Reklama
Rozwiń
Reklama

Podziemia

Kopalnia nazywała się Marcel, dawniej Emma, 800 metrów, metanowa. W całym kraju zachęcały do górniczego fachu afisze przedstawiające młodego człowieka w hełmie, ze świdrem w mocarnych dłoniach wgryzający się w czarną ścianę węgla.

Aktualizacja: 17.12.2007 19:18 Publikacja: 17.12.2007 16:18

Jako ochotnik zgłosiłem się do biura werbunkowego. Tu muszę sobie pozwolić na dygresję dotyczącą czasów dzisiejszych. Teraz młodzi ludzie pragnący przygód i zarobków często wybierają się za granicę. Mało tu zresztą motywów przygody, więcej rzeczowego wyrachowania. W czasach mojej młodości wyprawy za granicę były poza sferą możliwości. Zdarzały się jedynie odosobnione przypadki. Jurek S. chciał dostać się kajakiem z zachodniego wybrzeża na Bornholm. Wyprawa nie udała się i zapakowali go na dwa lata do więzienia. Zwiedził zakłady karne w Szczecinie, Goleniowie i Stargardzie, kamieniołomy w Strzelcach Opolskich, gdzie pracował jako skalnik. To tyle na temat różnic.

Powodowany chęcią przygód zatrudniłem się jako górnik. Zamieszkałem w hotelu robotniczym w Radlinie i po odbyciu skróconego przysposobienia zawodowego i zapoznaniu się z przepisami BHP zacząłem zjeżdżać na dół. Miałem hełm, lampę i wyglądałem jak górnik z plakatu. Zostałem skierowany do prac zabezpieczających puste miejsca po węglowym urobku.

Stemplowaliśmy i wykładaliśmy przodki palami i deskami. Kapy i fele nazywał się ten budulec w górniczej gwarze. Zjazd szybem w głąb ziemi, długa wędrówka coraz ciemniejszymi, niskimi chodnikami, gdzie tajemniczo migotały nasze lampki, gazowy charakter kopalni, głucha cisza przerywana jedynie dalekim warkotem świdrów – wszystko to przypominało wędrówkę w Hadesie. Mimo woli mówiliśmy ściszonymi głosami, niektórzy żegnali się znakiem krzyża, ktoś nagle zaczął kląć i powtarzać: – Kurwa, w co ja się wdałem!

Różne wiatry przygnały moich towarzyszy do pracy w kopalni. Był to czas nieustającej wędrówki ludności spowodowanej rozwojem przemysłu, chęcią polepszenia sobie bytu, potrzebą zaszycia się gdzieś daleko, ucieczką przed rozmaitymi zagrożeniami i innymi pomniejszymi względami. Dla rdzennych Ślązaków, tych Wilusiów, Helmutów i Manfredów, był nawet jeden Adolf, stanowiliśmy niepojętą zarazę, nazywali nas werbusami i trzymali się z daleka.

W pokoju hotelu robotniczego zakwaterowano nas sześciu. Wypiliśmy zapoznawczą wódkę i każdy powiedział pokrótce o sobie. Trzymaliśmy się razem. Wolski robociarz, dawny pepeesiak, ofiara historii, nie chciał połączyć się z komunistami w jedną partię, jak dodawał, wiarołomna żona przebrała miarę jego goryczy i ruszył w Polskę. Złodziejaszek, który po kolejnej odsiadce postanowił zaniechać swego procederu i został górnikiem. Wiejski osiłek z Kieleckiego, syn bogatego gospodarza zrujnowanego przez władzę jako kułak. Genek Bednarski, wesoły lwowiak, cwaniak i włóczęga, pięknie śpiewał uliczne ballady z rodzimego miasta, nazywaliśmy go Ta-Joj. Ten odważny obieżyświat przesiedział kilka lat w syberyjskich łagrach, wrócił stamtąd dopiero w 1956 roku, bał się jak piekła zjazdu w czeluść kopalni i na dole tracił wszelki rezon, stawał się bezbronną ofiarą naszych kpin.

Reklama
Reklama

Najbardziej jednak sugestywną postacią był Bolo. Podchorąży z kampanii wrześniowej, inteligent, akowiec, alkoholik. Zaraz po wojnie ten dzielny żołnierz konspiracji w randze podporucznika został schwytany i poszedł na współpracę z NKWD, później bezpieką. Zasłużył się wydawaniem swych towarzyszy walk. Potem zapragnął zrezygnować z haniebnego procederu.

Uciekł, zmienił nazwisko, zaczął od nowa urządzać sobie życie. Wytropili go. Przesiedział długi czas w więzieniu i po wyjściu został wreszcie pozostawiony swemu losowi. Ale był to już wrak. Rozbitek, ofiara wyrzucona za burtę. Tułał się, chwytając się różnych zajęć. Był budowniczym Nowej Huty, drwalem w Bieszczadach, parobkiem w PGR, ostatnio górnikiem. O swoim pieskim życiu naznaczonym zdradą opowiadał z masochistyczną szczerością. Budził współczucie, osłupienie, wstręt.– Przestań! – wołał ze swego łóżka Genek Bednarski. Wolski robociarz spluwał z obrzydzeniem. Nawet złodziejaszek, cynik pozbawiony wszelkiej wiary w czystość ludzkich intencji, nie pozostawał obojętny.

– Taki pod celą ze złodziejami nie miałby życia! – powiedział raz głęboko wzburzony. Tylko wiejski osiłek ziewał rozdzierająco odwrócony od nas plecami i zapisywał coś w notesie, pewnie przyszłe zarobki, nastawił się na duże pieniądze z górniczego trudu.

A Bolo, pociągając z butelki (zazwyczaj pił denaturat), cuchnęło od niego wstrętnie, uporczywie ciągnął swój monolog o wojnie, konspiracji, zdradzie. W tej opowieści powtarzały się imiona i pseudonimy jego kolegów i przyjaciół z AK, oficer NKWD nazwiskiem Stiepaszkin, długie przesłuchania.

– Zgodziłem się! zaskowyczał. – Wyciągnął samogon, wypiliśmy!To były nasze wieczory po drugiej szychcie. Seans kończył przeważnie lwowiak Genek, rzucając w Bola butem. Tamten jeszcze chwilę bełkotał, zasypiał ciężkim snem. Budził się bardzo wcześnie i zwykle, otwierając oczy, napotykałem jego wzrok skierowany w moją stronę. Z nim byłem najbliżej i często rankami opowiadał ściszonym głosem o latach przedwojennych, studiach przerwanych wojną. Był człowiekiem wrażliwym, dużo czytał, pamięć miał jeszcze niezdewastowaną. Skala jego doświadczeń – szczególnie ten skowyt sponiewieranej duszy – budziła we mnie gwałtowny niepokój, zadawałem sobie szereg pytań bez odpowiedzi. Wakacje górnicze skończyłem po czterech miesiącach. Wracałem zadowolony z przygody. Nawet wybuch metanu nie ominął mnie pod ziemią. Osypało się wyrobisko, runęły kapy i fele. Miałem kontuzję, złamany palec wskazujący, i już w Warszawie otrzymałem przekazem pocztowym pieniądze z tytułu chorobowego.

Jako ochotnik zgłosiłem się do biura werbunkowego. Tu muszę sobie pozwolić na dygresję dotyczącą czasów dzisiejszych. Teraz młodzi ludzie pragnący przygód i zarobków często wybierają się za granicę. Mało tu zresztą motywów przygody, więcej rzeczowego wyrachowania. W czasach mojej młodości wyprawy za granicę były poza sferą możliwości. Zdarzały się jedynie odosobnione przypadki. Jurek S. chciał dostać się kajakiem z zachodniego wybrzeża na Bornholm. Wyprawa nie udała się i zapakowali go na dwa lata do więzienia. Zwiedził zakłady karne w Szczecinie, Goleniowie i Stargardzie, kamieniołomy w Strzelcach Opolskich, gdzie pracował jako skalnik. To tyle na temat różnic.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Reklama
Historia
Wielkie Muzeum Egipskie otwarte dla zwiedzających. Po 20 latach budowy
Historia
Kongres Przyszłości Narodowej
Historia
Prawdziwa historia agentki Krystyny Skarbek. Nie była polską agentką
Historia
Niezależne Zrzeszenie Studentów świętuje 45. rocznicę powstania
Materiał Promocyjny
Manager w erze AI – strategia, narzędzia, kompetencje AI
Historia
Którędy Niemcy prowadzili Żydów na śmierć w Treblince
Materiał Promocyjny
eSIM w podróży: łatwy dostęp do internetu za granicą, bez opłat roamingowych
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama