Dlaczego Amerykanie chcą wygnać prezydenta Andrew Jacksona ze swojego najliczniej drukowanego banknotu? Czyżby „król Andrew" – jak go nazywano, kiedy był prezydentem – okazał się postacią zbyt kontrowersyjną dla poprawnych politycznie elit współczesnej Ameryki?
Na pewno nie można powiedzieć, że był świętym. Establishment Wschodniego Wybrzeża uważał go za „dzikusa z zachodu" i „króla motłochu". Już jego zaprzysiężenie wskazywało, że jest prezydentem z ludu, a nie przedstawicielem arystokracji plantatorskiej Wirginii czy inteligencji Nowej Anglii, z których wywodzili się jego poprzednicy. Andrew Jackson został bowiem wychowany w surowych warunkach leśnego pogranicza Karoliny Południowej, wśród ludzi stanowiących najbiedniejszą warstwę wolnego amerykańskiego społeczeństwa przełomu XVIII i XIX w. Do końca życia pozostał człowiekiem o prostych upodobaniach i prostym sposobie życia. Stąd też przylgnęło do niego określenie „ludowy prezydent", który swoją prezydenturę rozpoczął w waszyngtońskiej tawernie Gadsby'ego otoczony tłumem ludzi mu podobnych, oderwanych od roli i wyrębu lasów.