Co do losów Leifa wiadomo, że zawiódł ojca i nie pozostał na Grenlandii. Wybrał podróż w nieznane, a konkretnie na południe, gdzie pożeglował z towarzyszami w poszukiwaniu nowych, lepszych warunków do życia. Sagi mówią, że dokonał kolejnych odkryć. Prawdopodobnie jest odpowiedzialny za „odkrycie” Ameryki. Najpierw dotarł do dzisiejszej Ziemi Baffina, potem na Labrador, by na koniec znaleźć wymarzone Vinland, prawdopodobnie skrawek lądu w okolicach Zatoki św. Wawrzyńca, gdzie były lasy, świeciło słońce i można było jeść słodkie winogrona.
Wikińskie legendy nie są kompletnie wyssane z palca – w latach 60. XX w. w L’Anse aux Meadows w Nowej Fundlandii znaleziono ruiny skandynawskich domostw i kuźni. Ważny zwłaszcza jest ten ostatni szczegół; skoro Skandynawowie mieli kuźnie, to dysponowali również końmi. Musiały być przywiezione z Europy (możliwe, że via Grenlandia), bo w Ameryce tych zwierząt w tym czasie nie było. Posiadanie koni świadczy też o mobilności Skandynawów i ich dalszych podróżach.
Ilu było wikińskich osadników na Grenlandii? Eksperci twierdzą, że w porywach do 10 tys., z tym że znacznie większa populacja rezydowała w Osiedlu Wschodnim niż Zachodnim. W tym pierwszym odkryto ruiny 500 gospodarstw i 12 kościołów, w drugim niespełna 100 domów i czterech kościołów. W tych pionierskich czasach Grenlandczycy nie posiadali władzy centralnej, za to mieli biskupa; w 1126 r. biskupstwo w Garðar objął Arnold. W Osiedlu Wschodnim ufundowano też domy zakonne benedyktynów i augustianów. W 1261 r. osady skandynawskie na Grenlandii przyjęły zwierzchnictwo królestwa Norwegii. Wprowadzono także królewski monopol na handel.
Jak skończył się świat wikingów?
Z czego żyli? Głównie z hodowli i polowań. Na foki i morsy. Mieli pewnie na farmach małe ogrody, ale zboże, podobnie jak żelazo i drewno musieli importować. W zamian sprzedawali skóry zwierząt, liny okrętowe i – niezwykle cenne – kły morsów. Wyprawiali się zapewne również na wieloryby, bo spiralne kły narwali były w tym czasie w Europie jeszcze bardziej w cenie.
Trudno dziś sobie wyobrazić, jak surowe były warunki życia tych wspólnot, jak często dopadały je choroby, jak musiał je dręczyć głód. Tym bardziej że zmieniał się klimat; nadchodził okres zwany małą epoką lodowcową, stawało się coraz zimniej i coraz trudniej było wykarmić rodzinę. Potwierdzają to archeologowie. W ruinach osiedli znaleziono kości zjedzonych krów; wiadomo, że wysysano z nich nawet szpik. W ścianach domów odkryto też ślady po owadach zimnolubnych. Dla naukowców to dowód, że wikingowie nie mieli czym ogrzewać domostw i cierpieli chłód.
Nie wiadomo do końca, jakie były ich relacje z Inuitami. Po stronie Skandynawów mało jest zapisów o tubylcach. Odnotowano tylko jeden epizod z 1379 r., kiedy Eskimosi zabili 18 osadników. Po stronie Inuitów przetrwało wiele legend o walkach, paleniu wrogów żywcem i masakrach kościołów. Ile w nich prawdy? Trudno powiedzieć, bo na ślady pożarów nie natrafiono. Wiara w pełną symbiozę obu nacji też jest naiwna; czasy były niezwykle brutalne, walka o byt wymagała okrucieństwa i ofiar, a i sami wikingowie nie należeli do ludów przesadnie pacyfistycznych. Ostatecznie wygrali Inuici. Skandynawowie nie wytrzymali trudnych warunków. Po ponad czterech stuleciach osadnictwa wymarli lub wrócili na Islandię. Ostatnia potwierdzona wzmianka o ich obecności na wyspie to zapis o ślubie w kościele w Hvalsey, na terenie Osady Wschodniej. Był rok pański 1408, kiedy niejaki Thorstein Olafsson wziął za żonę Sigrid Bjarnardóttir. Świadkami byli marynarze cumującego przy brzegach osiedla islandzkiego statku. Co było potem? Nie wiadomo. Nigdy później nie odnotowano w annałach historii losów Grenlandczyków.
I jeszcze jedna rzecz ważna na podsumowanie tej chwalebnej historii europejskiego osadnictwa. Gdyby komuś przyszło do głowy zapytać, skąd mamy wiedzę o tych zamierzchłych czasach, należy podkreślić rolę skandynawskich sag; zapisów legend i mitów przeplecionych z realną historią. Prócz wspomnianej już „Landámabók – Księgi o zasiedleniu”, dzieje grenlandzkich wikingów opowiadają: „Saga o Eryku Rudym” i „Saga o Grenlandczykach”. To najważniejsze, choć niejedyne źródła pisane. Resztę wiedzy dostarcza archeologia.
Spokój na Grenlandii aż do XVIII w.
Każda epoka kiedyś się kończy. Jeśli idzie o epopeję grenlandzką, przerywa ją brutalnie śmierć ostatniego wikińskiego osadnika. Kim był? Nie wiadomo, choć są przekazy, że któryś z żeglarzy odnalazł w końcu XV w. na grenlandzkim wybrzeżu świeże zwłoki mężczyzny i w całkiem jeszcze dobrym stanie budynki mieszkalne. Niemniej wiadomo, że z końcem tego stulecia osadnictwo wikingów na Grenlandii osiągnęło swój kres. Sukces czy porażka? Jednak sukces, zważywszy, że Skandynawowie dotrwali niemal do czasów ponownego „odkrycia” Ameryki przez Kolumba w 1492 r. A może nawet do tego roku, a my o tym nie wiemy? Nie ma to znaczenia wobec faktu, że po wyprawach Kolumba i jego następców europejski kolonializm ruszył na całego południowymi szlakami. Grenlandią i zimnymi wodami mało kto się przejmował, choć odwiedzali je czasem brytyjscy piraci i europejscy wielorybnicy. Zdarzało się, że schodzili na ląd, handlowali z Inuitami, obdarzając ich przy okazji zarazkami nieznanych wśród nich chorób, co niosło ze sobą zarazy. Były to jednak spotkania incydentalne. Z pełną odpowiedzialnością można powiedzieć, że kolejnych 250 lat po końcu osadnictwa wikingów wyspa była zostawiona w spokoju. Nikt jej nie eksplorował, nie przemierzał, nikt o nią nie walczył.
Wszystko zaczęło się zmieniać w XVIII w., kiedy tereny na południu były już podbite i skolonizowane. O Grenlandii i jej mieszkańcach przypomniał sobie wtedy norweski, pochodzący z Lofotów pastor Hans Egede. Był pewien, że grenlandzcy wikingowie, o ile przetrwali, wrócili do pogaństwa, trzeba więc powalczyć o ich dusze. Gnany apostolską pasją zorganizował duńsko-norweską wyprawę i w 1721 r. wylądował w Godhåb (dzisiejsze Nuuk). Znalazł jakieś ruiny chałup, ale nie miał kompetencji i wiedzy, by rozstrzygać, kto je zostawił. Żadnych potomków wikingów nie odkrył, skupił się więc na nawracaniu nieco zdziwionych sytuacją Inuitów. Przy okazji założono faktorię handlową, której działalność miała finansować misję. Całość operacji podjętej przez pastora Egedego weszła pod parasol posiadającej monopol prywatnej korporacji Bergenkompagniet (duń. Det Bergen Grønlandske Compagnie) ze statutem ustanowionym przez monarchę zjednoczonych królestw Danii i Norwegii. Kompania padła w 1727 r., lecz jej działalność stała się podstawą późniejszych duńskich roszczeń. Kilkadziesiąt lat później faktorię ufortyfikowano. W 1776 r. Kopenhaga wprowadziła państwowy monopol na handel na Grenlandii, odmawiając dostępu zagranicznym rybakom i kupcom aż do roku 1950. Tak naprawdę zaczął się mariaż Grenlandii z Duńczykami.
Mapa Grenlandii z 1747 r. oparta na opisach norweskiego misjonarza luterańskiego Hansa Egede, zawierająca wiele błędów geograficznych typowych dla tamtych czasów
Foto: Emanuel Bowen/David Rumsey Collection
Relację z duńskich starań o odzyskanie nordyckiego dziedzictwa wyspy pominę. Choć warto wspomnieć takie nazwiska, jak Gustav Frederik Holm, Daniel Bruhns, Paul Nørlund; byli to ludzie, którzy na czele wypraw archeologicznych od końca XIX w. eksplorowali wikińskie zabytki i przyłożyli swoją rękę do ustalenia prawdy o przeszłości Grenlandii. Rozkopywano groby, przeszukiwano ruiny, odkrywano zabytki kultury materialnej. Dzięki chłodnemu klimatowi całkiem nieźle zachowały się zarówno szczątki żyjących tu przed wiekami ludzi, jak i ich stroje. Część z nich eksponuje się dziś w muzeum w Kopenhadze, część – w grenlandzkiej stolicy Nuuk.
By zamknąć kwestię badań, wypada jeszcze wspomnieć o wielkim projekcie, jakim była Nordycka Ekspedycja Archeologiczna w latach 70. XX w. Tym razem nie koncentrowano się wyłącznie na Grænlendingarm, czyli średniowiecznych Grenlandczykach, ale również na dziejach rodowitych mieszkańców tych ziem, Inuitów. Swoją drogą, po działaniach zainicjowanych przez pastora Egede, duńska korona coraz częściej upominała się o swoje prawa i prowadziła powolną kolonizację Grenlandii. Przełomowy okazał się traktat kiloński z 1815 r., kiedy wskutek przegranej pozostającej w sojuszu z Napoleonem Kopenhagi państwo duńsko-norweskie przestało istnieć, Grenlandię i Islandię zostawiono Duńczykom, a dzisiejszą Norwegię oddano Szwecji. Ale tylko na 90 lat. Kiedy po odzyskaniu niepodległości Oslo upomniało się o tereny odkryte przez Eryka Rudego, zaczął się spór z Duńczykami, który zamknęło dopiero orzeczenie Stałego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze z kwietnia 1933 r. Po wcześniejszych przepychankach, bilateralnych umowach, które regulowały współżycie i eksploatację zasobów wyspy, a nawet okupacji wschodniego brzegu Grenlandii Oslo ostatecznie pogodziło się z duńską dominacją, akceptując werdykt haskiego trybunału 5 kwietnia 1933 r. i od tej pory nie wysuwa formalnych pretensji do sąsiada.
Członkowie wyprawy w łodziach płynących na północ wzdłuż wschodniego wybrzeża Grenlandii
Foto: National Library of Norway
Tyle Norwegowie. Ale ich decyzja nie zamyka kwestii ostatecznej przynależności Grenlandii. Są jeszcze inni i to dużo silniejsi; jedni pokrzykują o aneksji z południa, drudzy coraz głośniej mówią o suwerenności. Ci pierwsi to Amerykanie, drudzy to rdzenni mieszkańcy – Inuici.
USA i Donald Trump zerkają chciwie na Grenlandię
Zanim jednak o pierwszych czy drugich, chwila na temat grenlandzkich zasobów, bo to o nie oprócz strategicznego położenia wyspy chodzi. Według badań z 2023 r. na Grenlandii odkryto 25 z 34 minerałów określonych przez Unię Europejską jako „surowce krytyczne”. Wśród nich znajdują się metale ziem rzadkich, takie jak neodym, prazeodym czy dysproz, kluczowe dla nowoczesnych technologii. Skądinąd szacuje się, że globalny popyt na te minerały wzrośnie do 2040 r. o ponad 300 proc., a Grenlandia wobec coraz większej polaryzacji na linii Waszyngton–Pekin może stać się dla Zachodu kluczowym źródłem ich pozyskiwania.
art41662741Na samej wyspie, jak i w całej Arktyce znajdują się też ogromne złoża gazu ziemnego i ropy naftowej, a także diamentów, złota, uranu, rudy żelaza, ołowiu i cynku. Według US Geological Survey wyspa posiada potencjalne złoża ropy i gazu szacowane na 17,5 mld baryłek ekwiwalentu ropy. Należy jednak pamiętać, że obszar Arktyki i Grenlandii nadal nie jest należycie przebadany, grenlandzkie złoża znajdują się pod więcej niż dwukilometrową warstwą lodu, zasoby surowców więc mogą być znacznie większe. Nie bez znaczenia są również przybrzeżne łowiska i 200-milowy szelf kontynentalny wokół brzegów wyspy. Jest wciąż niedostatecznie przebadany, ale jego powierzchnia kusi wszystkich ważnych graczy.
Zasobów Grenlandii najbardziej potrzebują Amerykanie, stąd ich zainteresowanie datujące się jeszcze od połowy XIX w. O jakie dobra wtedy chodziło? O zasoby mineralne pewnie nie, to jeszcze nie ta epoka. Niemniej pierwszą propozycję odkupienia Grenlandii, świadczącą skądinąd o dużej wyobraźni politycznej i perspektywicznym myśleniu amerykańskich przywódców, Waszyngton wystosował już w 1867 r. Dania nie była zainteresowana.
Amerykanie nie zasypiali jednak gruszek w popiele. Pretekstem do przejęcia kontroli nad częścią Grenlandii stała się II wojna światowa. Rozstrzygnęło strategiczne położenie wyspy i konieczność używania jej jako lądowiska dla lecących do Wielkiej Brytanii samolotów. Późną jesienią 1941 r. powstała na Grenlandii pierwsza amerykańska stacja Blue West-8 w Søndre Strømfjord, którą dowodził jeden z pionierów polarnego lotnictwa Bernt Balchen. Jego zadaniem było zbudowanie najbardziej wysuniętej na północ bazy lotniczej na świecie.
Duńskie nadzieje, że Amerykanie wycofają się z wyspy po końcu wojny, spełzły na niczym. Co więcej, w 1946 r. prezydent Harry S. Truman zaoferował Danii 100 mln dol. za Grenlandię, co tylko dowodziło, że amerykańskie zainteresowanie wyspą rośnie. Duńczycy ofertę odrzucili, ale nie byli w stanie przeciwstawić się Waszyngtonowi. Już jako członkowie NATO oba państwa podpisały więc w 1951 r. umowę o amerykańskich bazach na Grenlandii. Jej dzieckiem jest słynna baza Thule, która wraz z pełnoformatowym morskim portem odgrywała kluczową rolę w amerykańskiej strategii nuklearnej czasów zimnej wojny. W 2023 r. przemianowano ją na Pituffik Space Base i przekazano pod zarząd Sił Kosmicznych USA. Od lat jest miejscem, podobnie jak i stolica Grenlandii Nuuk, odwiedzanym przez amerykańskich polityków. W 2011 r. wizytę na wyspie złożyła Hillary Clinton, a o odwiedzinach Donalda Trumpa juniora i J.D. Vance’a stało się wyjątkowo głośno przy okazji pokrzykiwań lokatora Białego Domu o konieczności aneksji wyspy.
Dla Duńczyków Grenlandia bywa kłopotem
Co na to Duńczycy? Zrobić mogą niewiele. Grenlandia to też dla nich kłopot. I w jakimś stopniu wyrzut sumienia. Gdy w 1953 r. wyspa stała się integralną częścią ich kraju z dwuosobową reprezentacją w parlamencie, na odległej wyspie ruszyły inwestycje. Jednak nie wszystko znalazło akceptację Grenlandczyków. Co prawda, poprawiono system edukacji i infrastrukturę transportową (małe lotniska i kilka dróg), ale populacja została przymusowo skupiona w miastach. Zarazem Dania wycofała się z finansowania terenów wiejskich, na których żyła większość Inuitów. Kopenhaga zaserwowała też Grenlandczykom, i to całkiem niedawno, eksperymenty z dziedziny eugeniki, które brutalnie uderzyły w i tak niewielką, 56-tysięczną populację. Wszystko dlatego, że niemal 90 proc. ludności to inuiccy tubylcy. Planiści w centrali uznali, że Inuici nie powinni się rozmnażać, bo ich płodność to obciążenie socjalne dla systemu. Całkiem niedawno w duńskiej prasie ujawniono, że w latach 1966–1975 ponad 4 tys. kobiet – około połowy płodnych w Grenlandii – poddano zabiegowi założenia wkładki wewnątrzmacicznej lub spirali antykoncepcyjnej w ramach kampanii prowadzonej przez duńskie władze ds. zdrowia. Wiele z tych kobiet miało zaledwie 15–16 lat i nie rozumiało, na czym polegają działania medyków. Niektóre z przesłuchiwanych opowiadały o strasznych bólach, które trwały latami. Dziś przykra prawda wychodzi na światło dzienne, a Grenlandki domagają się odszkodowań.
To niejedyne grzechy duńskiej macierzy wobec odległej kolonii. Są inne. Na przykład: przymusowe przesiedlenie osób mieszkających w pobliżu bazy lotniczej Thule w 1953 r.; zamknięcie dziesiątek małych osiedli w latach 50. i 60.; brak referendum w 1952 r., gdy Grenlandia zmieniła swój status z kolonii w integralną część państwa duńskiego; istniejące do 1982 r. dysproporcje płacowe w traktowaniu Duńczyków i Grenlandczyków na niekorzyść tych ostatnich; segregacja dzieci w wieku szkolnym w klasach duńsko- i grenlandzkojęzycznych; tak zwane dzieci eksperymentalne, które w latach 60. wysyłano na dłuższe pobyty w Danii, aby stały się „bardziej” duńskie. Grzechów jest dużo więcej i w światłych kręgach Kopenhagi mają tego pełną świadomość, choć głośno się o tym nie mówi, bo ktoś mógłby usłyszeć. Trump na przykład. I wykorzystać te wstydliwe fakty w opowieści o potrzebie wyrwania Grenlandii z sideł kolonializmu. Co więcej, byłoby w tym ziarno prawdy.
Marzenie Grenlandczyków o niepodległości
Na wyspie słychać coraz śmielsze głosy o potrzebie niepodległości. Nie jest to kwestia całkiem łatwa, bo Kopenhaga co roku dopłaca na utrzymanie wyspy ok. 600 mln dol. Czy to dużo? Dla budżetu centrali sporo. Dla Grenlandczyków za mało, by wygasić ich marzenie o niepodległości. A to rośnie, nabrzmiewa, zwłaszcza po roku 1972, kiedy odbyło się referendum w sprawie wejścia Danii do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Ludność Grenlandii od początku była przeciw integracji. Dała temu wyraz podczas głosowania; niemal 71 proc. mieszkańców wyspy wypowiedziało się przeciwko wejściu do EWG. Nie miało to jednak znaczenia, gdy większość Duńczyków opowiedziała się „za”. Dysproporcja zbyt oczywista, by została bez skutków. Najważniejszym było założenie separatystycznej partii Siumut opowiadającej się za stopniowym dążeniem do niepodległości. Siumut dalekie jest jednak od politycznego ekstremum. Dużo bardziej radykalne poglądy prezentuje wywodząca się ze Stowarzyszenia Młodych Grenlandczyków partia Inuit Ataqatigiit, dla której kwestia niepodległości jest hasłem na dziś.
Obie grupy doprowadziły do przeprocesowania kwestii autonomii w duńskim parlamencie. Finalnie ustawa o zarządzie (samorządzie) krajowym weszła w życie 1 maja 1979 r., kiedy w referendum w styczniu 1979 r. za prawem do samorządności opowiedziało się 63 proc. Grenlandczyków. Na mocy tych przepisów administracja wyspy zaczęła prowadzić własną politykę w dziedzinach: edukacji, ochrony zdrowia, pracy i przemysłu. Jak skuteczną, dowodzi decyzja rządu autonomicznego wyspy z 2021 r., skutkiem której wprowadzono zakaz wydobycia uranu i ograniczono eksploatację niektórych złóż w obawie przed zniszczeniem środowiska. Kwestie polityki zagranicznej i obronnej pozostały w gestii Danii. Prawo przewidywało też możliwość wyjścia grenlandzkiej autonomii z EWG, co zresztą dokonało się w 1985 r., trzy lata po referendum, w którym 53 proc. Grenlandczyków zadecydowało o opuszczeniu wspólnoty. Przyczyny niechęci do Unii? Przede wszystkim brak zgody na unijne reguły dotyczące rybołówstwa i zakaz eksportu skór fok. Efekt? Utrata unijnych funduszy i spowolnienie rozwoju wyspy. Od tamtego momentu wyspa pozostaje terytorium zamorskim stowarzyszonym z Unią. I jest na politycznym rozdrożu.
Duński król kocha Grenlandię
Co przyniesie Grenlandii XXI wiek? Czy spełnią się oczekiwania Amerykanów i groźby Trumpa? A może Grenlandczycy samodzielnie zdecydują o zerwaniu z duńską macierzą? Nie należy tego wykluczać. Choć Kopenhaga, zwłaszcza w ostatnich miesiącach, niezwykle pilnie zabiega o ich miłość. W ostatnim czasie na wyspie pojawił się nawet sam monarcha Fryderyk X w towarzystwie premiera Danii Jensa-Frederika Nielsena. Król wyszedł z samolotu w kurtce oblepionej emblematami flag Danii i Grenlandii. Dla kopenhaskiej telewizji TV2 wypowiedział się, że jest szczęśliwy, iż tu dotarł, a szef rady ministrów uzupełnił, że „miłość duńskiego domu królewskiego do Grenlandii nie może być kwestionowana”. Rzecznik króla oznajmił: „Fryderyk spotka się w tym tygodniu z nowym rządem Grenlandii, a także weźmie udział w tradycyjnym »kaffemiku«, czyli przerwie na kawę, aby spotkać się z Grenlandczykami”. Landrynek inuickim dzieciom przy tym nie rozdawano. Szkoda, bo świetnie do tej atmosfery powszechnej słodyczy by pasowały.
Tylko jeden szczegół królewskich planów nie wypalił. Ze względu na złą pogodę monarcha zrezygnował z wyprawy do duńskiej bazy wojskowej Nord na północy wyspy. Szkoda, bo ta baza to światowy fenomen. Cały jej garnizon to pięciu żołnierzy, a latem zamienia się w bazę badawczą. Co bada? Rzekomo kwestie pogodowe i środowisko naturalne, ale czy to wszystko? Wypada wątpić. Bo poza kwestiami pogodowymi, czego dowodzą Amerykanie, na Grenlandii jest co badać. Niekoniecznie szlaki migracji łososi i ławic dorsza, tarliska śledzi czy obyczaje godowe wołów piżmowych. To zbyt daleko na północ. Co zostaje? Polityka. Aktywność Rosjan i Amerykanów. Penetracja wywiadowcza Chińczyków. Ruch statków w Przejściu Zachodnim. Ruch satelitów na orbicie. Cała wielka gra o dominację na ziemiach i morzach Arktyki, która w dobie geopolityki będzie miała dla świata rozstrzygające znaczenie. Mało kto to rozumie.
Na szczęście dla Grenlandii widać pewne symptomy zbliżenia z Unią Europejską. Dała temu wyraz w wywiadzie dla „Politico” w połowie maja br. szefowa grenlandzkiego MSZ Vivian Motzfeldt podczas swojej podróży dyplomatycznej do Brukseli. Powiedziała, że jej rząd chce pogłębić dwustronne stosunki z UE, a cenne minerały Grenlandii to obszar, na którym można połączyć siły. Co na to Inuici, potomkowie kultur Independence i Dorset? Czy rozumieją grę, jaka toczy się o ich ziemię? Co o tym myślą tradycyjni liderzy tej społeczności, starcy, którzy jako dzieci słuchali historii o wyprawach Nordenskiölda i Nansena? Całe życie łowili foki i handlowali ich skórami. Czaili się nad przeręblą, by wyciągnąć stalową linkę ze złapanym łososiem. Czy jeszcze tacy są?
A może jedyną przyszłością wyspy, tymi, którym przyjdzie walczyć o niepodległość z potęgami politycznego i komercyjnego świata, są ich wnukowie z separatystycznej partii Inuit Ataqatigiit? Życzę im siły i determinacji w ich walce o przyszłość Grenlandii. I wierzę, że na banknotach, które wypuści kiedyś suwerenna Grenlandia, będą twarze Nordenskiölda i Nansena, a nie oblicza Eryka Rudego czy Donalda Trumpa. Choć – rzecz jasna – może być inaczej. Polityka lubi zaskakiwać.
Artykuł pierwotnie ukazał się w magazynie „Plus Minus” 23 maja 2025 r.