Jest 28 kwietnia 1986 roku, siódma rano. Stacja pomiarowa w Mikołajkach mierzy radioaktywność powietrza. Jest wyższa od normalnej pół miliona razy. Teleks wysłany do Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie odbiera asystentka profesora Zbigniewa Jaworowskiego i zdenerwowana wybiega przed budynek. „Nasz parking jest silnie skażony!” – krzyczy na widok zbliżającego się samochodu profesora. Ten – specjalista od radiologii i problematyki jądrowej, współpracujący od lat z ONZ – w życiu nie widział „czegoś takiego”. – Pierwsza myśl – wojna atomowa. Albo atak terrorystyczny. Może wybuch reaktora – wspomina.
Zmobilizowano 140 stacji pomiarowych, aby na bieżąco wysyłały meldunki. Po pierwszym było wiadomo, że to eksplozja w elektrowni. Wiadomość dotarła do Państwowej Agencji Atomistyki i premiera Zbigniewa Messnera; nikt nic wiedział o katastrofie. Łączono się z Moskwą, ale nie padły żadne konkrety. Po południu profesor Jaworowski słuchał w gabinecie Radia BBC, które podało, że to Czarnobyl. Potwierdził to oficjalny komunikat władz sowieckich, przekazany późnym wieczorem przez agencję TASS i telewizję. W Polsce lakoniczną informację o wypadku podały ostatnie poniedziałkowe dzienniki radiowe.
Profesor Jaworowski wrócił do domu po północy, o trzeciej nad ranem obudził go telefon. Usłyszał, że przed domem stoi samochód, którym pojedzie teraz na naradę do KC PZPR. Tam – tłum. Członkowie Biura Politycznego i rządu, generalicja. Ciągle schodzili się nowi. O szóstej rano przyjechał I sekretarz KC PZPR Wojciech Jaruzelski. Kilka razy telefonowano do Moskwy, znów milczenie. Profesor Jaworowski przedstawił sytuację: „Sama radioaktywność powietrza nie stanowi zagrożenia dla zdrowia i życia, ale niebezpieczny jest radioaktywny jod 131, który może powodować raka tarczycy. Skażony pył mógł już opaść na pastwiska i przedostać się do krowiego mleka, więc trzeba działać szybko”.