Szaleństwa pogody

Trąba powietrzna za Żelazną Bramą, pół miliona szyb wybitych przez grad, trzy czwarte metra wody na ulicach wokół naszej redakcji – to nie skutek globalnego ocieplenia. To już było. Pogoda zawsze szalała w tym mieście

Publikacja: 12.09.2010 14:23

To nie wiosenna fotografia, a letnia – podwarszawskie wierzby ogołocone przez burzę gradową w 1906 r

To nie wiosenna fotografia, a letnia – podwarszawskie wierzby ogołocone przez burzę gradową w 1906 roku

Foto: Biblioteka Narodowa, Jak Jakub Ostałowski

Niedawno przeczytałem, że przez dziesięć ostatnich lat liczba burz wzrosła u nas dwukrotnie; a to zalało nam stacje metra, a to połamało kilkaset drzew i powywracało auta. Dawniej tak nie było – wielu twierdzi – i mają rację... Bo drzewiej nie było metra, Warszawa była mniejsza i miała znacznie mniej drzew, a o samochodach to 100 lat temu mało kto słyszał. Za to jak padało i wiało, to już na całego...

Dwie największe w historii Warszawy (tej odnotowanej) burze zdarzyły się w latach 80. XIX wieku, a więc w czasach, gdy przemysł był jeszcze w powijakach i nikomu do głowy nie przychodziło obciążanie człowieka zmianami klimatu.

[srodtytul]Zabity na śmierć[/srodtytul]

Był rok 1880 i lipiec miał się już ku końcowi. Upalne dni mile nastrajały warszawiaków, ale co bardziej doświadczeni wiedzieli, że jak potem zagrzmi i lunie, to popływamy sobie. Stąd też ciemne chmury, jakie pojawiły się od strony Grodziska, nic dobrego nie zwiastowały. Potem rozpętało się piekło, jakiego najstarsi ludzie nie pamiętali. Przez kilka minut wiał orkan, przez który – jak podał „Kurier Warszawski” – „Na wsi Ochocie kilkanaście budynków zostało wywróconych”. Najciężej poszkodowani byli ludzie mieszkający w pasie od Mokotowa do Chrzanowa, czyli tam, gdzie dziś skrzyżowanie Połczyńskiej z Lazurową. W rejonie dworca towarowego i bocznic kolei wiedeńskiej „wagony latały po bocznych liniach, rozbijając się jedne o drugie”. Aż 16 z nich zostało zniszczonych. Czy ktoś w XXI wieku widział, jak wiatr rzuca wagonami po szynach?

„W bliskości magazynu towarowego, pracujący ludzie chronili się pod magazyny. Wskutek tego zdarzył się nawet okropny wypadek, gdyż wagony wyparte z zapór wykoleiły się z szyn a wpadając na kryjących się, jednego (Strzałkowskiego) na śmierć zabiły, innych zaś sześciu tak okropnie poraniły i potłukły, iż wszystkich sześciu (...) odwieziono do szpitala. Z robotników, Grabski i Wieczorek, prawdopodobnie żyć nie będą”.

Potem nadeszła ściana gradu o średnicy kul 2 cm, łamiąca drzewa i wybijająca szyby; w Belwederze trzeba było wymienić ich 142. Na niektórych ulicach biała warstwa miała grubość pół łokcia (ówczesny łokieć tzw. warszawski liczył sobie 60 cm).

W innych rejonach miasta z nieba lała się woda, której prymitywne ścieki (kanalizacja obejmowała tylko część Warszawy) nie zdołały odprowadzić. Żelazna, a także rejon Prostej i Siennej, a więc wokoło naszej dzisiejszej redakcji, zalane zostały wodą na ponad łokieć. W tej części miasta zniosło mostki dla pieszych, które prowadziły ponad rynsztokami. W kilkunastu innych miejscach były większe mosty dla pojazdów, ale żywioł przesunął je i jadące przez wodę powozy powpadały w dziury, przewracając się.

Sądzono, że te opady to największe nieszczęście, jakie mogło nas spotkać. Błędne mniemanie – trzeba poczekać tylko siedem lat.

[srodtytul]Pół miliona szyb[/srodtytul]

Burza z roku 1880 trwała zaledwie 20 minut, jej straszliwa następczyni tylko siedem. Jak podawał „Kurier Warszawski” – „od godziny 15 m 40 do 15 m 47”. Był 7 maja 1887 roku.

Szła od Skierniewic. Niebo zrobiło się czarne. Zawiało straszliwie, a potem spadły kule lodowe o średnicy do czterech centymetrów i wadze od 32 do 39 gramów. Duże jak śliwka, a ciężkie jak ołów. Wiatr zawiewał je, więc waliły w szyby i mury. „Tarcza zegara na dworcu Kolei Wiedeńskiej przebita na godzinie 4-ej”. Blaszane dachy przedziurawione zostały w kilkuset miejscach. Ogrody Ulricha na dalekiej Woli odnotowały 1500 zniszczonych szklarni i inspektów. Straty w sadach liczono na 100 000 rubli. A w budynkach... Teatr Wielki to 260 wybitych szyb, Ratusz – 370, Instytut Głuchoniemych – 368, kolejowe warsztaty mechaniczne – 600. W sumie szacowano liczbę okien do ponownego oszklenia na pół miliona! Jak doniosły gazety, natychmiast zatelegrafowano po pomoc do Częstochowy oraz Radomia, skąd przybyły dziesiątki szklarzy.

Po ulicach latały deski oraz blachy z dachów. Na dworcu towarowym wiatr przewrócił wóz konny i wlókł go, zabijając woźnicę. W jednej z wolskich cegielni załamujący się dach przygniótł robotnicę, zaś grad zabił pastucha na Bielanach; w sumie sześć osób straciło życie, nie licząc kilku, które zmarły na zawał serca – ze strachu. Tę burzę wspominały gazety jeszcze przez pół wieku.

[srodtytul]Trąba? Już mieliśmy![/srodtytul]

Gdy spojrzymy w przeszłość, okaże się, że wszystko już było. „Wczoraj o godzinie 4 po południu wszczoł się wiatr gwałtowny, trudno było przejść przez ulice, ze wszystkich domów spadały dachówki, z niektórych dworków dachy zerwanemi zostały i nieobeszło się bez rozmaitych przypadków; źle przybity znak pewnego Rzemieślnika spadł na konie od Dorożki, przelęknione ledwie nie roztratowały kilkorga Dzieci”. Tyle podaje marcowy „Kurier Warszawski” z roku 1822. Wiosna była wtedy zmienną i upały przeplatały się z opadami śniegu. Później, 20 maja, odnotowano rzadkie zjawisko – za Żelazną Bramą pojawiła się trąba powietrzna „o 2 po południu przed straganami przekupek – przeszła do Ogrodu Saskiego i zniknęła za pierwszym klombem. Powstała w postaci słupa zupełnie prosto padłego, w ogólności kilkunastu sążni”. Oficjalny sążeń liczył sobie 2 m 10 cm.

[wyimek][Trąba powietrzna] przeszła do Ogrodu Saskiego i zniknęła za pierwszym klombem. Powstała w postaci słupa zupełnie prosto padłego, w ogólności kilkunastu sążni „Kurier Warszawski” 20 maja 1822 roku[/wyimek]

W 1835 nastąpiły kolejne anomalie pogodowe. Wiosna mieszała mróz i śnieg z wysokimi temperaturami. Potem lało i to w całej Europie. „Deszcze trwają w Hiszpanii od dwóch tygodni”. A kronika warszawska odnotowała – „Obfity deszcz prawie nieustannie od godzin 40”. Czyli przez niemal dwie doby.

[srodtytul]Podtopiło całe Śródmieście[/srodtytul]

Anomalia zdarzały się niemal każdej dekady. Chmury były czarne, szare albo i żółte, jak w roku 1904. Straszliwy upał czerwcowy nie osłabł nawet późnym popołudniem. Na zachodzie pojawiły się dziwne, żółte chmury, z których potężnie powiało. Podobne zjawisko odnotowano w czerwcu roku 1939, gdy przedburzowa wichura uniosła na nadwiślańskich plażach tony piachu, wywołując wśród opalających się panikę.

Wróćmy jednak do roku 1904. Niezwykle mocny wicher przewrócił dorożkę na rogu ulic Długiej i Przejazd (dziś w tym miejscu na wysokości kina Muranów zaczyna się ulica gen. Andersa). I tuż koło wspomnianej dorożki spadł z dachu olbrzymi kawał blachy, na szczęście nikomu nie czyniąc krzywdy. Inny fragment dachu dostrzeżony został w powietrzu, gdy frunął niczym żagiel. Orkan trwał tylko kilka minut, ale „stwierdzono zerwanie drutów telegraficznych linii telegrafu policyjnego”. Jedna osoba zmarła, a sześć ciężko rannych przewieziono do szpitali.

Dokładnie po 30 latach mieliśmy w Polsce gigantyczną powódź, która odcięła Podhale od reszty kraju. A wszystko zaczęło się od typowych, bardzo silnych upałów. W końcu ustąpiły wyparte przez front niżowy. Warszawa przeżyła wtedy jedną z najsilniejszych burz – podtopiło całe Śródmieście. Jak podawała „Polska Zbrojna” – „na pół metra zalało magazyny cukierni A. Bliklego, przy Nowym Swiecie 35”. Możemy sobie dziś wyobrazić, ile słodkości się tam rozpuściło.

W tej samej gazecie natrafiłem też na ciekawostkę – otóż przez długie lata najstarsi pracownicy restauracji Adria przy ulicy Moniuszki, przekonywali, że uratowali lokal przed zalaniem; sam tak pisałem. Tymczasem to nieprawda! „Przy ul. Moniuszki 10 woda na pół metra zalała cały dancing, kuchnię, magazyn, toalety, garderobę i kabinę radiotechnika w gmachu, gdzie mieści się Cafe Adria. Całą noc pracownicy wynosili kubły, ale przez kilka dni nie uruchomiono w podziemiach obrotowej sceny do tańca. A okolica pływała. „Na Sienkiewicza wprost Zgoda woda uniosła dużą, żelazną pokrywę burzowca”.

Huragany dręczyły też warszawiaków zimą z 1939 roku na 1940 i pierwszą zimą wolności pod koniec 1945 roku. Wtedy to wichury zwalały wypalone ściany i zasypywały miasto resztkami domów. Dziś wydaje się nam, że były to straszne nieszczęścia, tymczasem wtedy po prostu Warszawa była jedną wielką, niezabezpieczoną ruiną. Pamiętam też wielki huragan pod koniec lat 70., który trwał ledwie pięć minut. Po jezdni ulicy Świętokrzyskiej wiatr pchał stoisko handlowe, w poprzek Żwirki i Wigury przesunięte zostały na drugą stronę kioski, a miasto straciło kilkaset drzew.

Dlaczego więc dziś robione jest „takie halo”, gdy zalewa stację metra albo zwala drzewa na samochody? Po prostu mamy już telewizję komercyjną.

Niedawno przeczytałem, że przez dziesięć ostatnich lat liczba burz wzrosła u nas dwukrotnie; a to zalało nam stacje metra, a to połamało kilkaset drzew i powywracało auta. Dawniej tak nie było – wielu twierdzi – i mają rację... Bo drzewiej nie było metra, Warszawa była mniejsza i miała znacznie mniej drzew, a o samochodach to 100 lat temu mało kto słyszał. Za to jak padało i wiało, to już na całego...

Pozostało 94% artykułu
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie