Im bardziej poznaję historię, tym bardziej rozumiem głęboki sens tego przykazania. Nigdy nie lubiłem pomników. Są bowiem fałszywym świadectwem o tych, których przedstawiają, głupią nachalną gloryfikacją, zwalniającą od myślenia i poszukiwania prawdy.
Uświadamiam to sobie szczególnie, kiedy spoglądam na oświetlony blaskiem zachodzącego słońca brukselski pomnik króla Belgów Leopolda II. Krwawa poświata gasnącego dnia oplata królewską postać niczym całunem przesiąkniętym krwią milionów brutalnie zabitych kobiet i dzieci z plemion Luba, Lindala i Kongo. Prawa dłoń bezlitosnego monarchy zdaje się chwytać rękojeść niewidzialnego pejcza, którym w samym sercu Afryki zamęczono setki tysięcy bezbronnych ludzi.
Zdumiewa, że w tym politycznym centrum nowej zjednoczonej Europy, zaledwie kilkaset metrów od siedziby Parlamentu Europejskiego, niezmiennie stoi pomnik zbrodniarza, który swym królewskim autorytetem afirmował terror na niewyobrażalną skalę. A czynił to ze szczególnym wyrafinowaniem i z czystej chciwości. Liczące ponad 2 mln km2 terytorium Konga zostało bowiem sprezentowane Leopoldowi II podczas berlińskiej konferencji kolonialnej obradującej w latach 1884–1885 w zamian za godne pochwały obietnice walki z niewolnictwem, biedą i zacofaniem. Król Belgów użył wszystkich możliwych podstępów i kłamstw, aby uspokoić opinię publiczną. Powołał nawet Międzynarodowe Stowarzyszenie Konga, którego zadaniem było przygotowanie gruntu pod budowę prywatnego państwa, które Leopold początkowo obiecywał uczynić republiką wolnych tubylców. W rzeczywistości stało się ono gigantycznym obozem zagłady.
W usankcjonowaniu tych zbrodni pomagali mu ochotnicy z całej Europy, w tym słynny walijski odkrywca Henry Morton Stanley, który w Kongu okazał się zwyczajnym sadystą i mordercą. Tubylcy nazwali go Bula Matari. On sam z dumą rozgłaszał, że oznacza to „burzyciela skał" – tego, który używa dynamitu do budowy dróg kolejowych. W rzeczywistości było to wulgarne określenie „jajogniota". Stanley znany był bowiem ze znęcania się nad afrykańskimi mężczyznami przez miażdżenie ich jąder.
Walijczyk rozpoczyna długą listę europejskich oprawców, którzy za żołd belgijskiego króla dopuścili się wyjątkowo brutalnych zbrodni na ludach zamieszkujących dorzecze rzeki Kongo.