspy Brytyjskie zasiedlały przed wikingami całe pokolenia Anglosasów, Rzymian, Brytów i różnych innych ludów. Ich przedstawiciele przez pokolenia uprawiali ziemię i budowali zagrody. Dość w tym miejscu wspomnieć dobitny wpis w „Kronice anglosaskiej” w 876 roku, mówiący o tym, że najeźdźcy podzielili między siebie ziemię należącą dotąd do mieszkańców Northumbrii i przystąpili do orki. Nordyccy osadnicy zwyczajnie włączyli się w pradawną sieć działalności rolniczej, hodowlanej i handlowej. Czerpali z wielopokoleniowej wiedzy o tym, gdzie w lasach bądź na polach można znaleźć owoce, zioła i orzechy, a także jakich zasobów dostarczają rzeki i mokradła, wybrzeże morza i zatoki.

Na Grenlandii wszystko trzeba było zaczynać od zera. Przede wszystkim należało wyciąć brzozy i wierzby, co stanowiło pierwszą poważną ingerencję człowieka w naturalny krajobraz. Osadnicy sporo się przy tym natrudzili, ale współcześni badacze mają dzięki temu łatwiejsze życie. Problem z żyznymi polami uprawnymi polega na tym, że jeśli ziemia rodzi dobre plony, to ludzie chętnie na niej gospodarują. Często też wznoszą zabudowania. Orka skutkuje jednak naruszaniem powierzchni i często zniszczeniem tego, co się kryje pod spodem. Archeologom trudniej więc znaleźć ślady z epoki wikingów tam, gdzie ludzie osiedlali się na dłużej. Wyspy na północnym Atlantyku nie były tak gęsto zaludnione jak południowa Skandynawia i Wyspy Brytyjskie i dzięki temu pewne rzeczy tam przetrwały. Na przykład na Islandii zachowały się jedne z pierwszych domów wzniesionych przez nordyckich przybyszy. Odkryto je w centrum Rejkiawiku i wystawiono w interaktywnym muzeum poświęconym pierwszym mieszkańcom wyspy. Dalej na wschód znajduje się Stöng, gdzie podczas erupcji Hekli w 1104 roku zagrodę pogrzebała lawa.

Natomiast pozostałości po wikińskich mieszkańcach Grenlandii mają zupełnie inną skalę. Było to po części związane z faktem, że ludzie, którzy tam przybyli po nich – przodkowie dzisiejszych Inuitów – prowadzili raczej łowiecko-zbieracki niż rolniczy tryb życia, a zatem nie orali ziemi ani raczej nie wznosili zabudowań. To z kolei wynikało stąd, że w warunkach wiecznej zmarzliny i ogólnie chłodnego klimatu przeżycie zapewniały im futra i skóry, kości, tkaniny i drewno. Z tego względu Grenlandia ma nadzwyczajne znaczenie historyczne, bo jest prawdziwym skarbcem pozostałości po codziennym życiu. Nie ma drugiego miejsca, w którym tyle się można dowiedzieć na temat nordyckich domów i nordyckiego życia. Co nawet ważniejsze, przetrwała tu nie tylko jedna zagroda czy jeden dom, lecz cały osadniczy krajobraz. To wielka plątanina istnień i społeczności, których doświadczenia w większości innych miejsc zaginęłyby bezpowrotnie. Tam natomiast ślad po sobie zostawili ludzie, o których historia zwykle szybko zapomina. Dotyczy to w szczególności kobiet, które pracowały w zaciszu własnych domów i wytwarzały materiały w dużej mierze organiczne, a więc najszybciej podlegające rozkładowi. To właśnie na Grenlandię powinniśmy się wybrać w pierwszej kolejności, jeśli chcemy poznać domową rzeczywistość epoki wikingów.

„Heimr” Eryka Rudego

Staronordyckie słowo „heimr” ma dwa znaczenia: „dom” i „świat”. To bardzo trafnie odzwierciedla specyfikę epoki wikingów jako czasu ekspansji, kiedy ludzie wyprawiali się przez morze, żeby rabować, handlować, odkrywać, podbijać i osiedlać się. Od około 800 roku do mniej więcej 1000 roku wielu śmiałków opuściło swoje skandynawskie ojczyzny i pożeglowało na zachód, na wyspy północnego Atlantyku, aby tam, na nowych ziemiach, postawić nowy dom. Zadanie z pewnością ułatwiały im zmiany klimatu. Mniej więcej od końca X wieku do początku XIII wieku temperatura w tym regionie była wyższa o kilka stopni w stosunku do średniej (było to tak zwane średniowieczne optimum klimatyczne). Nie przypadkiem to właśnie wtedy przedstawiciele ludów nordyckich wyruszyli na oceaniczne wyspy i zawieźli tam północnoeuropejskie rolnictwo oparte na uprawie ziemi i hodowli zwierząt. Dotarli wówczas między innymi na Orkady i Szetlandy, położone na północ od Szkocji. Zasiedlili także Wyspy Owcze i Islandię. Jeszcze dalej na zachód czekała Grenlandia. Każda z tych ziem stała się z czasem „heimr” dla tych, którzy się tam osiedlali.

Szczególną rolę w dziejach nordyckiej Grenlandii odgrywa Eryk Rudy, który zapisał się w historii jako pierwszy Europejczyk na tamtejszej ziemi. Jak to często bywa z takimi dzielnymi pionierami, na wyprawę wyruszał nie do końca z własnej woli. Do brzegów Grenlandii przybił w 982 roku jako wygnaniec, na Islandii wyjęty spod prawa za morderstwo. Zamiast szukać szczęścia w jednej ze znanych krain, postanowił odnaleźć ziemię, którą niejaki Gunnbjörn, syn Ulfa Kruka, dostrzegł na horyzoncie, gdy podczas żeglugi po oceanie zapuścił się na zachód. „Eiríks saga rauða” („Saga o Eryku Rudym”) została zapisana w XIII wieku na Islandii. To jeden z dwóch głównych tekstów, opartych na przekazywanych ustnie opowieściach o osadnictwie wikingów na Grenlandii. Drugi z nich to „Groenlendinga” („Saga o Grenlandczykach”). Razem nazywane są sagami Vinlandii. Wiele szczegółów w nich zawartych trudno zweryfikować, wielu opowieści raczej nie należy traktować dosłownie (w tym fragmentu, w którym wybucha epidemia, a potem zmarli wracają do życia). Historia o tym, że Eryk wypuścił się przez ocean na zachód, wpisuje się natomiast w ogólny schemat nordyckiej ekspansji na terenie północnego Atlantyku. Większość nowych lądów została odkryta przypadkiem, zanim odkryto je celowo. Wielu pierwszych osadników wyruszało w podróż dlatego, że narazili się pobratymcom.

Szczególną rolę w dziejach nordyckiej Grenlandii odgrywa Eryk Rudy, który zapisał się w historii jako pierwszy Europejczyk na tamtejszej ziemi.

Eryk przez trzy lata wygnania zdążył ocenić rolniczy potencjał rejonu fiordów, które wcinają się w zachodnią linię brzegową Grenlandii. Odkrył też bogactwo zasobów, które tamtejsza dzika przyroda miała do zaoferowania. Wschodnią Grenlandię najpewniej skreślił z listy miejsc nadających się do życia. Morze zamarzało tam przy samym brzegu na trzy czwarte roku, a z czap lodowych spływały wściekle mroźne wiatry katabatyczne zwane „piteraq” (po grenlandzku „ten, który cię atakuje”). W tym miejscu warto dodać, że późniejsi nordyccy żeglarze czasem się tam zapuszczali, choćby przypadkiem, na skutek zepchnięcia statku z kursu albo w celach łowieckich. W krótkiej islandzkiej opowieści zatytułowanej „Hemings þáttr” („Opowieść o Hemingu”) występuje gościnnie niejaki Líka-Loðinn, czyli Loðinn Trup, nazywany tak, „ponieważ przeniósł zwłoki Finnra „feginn” („Szczęśliwego”) i jego załogi z Finnsbúðir na wschód od lodowców Grenlandii”. Islandzkie annały donoszą o Asmundzie „kastanrazi” (ten przydomek tłumaczono jako „Machający Tyłkiem”), który miał przybyć w 1189 roku na Islandię z tego samego miejsca na pokrytym lodem wschodnim wybrzeżu Grenlandii.

Trzy lata później Eryk powrócił na Islandię, aby namawiać znajomych i rodzinę do przeprowadzki. Nakreślił wizję na tyle kuszącą, że grupa ludzi zebrała swój dobytek, załadowała na statki, co się dało, i wyruszyła na zachód.

„Konungs skuggsjá”, norweski tekst pochodzący z około 1250 roku, zawiera dłuższe fragmenty opisujące topografię, zasoby i mieszkańców Grenlandii. Charakteryzuje ją między innymi jako „skutą lodem bardziej niż jakikolwiek inny ląd” i wspomina o rozległych czapach lodowych pokrywających większą część tej krainy. Jednocześnie wskazuje pewne aspekty miejscowego klimatu, które zapewne skłoniły wikingów takich jak Eryk i jego żona Tjhodhild do osiedlenia się na obrzeżach znanego wówczas świata. „Zastanawiasz się, czy słońce świeci na Grenlandii i czy kiedykolwiek jest tam dobra pogoda jak w innych krajach. Musisz zaprawdę wiedzieć, że w tej krainie świeci piękne słońce i że klimat jest raczej sprzyjający. Słońce jednak świeci bardzo różnie: w zimie noc trwa prawie ciągle, za to latem prawie ciągle jest dzień. Gdy słońce wspina się wysoko, świeci bardzo mocno i daje dużo światła, ale słabo grzeje i niewiele daje ciepła. Dość jednak jest silne, aby ziemię tam, gdzie nie ma lodu, ogrzać na tyle, żeby rodziła dobrą i wonną trawę. Ludzie mogą więc łatwo uprawiać ziemię tam, gdzie nie jest zmrożona, choć to bardzo niewielka część”.

Spośród tej „bardzo niewielkiej części” w pierwszej kolejności zaludniono okolicę fiordów na południowym krańcu Grenlandii, znaną później jako Osiedle Wschodnie. Eryk Rudy, Thjodhild i ich dzieci urządzili się na osłoniętym przed żywiołami zielonym terenie na krańcu fiordu, a swoje gospodarstwo nazwali Brattahlid (co oznacza „stromy stok”). Eryk zagarnął dla siebie doskonałe grunty. Na bujnych pastwiskach zwierzęta mogły spokojnie się paść, bo nie docierały tu ani mgły, ani wichury znad morza. Wokół osiedlili się jego towarzysze, którzy również zaczęli budować zagrody.

Eryk orientował się także, co się dzieje na północny zachód od jego nowego domu. W pobliżu dzisiejszej stolicy Nuuk, nad głębokimi fiordami zasilanymi przez lodowce, powstało miejsce znane później jako Osiedle Zachodnie. Jeśli wierzyć „Eiríks saga rauða”, to właśnie tam Eryk spędził pierwszą zimę swojego wygnania i dopiero potem przeniósł się do względnie przyjaźniejszych fiordów na południu. Osiedle Wschodnie od Zachodniego dzieliło ponad 500 kilometrów, kilka dobrych dni żeglowania. Na terenach zachodnich ziemia uprawna wymagała większych nakładów pracy, a dłuższe, chłodniejsze i mroczniejsze zimy istotnie skracały okres wegetacji i wypasu zwierząt. Dziś temperatura w okolicach niegdysiejszego Osiedla Zachodniego sięga w lecie dwudziestu paru stopni Celsjusza, panują tu więc warunki podobne jak za czasów wikingów. Dla europejskich społeczności rolniczych w średniowieczu wyzwaniem były jednak przede wszystkim długie zimy, kiedy temperatura spadała nawet do -50 stopni.

Mimo to Osiedle Zachodnie zaczęło się zaludniać krótko po Wschodnim, w pierwszych dekadach nowego milenium. Najprawdopodobniej lepsze tereny na południu zostały już zajęte i nowi przybysze po prostu nie mieli innego wyjścia, jak tylko osiedlić się w mniej sprzyjających miejscach. Tak samo wyglądał proces kolonizowania Islandii sto lat wcześniej. Ta wyspa też była pierwotnie dziewicza, więc gdy najlepsze ziemie na wybrzeżu zostały zajęte, kolejni przybysze musieli osiedlać się na gorszych terenach położonych dalej od morza. A choć prowadzenie gospodarki na terenie Osiedla Zachodniego wymagało dużego wysiłku, to niewątpliwie było możliwe. Klimat był wtedy ciepły, a wcinające się głęboko fiordy chroniły przed największymi kaprysami morskiej pogody. Zdeterminowani osadnicy mogli znaleźć tam swój dom – co też czynili.

Ukryte skarby „zielonej wyspy”

Osadnictwo na Grenlandii miało też dodatkowe atuty. Jak czytamy w „Grœnlendinga saga”, Eryk Rudy twierdził, że nazwał wyspę „zieloną”, żeby przyciągnąć na nią większą liczbę osadników zainteresowanych pozyskaniem własnej ziemi i założeniem gospodarstw. Jak łatwo się domyślić, na wyspach północnego Atlantyku, gdzie osiedlali się nordyccy śmiałkowie, grunty orne zdecydowanie były w cenie. Eryk mógł nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, że największe bogactwa nowej wyspy kryją się dalej na północy, gdzie nie jest zielono, lecz biało.

Podążając dalej wzdłuż wybrzeża, dociera się do miejsca po nordycku zwanego „Norðrseta”, czyli na Północne Tereny Łowieckie. To właśnie tam Grenlandia ukrywała swoje najcenniejsze zasoby. Tereny łowieckie znajdują się w pobliżu zatoki zwanej dziś Disko. Nieopodal, w fiordzie Ilulissat, cieli się lodowiec, w związku z czym latem trzeba tu lawirować między bryłami lodu o ostrych krawędziach. Dla nordyckich osadników zwierzęta zamieszkujące tę krainę – pełne tłuszczu morsy, których kolonie pławiły się w płytkich przybrzeżnych wodach – stanowiły godną rekompensatę za trudy życia. Z czasem cenne kły tych zwierząt stały się, obok arktycznych futer, skór i puchu, głównym źródłem utrzymania nordyckich Grenlandczyków. Po te skarby chętnie przybywali kupcy aż z Norwegii. W zamian przywozili podstawowe dobra, których na wyspie praktycznie nie dało się zdobyć, w szczególności metal, drewno i zboże. W „Konungs skuggsjá” czytamy: „Na Grenlandii tak to jest, o czym prawdopodobnie wiesz, że co pochodzi z innych krajów, jest cenne, bo ten kraj leży tak daleko od innych, że rzadko kiedy ktoś tu przybywa. Wszystko, czego potrzeba, aby tu lepiej bytować, musi zostać tu przywiezione, zarówno żelazo, jak i wszelkie drewno do budowy domów. W zamian za te towary kupcy zabierają następujące wyroby: skóry jelenie i inne, skóry focze, liny, o których już była wcześniej mowa, a które się nazywają »skórzane liny« i się je wycina z ryby zwanej morsem, a także zęby owego morsa”. Przez cały okres nordyckiego osadnictwa na Grenlandii to właśnie kły morsów stanowiły podstawowy powód utrzymywania łączności między koloniami a resztą ich diaspory na wschodzie.

Skute lodem Północne Tereny Łowieckie nigdy nie zapewniały warunków do stałego osadnictwa. Nawet od Osiedla Zachodniego dzieliła je dość znaczna odległość. Jeden z badaczy szacował, że przemierzenie tego dystansu na sześciowiosłowej łodzi zajęłoby piętnaście dni. Niemal dwukrotnie dłużej, bo aż dwadzieścia siedem dni, płynęłoby się tam z Osiedla Wschodniego. Należy jednak podkreślić, że Osiedle Zachodnie, jakkolwiek niewielkie i rozproszone, nie było obozem myśliwskim, tylko stałym miejscem zamieszkania ludzi. To tam znajdowała się właśnie Zagroda pod Piaskiem, jedna z pierwszych, które powstały, jedna z ostatnich, które opuszczono. Na terenie niegdysiejszego Osiedla Zachodniego znaleziono około 75 budynków, podczas gdy w Osiedlu Wschodnim stwierdzono ich 560. Do tych liczb należy podchodzić z ostrożnością. Nie każdy z nich był zamieszkany przez cały okres osadnictwa, nie każdy świadczy o istnieniu odrębnego gospodarstwa. Łączna populacja nordyckiej Grenlandii liczyła w szczytowym okresie w najlepszym razie kilka tysięcy osób. To nigdy nie było duże przedsięwzięcie.

Choć jednak nie było duże, europejska społeczność rolników i myśliwych przetrwała w tych skrajnie niesprzyjających warunkach blisko pół tysiąclecia. Przez jakiś czas Grenlandia zajmowała godne miejsce na arenie międzynarodowej, utrzymując ożywione kontakty handlowe z resztą nordyckiego świata, głownie zaś z Norwegią. Choć do centrum chrześcijaństwa było daleko, miała własnego biskupa. Nie było to przedsięwzięcie z góry skazane na porażkę i też Grenlandia stała się domem dla wielu pokoleń ludzi. Stworzenie w tym miejscu nowej wersji nordyckiego „domu” możliwe było dzięki łączności, którą na różnych płaszczyznach – fizycznej, gospodarczej i psychologicznej – tutejsi mieszkańcy utrzymywali z resztą nordyckiego świata. Odwołując się do dwojakiego znaczenia słowa „heimr”, można by powiedzieć, że potrzebny był cały świat, żeby stworzyć dom. Obserwując proces, który do tego doprowadził, i analizując wybory i wysiłki, jakie ludzie musieli podejmować, możemy dowiedzieć się dużo o tym, czym tak naprawdę był nordycki „heimr”.

„Markland”, czyli „Ziemia Zalesiona”

Gdy pierwsi osadnicy dotarli do Osiedla Zachodniego, a konkretnie do miejsca znanego dziś jako Zagroda pod Piaskiem, zielona oaza musiała być dla nich jak wielka obietnica. Zbliżywszy się do krańca fiordu, dostrzegli zapewne laski brzozowe i wierzby przytulone do wzgórz. To sugerowało, że gleba, nawet jeśli płytka, będzie rodziła plony i że da się stąd pozyskać choć skromne zapasy drewna. Wkrótce mieli też zobaczyć strumienie niosące z gór kryształowo czystą wodę dla ludzi i zwierząt gospodarskich. Pewnie wytyczali już w myślach granice zagród na równinie, wokół nich zaś wyobrażali sobie pola uprawne (na których miała rosnąć przede wszystkim pasza dla zwierząt). Wiedzieli, że w górach będzie na co polować, i to zarówno bliżej lodowca (tam głównie na renifery), jak i nad brzegiem (tu przede wszystkim na foki). Z gór można też było pozyskać miękki steatyt, który był łatwy do obróbki i dobrze trzymał ciepło, więc nadawał się do wykonania wyposażenia kuchni i oświetlenia. Osiedle Zachodnie znajdowało się też znacznie bliżej Północnych Terenów Łowieckich.

Gdy wyciągali statki na brzeg pokryty szarą gliną, najpewniej zdawali sobie sprawę również z braku jednego zasobu, absolutnie niezbędnego do budowy i prowadzenia domu w prawdziwie nordyckim stylu. Miejscowa karłowata brzoza, wierzby o szarych liściach, zielone olchy i górskie jesiony mogły dostarczyć drewna do wyrobu narzędzi, drobnych sprzętów i zabawek, nadawały się też w jakimś zakresie na opał. Nie dało się z nich natomiast budować mebli, a tym bardziej domów, budynków gospodarczych ani łodzi. Osadnicy byli zatem zmuszeni polegać na tym, co morze wyrzuci na brzeg – fale niosły czasem aż z Syberii modrzew czy świerk mocno nagryziony przez korniki – i co udało się przywieźć z Norwegii. Ten problem dotyczył nie tylko Grenlandii, lecz w ogóle wszystkich kolonii nordyckich na północnym Atlantyku. Im większa odległość dzieliła kolonię od macierzy, tym trudniej tam było dostarczać drewno, a zapasy tego, co dawno temu wyrzuciło morze i co zalegało przy brzegu, musiały się kiedyś skończyć. Pierwsi osadnicy przybywali do Osiedla Zachodniego na wysłużonych statkach, które miały za sobą najpewniej nie tylko przeprawę na Grenlandię. Nie można wykluczyć, że te oceaniczne statki rozpoczynały życie w Norwegii bądź na Wyspach Brytyjskich, gdzie licznie rosły wysokie drzewa, więc drewna nigdy nie brakowało. Choćby je z nie wiadomo jaką dbałością konserwować i naprawiać, również i one w końcu dożywały swoich dni.

Najbliższe lasy rosły jeszcze dalej na zachodzie, na półwyspie dziś zwanym Labradorem. O tym, jak dużą rolę odgrywał ten zasób, niech świadczy nazwa, którą ówcześni mieszkańcy Grenlandii nadali temu regionowi. Nazywali go mianowicie „Markland”, co oznacza „Ziemia Zalesiona”. Lasy te odkryto zaledwie dekadę po zasiedleniu Grenlandii, około 1000 roku, gdy dzieci Eryka Rudego wyruszyły na wyprawę badawczą na skraj kontynentu północnoamerykańskiego. Paradoksem było to, że aby dotrzeć do tych bogatych zasobów drewna, osadnicy potrzebowali statków – znajdowały się one bowiem po drugiej stronie Morza Labradorskiego, w odległości tysiąca kilometrów w linii prostej, w rzeczywistości zaś znacznie dalej, ponieważ po niebezpiecznych wodach, pośród silnych prądów, gwałtownych sztormów i dryfujących gór lodowych trzeba było umiejętnie lawirować. Wiele wieków później w islandzkich rocznikach znajdujemy wpis z 1347 roku, który barwnie przedstawia tę sytuację. To opowieść o małym grenlandzkim statku, który próbował dotrzeć do leśnej krainy, ale został zepchnięty z kursu: „Wtedy przybył z Grenlandii statek, mniejszy niż małe islandzkie łodzie. […] Nie miał kotwicy. Na jego pokładzie było siedemnastu ludzi, którzy wyruszyli do Marklandu, ale dotarli tutaj”.

W tej sytuacji trudno się dziwić, że mieszkańcy Osiedla Zachodniego musieli wykorzystać to, co mieli pod ręką. Na etapie zakładania Zagrody pod Piaskiem w pierwszej kolejności posłużyli się ogniem, to znaczy wypalili drzewa porastające wzgórza. Na sczerniałej ziemi wznieśli najpierw typowy wikiński długi dom, o długości około 12 metrów i szerokości 5 metrów, z paleniskiem w środku i dachem wspartym na palach HYPERLINK \l "192_Berglund__Farm_Beneath_the_S" \h 192. Pod ścianami postawili ławki, a podłogę wyrównali za pomocą gałązek, słomy i mchu. Fundamenty i cokół domu zbudowano z kamienia, ściany zaś z darni, w niektórych miejscach grubej na 2 metry (co zapewniało ochronę przed zimowym chłodem). Przybysze musieli też zadbać o zwierzęta, które w okresie krótkiego lata mogły skubać trawę na nadmorskich łąkach, ale na srogą zimę trzeba im było zapewnić schronienie i odpowiednią ilość paszy. Dopasowując się do nowych rytmów przyrody, osadnicy dość szybko nauczyli się polegać na tym, co można było upolować, a więc w szczególności na fokach.

Gdzie palenisko, tam dom

Kim byli ci mieszkańcy gospodarstwa, którzy wieczorami siadali przy ogniu? Ówczesną szeroko pojmowaną rodzinę tworzyła zmienna grupa osób, które czasem łączyły więzy krwi, a czasem nie. Trzon stanowiła najpewniej para ludzi, którzy postanowili razem iść przez życie, ale niekiedy do rodzinnego grona dołączało też ich rodzeństwo lub starsi krewni, a także gromadka dzieci własnych i przysposobionych. W zagrodzie mieszkali także parobkowie, których część spędzała całe życie w jednym gospodarstwie, a część co roku zmieniała miejsce pracy. Na Islandii tak zwane dni przeprowadzki przypadały na koniec maja. Robotnicy rolni przemieszczali się wtedy między zagrodami. Czy taki zwyczaj obowiązywał również na Grenlandii, tego nie wiadomo. Zdarzało się natomiast, że na terenie jednego gospodarstwa istniało kilka domostw. Zagrody ponadto wchodziły w skład większej społeczności, której poszczególne jednostki funkcjonowały w sporych odległościach od siebie na co bardziej przyjaznych fragmentach fiordowego wybrzeża. Największym i najpotężniejszym ośrodkiem na terenie Osiedla Zachodniego było Sandnes, czyli „Piaszczysty Przylądek”. Stały tu duże obory, była sala do organizacji uczt, a nade wszystko kościół. Tu właśnie przychodzili mieszkańcy innych zagród na mszę, aby pochować zmarłych, wziąć udział we wspólnotowym świętowaniu, a być może także ustanawiać i egzekwować prawo.

W surowych warunkach północnego Atlantyku zasadnicze znaczenie dla funkcjonowania domostwa miały ciepło i światło. Dlatego też centralny punkt każdego długiego domu stanowiło palenisko, służące gotowaniu, ogrzewaniu i życiu towarzyskiemu. Nie wszystkie pomieszczenia były ogrzewane, ale w rejonie północnego Atlantyku przybysze z krajów nordyckich używali małych skrzynek z kamiennych płyt, gdzie wrzucali darń, obornik albo gałązki, które następnie podpalali. Rozwiązanie to dobrze się sprawdzało w szczególności tam, gdzie nagły wybuch żaru czy iskier mógłby mieć katastrofalne skutki, a więc choćby w pomieszczeniach, w których powstawały wyroby tekstylne. Wiemy bowiem, że pierwsze budynki wzniesione na terenie Zagrody pod Piaskiem dość wcześnie strawił pożar, choć dziś trudno stwierdzić, czy ogień został zaprószony przypadkiem, czy podłożony celowo. Na całym północnoatlantyckim obszarze nordyckiego osadnictwa w charakterze opału używano tego, co było akurat dostępne. W miarę zanikania drewna wykorzystywano przede wszystkim darń, a także wodorosty powszechnie występujące w płytkich spokojnych wodach. Do oświetlenia służyły kamienne lampy wykonane z materiału dostępnego na miejscu (steatytu na Grenlandii lub zastygłej lawy na Islandii). Paliwem był foczy tran.

W pobliżu paleniska zlokalizowanego w środkowej części długiego domu w Zagrodzie pod Piaskiem archeolodzy znaleźli fragmenty żarna do mielenia mąki, wykonane z miejscowych materiałów. Odkryto także przedmiot, który mógł służyć jako kamień do wypieku placków chlebowych. Niewykluczone, że kamień nagrzewano, umieszczając go w gorącym popiele. Jest to odkrycie o tyle niezwykłe, że chleb stanowił drugie obok drewna pozornie zwyczajne dobro, do którego Grenlandczycy mieli bardzo ograniczony dostęp (lub też nie mieli go wcale). Norweska „Konungs skuggsjá” wspomina, że najzamożniejsi Grenlandczycy eksperymentowali z uprawą zbóż, ale „większość mieszkańców tego kraju nie wiedziała, co to chleb, bo go nigdy nie widziała”. Optymistycznie nastawieni eksperymentatorzy mieszkali najpewniej na terenie Osiedla Wschodniego, gdzie rzeczywiście znaleziono pyłki, a nawet fragmenty roślin świadczące o wczesnych próbach uprawy jęczmienia. W tamtejszych zagrodach odkryto również dwa kamienie młyńskie oraz niewielką ilość nadpalonych ziaren tego zboża, co by sugerowało, że w pewnym momencie jakieś ziarna tam mielono. Najwyraźniej pewne ilości mąki docierały również daleko na północ, aż do Zagrody pod Piaskiem. Zboże mogli też od czasu do czasu przywozić kupcy, najpewniej jednak było go znacznie mniej niż w innych regionach nordyckiego świata, zwłaszcza w południowej Skandynawii, na terenie Wielkiej Brytanii i Irlandii. Zdecydowanie częściej spotyka się ślady świadczące o gromadzeniu na długą i mroźną zimę innego rodzaju produktów spożywczych. W dużych beczkach trzymano najpewniej fermentowane przetwory mleczne oraz mięso solone zwęglonymi wodorostami.

Osnowa i wątek, czyli tkactwo

Naszyjnik z długich miodowej barwy włosów. Dwa delikatnie splecione pasma, które tworzyły łańcuch długości 58 centymetrów zapinany niegdyś guzikiem lub paciorkiem. Trudno wyobrazić sobie przedmiot o bardziej intymnym charakterze. Ten niezwykły wyrób został wetknięty z niewielki otwór w ścianie i utrwalony w wiecznej zmarzlinie, a następnie na pół tysiąca lat ukryty pod grubą warstwą piasku i mułu. Naszyjnik pochodzi z późniejszego okresu istnienia Zagrody pod Piaskiem. Gdy jednak ktoś go zaplatał, rzeka, za sprawą której to miejsce zyskało swoją dzisiejszą nazwę, prawdopodobnie niosła jeszcze czystą i lśniącą wodę. Choć kto wie, może niosła już wtedy wodę mętną od osadu, co zwiastowało nadchodzące zmiany. Naszyjnik znaleziono w tkalni, czyli przestrzeni użytkowanej w czasach wikingów w zasadzie tylko przez kobiety, być może nawet określanej słowem „dyngja”, które w staronordyckich sagach odnosi się do odrębnych pomieszczeń dostępnych wyłącznie dla nich.

Warto jednak wiedzieć, że na kilku grenlandzkich przedmiotach służących do wyrobu tkanin widnieją zapisane runami imiona męskie. Zalicza się do nich kwadratowa tabliczka używana do tkania grubych taśm zabezpieczających nici osnowy na krośnie. Widnieje na niej imię „Magni”. Inny taki przedmiot to steatytowa forma do wyrabiania przęślików, czyli ciężarków usprawniających pracę wrzeciona. Ten z kolei został opatrzony łacińskim napisem: „Należę do Didricusa”, a także kilkoma rysunkowymi twarzami po drugiej stronie. Nie można wykluczyć, że napis ten naniosła kobieta, bo chciała w ten sposób utrwalić imię swojego ukochanego. Możliwe jednak, że na nordyckiej Grenlandii – na obrzeżu świata, gdzie częściej dochodzi do zacierania tradycyjnych podziałów płciowych – tkactwem parali się również mężczyźni. A choć imienia właścicielki jasnych włosów splecionych w łańcuszek i ukrytych w ścianie tkalni nigdy nie poznamy, z tamtych czasów przetrwały do dziś imiona kilku innych Grenlandek, które poświęciły znaczną część życia na ręczne zmiękczanie zwierzęcej wełny. Przesiadując w tym pomieszczeniu godzinami, nakręcały lekkie jak piórko włoski na przęślice i obracały w dłoniach drewniane wrzeciona, żeby uformować z nich wełnianą nić. Wiele z nich ryło runami swoje imiona – „Zrobiła Sigrid”, „Należy do Sigvor”, „Moją właścicielką jest Thorhild” – na przęślikach, dzięki którym wrzeciono szybciej się obraca i lepiej pracuje.

Eryk Rudy – założyciel pierwszych normańskich osad na Grenlandii odkrytej przez niego w 982 r.

Eryk Rudy – założyciel pierwszych normańskich osad na Grenlandii odkrytej przez niego w 982 r.

Foto: wikipedia

Naszyjnik wypleciony z ludzkich włosów, znaleziony w tkalni na terenie Zagrody pod Piaskiem. Grenlandia, Osiedle Zachodnie

Przędzenie nici stanowiło oczywiście dopiero pierwszy krok w procesie wytwarzania tkanin. W tkalni w Zagrodzie pod Piaskiem znajdujemy wiele innych przedmiotów, które pozwalają odtworzyć ten skomplikowany proceder: ciężarki, kłębki nieprzetworzonej wełny, lampy ze steatytu, grzebienie i igły wykonane z poroża renifera. Archeolodzy odkryli także kamienne skrzynie, a w nich drewno i obornik wykorzystywane jako opał. Taka forma ogrzewania dobrze się sprawdzała w pomieszczeniu pełnym łatwopalnych materiałów. Z gotowej nici tkało się następnie materiał, najczęściej na drewnianych krosnach ustawionych pod ścianami. W Zagrodzie pod Piaskiem znaleziono największe z krosien znanych z rejonu północnego Atlantyku. Mierzyło prawie 2 metry, w związku z czym umożliwiało wyprodukowanie bardzo dużej tkaniny. Razem z nim odkryto także około osiemdziesięciu obciążników wykonanych ze steatytu, służących do utrzymywania osnowy w pionie, żeby można było przeplatać przez nią nić wątku w tę i z powrotem. Na kilku takich ciężarkach, choć już pochodzących z różnych gospodarstw z obszaru nordyckiego osadnictwa na Grenlandii, widnieją runy, ale napisy należy raczej odczytywać jako wezwania religijne niż podpisy, ponieważ brzmią one: „Maria”, „Jezus Chrystus” albo „Chwała”. Trudno się temu dziwić, zważywszy, że Islandia oficjalnie przyjęła chrześcijaństwo około 1000 roku, czyli zaledwie piętnaście lat po rozpoczęciu osadnictwa na Grenlandii. Wniosek z tego taki, że przybysze niemal od początku przypływali na wyspę z nową wiarą.

Wytwarzanie tkanin zajmowało bardzo dużo czasu i wymagało wytężonej pracy fizycznej. W ten proces była zresztą włączona cała społeczność, ponieważ wiązał się on zarówno z hodowlą owiec bądź kóz, jak i podnoszeniem żagli albo spowijaniem noworodków. W tkalni najpewniej panowały gwar i rwetes, a w powietrzu unosił się zapach lanoliny z wełny i moczu używanego do obróbki. Ciężarki krosna stukały o siebie, gdy nici się poruszały, a bidło uderzało w nici wątku, aby splotły się ciaśniej i tkanina stała się gęstsza. Najpewniej przebywały tu też noworodki i kręciły się małe dzieci. Te najmłodsze spoczywały w powijakach, być może u piersi pracującej matki. Te nieco starsze wchodziły wszystkim pod nogi, jednocześnie dostarczając rozrywki i uprzykrzając życie. Najstarsze przypuszczalnie zaganiano do pomocy przy czym tylko się dało. Długi i smukły przedmiot wykonany z kości wieloryba znaleziony w zagrodzie Austmannadal na terenie Osiedla Zachodniego świadczy zapewne właśnie o obecności dzieci. Na pierwszy rzut oka wygląda na bidło, ale co ciekawe, ktoś wyrył na nim dwie postaci ludzi, obie z tarczami i mieczami. Te obrazki do złudzenia przypominają dzieła Onfima, więc być może to konkretne bidło wpadło w ręce jednego z młodszych bywalców tkalni i zostało przerobione na zabawkę. Jeśli tak było, świadczy to o obecności dzieci w tym pomieszczeniu. Potwierdzają to również inne znaleziska. W odległej zachodniej Norwegii, a konkretnie w Bjorkum, na terenie tkalni znaleziono odciski dziecięcych zębów w brzozowej smole, która najpewniej pełniła funkcję gumy do żucia.

Życie codzienne w epoce wikingów

Życie codzienne w epoce wikingów

Foto: wikipedia

Bidło czy dziecięca zabawka? A może jedno i drugie? Rysunek wykonany na kości wieloryba, znalezionej w zagrodzie na terenie nordyckiego Osiedla Zachodniego na Grenlandii

W całym świecie wikingów tkalnie były miejscami, gdzie się plotkowało i przekazywało wiadomości. Tutaj się śpiewało i opowiadało historie. Tu dokonywał się międzypokoleniowy przepływ wiedzy. Niekiedy tutaj też rozgrywały się wydarzenia utrwalone później w sagach. Tak było z przełomowym wydarzeniem z „Gísla saga”, kiedy to mężczyzna przypadkiem usłyszał rozmowę swojej żony ze szwagierką na temat romansów z przeszłości. W „Laxdoela saga” (to „Saga o ludziach z Laxdalu”) występuje Bolli, który morduje przybranego brata, a następnie wraca do domu i słyszy od żony, kobiety imieniem Gudrun: „Kiepsko do siebie pasuje to, co ty i ja robiliśmy dziś rano. Gdy ty zabijałeś Kjartana, ja uprzędłam dwanaście łokci wełny”. (Tu warto dodać, że Kjartan był dawnym kochankiem Gudrun, która – jako jedna z głównych bohaterek tej opowieści – odegrała wcale nie małą rolę w wydarzeniach prowadzących do jego śmierci).

W świecie nordyckich legend i mitów ludzie zajmują się oczywiście nie tylko przędzeniem i tkaniem. Jedna z najbarwniejszych scen występuje w sadze „Njáls saga” („Saga o Njalu”), a opisuje ona bitwę pod Clontarf (stoczoną w 1014 roku w pobliżu Dublina). Oto człowiek przebywający w Caithness, na wysuniętym na północny wschód skraju Szkocji, dostrzega dwanaście postaci, które zmierzają do „dyngja” (wspomnianych już wcześniej pomieszczeń zajmowanych przez kobiety). Zagląda do środka i obserwuje groteskowe urządzenie tkalni: z krosna zwisają nici osnowy wykonane z ludzkich wnętrzności i obciążone obciętymi ludzkimi głowami, przez nie zaś za pomocą strzał przeplatany jest w tę i z powrotem wątek również uprzędzony z trzewi. Tkaninę tworzą walkirie, kobiety wybierające bohaterów spośród poległych. Teraz decydują, kto przeżyje, a kto umrze w następnej bitwie. Podczas pracy śpiewają pieśń, która zaczyna się słowami:

„Szeroka osnowa

przed rzezią przestrzega.

Krew pada deszczem

z krosna chmury.

Stalowa tkanina

z tego powstanie.

Przepleciona czerwonym wątkiem

rękami przyjaciółek

pogromcy Randvera”.

To ważne, że te historie się zachowały. Przedstawiają nam one kobiety jako zróżnicowane. To przyjaciółki, które się sobie zwierzają. To mściwe wzgardzone kochanki. To postaci rozstrzygające o życiu i śmierci. Odgrywają w tych opowieściach niebagatelną rolę już wtedy, gdy przędą nić albo tkają czy kroją materiał. Te historie, te wiersze i te pieśni wypełniały zapewne tkalnie i różne inne kobiece przestrzenie w domu. Snuło się je tu zupełnie tak samo, jak podczas odpoczynku przy palenisku albo na pokładzie statku przy sprzyjającej pogodzie.

Niektórym trudno fascynować się tym, co się działo w przestrzeniach historycznie kojarzonych z pracą kobiet. Całkiem przyziemne i powtarzalne czynności związane z prowadzeniem domu zwykle nie trafiały na karty książek historycznych, a na pewno nie pisano o nich tyle, ile by należało, zważywszy na to, jak wielką rolę odgrywały. Przecież gdyby nie tkactwo, którym trudniono się w każdym domu, epoka wikingów w ogóle by nie nastała. Nikt by nie pływał między wyspami północnego Atlantyku. Jak już wspominaliśmy, „heimr” to zarówno „dom”, jak i „świat”. Rozszerzenie jednego z tych znaczeń na drugie było możliwe między innymi dzięki temu, co kobiety robiły w tkalniach i poza nimi. Nie da się przecież pływać po oceanach bez żagli. Nie można żeglować bez odzieży, która chroniłaby przed wilgocią. A już tym bardziej w ogóle bez ubrań. Gdyby kobiety nie istniały i nie tkały, mężczyźni musieliby podróżować nago łodziami napędzanymi wyłącznie siłą wioseł. Musiał sobie z tego zdawać sprawę poeta Ottarr Czarny, który w jednym z wierszy napisanych dla króla Olafa II Haraldssona opisywał władcę na okręcie, który przedziera się przez wysokie fale, podczas gdy „żagiel utkany przez kobiety napina się na maszcie”. Autor tych słów zdaje się uważać, że gdyby nie kobiety, król nic by nie osiągnął. (...)

Fragment książki Eleanor Barraclough „Nieznane oblicze wikingów. Zapomniane opowieści nordyckiego świata”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka. Tytuł, lead, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji.

NIEZNANE OBLICZE WIKINGÓW Przekł. Magda Witkowska Prószyński i S-ka, Warszawa 2025

NIEZNANE OBLICZE WIKINGÓW Przekł. Magda Witkowska Prószyński i S-ka, Warszawa 2025

Ludzie w różnym wieku wsiedli na statek. Wprowadzono też niespokojny żywy inwentarz. Wniesiono zapasy żywności przystosowanej do długiego przechowywania oraz wszystko, co dało się zapakować do skrzyń lub wcisnąć na pokład: meble, sprzęty kuchenne, narzędzia, tkaniny. Wełniany żagiel trzeszczał w szwach, deski znikały pod słoną wodą i zwierzęcymi odchodami. Okręt niestrudzenie przedzierał się przez niespokojne wody fiordu. To taka arka Noego, tyle że w wersji wikińskiej. Mieszkańcy pływającego domu znaleźli się w mało sprzyjającej okolicy. Po obu stronach pięły się w górę strome zbocza wyrastające z głębokiej wody. Na ich nagich szarych skałach trzymał się tylko śnieg. To jednak twardzi ludzie, którzy już tu kiedyś byli, już przeprowadzili rekonesans. Wiedzieli, że na końcu fiordu czeka ziemia, na której można się osiedlić. I że dalej aż po horyzont rozciąga się czapa lodu. Wiedzieli również, że inni już się tu zdążyli osiedlić. To zaś oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, że będą żyli wśród ludzi. Po drugie zaś, że muszą się pospieszyć. Statek wraz z załogą pruje więc niespokojną toń i szuka dla siebie miejsca w cieniu wielkich gór. Od wielu dni wędruje wzdłuż wybrzeża. Opuścił zasiedlone już fiordy i teraz szuka nowego domu.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Lądowa epopeja żaglowca Vasa
Historia
07 potyka się o własne nogi. Odtajnione akta ujawniły nieznane fakty o porwaniu Bohdana Piaseckiego
Historia
Gobi – pustynia jak z innej planety
Historia
„Barbarossa” – początek podboju świata
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Historia
Metro w krajach azjatyckich Część I: Japonia i Chiny