Dziewiątego dnia żydowskiego miesiąca aw, 70 lat po narodzinach tegoż nazarejskiego cieśli, pierwsi żołnierze z V, X i XV legionu rzymskiego wdarli się na wewnętrzny dziedziniec Świątyni Jerozolimskiej. Tego dnia wypadała akurat 657. rocznica zniszczenia Świątyni Salomona. Historia miała się powtórzyć. Rzymianie napotkali szaleńczy opór mieszkańców miasta, którzy woleli oddać życie, niż pozwolić skalać najświętszy przybytek. Zbudzony ze snu Tytus Flawiusz, nie przywdziawszy nawet tuniki legionowej, biegł boso po szczątkach mostu oblężniczego z Twierdzy Antonia ku Złotej Bramie prowadzącej na dziedziniec świątynny. Pragnął powstrzymać swoich ludzi przed zniszczeniem jednego z cudów starożytnego świata. Na dziedzińcu przybytku panował jednak straszliwy chaos. W blasku pożogi nikt nie był w stanie rozpoznać nagiego rzymskiego wodza. Kiedy Tytus wbiegł na perystyl, stając być może w tym samym miejscu, z którego Nazarejczyk wypowiedział swoje prorocze słowa, ujrzał widok, który nękał go przez resztę życia. Zaślepieni żądzą krwi Rzymianie niszczyli wszystko, co można było wyrwać, spalić, stłuc czy zdemolować. Po chwili do wodza dobiegli Agryppa i Berenika, a za nimi setki legionistów, których nikt, nawet ich własny wódz, nie mógł już powstrzymać przed pragnieniem zemsty na Żydach. Niewyobrażalna wrzawa zagłuszyła ochrypniętego Tytusa, który na próżno resztkami sił wykrzykiwał rozkazy, aby oszczędzono Świątynię. Nikt go już nie słuchał. Osławiona rzymska dyscyplina ustąpiła chaotycznej, niepohamowanej, najbardziej przyrodzonej gatunkowi ludzkiemu pierwotnej żądzy unicestwiania.