W piątym dniu Powstania Warszawskiego w Warszawie doszło do tzw. Rzezi Woli, w czasie której Niemcy zamordowali od 20 do 45 tys. mieszkańców Warszawy. W związku z przypadającą 1 sierpnia 75. rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego przypominamy tekst, który ukazał się w "Rzecz o historii" w 2017 roku.
Kamienica przy Wolskiej 129 była naprawdę duża – w 150 lokalach mieszkało około 600 osób. Pierwsze dni powstania mijają tu stosunkowo spokojnie. 5 sierpnia o godzinie 10 rano na obszernym podwórzu domu zaroiło się jednak od Niemców. Oddział liczy kilkadziesiąt osób. Są uzbrojeni w karabiny maszynowe i granaty. Groźbami i siłą wyganiają wszystkich mieszkańców budynku na ulicę Wolską. „Wyszłam z mieszkania z mężem, dwoma synami i dwiema córkami. Razem z innymi mieszkańcami domu żandarmi kazali nam wyjść na ulicę Wolską, przejść jezdnię i zatrzymać się przy parku Sowińskiego. Odłączono mężczyzn od kobiet oraz oddzielono od matek chłopców w wieku od 14 lat. [...] Zobaczyłam, iż na rogu ul. Wolskiej i Ordona stoi na podstawie karabin maszynowy, a przy naszym domu w odległości ok. 10 m od ul. Ordona, w kierunku Prądzyńskiego, stoi drugi karabin maszynowy. [...] Z tych karabinów żołnierze niemieccy dali do nas salwy. Upadłam na ziemię. Nie byłam ranna. Na moje nogi padały zwłoki. Żyła jeszcze leżąca przy mnie moja najmłodsza córka Alina" – relacjonowała tuż po wojnie Wacława Szlacheta, jedna z nielicznych ocalałych z rzezi. Kątem oka widzi, jak żołnierz podchodzi do wózka, w którym leżą kilkumiesięczne bliźnięta jej sąsiadki, i strzela do nich. Krew w żyłach mrożą jęki konających w cierpieniach. Kiedy w końcu Niemcy odchodzą, udaje jej się uciec z miejsca egzekucji. Odnajduje zwłoki dwóch córek. Po mężu i dwóch synach nie ma śladu. W jednej chwili traci wszystkich bliskich.
Na sąsiedniej ulicy Elekcyjnej w domu pod numerem 8 świat rozpada się Henrykowi Haboszewskiemu. Również tutaj oprawcy pojawiają się około godzinie 10. „Wypędzono nas z piwnic i pognano pod park na Ulrychowie, do przechodzących strzelano, żonę zabito na miejscu, dziecko nasze ranne wołało matkę, wkrótce podszedł Ukrainiec i zabił moje dwuletnie dziecko jak psa. Następnie razem z Niemcami zbliżył się do mnie, stanął mi na piersiach, patrząc, czy żyję. Udawałem trupa". Niemcy przyprowadzają kolejne grupy mieszkańców Woli i na miejscu rozstrzeliwują. „Tworzył się zwał niezliczonych trupów. Tych, co jeszcze dawali oznaki życia, dobijano. Zostałem przywalony jakimiś ciałami, tak że się prawie dusiłem. Egzekucje trwały do piątej po południu" – opowiadał Haboszewski.
Każdego mieszkańca należy zabić
Do podobnych zbrodni dochodzi niemal w każdym domu, parku, fabryce czy placyku przy Wolskiej, Górczewskiej, Elekcyjnej, Płockiej, Okopowej i wielu innych uliczkach Woli. Opróżnione z mieszkańców domy były podpalane, podobnie jak zwłoki pomordowanych. Dlatego tak trudno dziś ustalić liczbę ofiar. Już nigdy nie dowiemy się dokładnie, ile tysięcy ludzi zginęło. Po wojnie prochy ofiar zostały złożone w zbiorowych grobach. Jedno jest pewne: liczba pomordowanych była olbrzymia. Ginęły całe wielopokoleniowe rodziny. „Przemysłowa" skala zbrodni sprawiła, że oprawcy czasami popełniali błędy, jednak cudem ocalonych, takich jak Wacława Szlacheta czy Henryk Haboszewski, była garstka. Z ich relacji wyłania się obraz niewyobrażalnej zbrodni, która była efektem wypełnienia szaleńczego rozkazu Hitlera, który na wieść o wybuchu powstania w Warszawie nakazał zniszczyć miasto i wymordować wszystkich jego mieszkańców. Zgodnie z relacją SS-Obergruppenführera Ericha von dem Bach-Zelewskiego, którego mianowano dowódcą sił wyznaczonych do spacyfikowania stolicy Polski, rozkaz brzmiał następująco: „Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy".
Podobny kataklizm już raz dotknął stolicy Polski. 150 lat wcześniej podczas insurekcji kościuszkowskiej straszliwej rzezi mieszkańców Pragi dokonali rosyjscy żołdacy gen. Suworowa. W wyniku trwającej wiele godzin fali mordów życie straciło ponad 20 tys. ludzi.