Gobi – pustynia jak z innej planety

„Gobi ma w sobie żarliwość modlitwy i martwy chłód przekleństwa” – napisał jakiś kronikarz, a my, którzy od kilku dni przemierzamy te tereny, mamy okazję zrozumieć znaczenie jego słów.

Publikacja: 19.06.2025 23:00

Rzadko odwiedzana pustynia Gobi rozciąga się na długości 1750 km i jest trzecią na Ziemi pod względe

Rzadko odwiedzana pustynia Gobi rozciąga się na długości 1750 km i jest trzecią na Ziemi pod względem powierzchni

Foto: Archiwum JACKa PAłKIEWICZa/shutterstock

Przed jurtą, odwiecznym filcowym namiotem koczujących pasterzy, sędziwa kobieta składa pocałunek na czole mężczyzny, który jeszcze przed chwilą miał na sobie mundur generała mongolskiej armii. Jest tak, jakby czas zatrzymał się w wielkiej azjatyckiej epopei w chwili, gdy waleczny Czyngis-chan opuszczał rodzinę, by wyruszyć na podbój nowych dalekich ziem.

Scena pożegnania musiała wyglądać podobnie. Tylko że teraz chodzi o wyprawę na pustynię Gobi, a spadkobiercą wielkiego wodza, mężczyzną, który właśnie opuszcza swoją jurtę, jest Gurragczaa, kosmonauta – bohater narodowy, symbol współczesnej Mongolii.

Potomkowie Czyngis-chana

Kiedy na początku lat 90. odwiedziłem Mongolię, imię wojennego geniusza Czyngis-chana, bezwzględnego władcy szerzącego śmierć i spustoszenie, który w ciągu trzech dziesięcioleci zbudował wielkie scentralizowane imperium, nie istniało w podręcznikach historii. Na początku, po wielu latach i niezliczonych walkach z innymi plemionami, stał się władcą wszystkich mongolskich ziem, po czym podbił Azję Środkową, Zakaukazie, Iran i Irak, zajmując ziemie aż po wybrzeże Morza Śródziemnego.

Najokrutniejszy zdobywca wszech czasów przeszedł do historii jako brutalny ciemiężca, militarny geniusz i niemal półbóg. Krwawy władca stworzył najrozleglejsze z imperiów i zyskał nieśmiertelność, żyjąc w genach, sercach i umysłach swych potomków aż do 1921 r., kiedy Armia Czerwona, wspomagając rewolucję mongolską, zajęła Mongolię Zewnętrzną i ustanowiła rząd komunistyczny.

Czytaj więcej

Chiny: Burza piaskowa w Pekinie. Największa od dekady

Z nadejściem rządu demokratycznego, w 1992 r., wszystko wróciło do normy. Charyzmatyczna i kontrowersyjna postać zdobi dziś honorowe miejsce w każdym mongolskim osiedlu. Pojawiły się nazwy ulic, szkół i przeróżnych obiektów, zastępując obowiązkowego wcześniej Lenina. W 2008 r., 54 kilometry od Ułan Bator, ukończono monumentalny 40-metrowy pomnik Czyngis-chana, do budowy którego użyto 250 ton stali. Na głowie konia umieszczono taras widokowy, do którego można się dostać za pomocą windy, a w podstawie monumentu mieszczą się muzeum i kawiarnia.

Ktoś zapyta, skąd ta gloryfikacja człowieka tysiąclecia? Po rozpadzie Związku Radzieckiego egzystująca w jego cieniu Mongolia niespodziewane odzyskała niepodległość. W zdezorientowanym i zakłopotanym z braku patriotycznych wzorców kraju należało przedefiniować interes państwa i oprzeć się nie tylko na kwestiach etnicznych i religijnych. Pojawiła się potrzeba jakiegoś idola. Tak nieoczekiwanie odżył imperialny mit „wspaniałego, wielkiego Czyngis-chana, patrona pokoju i pojednania, kreatora symbolu tożsamości narodowej”.

Wyprawa na pustynię Gobi

Poruszamy się w karawanie pięciu baktrianów, dwugarbnych wielbłądów. Czeka nas egzotyczna przygoda w nieznanym szerszej opinii publicznej środowisku. Rzadko odwiedzana pustynia Gobi rozciąga się na długości 1750 km i jest trzecią na Ziemi pod względem powierzchni. Suma opadów nie przekracza 200 milimetrów rocznie. Jest to pustynia kontrastów, miejscami tworzą ją obszary pokryte żwirem, gdzie indziej ciągną się wielkie skaliste płaskowyże i masywy górskie. Są tu także uady, podobne do saharyjskich, czyli koryta dawnych rzek, które odżywają po każdym deszczu; na południu, bliżej Chin, jest też piasek, który zajmuje około 3 proc. całkowitej powierzchni pustyni, podczas gdy na Saharze dochodzi do 12 proc. Jak okiem sięgnąć, dominuje kosmiczna pustka i martwa cisza, która zachwyca i jednocześnie przytłacza. Jest tak głęboka, że słychać własny oddech i bicie serca. Po błękitnym, kryształowo przejrzystym niebie pędzą z szaloną szybkością śnieżnobiałe chmury.

Jedziemy pradawnym szlakiem karawan, zatem codziennie możemy liczyć na studnie, które człowiek drążył od tysiącleci. Przed zachodem słońca rozbijamy obóz w pobliżu jurty, której mieszkańcy zapraszają nas na poczęstunek. Pan domu – o nieprzeniknionym wyrazie twarzy i surowych wyrazistych rysach – spogląda na nas bez ciekawości, przystępując do stanowiącego niezbędny wymóg gościnności rytuału: częstuje nas tabaką do wąchania i kumysem, czyli poddanym fermentacji mlekiem wielbłądzicy. Kumys orzeźwia, ma przyjemny smak mieszaniny mleka, octu i szampana. Na pustyni i w stepie, gdzie dieta z konieczności jest uboga i monotonna, a warzywa nie są znane, ten napój cieszy się wielkim powodzeniem także dlatego, że zawiera wiele niezwykle istotnych dla organizmu składników odżywczych.

Nasze baktriany różnią się od swych afrykańskich kuzynów tym, że są niższe i masywniejsze, mają też ciemniejszą, bardziej gęstą sierść, która pozwala im lepiej znosić niskie temperatury zimnych azjatyckich pustyń. Zwierzęta te, prawdziwy symbol heroicznej woli i umiejętności przetrwania, doskonale przystosowane do nieprzychylnego środowiska, są wprawdzie udomowione od trzech tysięcy lat, lecz nie mają zbyt wiele sympatii dla człowieka. Co prawda, nie lubią się też i między sobą. Nie przywiązują się do właściciela, ograniczają się do słuchania jego poleceń, okazują mu zły humor lub obojętność.

Czytaj więcej

Chiny sadzą Wielką Zieloną Ścianę

Podczas zimy porośnięte są długą sierścią, teraz jednak są nagie i raczej brzydkie, na dodatek okazują gniewnie swe niezadowolenie, szczerząc pożółkłe zęby, kopiąc, gryząc i plując na odległość. Musiało upłynąć kilka dni, nim zdołaliśmy całkowicie je opanować i sprawić, by były posłuszne wydawanym przez nas poleceniom: „suugsugsug! – siad!, hook! – powstań!, czuu! – naprzód!, haa! – stop!” i tak dalej. W lecie obydwa garby największego przedstawiciela wielbłądowatych są pozbawione tłuszczu i z tego powodu flaczeją. Trudno na nich zawiesić nasze worki, które co jakiś czas zsuwają się i spadają na ziemię. Stanowi to znakomity pretekst, żeby zsiąść i przejść kawałek pieszo, rozprostowując obolałe członki.

Wielbłądy poruszają się z prędkością szybkiego piechura. W marszu wyrywają i zjadają kolczaste krzaki, twarde niczym z żelaznego drutu. Są chwile, gdy wszystko wokół wydaje się martwe, ale w tych dniach widzieliśmy gazele, całe mnóstwo jaszczurek, szczuroskoczki, dzikie osły, skrzeczące gekony i parę orłów.

Jest coraz goręcej, ale skóra pozostaje kompletnie sucha, gdyż każda kropla potu natychmiast wyparowuje. W południe zatrzymujemy się na odpoczynek. Pod płócienną płachtą, która daje przyjemny cień, pijemy kumys, zagryzając sucharami i twardym jak kamień, suszonym baranim mięsem. Termometr wskazuje 35°C, o dziesięć poniżej maksymalnej temperatury w tej strefie i o tej porze roku. Tymczasem w zimie temperatura spada nawet do –40°C.

„Gobi ma w sobie żarliwość modlitwy i martwy chłód przekleństwa” – napisał jakiś kronikarz, a my, którzy od kilku dni przemierzamy te tereny, mamy okazję zrozumieć znaczenie jego słów. Wspaniałość ustępuje tu miejsca rozpaczliwej pustce, za dnia praży słońce, a nocami doskwiera przejmujący chłód. W tym środowisku, gdzie warunki naturalne należą do bardzo surowych, człowiek musi wykazać wiele samozaparcia.

Fascynujące w swojej izolacji martwe pustkowie, granica między życiem i śmiercią, zawsze inspirowały niespokojnych duchem ludzi, bo wszystko jest tu ekstremalne. Wędrowiec, dręczony przez piasek miałki jak popiół i wrogie słońce, zwodzony przez miraże, musi toczyć walkę nie tylko z bezlitosną naturą, ale także z samym sobą i własnym strachem. Żadne inne miejsce na świecie nie jest w stanie zapewnić podobnych emocji. Pustynia może przerażać, ale jednocześnie intryguje i podnieca fantazję. Można ją znienawidzić i przeklinać, jednak głęboki ślad przez nią pozostawiony będzie stymulować wyobraźnię.

Khongoryn Els, piaszczyste góry

W ciągu jednego dnia udaje nam się zrobić około 30 kilometrów, z tego połowę pieszo. Kontynuujemy marsz także po zachodzie słońca, kiedy jest już chłodniej. Potem szybko rozbijamy biwak, a małe ognisko umila nam wieczór. Rozkoszny ziąb jest rekompensatą za całodzienne trudy i niewygody. Serca przepełnia nam spokój i każdy z nas po swojemu cieszy się widokiem nieba, na którym gwiazdy lśnią jaśniejszym i czystszym niż gdzie indziej blaskiem.

Wieczorem wiążemy nogi naszych baktrianów, żeby nie mogły się zbytnio oddalić. Nadeszła pora jedynego gorącego posiłku, jaki spożywamy w ciągu dnia. Igor, dyżurny kucharz, używa do rozpalenia ognia zwierzęcych odchodów. Zapewniają bardzo gorący żar. Na pustyni nie wyrzuca się niczego. Na kolację jest rosół z gotowanym suszonym mięsem – jak zwykle – łykowatym. Woda z bukłaka jest tak chłodna, jakby dopiero co wyjęto ją z lodówki. Skóra kozy może pomieścić do 20 litrów drogocennego płynu. Koczujący pasterze przygotowują te skóry w ten sposób, że najpierw wykonują nacięcie na szyi zwierzęcia, potem ściągają z niego całą skórę, wywracają ją na drugą stronę i suszą. Uzyskują idealny pojemnik, bo dzięki przepuszczalności porów przechowywana w nim woda jest zawsze chłodna. Dużą ilością herbaty oraz znakomitym suszonym białym serem kończymy naszą ucztę.

O świcie niebo jest nadal blade, a niska temperatura przepełnia nas nowym optymizmem. Uwijamy się przy zwierzętach, uważając, by umocowane worki zachowywały podczas drogi należytą równowagę, a cały ładunek był właściwie rozmieszczony i nie ocierał skóry zwierzętom. Równie uważnie nakładamy siodła, podkładając pod nie małe derki.

W 2008 r. ukończono monumentalny 40-metrowy pomnik Czyngis-chana. Na głowie konia znajduje się taras

W 2008 r. ukończono monumentalny 40-metrowy pomnik Czyngis-chana. Na głowie konia znajduje się taras widokowy, a w podstawie monumentu mieszczą się muzeum i kawiarnia

Foto: Maykova Galina/Shutterstock

Dziś rano nareszcie pokonaliśmy ogromny obszar wydm i wkroczyliśmy na szarą, jednostajną równinę pokrytą stwardniałym jak marmur żwirem. Krajobraz jest nieskończenie monotonny, z rzadka tylko trafia się ślad mizernej roślinności. Co jakiś czas pojawiają się białe plamy zeskorupiałej, krystalicznej soli. Świadczą o obecności wody, a powstały wskutek jej odparowywania.

Bajandzag: cmentarzysko dinozaurów

Zachodzące słońce jeszcze bardziej rozpala i tak intensywną czerwień skalistego masywu Bajandzag – płomiennego urwiska. Odblask pada także na nasze twarze i ubrania, oprószone, co zauważamy dopiero teraz, niezmiernie delikatnym i przylegającym jak puder pyłem. Ziemia dinozaurów, właśnie ta z okresu kredowego, może bagnisko sprzed milionów lat, wciska się wszędzie, wchodzi nawet pod paznokcie.

Od zarania dziejów Azja Środkowa była ważnym miejscem ewolucji ssaków, a pustynia Gobi siedzibą zwierząt o zadziwiającej liczebności i rozmaitości. Dzisiaj obszar ten uznawany jest za największy na świecie teren zalegania złóż skamielin, świadectwo świata, który 70 milionów lat temu przestał istnieć.

Nowojorskie muzeum nauk przyrodniczych postanowiło zorganizować wyprawę naukową do środkowej Mongolii. Kierujący nią profesor Roy Chapman Andrews dotarł drogą morską do Chin. W lecie 1922 r. karawana złożona z samochodów i idącej za nimi setki wielbłądów wyruszyła na eksplorację pustyni Gobi. Ku niewyobrażalnej radości amerykańskich uczonych, po kilku tygodniach poszukiwań natknęli się, właśnie tu, w Bajandzagu, na pierwsze jaja dinozaura. Polowanie na wielkie kopalne gady trwało do 1930 r., doprowadzając do wielu głośnych znalezisk.

W 1946 r. szczęście dopisało także Rosjanom. Odkryli rozległy obszar, nie mniejszy od Tendaguru w Afryce, charakteryzujący się wielką koncentracją kopalnych szczątków. Po następnych 20 latach działali tu także Polacy. Światowa sława w dziedzinie najstarszych ssaków z ery dinozaurów, prof. Zofia Kielan-Jaworowska z Instytutu Paleontologii PAN w Warszawie, znalazła w dolinie Nemegt odciśnięty na zawsze w kamieniu, decydujący moment tytanicznej walki, jaką stoczyli między sobą dwaj potworni, nieprawdopodobnie silni przeciwnicy.

Przemierzając pustynię Gobi, warto mieć przy sobie zapasy pitnej wody. Ale są tam też wiekowe studni

Przemierzając pustynię Gobi, warto mieć przy sobie zapasy pitnej wody. Ale są tam też wiekowe studnie, dzięki którym można się schłodzić

Foto: ARCHIWUM JACKA PAŁKIEWICZA

W oddali na tle pofalowanego morza piasku i lazurowego nieba ostro odcina się karawana, mozolnie przedziera się przez bezmiar wydm. Wyjątkowo malowniczy obraz z innej epoki pośród wszechobecnej monotonii. Objuczone ciężkimi workami zwierzęta kroczą niestrudzenie, wciąż jednakowym, miarowym, złudnie powolnym rytmem. Pełni godności poganiacze wyglądają wręcz nierealnie, jak widma. Na twarzach bez wyrazu maluje się krańcowe zmęczenie. Częstujemy ich papierosami, wymieniamy kilka towarzyskich zwrotów, ściskamy sobie dłonie i rozchodzimy się w różne strony.

Nagle mój wielbłąd podnosi pysk do góry, wciąga nosem powietrze i rusza naprzód kłusem. Przez cały czas tej okropnej jazdy trzęsie mną na wszystkie strony, podrzuca w górę i w dół i tak to trwa, aż do zatrzymania się przed studnią z wodą.

Opodal leży – wyprażony przez słońce i wypolerowany do połysku w wyniku trącego działania piasku – szkielet wielbłąda, częściowo okryty jeszcze wyschłą na pergamin skórą. Powietrze jest tu wyjątkowo suche, co zapobiega rozprzestrzenianiu się epidemii, a reszty dokonają szybko i dokładnie sępy lub inne drapieżne ptaki.

Za pomocą GPS ustalamy nasze współrzędne. Do celu, Dalandzadgadu, zostało niecałe 30 km. Oznacza to, że jutro nasza nietuzinkowa przygoda na łonie urzekającego majestatu pustyni zakończy się. W tętniącym życiem i cywilizacją miasteczku będziemy mogli się kąpać i pić. Bez ograniczeń. Klimatyzacja, posiłek przy stole, zimne piwo, świeże owoce i filiżanka espresso zapewnią pełnię szczęścia.

Przed jurtą, odwiecznym filcowym namiotem koczujących pasterzy, sędziwa kobieta składa pocałunek na czole mężczyzny, który jeszcze przed chwilą miał na sobie mundur generała mongolskiej armii. Jest tak, jakby czas zatrzymał się w wielkiej azjatyckiej epopei w chwili, gdy waleczny Czyngis-chan opuszczał rodzinę, by wyruszyć na podbój nowych dalekich ziem.

Scena pożegnania musiała wyglądać podobnie. Tylko że teraz chodzi o wyprawę na pustynię Gobi, a spadkobiercą wielkiego wodza, mężczyzną, który właśnie opuszcza swoją jurtę, jest Gurragczaa, kosmonauta – bohater narodowy, symbol współczesnej Mongolii.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
„Barbarossa” – początek podboju świata
Historia
Metro w krajach azjatyckich Część I: Japonia i Chiny
Historia
Przemysł amerykański wygrał wojnę
Historia
D-Day. Jak Hitler zareagował na wieść, że rozpoczęło się lądowanie w Normandii
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Historia
Przypadki szalonego Kambyzesa II