Młodziutki generał rewolucyjnej Francji na moście w Arcole. Jeszcze pisany z korsykańsko-włoska Buonaparte. Jeszcze z długimi włosami. Jeszcze niemający trzydziestki. W ręku trzyma trójkolorowy sztandar i porywa obywateli żołnierzy do ataku na wąski most, wprost na rząd wrogich, ziejących ogniem luf. Ta scena pobudza wyobraźnię. Do tej pory pamiętam jej opisy i malarskie wyobrażenia widziane w dzieciństwie. To jedno z pierwszych zwycięstw Napoleona, początek drogi geniusza wojny, późniejszego cesarza Francuzów, zbawiciela Polski, jakiego znamy z powieści Gąsiorowskiego, obrazów Kossaków i marzeń starego subiekta.
Jeżeli odrzucić rozważania o dziejowej misji geniusza z Korsyki i wszystko to, co służyło jego apoteozie, pozbawiony emocji zestaw kilku faktów też daje do myślenia. Pamiętajmy, że trzy lata przed Arcole Napoleon zmusił Anglików do wycofania się z Tulonu, a jednak po roku trafił do więzienia za sprzyjanie właśnie obalonym jakobinom. Ale mija jeszcze rok (mamy już październik 1795), a łaski nowej władzy zdobywa dzięki bezlitosnemu stłumieniu buntu rojalistów, którym nie podobała się konstytucja uchwalona przez Konwent. Po kilku miesiącach żeni się z Józefiną Beauharnais, obracającą się we wpływowych sferach wdową po znanym generale. Niemal natychmiast po udanym ożenku dowodzi całą armią francuską we Włoszech.
To kariera spryciarza, a nie pomazańca bożego, można zauważyć. W ciągu pół roku wypiera Austriaków z całej Lombardii. Szczęście mu sprzyja, jak podczas operacji Mantua – Arcole: mniej licznym oddziałom francuskim udaje się odeprzeć liczniejsze austriackie, a na głównym kierunku uderzenia Napoleon zyskuje przewagę. Szczęśliwy przypadek, powiedzą krytycy. Rzeczywiście staje we własnej osobie na czele atakujących słynny most, ale podobno rychło zostaje wepchnięty w bagno, skąd wyciągano go z niemałym trudem. W nocy każe zatem zbudować drugi most i już bez bohaterskich gestów dowódcy Francuzi przechodzą rzeczkę i rozbijają wroga.
Szczęście? A może prawdziwy talent wojskowy... Niech atak na moście w Arcole będzie mitem. Ale chłodno możemy stwierdzić, że skoro jednego mostu było mu za mało, zbudował drugi. W przeciwieństwie do pewnego Anglika, któremu o jeden most było za daleko.