Reklama

Ostatni sampan na Jangcy

Istnieją rzeki, które symbolicznie ucieleśniają historię kraju, przez który przepływają. Jedną z nich jest z pewnością Jangcy – trzecia co do długości rzeka świata, która odegrała kluczową rolę w rozwoju kultury chińskiej.

Publikacja: 22.08.2025 05:18

Autor przy stawianiu żagla na sampanie

Autor przy stawianiu żagla na sampanie

Niektórzy lubią opisywać Jangcy jako rodzaj jedwabnej wstęgi otaczającej Chiny i dzielącej je niemal dokładnie na dwie części. Górna połowa zawiera serce, duszę i mózg kraju: krainę istot wysokich, bladych, mówiących po mandaryńsku i żywiących się zbożem. A także dyskretnych i konserwatywnych, prawdziwych spadkobierców pięciu tysięcy lat historii Państwa Środka. Dolna połowa obejmuje mięśnie kraju: silnych, ciemnoskórych, jaskrawo ubranych ludzi, którzy jedzą ryż i mówią zawiłymi nadmorskimi dialektami. Nadto mężczyzn i kobiety, których energia, dowcip, wnikliwość i kunszt kulinarny rozpowszechniły chińskie produkty i kulturę na resztę świata. „To Matka Rzek – głoszą niektórzy. – Jest sercem, dosłownie i w przenośni, kraju, przez który przepływa z majestatycznym rozmachem”.

Samotny żagiel na „Niebieskiej Rzece”

Wszystko wskazuje na to, że sampan, którym żeglujemy, jest ostatnim widzianym na wodach „Niebieskiej Rzeki”, nic więc dziwnego, że jeden ze statków pasażerskich zmienił swój kurs, aby dać pasażerom szansę sfotografowania z bliska zjawy z dawnych czasów. Nasza łódź napędzana jest wyłącznie starym, połatanym żaglem usztywnionym charakterystycznymi równoległymi listwami dla zapewnienia jego płaskości i regulowanym za pomocą licznych szotów. To siostrzana jednostka znacznie większej morskiej dżonki, chwalonej jeszcze przez Marco Polo i opiewanej przez Josepha Conrada za swoje doskonałe właściwości nawigacyjne.

Czytaj więcej

Airão Velho, miasto widmo w Amazonii

My też zachwycamy się relaksacyjnym charakterem podróży. Lekki, przyjemnie orzeźwiający powiew pozwala zapomnieć o istnej saunie, jaka panuje w pełni lata na lądzie. Temperatura wprawdzie utrzymuje się w pobliżu 30°C, ale bardzo wysoka wilgotność sprawia, że człowiek czuje się jak w parówce.

Przed zachodem słońca postanawiamy wpłynąć do wąskiej zatoczki, która zapewnia możliwość spokojnego przenocowania. Zanim zdecydowaliśmy się na dojście do brzegu, nurt zniósł nas nieco w dół rzeki. Nie było wyjścia, przyszło zamienić się w burłaków i ciągnąć jednostkę pod prąd. Przejście jednego kilometra po kamienistym brzegu w żarze przesiąkniętym wilgocią wymaga wytężonego wysiłku. I jeśli wydaje nam się to katorgą, wyobrażam sobie, ile zdrowia kosztowało kulisów holowanie tu całymi dniami, a nawet tygodniami ciężkich statków.

Reklama
Reklama

Skąd pomysł na tę eskapadę? Po przeczytaniu gdzieś, że „mityczna Jangcy, kolebka chińskiej cywilizacji, przebija się przez majestatyczny, niewiarygodnie zjawiskowy przełom, jeden z najpiękniejszych, najbardziej imponujących i przytłaczających krajobrazów, jakie istnieją na naszej ziemi”, byłem już gotów do drogi. W pełni lata wylądowałem z trójką przyjaciół w przeludnionym, wielomilionowym Chongqing, dawnej stolicy królestwa Ba. Lepka wilgoć osiąga tu rzadko spotykany poziom, do tego dochodzi powietrze zanieczyszczone ciężkimi metalami wydzielanymi przez środki transportu, elektrownie i sektor przemysłowy.

Nie tracąc czasu, krążę po porcie rzecznym w poszukiwaniu typowej łodzi, budowanej od wieków według niezmiennych reguł. Ku memu zdziwieniu odkrywam, że sampany są dla miejscowej ludności już tylko wspomnieniem. „Może spotkacie je jeszcze w delcie, niedaleko Szanghaju” – odpowiadają rozmówcy.

Ktoś radzi pojechać do Wanxianu: „Rok temu właśnie tam widziałem żagiel na rzece”. Płynę więc statkiem pasażerskim do tego miasta, ale już po drodze młody kapitan potwierdza, że jego zdaniem sampany definitywnie zniknęły z Jangcy. W jego głosie nie ma ani cienia nostalgii za dawnym symbolem Chin, bo jak twierdzi ozięble, ewolucja techniczna jest niemiłosierna i dobrze się stało, że już ich nie ma, bo często utrudniały nawigację”.

Czytaj więcej

Gobi – pustynia jak z innej planety

Dla mnie to zawód, bo spóźniłem się. Coraz częściej zdarza mi się przyjechać za późno, aby udokumentować coś, co definitywnie odchodzi w przeszłość. Ale nie poddaję się. Odwiedzam nadrzeczne wioski. Wreszcie w Santiansian znajduję to, czego szukałem. To sampan, który od pewnego czasu służy jako prom pomiędzy dwoma brzegami rzeki. Jego właściciel, Liang Xue, gotów jest wynająć swoją łódź za 300 dolarów dziennie, ale po krótkich targach godzi się na... 30, czyli tyle, ile zarabia średnio robotnik chiński. Rano, po śniadaniu, na chwilę przed odpłynięciem, w domu naszego gospodarza pojawia się miejscowy sołtys i oświadcza, że nie możemy wyruszyć, dopóki nie będziemy mieli formalnej zgody władz prowincjonalnych. Pierwszym statkiem odpływam do Fengjie, gdzie w biurze burmistrza staram się o odpowiednie pismo urzędowe na wyprawę. Sytuacja jest napięta, funkcjonariusz nigdy nie spotkał się z taką sytuacją i boi się pozwolić cudzoziemcom na swobodne poruszanie się po podległym mu terytorium. Kiedy sprawa wydaje się już przegrana, pokazuję burmistrzowi legitymację członka Royal Geographical Society. O dziwo, zmienia zdanie, bo oglądał kiedyś film dokumentalny zrealizowany przez RGS.

Życiodajna wodna arteria

Obfite letnie deszcze monsunowe podniosły o 30 metrów poziom wody w rzece, nurt jest bardzo rwący i często jego prędkość osiąga 10 węzłów. Żegluga jest trudna, ponieważ tu i ówdzie widoczne są wystające tuż nad poziom wody niebezpieczne bloki skalne. Nazwa „Niebieska”, nadana rzece przez Europejczyków, nie ma nic wspólnego z Jangcy, która kolorem przypomina bardziej kawę z mlekiem. Na bezludnym szarozielonym płaskowyżu rzadko można dostrzec ślady życia i aż trudno jest uwierzyć, że z dorzecza najdłuższej rzeki Azji, gdzie żyje około 420 milionów mieszkańców, więcej niż w całej Europie, pochodzi połowa produkcji rolnej kraju.

Reklama
Reklama

Oleg, mieszkający od czterech lat w Pekinie, otrzymał z urzędu funkcję kucharza. Na kolację przygotowuje kurczaka z jarzynami i czubatą miskę ryżu. Naturalna herbata, tak jak się ją tu pije, bez cukru, jest sygnałem zakończenia uczty. Wkrótce zaszywamy się w śpiwory (pod pokładem lub na świeżym powietrzu) i zasypiamy po emocjach długiego dnia.

Wiedziano zawsze, że Jangcy wypływa z niezbyt sprecyzowanego regionu Tybetu, ale dokładne miejsce jej narodzin było nieznane aż do 1976 r., kiedy to naukowa ekspedycja zlokalizowała jej źródło na zboczach Góry Gelandendong, na wysokości 6621 m n.p.m. Tam roztopione śniegi i lody tworzą strumienie dające początek wielkiej rzece. Według najświeższych obliczeń kartografów z Chińskiej Akademii Nauk, którzy wykorzystali zdjęcia satelitarne, długość Jangcy wynosi 6211 km, co sytuuje ją na trzecim miejscu na świecie, po Amazonce i Nilu. Posiada ona prawie 700 dopływów, tworzących dorzecze o powierzchni 2 milionów km2.

Ostatni sampan, dawny symbol rzek chińskich

Ostatni sampan, dawny symbol rzek chińskich

Foto: Archiwum Autora

Życiodajna arteria Chin, jej główny szlak komunikacyjny, znana jest na całym świecie jako Jangcy – „Niebieska Rzeka”. Chińczycy zaś nazywają ją Chang Jiang – Długa Rzeka; albo po prostu Jiang – Rzeka. Określenia Jangcy praktycznie nie znają. Z Chongqing do Szanghaju, to jest na odcinku żeglownym o długości prawie 3 tys. km, każdego roku przewozi się ponad 30 mln osób, a ilość transportowanych towarów wywiera jeszcze większe wrażenie: średnio ok. 230 mln ton.

Miejscami żegluga staje się niebezpieczna. Pojawiają się gwałtowne bystrza, nurt jest niespokojny, a jego prędkość wyraźnie wzrasta. Panorama zmienia się, w miejsce rozległych nizin pojawia się górzysty teren z nagimi szczytami. Ponad 70-letni Liang Xue, marynarz słodkich wód, o wysuszonej przez słońce twarzy, z nieschodzącym z ust półuśmiechem, całe życie spędził na Jangcy. Pomimo starczo pochylonej figury jest w doskonałej formie fizycznej. Opowiada historię swojego życia. Oleg, student pekińskiego uniwersytetu, który dobrze zna język chiński, ma kłopoty z tłumaczeniem dialektu syczuańskiego. Liang Xue o rzece wyraża się z rewerencją, ponieważ oszczędziła mu życie, podczas gdy dla wielu innych okazała się mniej łaskawa.

Czytaj więcej

Angkor – skarb światowej kultury
Reklama
Reklama

Po głównej arterii wodnej Chin płyną w górę i spływają w dół niezliczone statki, barki przewożące węgiel, długie bambusowe tratwy, cysternowce i statki pasażerskie. Te ostatnie są z reguły starej daty, pokryte rdzą i wypełnione do granic możliwości. Od czasu do czasu pojawia się jednak prawdziwy klejnot przemysłu stoczniowego, komfortowe cudo z zagranicznymi turystami.

Nasza przygoda kończy się w Fengjie, mieście zawieszonym na wysokim brzegu, które w ten sposób stara się uchronić przed gwałtownymi przyborami wód i ich niszczycielską furią. Właśnie tutaj zaczynają się słynne przełęcze i sędziwy Xue stanowczo odmawia kontynuowania podróży, uważając, że jest to przedsięwzięcie zbyt ryzykowne.

Trzy Przełomy Jangcy

Przełęcze te ciągną się na długości ponad 200 km i najeżone są podwodnymi skałami leżącymi na małej głębokości. „Progi grzmią tam – dywaguje Xue tonem, w którym czuć pokorę wobec potęgi żywiołu – niczym galopujące dzikie konie”. A stare chińskie przysłowie powiada: „Przepłynąć tędy jest równie trudno, jak trafić do nieba”. Wszystko zależało od bezzwłocznej reakcji sternika. Jedna chwila nieuwagi kosztowała nieraz życie. Co dziesiąty sampan doznawał tu poważnych uszkodzeń, a co dwudziesty rozbijał się kompletnie. Nie mniej ofiar było wśród burłaków, którzy zaprzężeni, niczym konie, holowali pod prąd 80-tonowe łodzie. Stu, a nieraz i trzystu mężczyzn wykonywało katorżniczą pracę, pomagając sobie pieśniami przejmującymi serce smutkiem niedoli. Przychodzi mi na myśl monumentalne dzieło Ilji Riepina z 1873 r., „Burłacy na Wołdze”, przedstawiający tuzin zapadających się w sypkim piaszczystym gruncie mężczyzn z wysiłkiem holujących statek w górę rzeki. Sylwetki i twarze mężczyzn wyrażają całe spektrum różnych uczuć: od zajadłej determinacji, przez skrajne zmęczenie i pozbawioną nadziei rezygnację, po przepełnioną melancholią refleksję nad swym stanem. Wszyscy odziani są w jednakowo zniszczone, podarte i połatane ubrania, co wyraźnie sugeruje, iż pracy tej podejmowali się ludzie wywodzący się z najniższych grup społecznych, niemających szansy na żadne inne zatrudnienie.

Decydujemy się przebyć Trzy Przełomy na pokładzie luksusowego statku wycieczkowego kursującego między Chongqing i Wuhan. Wsiadamy w ostatniej chwili na „Princess Sheene”, jedną z trzech bliźniaczych jednostek zbudowanych w Niemczech w końcu lat 80. XX w. Na statku znajduje się ponad 130 kabin i wszelkie wygody niezbędne do zaspokojenia oczekiwań najbardziej kapryśnych podróżnych. Przy akompaniamencie syreny „Princess Sheene” odbija od nadbrzeża, po czym kieruje się w stronę już dobrze widocznej przełęczy. Na górnym pokładzie, służącym zwykle do opalania, zebrali się wszyscy pasażerowie w oczekiwaniu na strawę duchową. Atmosferę napięcia podnosi stewardesa, która z aktorską dykcją informuje przez głośnik, że za 10 minut wpłyniemy między skalne ściany Przełomu Qutang, czyli Ryczącego. Na wodzie robi się nieco tłoczno. Dwie barki z węglem, zanurzone prawie całkowicie w wodzie, walczą z przeciwnym prądem. Naszą „Princess” wymija pokaźnej wielkości tankowiec, który dopiero co ustąpił drogi płynącemu w górę rzeki wysłużonemu statkowi pasażerskiemu, transportującemu tutejszych mieszkańców.

I oto romantyczny widok Qutang, otulonego delikatną złotawą poświatą, przydającą zjawiskowych uroków i nieuchwytnego czaru baśniowej atmosfery. Przypomina to typową chińską rycinę zainspirowaną krajobrazem Guilinu. Niczym naturalne wrota z wody wyrastają dwie pionowe, nagie ściany o wysokości kilkuset metrów i odległe od siebie o dobry rzut kamieniem. Są tak blisko, iż wydaje się, że można by je dotknąć wyciągniętą ręką. Wezbrane wody nie mieszczą się w wąskim gardle krępującym jej przepływ. Ciszę przerywa huk rozbijającego się o występy skalne gwałtownego nurtu. Nad rzeką zawisa obłok rozpylonej mgły wodnej. Bajkowy urok przyciąga oczy nie tylko turystów, ale przykuwa także uwagę załogi, przywykłej do częstego oglądania tego spektaklu natury. Ogromne kipiące wiry mielą żółtobrunatną wodę. Trudno powiedzieć, co wywiera większe wrażenie: skały wznoszące się do nieba czy furia dzikiego żywiołu. Niewielu ludzi potrafi oglądać te porażająco piękne obrazy bez poddania się uczuciom podziwu i zdumienia.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Tysiąc kilometrów adrenaliny na Karakorum Highway

Nie zdążyłem nasycić wzroku, kiedy statek opuścił już najkrótszy z trzech, dziesięciokilometrowy kanion. Następuje chwila relaksu. Krajobraz zmienia się radykalnie, przed nami pojawia się odcinek spokojnej wody, która relaksuje na pół godziny. Pokładowe radio zapowiada, że zbliżamy się do drugiego przełomu, zwanego Wuxia, czyli Czarownic. Tym razem sceneria nie jest tak efektowna i malownicza. Wąwóz nie posiada już tej romantycznej aury i nie jest tak imponujący jak poprzedni. Jak często bywa w Chinach, również i z tą przełęczą, nad którą dominuje dwanaście szczytów, związana jest legenda o księżniczce Yao Ji, która pomogła legendarnemu cesarzowi Ju, zwanemu Wielkim, w przebijaniu ścian skalnych, by stworzyć kanał dla wód powodziowych z prowincji Syczuan. Dziś księżniczka czuwa nad bezpieczeństwem marynarzy pokonujących zdradliwe wody. Mając odrobinę fantazji, można ją rozpoznać w skale przypominającej klęczącą postać otoczoną jedenastoma dziewicami, które jej nigdy nie opuściły. Legenda głosi, że wróży ona szczęście tym, którzy ją wypatrzą. Szybko mija czterdziesty kilometr drogi i ponownie następuje chwila odprężenia przed ostatnią już atrakcją.

Po kwadransie wpływamy w Przełęcz Xiling, czyli Cieni, składającą się z serii wąwozów o osobliwych nazwach: Przełęcz Końskiego Płuca, Byczej Wątroby, Księgi Sztuki Wojennej, Cennej Szpady. Prędkość prądu wzrasta do 10 węzłów, wydaje się, że statek zsuwa się z pochylni, tak wyraźny jest spadek rzeki. Na długości 225 km rzeka traci 143 m wysokości. Każdy trawers był wyprawą niepewną i należał do przedsięwzięć poważnych i ryzykownych. W Przełęczy Pustej Łodzi, najbardziej niebezpiecznym miejscu, pełnym progów powstałych na skutek osuwających się skał, jeszcze pół wieku temu pasażerowie musieli opuszczać statek i przemierzać pieszo kilka kilometrów górskiej ścieżki. Na jednej trzeciej wysokości lewej ściany widać wyraźnie wykutą ścieżkę, po której poruszali się burłacy i pasażerowie. Jedna z amerykańskich turystek zamyka z przerażenia oczy i nie może się nadziwić, jak mogli przechodzić tamtędy ludzie.

„Pod nami 180 m wody” – oznajmia przewodniczka. Na świecie jest tylko kilka rzek tak głębokich. Po krótkiej chwili obwieszcza, że to już tylko 35 m, a zaraz później – 15 m. I wcale się nie myli. Po prostu dno jest bardzo nieregularne. Wystarczy moment nieuwagi, aby rozpruć dno statku na podwodnej skale. Co pewien czas, niczym przestroga dla kapitanów, pojawia się jakiś wystający z wody zardzewiały wrak. Xiling to najbardziej niebezpieczny akwen na całej długości Jangcy.

Powoli, jak na zwolnionym filmie, rozpływają się zapierające dech w piersiach widoki. Po 80 km wapienne urwiska zamieniają się stopniowo w płaską nizinę. Przed nami Yichang, kres wędrówki.

Reklama
Reklama

W Trzech Przełomach nie raz zdarzało się, że poskręcana z włókien bambusowych 400-metrowej długości lina zrywała się i nieludzki wysiłek wielu dni szedł na marne. Na słynnej „cesarskiej ścieżce” – wąskim przejściu wykutym w pionowych skałach – wystarczyło, żeby potknęła się jedna osoba: spadając w przepaść, pociągała za sobą całą brygadę towarzyszy połączonych ze sobą uprzężą. Jeśli wszystko układało się pomyślnie, pokonanie przełomów zajmowało około dwóch tygodni.

Na początku XX wieku pojawiły się parowce, których historia jest związana z nazwiskiem Archibalda Littlego. W 1900 r. dokonał on wyczynu, w który nie wierzył żaden Chińczyk: na pokładzie 150-tonowego stateczku z ładunkiem i pasażerami pokonał trasę z Szanghaju do Chongqing w 73 dni. Trzy Przełomy zajęły mu trzy dni walki z siłami przyrody, tym razem już bez pomocy burłaków. Na Jangcy zawitała nowa epoka. Transport towarów w górę rzeki kosztował do tej pory fortunę, czyli tyle samo, co przewóz tego samego frachtu z Chin do Londynu. Od tego dnia sytuacja zmieniła się radykalnie.

Burłacy nie zniknęli całkowicie z pejzażu rzeki. Zarabiają jeszcze dzisiaj na chleb w Szennongu leżącym w pobliżu niewielkiego dopływu Jangcy, na którym znajduje się miniatura Trzech Przełomów, miejsce udostępnione w 1985 r. dla ruchu turystycznego. Kilkudziesięciu bosych i skąpo odzianych mężczyzn ciągnie pod prąd duży sampan wypełniony pasażerami filmującymi historyczne ujęcie. W 1995 r. wydarzył się tutaj tragiczny wypadek. Na jednym z kipiących progów zerwała się lina holownicza i łódź zniesiona silnym prądem roztrzaskała się na skałach. Życie straciło 11 tajwańskich turystów.

Fragment Trzech Przełomów Jangcy – urzekający spektakl natury

Fragment Trzech Przełomów Jangcy – urzekający spektakl natury

Tak jak poszły w niepamięć tutejsze sampany, tak przepadł z powierzchni ziemi osobliwy spektakl natury, od wieków inspirujący poetów i artystów. Okazuje się, że przełomy potężnej rzeki nigdy już nie będą takie jak niegdyś.

Reklama
Reklama

Najdroższa inwestycja budowlana na świecie

W 2009 r. w Yichang została oddana do użytku gigantyczna tama, długa na 2,2 km i wysoka 180 m ze zbiornikiem retencyjnym długości 630 km (to tyle, ile wynosi odległość między Warszawą i Wiedniem!). Spiętrzenie rzeki spowodowało wysiedlenie 1,5 miliona ludzi i zalanie 160 miast. Pod wodą znalazło się kilkaset bezcennych obiektów starożytnej kultury chińskiej. Tama wywołała kontrowersje, protestowali ekolodzy. Ostrzegali, że to największe na świecie – będące triumfem socjalizmu i demonstracją potęgi Chin – przedsięwzięcie hydrologiczne doprowadzi do nieobliczalnych w skutkach zmian w środowisku naturalnym całego regionu, a ponadto gigantyczny zalew stanie się osadnikiem ścieków komunalnych i toksycznych odpadów przemysłowych.

Pekin zapewniał, że najdroższa pojedyncza inwestycja budowlana na świecie, która kosztowała 37 miliardów dolarów, cztery razy więcej niż prognozowano, pozwoli ujarzmić rzekę, nazywaną przez Chińczyków „Matką wszystkich powodzi” i zapobiec druzgocącym wylewom, które pochłonęły w XX w. 300 tys. ofiar (tylko w 1954 r. zginęło 30 tys. osób, a ponad milion straciło dach nad głową). Powódź w 1996 r. odebrała życie 2700 ludzi, a straty obliczono na 7 miliardów dolarów.

Czytaj więcej

Sentinelczycy, najbardziej izolowana populacja na świecie

Ponadto rządzący zapewniali, że inwestycja zapewni produkcję 18 tys. megawatów energii elektrycznej, co odpowiada 20 typowym elektrowniom atomowym. Podobno możliwości transportowe rzeki wzrosły teraz trzykrotnie, a cena transportu wyraźnie spadła. Przez 6 miesięcy w roku statki oceaniczne o wyporności 10 tys. ton docierają poprzez system gigantycznych śluz aż do Chongqing.

Podniesiony o sto kilkadziesiąt metrów poziom wody w zbiorniku zalewowym sprawił, że niedościgłe piękno Trzech Przełomów, trzeciej po Wielkim Murze i terakotowej armii turystycznej atrakcji Chin, straciło na swojej urzekającej atmosferze. Ściany nie są już tak niebotycznie wysokie, nie ma sterczących skał i potężnych wirów, brak jest śladu groźnego i zdradliwego żywiołu wodnego. Po upływie 70 milionów lat, kiedy silne ruchy skorupy ziemskiej zmieniły tu położenie dwóch sąsiadujących pasm górskich, dziś przyrodę przekształciła ręka człowieka.

Niektórzy lubią opisywać Jangcy jako rodzaj jedwabnej wstęgi otaczającej Chiny i dzielącej je niemal dokładnie na dwie części. Górna połowa zawiera serce, duszę i mózg kraju: krainę istot wysokich, bladych, mówiących po mandaryńsku i żywiących się zbożem. A także dyskretnych i konserwatywnych, prawdziwych spadkobierców pięciu tysięcy lat historii Państwa Środka. Dolna połowa obejmuje mięśnie kraju: silnych, ciemnoskórych, jaskrawo ubranych ludzi, którzy jedzą ryż i mówią zawiłymi nadmorskimi dialektami. Nadto mężczyzn i kobiety, których energia, dowcip, wnikliwość i kunszt kulinarny rozpowszechniły chińskie produkty i kulturę na resztę świata. „To Matka Rzek – głoszą niektórzy. – Jest sercem, dosłownie i w przenośni, kraju, przez który przepływa z majestatycznym rozmachem”.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Historia świata
Średniowieczny Manhattan i krzywe wieże Bolonii
Historia świata
Jak się zaczął i skończył Skype
Historia świata
Rudolf Valentino, pierwszy amant kina
Historia świata
Kursk, czyli pierwsza katastrofa Putina. Po 25 latach nadal pełno zagadek
Historia świata
Transport w krajach afrykańskich i Oceanii. Metro, część IV
Reklama
Reklama