Był aktorem kompletnym – doskonałym w komedii i dramacie. Twórcą Dudka, gdzie kontynuowano tradycje międzywojnia. Duszą towarzystwa. Dla najbliższych pozostawał odległy.
„Jesteśmy na ziemi, żeby się pośmiać. Nie będziemy mogli ani w czyśćcu, ani w piekle. A w niebie nie będzie wypadało” – tak zaczyna się konferansjerka, jaką wygłosił w pierwszym programie kabaretu Dudek. Był komikiem genialnym (wystarczy wspomnieć skecz „Dwanaście butelek” o wylewaniu jałowcówki do zlewu), ale autorzy książki – Roman i Piotr Dziewońscy, syn i wnuk Edwarda – przypominają też jego mniej znane wcielenia. Otóż świetnie sprawdzał się jako czarny charakter. Tak było w rozgrywających się w obozie koncentracyjnym „Jasełkach-Moderne” Iredyńskiego czy „Karierze Artura Ui” Brechta, gdzie Dudka obsadzono w roli Givoli. Jak mówi Wiesław Michnikowski, Dziewoński tak wymyślił sobie sceniczne wcielenie Goebbelsa, że na widowni powiało grozą.
Michnikowski to jeden z kilkudziesięciu przyjaciół Dudka poproszonych przez autorów o podzielenie się wspomnieniami z czasów wspólnych występów, wojaży i bankietów po premierach. Nic dziwnego, że to jego wypowiedź otwiera książkę – z Dziewońskim wystąpił przecież w legendarnym skeczu „Sęk”. Grali go setki razy, w kraju, a także dla Polonii w Stanach i Australii. „To chyba było w stanie wojennym, robiliśmy »Sęka« po raz trzeci jednego dnia i już wszystko nam się kręciło – opowiada Michnikowski. – Kończymy tego »Sęka« i na moje: »A tartak?« – odpalił (zamiast: »Jaki tartak?!« – b.m.): – »A tartak ci mordę lizał!« Po takich przeżyciach... trochę się zżyliśmy”.
Dudek łatwo nawiązywał kontakt z widownią, która w mig chwytała wszystkie jego aluzje. Wojciech Młynarski zapamiętał scenę ze „Złotego cielca”, gdy Dziewoński rzucał w szaro ubraną publiczność: „Rio de Janeiro to to nie jest!”. Po tej kwestii szał widzów był nie do opisania.
Zdaniem Młynarskiego Dudek bawił się życiem kabaretowym, które przypominało mu czasy przedwojenne, kiedy w kawiarniach swobodnie wymieniano myśli. W sposób konsekwentny realizował swe credo: socjalizm zostaje za oknem. Zdarzało się jednak, że na widowni zasiadał partyjny dygnitarz, czasem nawet premier. W 1958 r. w Zakopanem, na premierze kabaretu Wagabunda, w którym występował Dziewoński, pojawił się Józef Cyrankiewicz. Po występie zaprosił całą ekipę na kielicha do rządowej rezydencji. „Przyjęcie, willa imponująca, wyposażenie! – opowiada Michnikowski. – W tamtych czasach normalny człowiek czegoś takiego nie widział! Pan premier sięga do kredensu, wyjmuje koniak i mówi: – Przepraszam, że radziecki.... Początkowo nikt nie wiedział, jak reagować. Potem, przyznam, wszyscy sobie trochę popili”. Cyrankiewicz rozmawiał z Dziewońskim gdzieś z boku. Michnikowski bawił w innej części rządówki: „A tu w pewnym momencie z sąsiedniego pokoju wypada Dudek i serwuje tym swoim głosikiem: – Premieruchna w dupę zalany!”.