Grenlandia bogata nie tylko w zasoby naturalne

Wierzę, że na banknotach, które wypuści kiedyś suwerenna już wyspa, będą twarze Adolfa Erika Nordenskiölda i Fridtjofa Nansena, a nie oblicza Eryka Rudego czy Donalda Trumpa.

Publikacja: 10.07.2025 21:00

Fridtjof Nansen (1861–1930) – norweski zoolog, oceanograf i badacz polarny, laureat Pokojowej Nagrod

Fridtjof Nansen (1861–1930) – norweski zoolog, oceanograf i badacz polarny, laureat Pokojowej Nagrody Nobla

Foto: Henry Van der Weyde

Grenlandia to przede wszystkim nieogarnione pole lodowe. Gdyby lód stopniał, oznaczałoby to katastrofę dla wielu miejsc na globie. A jednak ten lód był i jest od dawna gorący. Rozpalony namiętnościami wielkich i małych tego świata, którzy przekraczają granice, by zapisać się w historii wielkiej wyspy. Ostatnio dowód swojej namiętności do Grenlandii dał amerykański prezydent Donald J. Trump. Zapowiedział, że w celu przejęcia wyspy jest nawet gotów użyć siły. Światowa opinia publiczna nie jest szczęśliwa; pewnie byłoby bezpieczniej, gdyby Trump poszedł śladami Nansena. Ten był prawdziwym bohaterem.

Fridtjof Nansen i jego szalona wyprawa

Wyprawę Fridtjofa Nansena na Grenlandię wszyscy ówcześni badacze północy z góry uznali za szaleństwo. Nansen chciał bowiem dokonać niemożliwego. Przejść przez środek wyspy. I to na nartach. Pokonać lodowiec, na którym połamali sobie zęby poprzednicy. Wielki Adolf Erik Nordenskiöld, sławny eksplorator północy i pierwszy, który przebił się przez Przejście Północno-Wschodnie, też nie był entuzjastą wyprawy, ale życzył młodemu, 27-letniemu wówczas, Norwegowi powodzenia. Jednocześnie tłumaczył, że ponad 600-kilometrowa wędrówka ze wschodu na zachód może ekspedycję Nansena zabić; tym bardziej że nikt nie wie, co na odkrywców w środku wyspy czeka.

Czytaj więcej

Fridtjof Nansen i Roald Amundsen. Wikingowie XIX wieku

Sam Nordenskiöld szukał przed laty na Grenlandii bujnych lasów, łowisk i terenów myśliwskich, ale jego próby przejścia przez lodowiec spełzły na niczym. Pokonał pływające u brzegów morze kry. Dostał się na ląd. Zagłębił w środek Grenlandii na niewiele więcej niż 50 km i wrócił nad kamienisty fiord jak niepyszny. I tak osiągnął więcej niż poprzednicy. Pierwsza duńska wyprawa w głąb lądu Grenlandii z 1752 r. zawróciła po pokonaniu 13 km w pięć dni. Relacja spisana dla króla przez dzielnych polarników z Kopenhagi przedstawiała wnętrze wyspy jako przerażające, nieludzkie, skute lodem piekło; pocięty głębokimi szczelinami lodowiec, którego gardziel pochłonie każdego odważnego.

– Czy jest aż tak źle? Czy to naprawdę lodowy przedsionek otchłani? – pytał Nordenskiölda szukający wsparcia Nansen. – Jest jeszcze gorzej – odpowiadał ten pierwszy.

Reklama
Reklama

Skandynawska prasa pisała: „Wyprawa taka musi się skończyć nieuchronną klęską. Jej uczestnicy będą zmuszeni szukać ratunku, idąc wzdłuż wybrzeży, okrążając wyspę od południa do zachodnich brzegów, narażając się na nieludzkie trudy, głód i mróz. Pomysł jest zgoła nierealny. Zrodzić się mógł tylko w głowie młodego niedoświadczonego zapaleńca”.

Czytaj więcej

Jarosław Kuisz: Smutna Grenlandia

A jednak Fridtjof Wedel-Jarlsberg Nansen wyruszył. Wziął na ekspedycję ledwie pięciu ludzi, w tym dwóch nawykłych do mrozów i ostrego arktycznego klimatu Lapończyków. Pomysł był szalony. Wyruszyć nie z dobrze znanego, o w miarę łagodnym klimacie zachodniego wybrzeża, ale przebić się przez Grenlandię ze wschodu, gdzie klimat jest gorszy, nie ma ludzkich osiedli, dostępu do zatok broni gęsty pak lodowy, a ciągnący się nad wybrzeżem klif wydaje się trudny do zdobycia. Taka pozornie niewyobrażalna droga miała jednak jedną przewagę nad wyprawą z zachodu na wschód. Jeśli by się powiodła, oznaczałaby przejście od dzikiego, niezamieszkanego wybrzeża, do którego nie dobije żaden statek, do fiordów i osad zachodu, gdzie mieszkają ludzie i dokąd regularnie pływają statki z Europy.

Przygotowując się do wyprawy, Nansen nie tylko nie popełnił błędów, ale na dodatek stworzył całe instrumentarium wypraw arktycznych, przydatne w kolejnych przedsięwzięciach. Zabrał ze sobą specjalnie przygotowany pemmikan, zupy w puszkach, kuchenki spirytusowe, a nawet zaprojektowane na potrzeby ekspedycji sanie wyposażone w żagiel wspomagający polarników przy silnym wietrze.

Wyruszył w czerwcu 1888 r. i najpierw pokonawszy dziesiątki kilometrów paku lodowego, czyli dryfującej przy brzegu kry, dotarł na stromy wschodni brzeg wyspy. Jego skrupulatnie relacjonowana wyprawa opowiada o niebywałym wysiłku jej uczestników. Miast wymarzonych przez Nordenskiölda w środku wyspy lasów odkrywcy znaleźli tylko lodowiec porysowany licznymi szczelinami. Niektóre były głębokie na kilkaset metrów; chwila nieuwagi narciarzy groziła upadkiem i śmiercią. Życia biologicznego we wnętrzu lądu niemal nie odnotowali. W sięgających ponad 2,5 tys. m górach ledwie jakieś porosty; żadnych ludzi czy zwierząt. Za to niemal zabijał ich co dzień wiejący zewsząd mroźny wiatr, chłostał na przemian deszczem i śniegiem, męczyły wszechobecna wilgoć i pragnienie, bo woda wewnątrz Grenlandii występowała tylko w formie lodu.

Droga była więc koszmarem. A jednak przebyli ją jako pierwsi ludzie. Pokonali około 450 km w 49 dni. W październiku 1888 r. dotarli do Godhåb, wówczas ledwie wioski, gdzie prócz Inuitów wegetowało kilku Duńczyków. Do domu wrócili wiosną następnego roku, po przymusowym zimowaniu na Grenlandii.

Reklama
Reklama

Lodowa wyspa z wielkimi zasobami

Nansen z miejsca stał się bohaterem, celebrytą, laureatem nagród i wyróżnień. To właśnie Grenlandia stała się drzwiami do jego przyszłej sławy. Ale czy naprawdę wiedział, czego dokonał? Jakiego smoka powalił na kolana? Czy miał pojęcie o wielkości wyspy? Śmiem wątpić, bo gdyby miał pełną wiedzę, do swojej wyprawy podszedłby z większym sceptycyzmem. Grenlandia jest olbrzymia, oczywiście nie aż taka, jak pokazują ją w zafałszowanej wersji kartografowie. Faktycznie ma niecałe 2,2 mln km kw., mniej więcej siedem razy tyle, co współczesna Polska. Tyle że w przeciwieństwie do Polski, Francji, Stanów czy Kanady ponad 80 proc. terytorium wyspy pokrywa jeden z największych na świecie lądolodów. To z jednej strony największe bogactwo, z drugiej – największe przekleństwo i nieszczęście Grenlandii.

Lądolód jest wielki, monstrualny, w istocie szatański. By pojąć, jak dominuje, wystarczy sobie uzmysłowić, że w układzie południkowym ma ponad 2400 km długości, w układzie równoleżnikowym – w najszerszym miejscu – 1100 km. Ale nie tylko jego powierzchnia robi wrażenie. Jeszcze bardziej szokuje to, jaką zawiera w sobie ilość wody; średnia grubość miąższu lodowca to 2 km, a niekiedy aż o kilometr więcej. To szczyty Grenlandii, jej najwyższe góry. Twardy grunt, macierzysta skała, przygniatana przez miliony lat grubym pancerzem zmarzliny rozciąga się niemal na wysokości poziomu morza.

Gdyby te 2,85 mln km sześc. lodu nagle uległo stopieniu, poziom morza w skali globu podniósłby się, jak obliczają naukowcy, o 7,2 m. A Grenlandia? Zamieniłaby się w archipelag większych i mniejszych wysp. Mapa tego archipelagu przekracza granice naszej wyobraźni. By dodać jeszcze jeden znany współcześnie fakt, o którym Nansen nie miał pojęcia, warto odnotować, że lód obecny dziś w miąższu wyspy ma wiek około 110 tys. lat. To jednak tylko wartości średnie. Jako że wyspa była przykryta lądolodem przez ponad 18 mln lat, tu i ówdzie można znaleźć lodowe relikty dużo starsze. Co jest pod lodem? Ano, coś tam jest i dlatego wyspa mocno weszła ostatnio do polityki. Ale o tym za chwilę.

Czytaj więcej

Dlaczego Trumpowi tak zależy na Grenlandii? Co takiego ma największa wyspa świata?

Trump pragnie Grenlandii nie mniej, niż pragnął jej Nansen, ale jest to pożądanie zupełnie innej natury. Nansen był odkrywcą; chciał dać ludziom chwalebny przykład mocy ludzkiej wiary w sukces, determinacji i siły. Trump nie przeszedłby po lodowcu nawet 100 m. Zamarzłyby mu lakierki. Po co miałby tam zresztą się wybierać? Na Grenlandii nie ma pól golfowych; wystarczy, że wysłał tam syna. Kusi go za to bogactwo wyspy, jej zasoby i strategiczne położenie. Ma mentalność imperialną; chętnie by wyspę podbił, jak rosyjscy carowie podbijali Syberię. Powstrzymuje go zaledwie drobnostka, powszechne dziś przekonanie, że sięgać po cudzą własność po prostu nie wypada. Niby drobiazg, ale ważny.

Nansen przeciwnie; ten nie tylko nie miał imperialnych zakusów, ale z wielkim szacunkiem odnosił się do autochtonów. I co może najważniejsze, przeszedł do historii jako świecki święty; pół życia oddał wspieraniu ofiar wojen i procesów migracyjnych. W 1921 r. został wysokim komisarzem Ligi Narodów do spraw uchodźców, a jego „nansenowski paszport” uratował życie milionom migrantów bez domu i ojczyzny. Za to wszystko dostał Pokojową Nagrodę Nobla. Czy otrzyma ją Donald J. Trump? Z pewnością ma takie ambicje, ale jego szanse na Nobla oceniam podobnie jak prawdopodobieństwo intronizacji na rzymskim tronie Świętego Piotra.

Reklama
Reklama

Prawdziwi twardziele, czyli grenlandzcy pionierzy

Tyle o tych panach, odkrywcy i prezydencie, i proszę przyjąć przeprosiny, że ośmieliłem się pisać o nich w jednym akapicie; nie łączy ich literalnie nic poza Grenlandią. A kogo i od kiedy cokolwiek łączy z wyspą? Tak naprawdę? Od razu skreślam legendarnych wikingów i pokrzykujących gromko na Trumpa Duńczyków. Ich obecność na Grenlandii to dziedzictwo egoistycznego i brutalnego kolonializmu. Tak naprawdę wyspa była od tysięcy lat i po dziś dzień pozostaje domem jednego ludu: Inuitów. I od tego wypada zacząć opowieść o grenlandzkim etnosie.

Kim byli pierwsi ludzie na Grenlandii? Bez wątpienia pionierami. I to z tych najtwardszych. Niewiele o nich wiadomo poza tym, że przeszli zamarzniętą Cieśninę Beringa około 5 tys. lat temu i osiedlali na Dalekiej Północy w pasie od Alaski po północną Grenlandię. Ich historia to dowód niezwykłej determinacji i siły życia gatunku Homo sapiens. Mieszkali w głębokiej tundrze, w warunkach, które nie dają perspektywy przeżycia większości zwierząt poza tymi, które natura – jak niedźwiedzie czy lisy polarne – przystosowała do życia w wiecznych lodach. Tamci ludzie potrafili sprostać temperaturze spadającej zimą do minus 60 stopni Celsjusza, przystosować się do życia w warunkach nocy polarnej, potrafili się wyżywić, płodzić dzieci, trwać dziesiątkami pokoleń i zostawić po swoich kulturach materialne ślady. Niezwykła to lekcja wytrzymałości gatunku ludzkiego, jego siły do adaptacji w najtrudniejszych warunkach. Z gruntu optymistyczna dla współczesnych mieszkańców naszego świata.

Dlaczego myśliwi kultur, które dziś nazywamy Independence, Seqqaq, Dorset, Thule, nie poszli na południe? Wybrali trudne życie w krainie, gdzie lód, jeśli w ogóle znikał, aby odsłonić kępy porostów, otaczał ich od dnia narodzenia aż po śmierć? Gdzie byli skazani na długie miesiące głodu, kiedy lodowa kra była zbyt gruba, by łowić ryby, a wichry tak potworne, że widzialność ograniczała się do zera, nie można więc było mówić o polowaniu czy choćby wyjściu z igloo? Krótkie miesiące letnie pozornie dawały odpoczynek, ale to właśnie wtedy trzeba było polować na foki, łowić dorsze i łososie, gonić z łukiem za zającem polarnym. Gromadzić zapasy jedzenia na długie miesiące zimy i zdobywać futra na całoroczny ubiór.

Pocieszające jest tylko, że nie potrzebowali lodówek, by przechować jedzenie na zimę. Za to musieli walczyć z licznymi przeciwnikami w postaci konkurencyjnych klanów i białych niedźwiedzi, z którymi w walce mieli jeszcze mniejsze szanse niż z ludźmi. A jednak przetrwali tysiące lat, mierząc się z najstraszliwszymi siłami natury na planecie; dzisiejsi rdzenni mieszkańcy Grenlandii to ich potomkowie. Są z tej ziemi, z tego lodu, nikt nie powinien kwestionować ich prawa do decydowania o jej losie.

I właśnie do takiej krainy dotarli we wczesnym średniowieczu wikingowie. Sporo wiemy na ten temat, bo Skandynawowie w przeciwieństwie do Inuitów mieli kulturę słowa pisanego; większość wypraw, zwłaszcza w ich epoce „heroicznej”, została odnotowana w średniowiecznych księgach, wśród których najbarwniejsze są sagi. Wczesnośredniowieczna „Księga o zasiedleniu – Landámabók” odnotowuje, że jako pierwszy Grenlandię dostrzegł przez mgły oceanu norweski wiking Gunnbjörn Ulfsson. Na wybrzeże grenlandzkie trafił przypadkiem; zniosły go tu zimne wichry podczas rejsu na Islandię. Gdy żeglarze stracili już nadzieję na odnalezienie drogi do domu, oceaniczne prądy zaniosły ich na wysepki nazwane od imienia ich wodza Gunnbjarnarsker; to właśnie stamtąd widać było nieprzystępny ląd nazwany później Grenlandią.

Reklama
Reklama

Jego wyczyn powtórzył nieco później inny żeglarz. Nazywał się Snæbjörn Galti. Znamy nawet przybliżoną datę jego wyprawy. Odbyła się około 978 r. po Chrystusie. Na ówczesnych ziemiach piastowskich – jak pamiętamy – rządził wtedy książę Mieszko od 12 lat różańcem i mieczem przekonujący swoich poddanych do wiary chrystusowej. O ile jednak o jego czynach nie wiemy prawie nic albo niewiele, o tyle dzieje zasiedlania odległej lodowej Grenlandii znamy całkiem nieźle. Ot, maleńka różnica kulturowa.

Eryk Rudy – banita i wielki odkrywca

Prawdziwym panem południa Grenlandii i jej największą legendą, ledwie kilka lat po podróżach Ulfssona i Galtiego, stał się Eryk Rudy. To postać bezdyskusyjnie historyczna i świetnie znana. Zanim jednak o Eryku i jego osadnictwie, kilka zdań o tym, dlaczego wikingowie, mimo że wschodnie wybrzeże Grenlandii znajduje się nieopodal ich bazy wypadowej, Islandii, szukając miejsc na osady, płynęli daleko na południe, opływali położone poniżej południowego przylądka Farvel wysepki Itilleq, Ikeq, Narsarmijit i ciągnęli ponownie na północ, tym razem od zachodu. Otóż nie tylko dlatego, że wschodnie brzegi wyspy są wyjątkowo nieprzystępne, ale przede wszystkim ze względu na tzw. pak lodowy, czyli wspominaną już zalegającą na wzburzonych atlantyckich falach lodową krę, która oddziela wolne od niej wody od lądu pasem szerokim nawet na kilkadziesiąt kilometrów. Żegluga wśród wielkich tafli kry i dziś jest trudna. A czym była w średniowieczu? Koszmarem.

Czytaj więcej

Klimat silniejszy niż topór i miecz Wikinga

Jeszcze w czasach Nansena pak uniemożliwiał podpłynięcie do brzegu większych jednostek ze względu na możliwość utracenia sterowności, ugrzęźniecie w lodzie czy kolizję. Dlatego norweski odkrywca, by dopłynąć do lądu, użył lekkich łodzi ratunkowych. W czasach wikingów nikt takiego ryzyka raczej by nie podejmował.

Kim był Eryk? Do historii przeszedł jako banita i odkrywca. Przede wszystkim był jednak niezwykle krewkim człowiekiem, co zresztą w jego rodzinie było dziedziczne. Jego ojciec Thorvald Aswaldsson został wygnany z rodziną z Norwegii za morderstwo. Osiedlił się na Islandii. Właśnie tam założył farmę Eryk. Ale i jego ponosiły nerwy. Najpierw zabił przyjaciela sąsiada za to, że ten wytrzebił mu niewolników odpowiedzialnych za katastrofę budowlaną (byli winni osunięcia się ziemi na gospodarstwo Valthjofa), a niedługo później dwóch synów i służbę niejakiego Thorgesta, z którym był w sporze o zdobione belki stropowe. Efekt? Wygnanie na trzy lata z Islandii i wymuszona wyprawa na zachód. Przeciwna strona w grę raczej nie wchodziła, bo najbliższa rodzina Thordvaldssona (tak nazywano Eryka) po zbrodni ojca do Norwegii nie miała wstępu.

Reklama
Reklama

Nie brakowało Erykowi odwagi i wyobraźni, skoro wybrał się na poszukiwanie ziemi, o której nikt nie miał pojęcia, poza ogólnym przekonaniem, że istnieje. Były co prawda wspomnienia poprzedników, ale w ówczesnych czasach wszelkie opowieści były bliższe legendom niż rzeczowej relacji. Równie dobrze słowa Ulfssona o odległym lądzie mogły być jego wymysłem. Eryk jednak uwierzył i około 982 r. wyruszył na dziewiczą wyprawę, w czasie której opłynął nieprzystępne południowe brzegi wyspy i dotarł na jej zachodni brzeg. Tam, jak wspominają sagi, spędził trzy lata, mieszkając na wysepkach, poznając krainę i warunki do życia, a nawet wybierając się na północ. Po kolejnej zimie powrócił na Islandię i triumfalnie ogłosił, że odkrył Grønland – Zieloną Ziemię; nowe tereny osiedleńcze dla przedsiębiorczych Skandynawów. Z tym hasłem o „zielonej” ziemi to była oczywiście przesada mająca zachęcić przyszłych osadników; terenów nadających się do zamieszkania, ziemi pod uprawę czy hodowlę było niewiele. O lodowcach Eryk nie wspomniał. Cóż, wiking był wyraźnie niezłym specem od marketingu.

Eryk Rudy – założyciel pierwszych normańskich osad na Grenlandii odkrytej przez niego w 982 r.

Eryk Rudy – założyciel pierwszych normańskich osad na Grenlandii odkrytej przez niego w 982 r.

Foto: Fiske Icelandic Collection

Na dodatek musiał być niezwykle wymowny, bo już rok później z Islandii wyruszyła dowodzona przez Rudego flotylla 25 statków z osadnikami. Na miejsce dotarło 14 z nich, wystarczająco dużo, by przeprowadzić akcję osiedleńczą w dwóch osadach: Osiedlu Wschodnim – Eystribyggð i Zachodnim – Vestribyggð. Tak je nazwano, choć tak naprawdę pierwsze, w którym zamieszkał Eryk, leżało w fiordach południa, a drugie mieściło się nieco bardziej na północ. Z czasem powstała jeszcze jedna osada, którą nazywa się Osiedlem Środkowym.

W Eystribyggð na brzegu fiordu nazwanego jego imieniem przywódca miał swoją farmę Brattahlíð, na której terenie zbierało się zgromadzenie wolnych Grenlandczyków i gdzie zbudowano pierwszy kościół. Mało kto wie, że osadnicy z Islandii przybyli na Grenlandię jeszcze jako poganie; chrześcijanami stali się dopiero po ponad dekadzie, kiedy na farmę Eryka przybył jego syn Leif Erikson z wieścią o ochrzczeniu ludności w islandzkiej macierzy. Sam zresztą też był chrześcijaninem po krótkim pobycie na dworze norweskiego króla Olafa I Tryggvasona nazwanego później Świętym.

Czytaj więcej

Prawdziwa historia synów Ragnara Lodbroka
Reklama
Reklama

Co do losów Leifa wiadomo, że zawiódł ojca i nie pozostał na Grenlandii. Wybrał podróż w nieznane, a konkretnie na południe, gdzie pożeglował z towarzyszami w poszukiwaniu nowych, lepszych warunków do życia. Sagi mówią, że dokonał kolejnych odkryć. Prawdopodobnie jest odpowiedzialny za „odkrycie” Ameryki. Najpierw dotarł do dzisiejszej Ziemi Baffina, potem na Labrador, by na koniec znaleźć wymarzone Vinland, prawdopodobnie skrawek lądu w okolicach Zatoki św. Wawrzyńca, gdzie były lasy, świeciło słońce i można było jeść słodkie winogrona.

Wikińskie legendy nie są kompletnie wyssane z palca – w latach 60. XX w. w L’Anse aux Meadows w Nowej Fundlandii znaleziono ruiny skandynawskich domostw i kuźni. Ważny zwłaszcza jest ten ostatni szczegół; skoro Skandynawowie mieli kuźnie, to dysponowali również końmi. Musiały być przywiezione z Europy (możliwe, że via Grenlandia), bo w Ameryce tych zwierząt w tym czasie nie było. Posiadanie koni świadczy też o mobilności Skandynawów i ich dalszych podróżach.

Ilu było wikińskich osadników na Grenlandii? Eksperci twierdzą, że w porywach do 10 tys., z tym że znacznie większa populacja rezydowała w Osiedlu Wschodnim niż Zachodnim. W tym pierwszym odkryto ruiny 500 gospodarstw i 12 kościołów, w drugim niespełna 100 domów i czterech kościołów. W tych pionierskich czasach Grenlandczycy nie posiadali władzy centralnej, za to mieli biskupa; w 1126 r. biskupstwo w Garðar objął Arnold. W Osiedlu Wschodnim ufundowano też domy zakonne benedyktynów i augustianów. W 1261 r. osady skandynawskie na Grenlandii przyjęły zwierzchnictwo królestwa Norwegii. Wprowadzono także królewski monopol na handel.

Jak skończył się świat wikingów?

Z czego żyli? Głównie z hodowli i polowań. Na foki i morsy. Mieli pewnie na farmach małe ogrody, ale zboże, podobnie jak żelazo i drewno musieli importować. W zamian sprzedawali skóry zwierząt, liny okrętowe i – niezwykle cenne – kły morsów. Wyprawiali się zapewne również na wieloryby, bo spiralne kły narwali były w tym czasie w Europie jeszcze bardziej w cenie.

Trudno dziś sobie wyobrazić, jak surowe były warunki życia tych wspólnot, jak często dopadały je choroby, jak musiał je dręczyć głód. Tym bardziej że zmieniał się klimat; nadchodził okres zwany małą epoką lodowcową, stawało się coraz zimniej i coraz trudniej było wykarmić rodzinę. Potwierdzają to archeologowie. W ruinach osiedli znaleziono kości zjedzonych krów; wiadomo, że wysysano z nich nawet szpik. W ścianach domów odkryto też ślady po owadach zimnolubnych. Dla naukowców to dowód, że wikingowie nie mieli czym ogrzewać domostw i cierpieli chłód.

Nie wiadomo do końca, jakie były ich relacje z Inuitami. Po stronie Skandynawów mało jest zapisów o tubylcach. Odnotowano tylko jeden epizod z 1379 r., kiedy Eskimosi zabili 18 osadników. Po stronie Inuitów przetrwało wiele legend o walkach, paleniu wrogów żywcem i masakrach kościołów. Ile w nich prawdy? Trudno powiedzieć, bo na ślady pożarów nie natrafiono. Wiara w pełną symbiozę obu nacji też jest naiwna; czasy były niezwykle brutalne, walka o byt wymagała okrucieństwa i ofiar, a i sami wikingowie nie należeli do ludów przesadnie pacyfistycznych. Ostatecznie wygrali Inuici. Skandynawowie nie wytrzymali trudnych warunków. Po ponad czterech stuleciach osadnictwa wymarli lub wrócili na Islandię. Ostatnia potwierdzona wzmianka o ich obecności na wyspie to zapis o ślubie w kościele w Hvalsey, na terenie Osady Wschodniej. Był rok pański 1408, kiedy niejaki Thorstein Olafsson wziął za żonę Sigrid Bjarnardóttir. Świadkami byli marynarze cumującego przy brzegach osiedla islandzkiego statku. Co było potem? Nie wiadomo. Nigdy później nie odnotowano w annałach historii losów Grenlandczyków.

I jeszcze jedna rzecz ważna na podsumowanie tej chwalebnej historii europejskiego osadnictwa. Gdyby komuś przyszło do głowy zapytać, skąd mamy wiedzę o tych zamierzchłych czasach, należy podkreślić rolę skandynawskich sag; zapisów legend i mitów przeplecionych z realną historią. Prócz wspomnianej już „Landámabók – Księgi o zasiedleniu”, dzieje grenlandzkich wikingów opowiadają: „Saga o Eryku Rudym” i „Saga o Grenlandczykach”. To najważniejsze, choć niejedyne źródła pisane. Resztę wiedzy dostarcza archeologia.

Spokój na Grenlandii aż do XVIII w.

Każda epoka kiedyś się kończy. Jeśli idzie o epopeję grenlandzką, przerywa ją brutalnie śmierć ostatniego wikińskiego osadnika. Kim był? Nie wiadomo, choć są przekazy, że któryś z żeglarzy odnalazł w końcu XV w. na grenlandzkim wybrzeżu świeże zwłoki mężczyzny i w całkiem jeszcze dobrym stanie budynki mieszkalne. Niemniej wiadomo, że z końcem tego stulecia osadnictwo wikingów na Grenlandii osiągnęło swój kres. Sukces czy porażka? Jednak sukces, zważywszy, że Skandynawowie dotrwali niemal do czasów ponownego „odkrycia” Ameryki przez Kolumba w 1492 r. A może nawet do tego roku, a my o tym nie wiemy? Nie ma to znaczenia wobec faktu, że po wyprawach Kolumba i jego następców europejski kolonializm ruszył na całego południowymi szlakami. Grenlandią i zimnymi wodami mało kto się przejmował, choć odwiedzali je czasem brytyjscy piraci i europejscy wielorybnicy. Zdarzało się, że schodzili na ląd, handlowali z Inuitami, obdarzając ich przy okazji zarazkami nieznanych wśród nich chorób, co niosło ze sobą zarazy. Były to jednak spotkania incydentalne. Z pełną odpowiedzialnością można powiedzieć, że kolejnych 250 lat po końcu osadnictwa wikingów wyspa była zostawiona w spokoju. Nikt jej nie eksplorował, nie przemierzał, nikt o nią nie walczył.

Wszystko zaczęło się zmieniać w XVIII w., kiedy tereny na południu były już podbite i skolonizowane. O Grenlandii i jej mieszkańcach przypomniał sobie wtedy norweski, pochodzący z Lofotów pastor Hans Egede. Był pewien, że grenlandzcy wikingowie, o ile przetrwali, wrócili do pogaństwa, trzeba więc powalczyć o ich dusze. Gnany apostolską pasją zorganizował duńsko-norweską wyprawę i w 1721 r. wylądował w Godhåb (dzisiejsze Nuuk). Znalazł jakieś ruiny chałup, ale nie miał kompetencji i wiedzy, by rozstrzygać, kto je zostawił. Żadnych potomków wikingów nie odkrył, skupił się więc na nawracaniu nieco zdziwionych sytuacją Inuitów. Przy okazji założono faktorię handlową, której działalność miała finansować misję. Całość operacji podjętej przez pastora Egedego weszła pod parasol posiadającej monopol prywatnej korporacji Bergenkompagniet (duń. Det Bergen Grønlandske Compagnie) ze statutem ustanowionym przez monarchę zjednoczonych królestw Danii i Norwegii. Kompania padła w 1727 r., lecz jej działalność stała się podstawą późniejszych duńskich roszczeń. Kilkadziesiąt lat później faktorię ufortyfikowano. W 1776 r. Kopenhaga wprowadziła państwowy monopol na handel na Grenlandii, odmawiając dostępu zagranicznym rybakom i kupcom aż do roku 1950. Tak naprawdę zaczął się mariaż Grenlandii z Duńczykami.

Mapa Grenlandii z 1747 r. oparta na opisach norweskiego misjonarza luterańskiego Hansa Egede, zawier

Mapa Grenlandii z 1747 r. oparta na opisach norweskiego misjonarza luterańskiego Hansa Egede, zawierająca wiele błędów geograficznych typowych dla tamtych czasów

Foto: Emanuel Bowen/David Rumsey Collection

Relację z duńskich starań o odzyskanie nordyckiego dziedzictwa wyspy pominę. Choć warto wspomnieć takie nazwiska, jak Gustav Frederik Holm, Daniel Bruhns, Paul Nørlund; byli to ludzie, którzy na czele wypraw archeologicznych od końca XIX w. eksplorowali wikińskie zabytki i przyłożyli swoją rękę do ustalenia prawdy o przeszłości Grenlandii. Rozkopywano groby, przeszukiwano ruiny, odkrywano zabytki kultury materialnej. Dzięki chłodnemu klimatowi całkiem nieźle zachowały się zarówno szczątki żyjących tu przed wiekami ludzi, jak i ich stroje. Część z nich eksponuje się dziś w muzeum w Kopenhadze, część – w grenlandzkiej stolicy Nuuk.

By zamknąć kwestię badań, wypada jeszcze wspomnieć o wielkim projekcie, jakim była Nordycka Ekspedycja Archeologiczna w latach 70. XX w. Tym razem nie koncentrowano się wyłącznie na Grænlendingarm, czyli średniowiecznych Grenlandczykach, ale również na dziejach rodowitych mieszkańców tych ziem, Inuitów. Swoją drogą, po działaniach zainicjowanych przez pastora Egede, duńska korona coraz częściej upominała się o swoje prawa i prowadziła powolną kolonizację Grenlandii. Przełomowy okazał się traktat kiloński z 1815 r., kiedy wskutek przegranej pozostającej w sojuszu z Napoleonem Kopenhagi państwo duńsko-norweskie przestało istnieć, Grenlandię i Islandię zostawiono Duńczykom, a dzisiejszą Norwegię oddano Szwecji. Ale tylko na 90 lat. Kiedy po odzyskaniu niepodległości Oslo upomniało się o tereny odkryte przez Eryka Rudego, zaczął się spór z Duńczykami, który zamknęło dopiero orzeczenie Stałego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze z kwietnia 1933 r. Po wcześniejszych przepychankach, bilateralnych umowach, które regulowały współżycie i eksploatację zasobów wyspy, a nawet okupacji wschodniego brzegu Grenlandii Oslo ostatecznie pogodziło się z duńską dominacją, akceptując werdykt haskiego trybunału 5 kwietnia 1933 r. i od tej pory nie wysuwa formalnych pretensji do sąsiada.

Członkowie wyprawy w łodziach płynących na północ wzdłuż wschodniego wybrzeża Grenlandii

Członkowie wyprawy w łodziach płynących na północ wzdłuż wschodniego wybrzeża Grenlandii

Foto: National Library of Norway

Tyle Norwegowie. Ale ich decyzja nie zamyka kwestii ostatecznej przynależności Grenlandii. Są jeszcze inni i to dużo silniejsi; jedni pokrzykują o aneksji z południa, drudzy coraz głośniej mówią o suwerenności. Ci pierwsi to Amerykanie, drudzy to rdzenni mieszkańcy – Inuici.

USA i Donald Trump zerkają chciwie na Grenlandię

Zanim jednak o pierwszych czy drugich, chwila na temat grenlandzkich zasobów, bo to o nie oprócz strategicznego położenia wyspy chodzi. Według badań z 2023 r. na Grenlandii odkryto 25 z 34 minerałów określonych przez Unię Europejską jako „surowce krytyczne”. Wśród nich znajdują się metale ziem rzadkich, takie jak neodym, prazeodym czy dysproz, kluczowe dla nowoczesnych technologii. Skądinąd szacuje się, że globalny popyt na te minerały wzrośnie do 2040 r. o ponad 300 proc., a Grenlandia wobec coraz większej polaryzacji na linii Waszyngton–Pekin może stać się dla Zachodu kluczowym źródłem ich pozyskiwania.

Czytaj więcej

O co chodzi Trumpowi? Chce drogi handlowej i surowców Grenlandii

art41662741Na samej wyspie, jak i w całej Arktyce znajdują się też ogromne złoża gazu ziemnego i ropy naftowej, a także diamentów, złota, uranu, rudy żelaza, ołowiu i cynku. Według US Geological Survey wyspa posiada potencjalne złoża ropy i gazu szacowane na 17,5 mld baryłek ekwiwalentu ropy. Należy jednak pamiętać, że obszar Arktyki i Grenlandii nadal nie jest należycie przebadany, grenlandzkie złoża znajdują się pod więcej niż dwukilometrową warstwą lodu, zasoby surowców więc mogą być znacznie większe. Nie bez znaczenia są również przybrzeżne łowiska i 200-milowy szelf kontynentalny wokół brzegów wyspy. Jest wciąż niedostatecznie przebadany, ale jego powierzchnia kusi wszystkich ważnych graczy.

Zasobów Grenlandii najbardziej potrzebują Amerykanie, stąd ich zainteresowanie datujące się jeszcze od połowy XIX w. O jakie dobra wtedy chodziło? O zasoby mineralne pewnie nie, to jeszcze nie ta epoka. Niemniej pierwszą propozycję odkupienia Grenlandii, świadczącą skądinąd o dużej wyobraźni politycznej i perspektywicznym myśleniu amerykańskich przywódców, Waszyngton wystosował już w 1867 r. Dania nie była zainteresowana.

Amerykanie nie zasypiali jednak gruszek w popiele. Pretekstem do przejęcia kontroli nad częścią Grenlandii stała się II wojna światowa. Rozstrzygnęło strategiczne położenie wyspy i konieczność używania jej jako lądowiska dla lecących do Wielkiej Brytanii samolotów. Późną jesienią 1941 r. powstała na Grenlandii pierwsza amerykańska stacja Blue West-8 w Søndre Strømfjord, którą dowodził jeden z pionierów polarnego lotnictwa Bernt Balchen. Jego zadaniem było zbudowanie najbardziej wysuniętej na północ bazy lotniczej na świecie.

Duńskie nadzieje, że Amerykanie wycofają się z wyspy po końcu wojny, spełzły na niczym. Co więcej, w 1946 r. prezydent Harry S. Truman zaoferował Danii 100 mln dol. za Grenlandię, co tylko dowodziło, że amerykańskie zainteresowanie wyspą rośnie. Duńczycy ofertę odrzucili, ale nie byli w stanie przeciwstawić się Waszyngtonowi. Już jako członkowie NATO oba państwa podpisały więc w 1951 r. umowę o amerykańskich bazach na Grenlandii. Jej dzieckiem jest słynna baza Thule, która wraz z pełnoformatowym morskim portem odgrywała kluczową rolę w amerykańskiej strategii nuklearnej czasów zimnej wojny. W 2023 r. przemianowano ją na Pituffik Space Base i przekazano pod zarząd Sił Kosmicznych USA. Od lat jest miejscem, podobnie jak i stolica Grenlandii Nuuk, odwiedzanym przez amerykańskich polityków. W 2011 r. wizytę na wyspie złożyła Hillary Clinton, a o odwiedzinach Donalda Trumpa juniora i J.D. Vance’a stało się wyjątkowo głośno przy okazji pokrzykiwań lokatora Białego Domu o konieczności aneksji wyspy.

Czytaj więcej

Mroźne przyjęcie Amerykanów na Grenlandii

Dla Duńczyków Grenlandia bywa kłopotem

Co na to Duńczycy? Zrobić mogą niewiele. Grenlandia to też dla nich kłopot. I w jakimś stopniu wyrzut sumienia. Gdy w 1953 r. wyspa stała się integralną częścią ich kraju z dwuosobową reprezentacją w parlamencie, na odległej wyspie ruszyły inwestycje. Jednak nie wszystko znalazło akceptację Grenlandczyków. Co prawda, poprawiono system edukacji i infrastrukturę transportową (małe lotniska i kilka dróg), ale populacja została przymusowo skupiona w miastach. Zarazem Dania wycofała się z finansowania terenów wiejskich, na których żyła większość Inuitów. Kopenhaga zaserwowała też Grenlandczykom, i to całkiem niedawno, eksperymenty z dziedziny eugeniki, które brutalnie uderzyły w i tak niewielką, 56-tysięczną populację. Wszystko dlatego, że niemal 90 proc. ludności to inuiccy tubylcy. Planiści w centrali uznali, że Inuici nie powinni się rozmnażać, bo ich płodność to obciążenie socjalne dla systemu. Całkiem niedawno w duńskiej prasie ujawniono, że w latach 1966–1975 ponad 4 tys. kobiet – około połowy płodnych w Grenlandii – poddano zabiegowi założenia wkładki wewnątrzmacicznej lub spirali antykoncepcyjnej w ramach kampanii prowadzonej przez duńskie władze ds. zdrowia. Wiele z tych kobiet miało zaledwie 15–16 lat i nie rozumiało, na czym polegają działania medyków. Niektóre z przesłuchiwanych opowiadały o strasznych bólach, które trwały latami. Dziś przykra prawda wychodzi na światło dzienne, a Grenlandki domagają się odszkodowań.

Czytaj więcej

Grenlandia chce niepodległości. Tymczasem „wzmacnia więzi z Danią”

To niejedyne grzechy duńskiej macierzy wobec odległej kolonii. Są inne. Na przykład: przymusowe przesiedlenie osób mieszkających w pobliżu bazy lotniczej Thule w 1953 r.; zamknięcie dziesiątek małych osiedli w latach 50. i 60.; brak referendum w 1952 r., gdy Grenlandia zmieniła swój status z kolonii w integralną część państwa duńskiego; istniejące do 1982 r. dysproporcje płacowe w traktowaniu Duńczyków i Grenlandczyków na niekorzyść tych ostatnich; segregacja dzieci w wieku szkolnym w klasach duńsko- i grenlandzkojęzycznych; tak zwane dzieci eksperymentalne, które w latach 60. wysyłano na dłuższe pobyty w Danii, aby stały się „bardziej” duńskie. Grzechów jest dużo więcej i w światłych kręgach Kopenhagi mają tego pełną świadomość, choć głośno się o tym nie mówi, bo ktoś mógłby usłyszeć. Trump na przykład. I wykorzystać te wstydliwe fakty w opowieści o potrzebie wyrwania Grenlandii z sideł kolonializmu. Co więcej, byłoby w tym ziarno prawdy.

Marzenie Grenlandczyków o niepodległości

Na wyspie słychać coraz śmielsze głosy o potrzebie niepodległości. Nie jest to kwestia całkiem łatwa, bo Kopenhaga co roku dopłaca na utrzymanie wyspy ok. 600 mln dol. Czy to dużo? Dla budżetu centrali sporo. Dla Grenlandczyków za mało, by wygasić ich marzenie o niepodległości. A to rośnie, nabrzmiewa, zwłaszcza po roku 1972, kiedy odbyło się referendum w sprawie wejścia Danii do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Ludność Grenlandii od początku była przeciw integracji. Dała temu wyraz podczas głosowania; niemal 71 proc. mieszkańców wyspy wypowiedziało się przeciwko wejściu do EWG. Nie miało to jednak znaczenia, gdy większość Duńczyków opowiedziała się „za”. Dysproporcja zbyt oczywista, by została bez skutków. Najważniejszym było założenie separatystycznej partii Siumut opowiadającej się za stopniowym dążeniem do niepodległości. Siumut dalekie jest jednak od politycznego ekstremum. Dużo bardziej radykalne poglądy prezentuje wywodząca się ze Stowarzyszenia Młodych Grenlandczyków partia Inuit Ataqatigiit, dla której kwestia niepodległości jest hasłem na dziś.

Czytaj więcej

Grenlandia może uzyskać niepodległość? Duński MSZ wypowiedział się jasno

Obie grupy doprowadziły do przeprocesowania kwestii autonomii w duńskim parlamencie. Finalnie ustawa o zarządzie (samorządzie) krajowym weszła w życie 1 maja 1979 r., kiedy w referendum w styczniu 1979 r. za prawem do samorządności opowiedziało się 63 proc. Grenlandczyków. Na mocy tych przepisów administracja wyspy zaczęła prowadzić własną politykę w dziedzinach: edukacji, ochrony zdrowia, pracy i przemysłu. Jak skuteczną, dowodzi decyzja rządu autonomicznego wyspy z 2021 r., skutkiem której wprowadzono zakaz wydobycia uranu i ograniczono eksploatację niektórych złóż w obawie przed zniszczeniem środowiska. Kwestie polityki zagranicznej i obronnej pozostały w gestii Danii. Prawo przewidywało też możliwość wyjścia grenlandzkiej autonomii z EWG, co zresztą dokonało się w 1985 r., trzy lata po referendum, w którym 53 proc. Grenlandczyków zadecydowało o opuszczeniu wspólnoty. Przyczyny niechęci do Unii? Przede wszystkim brak zgody na unijne reguły dotyczące rybołówstwa i zakaz eksportu skór fok. Efekt? Utrata unijnych funduszy i spowolnienie rozwoju wyspy. Od tamtego momentu wyspa pozostaje terytorium zamorskim stowarzyszonym z Unią. I jest na politycznym rozdrożu.

Duński król kocha Grenlandię

Co przyniesie Grenlandii XXI wiek? Czy spełnią się oczekiwania Amerykanów i groźby Trumpa? A może Grenlandczycy samodzielnie zdecydują o zerwaniu z duńską macierzą? Nie należy tego wykluczać. Choć Kopenhaga, zwłaszcza w ostatnich miesiącach, niezwykle pilnie zabiega o ich miłość. W ostatnim czasie na wyspie pojawił się nawet sam monarcha Fryderyk X w towarzystwie premiera Danii Jensa-Frederika Nielsena. Król wyszedł z samolotu w kurtce oblepionej emblematami flag Danii i Grenlandii. Dla kopenhaskiej telewizji TV2 wypowiedział się, że jest szczęśliwy, iż tu dotarł, a szef rady ministrów uzupełnił, że „miłość duńskiego domu królewskiego do Grenlandii nie może być kwestionowana”. Rzecznik króla oznajmił: „Fryderyk spotka się w tym tygodniu z nowym rządem Grenlandii, a także weźmie udział w tradycyjnym »kaffemiku«, czyli przerwie na kawę, aby spotkać się z Grenlandczykami”. Landrynek inuickim dzieciom przy tym nie rozdawano. Szkoda, bo świetnie do tej atmosfery powszechnej słodyczy by pasowały.

Tylko jeden szczegół królewskich planów nie wypalił. Ze względu na złą pogodę monarcha zrezygnował z wyprawy do duńskiej bazy wojskowej Nord na północy wyspy. Szkoda, bo ta baza to światowy fenomen. Cały jej garnizon to pięciu żołnierzy, a latem zamienia się w bazę badawczą. Co bada? Rzekomo kwestie pogodowe i środowisko naturalne, ale czy to wszystko? Wypada wątpić. Bo poza kwestiami pogodowymi, czego dowodzą Amerykanie, na Grenlandii jest co badać. Niekoniecznie szlaki migracji łososi i ławic dorsza, tarliska śledzi czy obyczaje godowe wołów piżmowych. To zbyt daleko na północ. Co zostaje? Polityka. Aktywność Rosjan i Amerykanów. Penetracja wywiadowcza Chińczyków. Ruch statków w Przejściu Zachodnim. Ruch satelitów na orbicie. Cała wielka gra o dominację na ziemiach i morzach Arktyki, która w dobie geopolityki będzie miała dla świata rozstrzygające znaczenie. Mało kto to rozumie.

Czytaj więcej

Bruksela dla „Rzeczpospolitej”: wejście Grenlandii do UE zależy od niej samej. A Trump eskaluje naciski

Na szczęście dla Grenlandii widać pewne symptomy zbliżenia z Unią Europejską. Dała temu wyraz w wywiadzie dla „Politico” w połowie maja br. szefowa grenlandzkiego MSZ Vivian Motzfeldt podczas swojej podróży dyplomatycznej do Brukseli. Powiedziała, że jej rząd chce pogłębić dwustronne stosunki z UE, a cenne minerały Grenlandii to obszar, na którym można połączyć siły. Co na to Inuici, potomkowie kultur Independence i Dorset? Czy rozumieją grę, jaka toczy się o ich ziemię? Co o tym myślą tradycyjni liderzy tej społeczności, starcy, którzy jako dzieci słuchali historii o wyprawach Nordenskiölda i Nansena? Całe życie łowili foki i handlowali ich skórami. Czaili się nad przeręblą, by wyciągnąć stalową linkę ze złapanym łososiem. Czy jeszcze tacy są?

A może jedyną przyszłością wyspy, tymi, którym przyjdzie walczyć o niepodległość z potęgami politycznego i komercyjnego świata, są ich wnukowie z separatystycznej partii Inuit Ataqatigiit? Życzę im siły i determinacji w ich walce o przyszłość Grenlandii. I wierzę, że na banknotach, które wypuści kiedyś suwerenna Grenlandia, będą twarze Nordenskiölda i Nansena, a nie oblicza Eryka Rudego czy Donalda Trumpa. Choć – rzecz jasna – może być inaczej. Polityka lubi zaskakiwać.

Artykuł pierwotnie ukazał się w magazynie „Plus Minus” 23 maja 2025 r.

Grenlandia to przede wszystkim nieogarnione pole lodowe. Gdyby lód stopniał, oznaczałoby to katastrofę dla wielu miejsc na globie. A jednak ten lód był i jest od dawna gorący. Rozpalony namiętnościami wielkich i małych tego świata, którzy przekraczają granice, by zapisać się w historii wielkiej wyspy. Ostatnio dowód swojej namiętności do Grenlandii dał amerykański prezydent Donald J. Trump. Zapowiedział, że w celu przejęcia wyspy jest nawet gotów użyć siły. Światowa opinia publiczna nie jest szczęśliwa; pewnie byłoby bezpieczniej, gdyby Trump poszedł śladami Nansena. Ten był prawdziwym bohaterem.

Pozostało jeszcze 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Historia świata
Napoleon – „gość” Korony Brytyjskiej
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Historia świata
Paweł Łepkowski: Stalinowski terror absolutny
Historia świata
Metro w krajach i miastach azjatyckich, część II
Historia świata
Knut Wielki – władca Imperium Morza Północnego
Historia świata
Ponure żniwo darwinizmu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama