Milicjant pogryziony przez człowieka

Astoria, popularna białostocka restauracja, nie miała przesadnych ambicji gastronomicznych, bo nie musiała. Wystarczyło, że w tym lokalu – kategorii, Bóg raczy wiedzieć dlaczego, pierwszej – było piwo, a sala trzeszczała w szwach i znalezienie wolnego miejsca, nie mówiąc o stoliku, graniczyło z cudem.

Aktualizacja: 14.01.2008 19:18 Publikacja: 14.01.2008 00:18

Milicjant pogryziony przez człowieka

Foto: Archiwum „Mówią Wieki"

Klienci zadowalali się obowiązkową konsumpcją w postaci kotleta pożarskiego lub zestawu obejmującego jajo, śledzia i kawałek żółtego sera, popijając żytniówkę Złotymi Dojlidami lub Łomżą. Przed zamknięciem knajpy, której głównym atutem było znakomite usytuowanie u zbiegu dwóch reprezentacyjnych ulic grodu nad Białką: Lipowej i Sienkiewicza, rozlegały się chóralne śpiewy patriotyczne, na przykład na znaną melodię Nino Roty: „Mój chrzestny ojciec w Białymstoku woził gnój... „.W listopadzie 1975 roku spędzałem w Astorii wieczór, na szczęście z braku środków finansowych zakończony wcześniej, niż można się było spodziewać. Na szczęście, gdyż wyjście z lokalu około godziny 22 groziło – jak się miało okazać – mocno opóźnionym powrotem do domu. A to za sprawą dzielnych funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i dziennikarza organu Komitetu Wojewódzkiego PZPR „Gazety Białostockiej”, podówczas „Współczesną” zwanej. Krzysztof Próchniewicz, bo tak było żurnaliście, w męskim towarzystwie popijał wódeczkę przy sąsiednim stoliku.

Popijał do godziny 21. Następnie wraz ze współbiesiadnikami, braćmi Kozłowskimi – Sergiuszem i Aleksandrem, poszedł czy też doturlał się na pobliski postój taksówek. Tam, zdaniem redaktora, mężczyźni zostali napadnięci przez, nomen omen, też braci – Andrzeja i Marka Czyżunów, którzy najpierw skatowali Kozłowskich, a następnie w radiowozie przybyłym na wezwanie Próchniewicza wybili szybę. Późniejsze zeznania pozwoliły prokuratorowi rozszerzyć akt oskarżenia o ciężkie pobicie przez Czyżunów również funkcjonariuszy MO.

Ustalenia obrony były zupełnie inne. Otóż bracia Kozłowscy na postoju próbowali ominąć kolejkę i na siłę wsiąść do taksówki. Zostali więc rzeczywiście skarceni przez kolejkowiczów, tyle że nie było wśród nich braci Czyżunów. Gdy Krzysztof Próchniewicz, który zatrzymał przejeżdżający radiowóz, wrócił nim na postój, napastników już tam nie było – tylko poszkodowani.

Andrzej i Marek Czyżunowie, którzy z Astorii wyszli jakiś czas po Próchniewiczu i Kozłowskich, doczłapali do niedalekiej ulicy Dzierżyńskiego (wtedy również patrona miejscowej Akademii Medycznej!). Tam zatrzymali ich prowadzący pościg milicjanci, wspomagani przez rozjuszonego redaktora. Tak jakoś się złożyło, że Andrzejowi Czyżunowi złamano przy tym rękę. W śledztwie natomiast miało się okazać, że bracia Kozłowscy żadnych śladów pobicia nie mają.

Czyżunowie upierali się, że przez cały wieczór w Astorii byli tylko we dwóch, upadła więc wysuwana przez prokuraturę hipoteza, że na postoju towarzyszyli im niezidentyfikowani wspólnicy. W końcu incydent z taksówką całkowicie wyparował z aktu oskarżenia. Wraz z pobiciem i pogryzieniem (sic!) milicjanta przez Andrzeja Czyżuna. Niespodzianie bowiem rzekoma ofiara Czyżunowej agresji milicjant Lepietuszko oświadczył, że ani go oskarżony Andrzej Czyżun nie pobił, ani nie pogryzł.

Pobity, i to ciężko, został na pewno młodszy z braci Czyżunów, Andrzej właśnie, którego po złamaniu mu ręki przewieziono do izby wytrzeźwień na ulicę Warszawską i tam pobito powtórnie. Prokurator nałożył sankcję na niego i na przewiezionego od razu do aresztu jego brata Marka.

Wyrok był kuriozalny; mimo wszystkich uchybień w śledztwie i procesie Sąd Rejonowy w Białymstoku skazał Andrzeja na trzy lata, a Marka na trzy i pół roku więzienia. Sąd Wojewódzki wyrok utrzymał, a Sąd Najwyższy wniosek o rewizję nadzwyczajną odrzucił. Czyżunowie odsiedzieli dwa lata. Przed Wigilią w 1977 roku bez słowa wyjaśnienia, ni z tego ni z owego, zwolniono ich... na bezterminową przerwę w odbywaniu wyroku, o którą zresztą nie prosili.

W całej sprawie najważniejsze wydaje się, kto kim był i gdzie pracował. Redaktor Próchniewicz zaraz po wydarzeniu wydrukował w „Gazecie Współczesnej” felieton o zdziczeniu obyczajów w mieście i konieczności surowego rozprawienia się z chuligaństwem. Bracia Czyżunowie byli niekarani i opinie z zakładów pracy mieli nienaganne, cóż jednak, skoro nie był to organ Komitetu Wojewódzkiego, a tym bardziej MSW, w którym zatrudnieni byli obaj Kozłowscy. A ten resort, niebezpodstawnie nazywany siłowym, reprezentowany był w Białymstoku – mimo zmian, jakie nastąpiły po usunięciu ze stołka I sekretarza KW PZPR przyspawanego doń Arkadiusza Łaszewicza – przez obywateli, którzy w ankietach personalnych w rubryce wskazującej miejsce urodzenia jak jeden mąż wpisywali Trześciankę, z podziwem, ale i z nutą ironii nazywaną „gorodem tałantow”.

Znany mi przypadek białostocki nie był bynajmniej odosobniony. Mniej więcej w tym samym czasie w Zakliczynie kapral milicji Stanisław Kwaśny wyciągnął z baru Popularny awanturującego się w nim podobno Kazimierza Kwieka, zaprowadził go na posterunek i tam zabił. Dokładnie mówiąc, zastrzelił. Sąd dał wiarę Kwaśnemu, że działał w obronie własnej, jest więc niewinny, a pistolet... wypalił sam. Mimo skazania sąd nie wydał nakazu aresztowania milicjanta, który na rozprawie występował z wolnej stopy.

Wcześniej, bo w 1971 roku, w centrum Katowic Jerzy Grzebieluch z Łaz potrącony został na pasach przez samochód marki Skoda. Na oczach tłumu świadków kierowca auta i jego pasażer pobili i skopali poszkodowanego (Stanisław Bareja w „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” niczego nie wymyślił). Napastnikami byli kapitan Kazimierz Skrzyński ze Służby Ruchu w KW MO w Katowicach i major Jerzy Kunicz z Rzeszowa. Ludzie wzięli bitego w obronę, Skrzyński musiał więc salwować się ucieczką, Kunicza zaś poturbowano, a samochód przewrócono. Grzebieluch, kulejąc, dowlókł się na dworzec kolejowy i bez teczki, wyrwanej przez Kunicza, pojechał do domu.Nie na długo. Następnego dnia o 6 rano został aresztowany, a sankcję, jaką dostał „z bomby”, podpisał prokurator Jan Chart, zarzucając Grzebieluchowi, inżynierowi zresztą, że „wziął udział w zbiegowisku, którego uczestnicy dopuścili się gwałtownego ataku na osoby funkcjonariuszy MO”.

Aresztowanemu odmówiono pomocy lekarskiej, tak że po ponad dwóch miesiącach, gdy wreszcie został zwolniony z więzienia, nie mógł chodzić o własnych siłach. Miał komisyjnie stwierdzone inwalidztwo, został wyrzucony z pracy, a „Trybuna Robotnicza” zaprezentowała go jako pijanego chuligana, który z pięściami rzucił się na stojący na światłach samochód i wywołał publiczną awanturę.

Tak wyglądał w idyllicznej gierkowskiej dekadzie sojusz środków masowego (musowego) przekazu z najbardziej znienawidzoną (dlaczego, Koteczku? – spytałby Kisiel) PRL-owską instytucją – Milicją Obywatelską. Gdy dziś widzę na murach, wyryte zapewne przez wojowniczych kiboli, napisy: „ChWDP” (lub z błędem ortograficznym – „HWDP”), tylko wzdycham.

Klienci zadowalali się obowiązkową konsumpcją w postaci kotleta pożarskiego lub zestawu obejmującego jajo, śledzia i kawałek żółtego sera, popijając żytniówkę Złotymi Dojlidami lub Łomżą. Przed zamknięciem knajpy, której głównym atutem było znakomite usytuowanie u zbiegu dwóch reprezentacyjnych ulic grodu nad Białką: Lipowej i Sienkiewicza, rozlegały się chóralne śpiewy patriotyczne, na przykład na znaną melodię Nino Roty: „Mój chrzestny ojciec w Białymstoku woził gnój... „.W listopadzie 1975 roku spędzałem w Astorii wieczór, na szczęście z braku środków finansowych zakończony wcześniej, niż można się było spodziewać. Na szczęście, gdyż wyjście z lokalu około godziny 22 groziło – jak się miało okazać – mocno opóźnionym powrotem do domu. A to za sprawą dzielnych funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i dziennikarza organu Komitetu Wojewódzkiego PZPR „Gazety Białostockiej”, podówczas „Współczesną” zwanej. Krzysztof Próchniewicz, bo tak było żurnaliście, w męskim towarzystwie popijał wódeczkę przy sąsiednim stoliku.

Pozostało 84% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem