Artykuł z archiwum miesięcznika Uważam Rze Historia
Zazwyczaj uważamy, że wizytówka czy – jak to się dawniej elegancko mówiło – bilet wizytowy przed wojną była wyraźnym znakiem informującym, że posiadacz takowej należy jeśli nie do wyższej sfery, to przynajmniej do elity. Używali jej arystokraci, wysocy urzędnicy państwowi (Teodozy Nosowicz, dyrektor departamentu morskiego w Ministerstwie Przemysłu i Handlu), bankowcy (Alfred Goldklang, dyrektor Banku Handlowego w Warszawie), bogaci przedsiębiorcy (Jan Kruszewski, członek zarządu i dyrektor Tow. Akc. „Kruszec"), znani uczeni albo popularni artyści... Rzadko posługiwali się nią ludzie o niższym statusie społecznym. Czy tak było naprawdę? Nie do końca. Przedwojenne wizytówki, to prawda, wskazywały na społeczne wyróżnienie ich posiadaczy, jednak w II RP, a może nawet nieco wcześniej, obyczaj ich składania w dużym stopniu się zdemokratyzował. Posiadali je nie tylko członkowie wyżej wymienionych grup, ale też, i to z reguły, adwokaci, inżynierowie czy chirurdzy. Całkiem też często zdarzało się, że zamawiał ją sobie taki na przykład zastępca notariusza, nie mówiąc już o zwykłym studencie, który, bywało, z dumą umieszczał pod nazwiskiem drukowany dopisek: „słuch (acz) akad (emii) górn (iczej)".
A osławiona arystokracja? Wbrew pozorom większość wizytówek utytułowanych posiadaczy nie zawierała słowa na temat ich szlacheckiego pochodzenia. Lubomirski, Zamoyski, Czartoryska, Czetwertyński, Tyszkiewicz – te nazwiska mówiły same za siebie, nie trzeba było opatrywać ich żadnymi dodatkami. Z jednym, ale za to znaczącym wyjątkiem: przy tytułach, na ogół hrabiowskich, pozostało wielu ziemian z byłej Galicji. Nie były one zbyt starej daty, nadali im je austriaccy cesarze, mimo to konserwatywni Galicjanie trzymali się ich z pełną wdzięku konsekwencją. Rzadkością było też grawerowanie herbów na wizytówkach.
Bez zbędnych tytułów przedstawiały się też postaci znane w polityce bądź kulturze: I. J. Paderewski, August Zaleski, Stanisław Arct – to wszystko, co pojawia się na wizytówkach tych panów. Czasem, jak w przypadku biletu o treści „Prymas Polski", nie trzeba nawet było drukować nazwiska. „Ks. Nikodem Mędlewski, Kapelan J. E. Kardynała-Prymasa" nie korzystał już z przywileju lakoniczności, gdyż nie był osobą powszechnie znaną. Pozostawały natomiast domeną mężczyzn. Panie, jeśli już się na nich pojawiały, figurowały „przy mężu": Stanisławowstwo Józefowiczowie, gen. dyw. Czesław Waryszak z małżonką. Wynikało to z prostego faktu, że ówczesne kobiety, nawet damy – a może szczególnie one – rzadko pełniły funkcje publiczne. To one były odbiorczyniami wielu biletów wizytowych, natomiast same raczej ich nie wręczały. Oczywiście bywały wyjątki. Wizytówkami śmiało operowały panie ze świata muzy (Lidia Cholet, artystka – malarka – dekoratorka), także tej podkasanej (Ada Demis, artystka operetkowa). Nie stroniła też od tego światowego wynalazku pobożna „Przełożona Zgrom. Panien Prezentek z całem Zgromadzeniem" w Krakowie.
Lubili nimi pochwalić się wojskowi, gdyż służba w polskiej armii, a już szczególnie w kawalerii (nawet w rezerwie: „Julian Brunicki, porucznik rez. w pułku ułanów ziemi Krakowskiej"), była obiektem prestiżu.