Podziemny świat rolnika Kality

Stanisław Kalita spod Mielca miał na głowie prawie 80 agentów SB. Nie odkryli, że w bunkrze drukuje bibułę. W tym roku odebrał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski

Aktualizacja: 21.10.2008 11:49 Publikacja: 21.10.2008 03:39

Stanisław Kalita sam wybudował bunkier, w którym nocami drukował podziemną prasę

Stanisław Kalita sam wybudował bunkier, w którym nocami drukował podziemną prasę

Foto: Fotorzepa, Krz Krzysztof Łokaj

– Trudno o bardziej zakonspirowanego działacza w regionie – opowiada Michał Stręk, który w podziemnych strukturach rzeszowskiej „S” odpowiadał m.in. za kolportaż. – Wiedzieliśmy, że drukuje, ale dopiero w 1987 roku dowiedziałem się, że robi to we własnym domu.

– Wiedzieli o tym tylko żona i szwagier, a później wtajemniczył byłego oficera MO z Mielca, który przysięgał na krzyż, że nie zdradzi – dodaje Zbigniew Sieczkoś, jeden z założycieli podziemnej „S” w Rzeszowie.

[srodtytul]Droga do podziemia[/srodtytul]

71-letni dziś Stanisław Kalita pochodzi z Pustkowa pod Dębicą. Był kierowcą w Zakładach Zwalczania Szkodników Mącznych w Warszawie, a także w Instytucie Badań Jądrowych w Świerku. W 1970 roku przeprowadził się za żoną do Trzciany pod Mielcem. Został rolnikiem.

W 1981 roku w gminie Czermin zakładał Związek Rolników Indywidualnych „Solidarność”. Pierwsze doświadczenie zdobył podczas słynnego strajku rolniczego w Bydgoszczy. Podczas sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej 19 marca 1981 roku, wbrew ustaleniom, nie zezwolono na wystąpienie delegacji NSZZ „Solidarność” i rolników domagających się zgody nautworzenie własnych związków zawodowych. Wielu działaczy zostało wtedy pobitych, m.in. Jan Rulewski.

W październiku Kalita zorganizował strajk okupacyjny Urzędu Gminy w Czerminie.

W niedzielę 13 grudnia, w dniu wprowadzenia stanu wojennego, tradycyjnie wybrał się na poranną mszę. Przyjechali po niego wieczorem. Z internowania w Załężu pod Rzeszowem wrócił po trzech miesiącach. Pojechał do Warszawy szukać konspiracyjnych kontaktów. Znajomi związkowcy zamykali drzwi i radzili, by wracał do domu, bo skończy w więzieniu.

Poszedł do kościoła na placu Trzech Krzyży. Księdzu przekazał karteczkę, że chce się skontaktować z działaczami podziemia.

Wkrótce odwiedziło go dwóch panów. Jednym był Józef Teliga, pułkownik Batalionów Chłopskich, szef wywiadu AK w Okręgu Radomsko-Kieleckim, który po rozwiązaniu AK kierował wywiadem WiN na Kielecczyźnie. Przekazał Kalicie wewnętrzną instrukcję przygotowaną dla działaczy Ogólnopolskiego Komitetu Obrony Rolników (OKOR). Jej zasadniczym elementem było odbieranie przysięgi na wzór tej, którą składali żołnierze BCH i AK.

– Tak z Trzciany do mieleckiego podziemia dotarłem przez Warszawę, Kraków i Rzeszów – opowiada Kalita.

[srodtytul]Podpis: Bory Tucholskie[/srodtytul]

Dostał zadanie stworzenia poligrafii w regionie mieleckim. – Uczył się od podstaw – opowiada Sieczkoś. Pierwsze teksty drukował metodą Gutenberga. W WSK Mielec na aluminiowej płytce zrobiono mu abecadło. Odbijał litery i tworzył teksty. Pierwsze ulotki wydał przed wyborami do rad narodowych w 1984 roku. Napisał: „Te nowe rady to wielka zmiana, na miejsce durnia wybierzem bałwana”, i podpisał „Mieczysław Rakowski”.

Bezpieka szalała. Przyjechali do Kality i pytali, skąd ulotki wzięły się w Trzcianie. Następne podpisywał „Bory Tucholskie”. – Te durnie z bezpieki uwierzyli, że bibuła jest drukowana w Borach Tucholskich, a tu ktoś ją kolportuje – opowiada.

Prymitywna, żmudna technika pozwalała na druk śladowych ilości ulotek. Po pewnym czasie przestawił się na sitodruk. – To już było mistrzostwo świata – wspomina.

Mógł drukować tysiące stron. Zalewał nimi okolice Mielca, Dębicy, Tarnowa. Wydawał plakaty, biuletyn „Ziemia Mielecka”.

[srodtytul]Bunkier w szopie[/srodtytul]

Drukowanie w domu stawało się coraz bardziej niebezpieczne. Przez kilka miesięcy nocami kopał dół pod szopą. Bunkier o średnicy trzech metrów, głęboki na dwa metry zabezpieczył cegłami i betonem. Doprowadził prąd i prowizoryczną wentylację. Nad włazem ustawił klatkę dla królików z otwieranym dnem, przez które dostawał się do drukarni. – To było moje królestwo – opowiada.

Późnym wieczorem żona odprowadzała go, zasłaniała wejście klatką z królikami i wypuszczała nad ranem.

Przez wiele lat poszukująca drukarni armia esbeków nie zorientowała się, że to Stanisław Kalita z Trzciany przysparza im tyle pracy. Stworzył w regionie siatkę kurierów, którzy odbierali od niego bibułę. Esbecy nachodzili go wielokrotnie, ale sądzili, że tylko rozprowadza ulotki. Nigdy go nie nakryli z materiałami, choć przeszukiwali wszystkie zakamarki. Oglądali nawet klatkę z królikami.

W 2002 roku IPN przyznał mu status pokrzywdzonego. Kalita dowiedział się, że miał aż 78 opiekunów, w tym 39 tajnych współpracowników. Są wśród nich ówcześni działacze związku.

19 nazwisk już poznał, o odtajnienie pozostałych 20 toczy boje z instytutem. Nie pomogło odwołanie do prezesa IPN Janusza Kurtyki, poszedł więc do sądu administracyjnego. Nie czekając na rozstrzygnięcie, rozszyfrował kilku agentów. – Jeden sam mi się przyznał i przeprosił w kościele – wyznaje.

[srodtytul]Na rencie od premiera[/srodtytul]

Stanisław Kalita spisuje swoje wspomnienia. Szuka sponsora i myśli o ponownym wydawaniu „Ziemi Mieleckiej”. Przez lata żył w zapomnieniu ze skromniutkiej renty. Z przykrością dowiadywał się, jak wiele lat inni wypinali piersi do orderów. Niektórzy nawet przypisywali sobie to, co robił Kalita. Dopiero w zeszłym roku premier Jarosław Kaczyński w ostatnim dniu urzędowania przyznał mu specjalną rentę. Dwa tygodnie później Kalita dostał pismo z kancelarii Donalda Tuska. – Zażądali dodatkowych dokumentów, poczułem, że chcą mi odebrać rentę. Dosłałem, o co prosili, i podziękowałem za troskę.

Jego mieszkanie, a w zasadzie pokój z kuchnią, to pomieszanie przeszłości z teraźniejszością. Porozrzucana bibuła z lat 80. i dzisiejsze gazety, lampy kwarcowe, konspiracyjne sito drukarskie oraz komputer. Kartki z donosami agentów mieszają się ze spisywanymi wspomnieniami.

Kalita zapala fajkę, otwiera małe czerwone pudełeczko i pokazuje z dumą Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, który we wrześniu tego roku otrzymał od prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

– Gdzie ja go będę przypinał, jak nie mam nawet garnituru? – pyta z uśmiechem.

– Trudno o bardziej zakonspirowanego działacza w regionie – opowiada Michał Stręk, który w podziemnych strukturach rzeszowskiej „S” odpowiadał m.in. za kolportaż. – Wiedzieliśmy, że drukuje, ale dopiero w 1987 roku dowiedziałem się, że robi to we własnym domu.

– Wiedzieli o tym tylko żona i szwagier, a później wtajemniczył byłego oficera MO z Mielca, który przysięgał na krzyż, że nie zdradzi – dodaje Zbigniew Sieczkoś, jeden z założycieli podziemnej „S” w Rzeszowie.

Pozostało 92% artykułu
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy