Finansowy system Rzeczypospolitej zaczął być rujnowany w połowie XVIII wieku przez pruskiego władcę, który zdobył na terenie Saksonii tłoki służące do bicia polskich monet. Zaczął je fałszować. Niektórzy szacują, że zrujnował skarb naszego państwa na niewiarygodnie wysoką wówczas sumę – 600 mln złotych.
Dokładając do tego: wielkie długi polskiego władcy wynoszące mniej więcej sześciokrotność rocznego budżetu królewskiego, koszty wojny z Rosją oraz szaleństwo pożyczkowe (weszły do Polski łatwo dostępne kapitały holenderskie) – domy bankowe, zwane przez niektórych kantorami, przestały być wypłacalne.
Ciemne chmury
Początkiem krachu była plajta domu bankowego Piotra Fergussona Teppera, jaka zaczęła się z dniem 25 lutego 1793 roku. Jeszcze dwa lata wcześniej jego prywatny majątek szacowano na ponad 60 mln złotych (roczne dochody skarbu królewskiego wynosiły w tym czasie 7 mln złotych polskich). Tepper obracał wielkimi pieniędzmi i pośredniczył w zaciąganiu długów przez Stanisława Augusta Poniatowskiego, który był mu winien 11 mln. Ponadto udzielał pożyczek skarbowi Rzeczypospolitej (nie należy go mylić z królewską kasą).
Dziś po Piotrze Tepperze pozostał tylko pałac Pod Czterema Wiatrami przy ulicy Długiej. Przebudował ten stuletni obiekt, korzystając z mistrzostwa Szymona Bogumiła Zuga. Nie cieszył się zbyt długo, na początku XIX wieku bowiem poszedł on pod młotek. Do wybuchu I wojny światowej mieścił się tam słynny Hotel Drezdeński. Z kolei po pałacu przy Miodowej nic nie zostało, gdyż dziś jest tam zachodni wlot do tunelu trasy W-Z.
Tepper pociągnął za sobą kolejnego, wielkiego bankiera – Karola Schultza. Po tym pozostała z kolei ulica Karolkowa, przebiegająca między jego posiadłościami. A budował Schultz wiele obiektów dochodowych – przeważnie domów czynszowych, stajni i różnych fabryczek. Zamierzał wystawić nawet na Tłumackiem (jak pisały ówczesne gazety) pałac, ale uniemożliwiło to bankructwo.