– Faszyści! – krzyczeli ludzie i oni chcieli usta im zamknąć.
Bili, kogo popadnie. Sekretarza partii skatowali. Aż się zesrał. To szuja. Władek ukrył się w beczce blaszanej. Po oleju silnikowym. Oni, ci zomowcy, parę razy tę beczkę kopnęli. Pobiegli dalej. Wtedy Władek wyskoczył i z komisji zakładowej wytaszczył powielacz. Po prostu pod rękę mu się nawinął. Schował na placu, gdzie ciężarówki stały. Dobrze zabezpieczył.
Potem była druga pacyfikacja, ale nie znaleźli.
Nastały spokojniejsze dni i jeszcze tylko pojedynczych ludzi wyławiali. Władek umówił się z jednym kierowcą. To swój człowiek. Wywiózł ten powielacz z terenu. Rewidowali na bramie, ale nie znaleźli. Przejechał.
Mieliśmy powielacz. Trzech nas było. Dwóch w wieku przedpoborowym, jeden po wojsku. Nie przygniotło nas jeszcze do ziemi i ręce same się paliły do roboty. Starzy ludzie krakali, że to już koniec. A my powiedzieliśmy sobie: to dopiero początek!