Byłem tam po raz pierwszy we wrześniu 1975 r., zainspirowany sugestywnymi, pełnymi baśniowej aury wiktoriańskimi eksploracjami, rysunkami i akwarelami Louisa Delaporte’a z 1880 r., które przypadkowo wpadły w moje ręce. Miało to miejsce na kilka tygodni przed zajęciem Phnom Penh, stolicy Kambodży, przez Pol Pota, który odizolował się̨ od reszty świata. Aby zbudować społeczeństwo równości i nową skolektywizowaną Kambodżę̨, wolną od zdegenerowanej cywilizacji Zachodu, w ciągu niespełna czterech lat Czerwoni Khmerzy zgładzili półtora miliona osób, czyli czwartą cześć mieszkańców kraju. Wróciłem 16 lat później, podczas gdy Federico Mayor Zaragoza, dyrektor generalny UNESCO, wsparty ideą „ratowania w imię ludzkości dziedzictwa kulturowego Angkoru”, na zaimprowizowanej konferencji prasowej wygłosił symboliczny „apel o jego ochronę i restaurację”. Miałem przyjemność poznać go, mieszkaliśmy w tym samym Royal Hotelu, co zaowocowało potem przedmową jego autorstwa do mojej książki „Angkor”.
Czytaj więcej
Sieć osadniczą północno-zachodniej Kambodży z czasów prehistorycznych i historycznych zbada polski naukowiec Kasper Hanus z University of Sydney.
W tamtym czasie park archeologiczny odwiedziło zaledwie kilka tysięcy obcokrajowców. W 2006 r., po wielu latach destabilizacji politycznej, Kambodża uzyskała względną równowagę, co sprzyjało rozwojowi turystyki. Odnotowano wtedy już milion przyjezdnych, a w 2020 r. – trzy razy więcej. Najdłużej przebywałem w Kambodży w 1992 r. podczas misji pokojowej UNTAC. Zmasowane siły międzynarodowe, liczące 21 tys. żołnierzy pochodzących z 30 krajów, miały z ramienia Narodów Zjednoczonych przywrócić wyczerpanemu bezsensowną wojną domową krajowi porządek, doprowadzić do narodowej zgody oraz pomóc Khmerom w wydźwignięciu się z tragicznej przeszłości. Miały też zadanie zdemilitaryzować oddziały partyzanckie.
Kambodża i czas Czerwonych Khmerów
Właśnie w Siem Réab, krótko przed świtem 3 maja 1993 r., stacjonowałem o parę kroków od obozu logistycznego polskich żołnierzy, których zaatakowano z moździerzy. Dwa pociski wyrządziły sporo strat, na szczęście obyło się bez ofiar w ludziach. Błękitne Hełmy z obozu francuskiej Legii Cudzoziemskiej i Bangladeszu odpowiedziały na atak silnym ogniem. Jednak zaangażowanie Czerwonych Khmerów było tak duże, że zdołali na kilka godzin opanować lotnisko i niektóre dzielnice miasta. W ofensywie zginęło 13 rebeliantów i jeden żołnierz armii rządowej.
W Angkorze, mieście chronionym przez siły rządowe, czułem się bezpiecznie. Wędrując po nieuczęszczanych, zarośniętych tropikalną roślinnością ścieżkach, niejednokrotnie natykałem się na jakiegoś Czerwonego Khmera. Niestety, zakrojona na szeroką skalę, skomplikowana i niezwykle kosztowna operacja nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Po wyjeździe Niebieskich Hełmów kraj ostał się na pastwę losu; pojawiły się: galopująca korupcja, kilkakrotnie zwiększone ceny i rosnąca przestępczość. Czerwoni Khmerzy nadal kontrolowali 15 proc. terytorium kraju zasobnego w drogocenne kamienie i poszukiwane gatunki drewna, stwarzając liczne zagrożenia. W całej prowincji Siem Réab pozostały kryjówki niedobitków bojowników, którzy nierzadko dokonywali porwań, grabieży, a nieraz i mordów, także na nielicznych jeszcze obcokrajowcach.