Ludzie w różnym wieku wsiedli na statek. Wprowadzono też niespokojny żywy inwentarz. Wniesiono zapasy żywności przystosowanej do długiego przechowywania oraz wszystko, co dało się zapakować do skrzyń lub wcisnąć na pokład: meble, sprzęty kuchenne, narzędzia, tkaniny. Wełniany żagiel trzeszczał w szwach, deski znikały pod słoną wodą i zwierzęcymi odchodami. Okręt niestrudzenie przedzierał się przez niespokojne wody fiordu. To taka arka Noego, tyle że w wersji wikińskiej. Mieszkańcy pływającego domu znaleźli się w mało sprzyjającej okolicy. Po obu stronach pięły się w górę strome zbocza wyrastające z głębokiej wody. Na ich nagich szarych skałach trzymał się tylko śnieg. To jednak twardzi ludzie, którzy już tu kiedyś byli, już przeprowadzili rekonesans. Wiedzieli, że na końcu fiordu czeka ziemia, na której można się osiedlić. I że dalej aż po horyzont rozciąga się czapa lodu. Wiedzieli również, że inni już się tu zdążyli osiedlić. To zaś oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, że będą żyli wśród ludzi. Po drugie zaś, że muszą się pospieszyć. Statek wraz z załogą pruje więc niespokojną toń i szuka dla siebie miejsca w cieniu wielkich gór. Od wielu dni wędruje wzdłuż wybrzeża. Opuścił zasiedlone już fiordy i teraz szuka nowego domu.