Jacek Pałkiewicz. Pięćdziesiąt lat w podróży

„Przebywałem wśród mieszkańców wioski Asmatów cieszącej się upiorną sławą kanibali. Dotarłem do Janomami – ostatniego prymitywnego plemienia indiańskiego nieposiadającego kontaktu z białym człowiekiem. Wreszcie miałem satysfakcję odkryć źródło Amazonki” – o tych i innych doświadczeniach z reporterskich podróży opowiada Jacek Pałkiewicz.

Publikacja: 18.01.2024 21:00

Jacek Pałkiewicz przed wyjazdem do Amazonii

Jacek Pałkiewicz przed wyjazdem do Amazonii

Foto: Archiwum Jacka Pałkiewicza

Pół wieku w drodze i niesamowity dorobek. Przerósł pan prekursora epoki odkryć geograficznych, legendarnego Marca Polo.

Moje drogi niejednokrotnie przecinały się z gościńcami, po których wędrował wenecjanin. Oglądałem te same obiekty albo to, co po 700 latach z nich zostało. Tak jak niektórzy kwestionowali lądowanie człowieka na Księżycu, a inni nie wierzyli na przykład w samobójstwo Marilyn Monroe, tak też byli tacy, którzy przyjmowali jego relacje z rezerwą albo podejrzewali, że nigdy nie dotarł do Chin. Kiedy na łożu śmierci rodzina prosiła o zdementowanie swoich opowieści, stwierdził, że to, co rozpowszechniał, stanowi zaledwie połowę tego, co rzeczywiście widział na własne oczy w długiej podróży. U mnie było podobnie. Nie zawsze dzieliłem się do końca moim 50-letnim dorobkiem, bo niektórym mógłby się wydawać przejaskrawiony.

Czytaj więcej

Planeta Syberia Jacka Pałkiewicza

Przygoda leży w centrum pańskiego życia. Czym ona jest dla pana?

Brytyjski pisarz Keith Chesterton twierdził, że „życie jest najpiękniejszą z przygód, którą może odkryć tylko poszukiwacz przygód”. Dla mnie to koktajl emocji, radości, a także odrobiny strachu i dużego zadowolenia. Szczególnie jeśli nie podążam tam, gdzie wiedzie ścieżka, lecz tam, gdzie jej nie ma, aby wytyczyć nowy szlak. To wszystko powoduje, że krew szybciej przepływa przez żyły, transportując adrenalinę do najdalszych zakątków ciała. I chociaż koronawirus w pewnym stopniu odebrał mi ten tlen, to za sprawą biologicznych i kulturowych predyspozycji, dzięki którym człowiek od zarania potrafił wykształcić odmienne genotypy w stosunku do środowiska, w którym się osiedlił, ja także będę w stanie zaadaptować się do nowych warunków. Uważam, że doczesna wędrówka jest wyzwaniem, w którym tylko od nas zależy, czy je wygramy, czy przegramy. Pośród zdradliwych wydm pustyni Taklamakan czy mokradeł Papui Zachodniej przychodziło mi znosić codzienną drogę cierniową. Ale Paulo Coelho przypomina: „Jeśli uważasz, że przygoda jest niebezpieczna, zaznaj rutyny. Jest zabójcza”.

Mówił pan, że ubolewał, iż nie urodził się w fascynującej epoce wiktoriańskiej.

Moje młodzieńcze sny związane były z atlasem geograficznym – moją biblią – i globusem służącym do wojażowania palcem po śladach książkowych bohaterów Roberta Stevensona, Daniela Defoe, Jacka Londona, Hermana Melville’a i wielu innych, którzy zastępowali mi ewangelię. Mimo wszystko zdążyłem w ostatniej chwili poznać sanktuaria zarania dziejów. W Papui Zachodniej byłem świadkiem, jak niemający pojęcia o istnieniu świata poza orbitą plemienną tuziemcy otarli się o cywilizację, tracąc nieodwracalnie swoją obyczajowość. Przebywałem wśród mieszkańców wioski Asmatów cieszącej się upiorną sławą kanibali. W 1961 r. wojownicy spałaszowali tam antropologa Michaela Rockefellera, syna burmistrza Nowego Jorku. Na Borneo, wyspie Dajaków, wypatrzyłem, że legendarni łowcy głów przestali się zajmować tym procederem. Gdzie indziej, na archipelagu andamańskim, widziałem, jak agresywni aborygeni zagubili tożsamość, poddając się zwodniczemu czarowi obszaru kulturowego białego człowieka. Na Górnym Orinoko przekroczyłem wyimaginowaną granicę oddzielającą świat znany od nieznanego. Dotarłem do Janomami, ostatniego prymitywnego plemienia indiańskiego nieposiadającego kontaktu z białym człowiekiem. Wreszcie miałem satysfakcję odkryć źródło Amazonki.

Reporterskie podróżowanie stanowiło filozofię życia?

Podróżowanie było pasją, która nadała sens mojej doczesności, stała się siłą napędową do działania i spełnienia wyzwań, do zgłębiania świata. Nieoczekiwanie odkryłem ze zgrozą, że moja barwna podróż dobiega końca. A wcale nie czuję, że mam prawie 80 lat. Jeśli pomyślę o intensywności, z jaką żyłem, to sądzę, że mógłbym mieć 200 lat, a w ogóle to czuję się jak osoba 60-letnia. Tylko kiedy wchodzę na piąte piętro, to jakbym zdobywał pięciotysięcznik. Postanowiłem, że muszę już zostawić miejsce nowej generacji.

Moje młodzieńcze sny związane były z atlasem geograficznym – moją biblią – i globusem służącym do wojażowania palcem po śladach książkowych bohaterów.

Mieszka pan trochę we Włoszech, trochę w Polsce.

Tak, ale nigdy nie opuszcza mnie świadomość polskości i poczucie europejskiej tożsamości. Dziś, kiedy społeczeństwo zachodnie znalazło się w sytuacji niepewności i – nie znajdując odpowiedzi na swoje wewnętrzne rozdarcie – obawia się o przyszłość, ja wciąż jeszcze czuję się dumnym i lojalnym Europejczykiem, z nadwiślańskimi korzeniami.

Jest pan autorytetem dla wielu ludzi. A na jakich idolach się pan wzorował?

Mieszkający we Francji algierski pisarz Yasmina Khadra pisał, że „żaden naród nie może przetrwać bez mitów, a żaden młody człowiek nie może dorastać bez idoli”. Każdy z nas, będąc nastolatkiem, miał swojego idola, osobę z charyzmą, która w jakiś sposób imponowała i miała wpływ na jego egzystencję. Takich przewodników wskazujących drogę życiową u mnie też swego czasu było kilku. Jako uczeń szkoły podstawowej emocjonowałem się wyprawą Kon-Tiki i sylwetką norweskiego antropologa i odkrywcy Thora Heyerdahla. Imponowali mi Thomas Edward Lawrence, brytyjski podróżnik i agent wywiadu, oraz wybitny pisarz i pionier lotnictwa Antoine de Saint-Exupéry. Z czasem moi bożyszcza zginęli z horyzontu i ja sam stałem się dla niektórych drogowskazem i autorytetem. Na przykład Szkoła Podstawowa w Mostach koło Lęborka przyjęła moje imię, z czego jestem dumny. Ale czasy się zmieniły. Dzisiaj brak jest wyrazistych drogowskazów i autorytetów moralnych, jednoznacznych granic między czarnym a białym. Kolorowa prasa, telewizja, a już szczególnie internet kreują zmieniające się dynamicznie zastępy idoli i celebrytów, głównie ze świata show-biznesu i sportu, które nie zawsze są dobrym przykładem dla młodego człowieka. Dużo współczesnych, wątpliwej kategorii idoli polskiej młodzieży wyrasta też z social mediów.

Jacek Pałkiewicz prowadzi zajęcia survivalowe w brazylijskiej bazie wojskowej w Manaus

Jacek Pałkiewicz prowadzi zajęcia survivalowe w brazylijskiej bazie wojskowej w Manaus

Archiwum Jacka Pałkiewicza

Zna pan w ogóle takie słowo jak porażka?

Zniewala mnie osobiście porażka profesji. Dziennikarstwo, które oczarowało mnie jako młodzieńca, wypełniło się lichotą, sensacjami, rynsztokowymi śmieciami. Oczywiście, w bilansie dokonań zdarzały się też porażki, błędy, grzechy, do których trudno było mi się nieraz przyznać. Stawianie czoła wyzwaniom to zawsze rodzaj gry. Jeśli jej nie podejmę, nigdy nie wygram. A jeśli gram, muszę zakładać, że czasem przegram. Kieruję się dewizą Benjamina Franklina, że „nawet największe niepowodzenie jest sto razy wartościowsze niż niepodjęcie próby”. Do potknięć podchodziłem z pokorą, z każdego starałem się wyciągać wnioski. Nigdy nie ma porażek ani zwycięstw ostatecznych, bo dzisiejszy „obciach” może stanowić trampolinę do jutrzejszej wiktorii.

Gorzkie pigułki zawodowe?

Kiedy przyjeżdżam do Polski, dostrzegam, jak dogłębnie zakorzeniły się w naszej rzeczywistości antagonizmy lustrzanego podziału „my–oni”, które wzniecają codzienną mowę nienawiści, agresji i fanatyzmu. Obecnie nie ma bardziej aktualnego tematu niż narodowa integralność, stworzenie jedności ponad ukształtowanymi zarówno przez zabory, jak i powojenną zmianę granic podziałami i wykorzystanie jej do postawienia jednego wspólnego domu – Polski. Jako orędownik odnajdywania wspólnego języka i kruszenia muru, który rozdzielił Polskę, stojąc ponad wszelkimi podziałami partyjnymi i mając zaprzyjaźnionych hierarchów kościelnych, trzech byłych prezydentów, mężów stanu po różnych stronach sceny politycznej, ludzi, z którymi mogę się zgadzać i równie dobrze wieść spory, z entuzjazmem zabrałem się do pisania książki. Nie wyszło, bo nie znalazłem ani jednego ważnego PiS-owca, który nie upierałby się, że cała wina o upowszechnianie kultury tolerancji leży po stronie opozycji. Niestety, po przegranych wyborach aktywiści Jarosława Kaczyńskiego jeszcze bardziej podnieśli temperaturę batalii.

Nie wyszedł panu projekt „Nowy Jedwabny Szlak 2018”, który miał wpisać się w 100-lecie niepodległości Polski.

To było kolosalne wyzwanie. Wyprawa konwoju aut z Pekinu do Warszawy miała wnieść istotny wkład w budowę polskiej marki. Zamierzałem propagować rozpoznawalność Polski, jej dorobek, gospodarkę, otwartość i chęć współpracy, jak również atrakcyjność turystyczną. Chciałem promować nasz kraj jako bramę do Europy dla Chin, przyczynić się do intensyfikacji kontaktów gospodarczo-handlowych między Polską a Chinami. Zdobyłem patronat MSZ i rządowe wsparcie we wszystkich sześciu krajach tranzytowych, projekt znał przywódca Chin Xi Jinping. Najwyższa możliwa forma wsparcia nadeszła od Iriny Bokovej, dyrektora generalnego UNESCO, które objęło projekt swoim patronatem. Wielu zawiodło. Rozczarowała okryta skandalami Polska Fundacja Narodowa, która zamiast zabiegać o statutową promocję wizerunku Rzeczypospolitej Polskiej, marnotrawiła setki milionów złotych na ochronę interesów partii rządzącej. Do wiatru wystawił mnie prezydencki minister Adam Kwiatkowski i urzędasy naszych placówek dyplomatycznych. W MSZ zajmowano się szaradami personalnymi i ministerialne tuzy – Jan Dziedziczak, Szymon Szynkowski vel Sęk oraz Małgorzata Wierzejska – w przepychankach o fotele zapomniały mojego nazwiska. W rezultacie pięciogwiazdkowy projekt utknął na mieliźnie. Przegrałem. W życiu nie zawsze się wygrywa.

Czytaj więcej

Jacek Pałkiewicz: Bronię korridy

Czy istnieje jeszcze dziennikarstwo podróżnicze?

Umarł w mediach europejskich reportaż, a zatem i reporterska podróż. Nieraz redakcja kupuje za grosze zdjęcia w agencjach, a tekst pisze dziennikarz, który nie wytknął nosa poza swój dom. Obieżyświat po wielokroć cieszy się, że redakcja wydrukuje bez płacenia honorarium jego relację ze świata. Podróże można śledzić głównie na platformach społecznościowych, gdzie produkuje się stado blogerów i influencerów zalewających świat sponsorowanym kontentem.

Wielu ludzi nie wierzy w to, co piszą dziennikarze, i jest przekonanych, że media są tak samo oszukańcze, jak politycy, prawnicy czy sprzedawcy używanych samochodów.

Równo pół wieku temu, gdy po ukończeniu mediolańskiej szkoły dziennikarstwa zacząłem się parać rzemiosłem pisania, dziennikarstwo uważane było za zawód ponadprzeciętny, a nawet autentyczną misję. Doskonale pamiętam dreszcz emocji „podpisu” pierwszego opublikowanego artykułu. To były czasy heroicznego dziennikarstwa, dopóki 30 lat później nie zostało doszczętnie zniszczone przez telewizję. Jednocześnie stanęliśmy przed epokowym wyzwaniem rewolucji cyfrowej i zrodzonej z niej ery internetu z sieciami społecznościowymi i witrynami informacyjnymi. Świat dostosował się do dawnej reguły dziennikarstwa anglosaskiego, która głosi, że zła wiadomość „to dobra wiadomość”, bo ludzie zawsze byli zainteresowani czymś katastrofalnym. W multimediach język jest krótki i bezpośredni, a co ważne, trudno tam odróżnić fałsz od prawdy, która raz po raz jest tylko opcjonalna.

Niektórzy mówią, że „Pałkiewicz nie grzeszy skromnością”. Jeszcze inni zarzucają panu rozbudowany egotyzm i przesadne parcie na autoprezentację.

W życiu nie wystarczy coś zrobić. Ktoś musi to zauważyć i kupić. Guru zarządzania powtarzają, że możesz być genialnym fachowcem w jakiejś dziedzinie, ale nikt się o tym nie dowie, dopóki nie rozgłosisz tego światu. Każdy, kto chce wejść na podium i być bardziej rozpoznawalny, nie może biernie czekać, aż zostanie doceniony. Musi budować sieć relacji, szukać sposobów na komunikowanie swojej wartości i osiągnięć. Osobiście dbam o swój wizerunek i profesjonaliści doceniają to, co robię. Zawistnych nie brakuje, w kanałach social piszą, że jestem nadętym narcyzem afiszującym się sukcesami. Na szkoleniach menedżerów marketingu podkreśla się, że tak myślą tylko biedni. Bogaci dbają o promocję swojej wartości.

Czytaj więcej

Jacek Pałkiewicz: Mit polskiej żywności

Czy pan się kiedykolwiek bał?

Jeśli ktoś twierdzi, że nie zna strachu, to oszukuje siebie i innych. To instynkt samozachowawczy, naturalny sygnał alarmowy, hamulec wyznaczający granice ryzyka. Można być twardzielem, ale kiedy człowiek porusza się na skraju przepaści, gdzie nikt nie potrafi być ateistą, to nie może go ominąć zwierzęcy strach, zaciskający gardło i wywołujący przyspieszone bicie serca. Podróżując po bezdrożach bez drogowskazów, zdarza się balansować na krawędzi i igrać z losem. Wielekroć potrzeba wtedy dokonać wyboru: cofnąć się w obliczu ryzyka i potem tego żałować, czy też zrobić jeszcze jeden krok, narażając się automatycznie na większe zagrożenie. Przeważnie wybierałem to drugie.

Jak małżonka odbierała nieustanną rozłąkę?

Byłem gościem w domu i donna Linda przejęła dużą część obowiązków męskich na swoje barki, okazując niewyczerpalną przychylność. Wiem, że gestów czułości ukochanej osoby nie można zastąpić żadnym prezentem, dlatego tutaj składam jej hołd za wyrozumiałość i wzorową edukację synów, którzy na próżno oczekiwali od ojca opiekuńczych skrzydeł. My, reporterzy, często robimy jakieś głupstwa, codziennie rzucamy wyzwania, nieustannie szukając adrenaliny, wyłączności, jakiegoś hitu, wygrania z konkurencją. Taka jest nasza natura. Dziennikarz jest jak skorpion ze słynnej przypowieści afrykańskiej, który prosi żabę o przetransportowanie go na drugi brzeg rzeki, ale w połowie drogi kąsa żabę śmiercionośnym żądłem, tym samym skazując także siebie na śmierć. A kiedy żaba – zanim utonęła – w poczuciu krzywdy zapytała: „Dlaczego?!”, drapieżny pajęczak odrzekł: „Taka jest moja natura”. Temat ekstremalnych eksploracji pozostał już za mną, teraz wojażuję pięciogwiazdkowo z panią Lindą, która wcześniej nigdy nie odważyła się wyruszyć ze mną na spartańskie szlaki.

A dzieci?

Patrycja założyła rodzinę w Polsce, a Konrad i Maksy ruszyli – niczym kiedyś Marco Polo – spod Wenecji do Chin. Podobnie jak ojciec nauczyli się czuć wszędzie swojsko, chociaż są nazbyt Polakami we Włoszech, do przesady Włochami w Polsce, przesadnie Europejczykami w Azji. Ale też czują się jak w domu zarówno w rodzinnym Bassano del Grappa, jak i w Warszawie czy Szanghaju. Synowie zaczęli latać samolotem, zanim siusiali do nocnika. Jestem z nich dumny. Nie noszą w sobie wirusa nacjonalizmu, zostali zaszczepieni przeciwko wszelkim szowinistycznym postawom. Do ich pokolenia będzie należeć świat.

Czytaj więcej

Tropem legendarnej karawany Azalai

Niektórzy nie przepadają za panem, chociaż nie zawsze wiedzą dlaczego.

W zasadzie ludzie bardziej napawają się cudzymi niepowodzeniami niż ich sukcesami. Ja jestem facetem, który nie mówi „przepraszam”, gdy ktoś w tramwaju nadepnie mi na nogę. Jestem brutalnie szczery, głoszę bezkompromisowe poglądy, nie układam się i nie poddaję się dyktatowi maniakalnej poprawności. To przysparza mi wrogów przyszywających mi często nawet łatkę ksenofoba, rasisty.

Kobiety wypowiedziały bitwę kulturową „śmierć patriarchatowi”. Pan zaś latami budował swój wizerunek, który nie wpisuje się w słabość i starość…

Pragnąc uniknąć zniekształceń i nieporozumień, każde zjawisko należałoby uchwycić za pomocą odpowiednich soczewek. Jak świat światem zawsze obowiązywała prosta zasada: żeby cokolwiek osiągnąć, potrzebny jest charakter i siła. Kiedyś faceci napinali muskuły i podkreślali swój potencjał. Dziś mamy całe zastępy mężczyzn sfrustrowanych, pozbawionych charyzmy i mentalnie wykastrowanych. Feminizacja życia odebrała im nie tylko spodnie, ale i poczucie pewności siebie – nie wiedzą, co to znaczy być fighterem. A podjęcie walki z wyzwaniem to kwintesencja męskości. Dziś w epoce demaskulinizacji rzesza zniewieściałych indywiduum coraz częściej odwiedza salony kosmetyczne. Społeczeństwo patriarchalne stawia kobiety w niekorzystnej sytuacji, ale nie tylko one są ofiarami. W rzeczywistości patriarchat jest również szkodliwy dla mężczyzn. Ile razy dziecko słyszało: „nie płacz”, „nie bądź maminsynkiem”... Wszechobecny mit o wyższości machizmu jest często misją narzuconą. Przewrót cywilizacyjny dowartościował w życiu społecznym kobiety, które zdominowały płeć brzydką. W rezultacie są bardziej wyzwolone, prowadzą aktywne życie seksualne, lepiej zarabiają, są dowartościowane, bez kompleksów, śmiało patrzą mężczyznom w oczy i sięgają po wszystko, na co mają ochotę.

Stulecia patriarchatu sprowadziły kobiety do podrzędnej roli w rodzinie, uważano je za gorsze.

Od zawsze wiem, że prawdziwa wartość kobiet tkwi w ich wnętrzu, a nie w zewnętrznych formach, a równouprawnienie jest przede wszystkim w głowach. Zmiany społeczne mające na celu ograniczenie męskiej dominacji i podkreślenie równouprawnienia kobiet znalazły swoje żałosne odbicie nawet w języku. Nigdy nie oswoję się z wymyślanymi na siłę i ośmieszającymi feminatywami, żeńskimi nazwami stanowisk: inżynierka, doktorka, profesorka, adiunktka, menedżerka, psycholożka, ministra. Dążąc do równoprawności kobiet i do uwidocznienia ich w przestrzeni publicznej, politycy używają powtarzanych natarczywie i do znudzenia takich cudactw językowych, jak naukowczynie i naukowcy, posłanki i posłowie, pracowniczki i pracownicy. Wcale się nie zdziwię, jak jutro dla osób nieidentyfikujących się z żadną płcią wymyślone zostaną nowe rodzajniki.

Od początku wojny jestem za tym, aby Europa zamknęła swoje granice przed wszystkimi obywatelami Federacji Rosyjskiej.

Pisał pan, że nigdy nie był fanem Ukraińców.

Rzadko wtykam nos do polityki. Z powodu bolesnych historycznych rozliczeń dotyczących zbrodniarza Stepana Bandery nigdy nie okazywałem Ukrainie szczególnej sympatii. Irytuje mnie dobrze tam prosperujący kult UPA oraz ucieczka ukraińskich elit przed prawdą wołyńską. Zełenski wykazał się brakiem niegodnej sojusznika elementarnej lojalności, bo zamiast ubolewania za zabicie dwóch Polaków w Przewodowie brnął w obrzydliwym kłamstwie. Ostatnimi czasy widzieliśmy festiwal nagannych zachowań i obłudnych deklaracji. W odpowiedzi na słowa rzecznika MSZ, że Zełenski powinien przeprosić za Wołyń, ambasador Ukrainy w Polsce oburzony napisał na Twitterze: „Jakiekolwiek próby narzucania prezydentowi Ukrainy czy Ukrainie, co musimy w sprawie wspólnej przeszłości, są nieakceptowalne i niefortunne”. Nadto szef ukraińskiego IPN Anton Drobowycz stwierdził, że Kijów nie może się zgodzić na nowe wykopaliska i ekshumacje Polaków w Ukrainie, ponieważ ich groby w Polsce są nadal zagrożone. Jako jeden z warunków stawiał przywrócenie tablicy upamiętniającej żołnierzy UPA zabitych przez sowieckie NKWD na górze Monasterz.

Czytaj więcej

Polski ślad w Peru

Za bycie w kontrze do Ukraińców niektórzy uważają, że układa się pan z Putinem.

Poznałem Rosję i Rosjan jak mało kto. Zostawiłem tam dużą część serca, ale w obliczu bestialstwa agresji kremlowskiego psychopaty na Ukrainę i apokaliptycznych scen, które nie pozwalają zasnąć w nocy, odciąłem się na zawsze od tego kraju. Nie poznaję już moich dawnych przyjaciół, którym machina propagandowa przewróciła w głowie. Od początku wojny jestem za tym, aby Europa zamknęła swoje granice przed wszystkimi obywatelami Federacji Rosyjskiej.

Ludzie w pańskim wieku są dawno na emeryturze. A pan?

Niedawno ktoś właśnie o to już pytał. Nie bacząc na podstarzały wiek, który przypisuje się takiemu jak ja 80-latkowi, na przekór wyłysiałej głowie, nie potrafię pozbyć się ducha młodości, którym wciąż jestem przesiąknięty. Chociaż gdy rozpamiętuję nieskończoność eksperiencji i ekscytujących doznań na podróżniczo-reporterskim szlaku, wydaje mi się, że sięgnąłem wieku 200 lat. I wciąż nie mam dość.

Jacek Pałkiewicz – dziennikarz, obywatel świata, ambasador Polski na wszystkich kontynentach. Odkrywca źródła Amazonki, weteran Syberii, Sahary, Borneo, Nowej Gwinei, specjalista od karkołomnych wypraw i przełamywania barier. Survivalowy guru, uczył kosmonautów i elitarne jednostki antyterrorystyczne sztuki przetrwania. Autor wielu książek, więcej na: www.palkiewicz.com

Pół wieku w drodze i niesamowity dorobek. Przerósł pan prekursora epoki odkryć geograficznych, legendarnego Marca Polo.

Moje drogi niejednokrotnie przecinały się z gościńcami, po których wędrował wenecjanin. Oglądałem te same obiekty albo to, co po 700 latach z nich zostało. Tak jak niektórzy kwestionowali lądowanie człowieka na Księżycu, a inni nie wierzyli na przykład w samobójstwo Marilyn Monroe, tak też byli tacy, którzy przyjmowali jego relacje z rezerwą albo podejrzewali, że nigdy nie dotarł do Chin. Kiedy na łożu śmierci rodzina prosiła o zdementowanie swoich opowieści, stwierdził, że to, co rozpowszechniał, stanowi zaledwie połowę tego, co rzeczywiście widział na własne oczy w długiej podróży. U mnie było podobnie. Nie zawsze dzieliłem się do końca moim 50-letnim dorobkiem, bo niektórym mógłby się wydawać przejaskrawiony.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Klub Polaczków. Schalke 04 ma 120 lat
Historia
Kiedy Bułgaria wyjaśni, co się stało na pokładzie samolotu w 1978 r.
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar