Lugola to radziecka coca-cola

O zagrożeniu pyłem radioaktywnym po katastrofie w Czarnobylu nie poinformowano na czas. Pochodów pierwszomajowych nie odwołano.

Aktualizacja: 25.02.2008 20:03 Publikacja: 25.02.2008 00:03

Lugola to radziecka coca-cola

Foto: AP

Jest 28 kwietnia 1986 roku, siódma rano. Stacja pomiarowa w Mikołajkach mierzy radioaktywność powietrza. Jest wyższa od normalnej pół miliona razy. Teleks wysłany do Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie odbiera asystentka profesora Zbigniewa Jaworowskiego i zdenerwowana wybiega przed budynek. „Nasz parking jest silnie skażony!” – krzyczy na widok zbliżającego się samochodu profesora. Ten – specjalista od radiologii i problematyki jądrowej, współpracujący od lat z ONZ – w życiu nie widział „czegoś takiego”. – Pierwsza myśl – wojna atomowa. Albo atak terrorystyczny. Może wybuch reaktora – wspomina.

Zmobilizowano 140 stacji pomiarowych, aby na bieżąco wysyłały meldunki. Po pierwszym było wiadomo, że to eksplozja w elektrowni. Wiadomość dotarła do Państwowej Agencji Atomistyki i premiera Zbigniewa Messnera; nikt nic wiedział o katastrofie. Łączono się z Moskwą, ale nie padły żadne konkrety. Po południu profesor Jaworowski słuchał w gabinecie Radia BBC, które podało, że to Czarnobyl. Potwierdził to oficjalny komunikat władz sowieckich, przekazany późnym wieczorem przez agencję TASS i telewizję. W Polsce lakoniczną informację o wypadku podały ostatnie poniedziałkowe dzienniki radiowe.

 

 

Profesor Jaworowski wrócił do domu po północy, o trzeciej nad ranem obudził go telefon. Usłyszał, że przed domem stoi samochód, którym pojedzie teraz na naradę do KC PZPR. Tam – tłum. Członkowie Biura Politycznego i rządu, generalicja. Ciągle schodzili się nowi. O szóstej rano przyjechał I sekretarz KC PZPR Wojciech Jaruzelski. Kilka razy telefonowano do Moskwy, znów milczenie. Profesor Jaworowski przedstawił sytuację: „Sama radioaktywność powietrza nie stanowi zagrożenia dla zdrowia i życia, ale niebezpieczny jest radioaktywny jod 131, który może powodować raka tarczycy. Skażony pył mógł już opaść na pastwiska i przedostać się do krowiego mleka, więc trzeba działać szybko”.

Zakazano wypasu bydła na łąkach i wycofano ze sprzedaży zebrane już mleko. Dzieciom miało być podawane w proszku lub skondensowane. Najlepiej, żeby wszyscy zostali w domach. Zalecono mierzyć aktywność promieniotwórczą mleka, mięsa, warzyw, zwierząt i przede wszystkim ludzi. Zadecydowano też, aby wszystkim dzieciom – oraz dorosłym ze ściany wschodniej i Wybrzeża, gdzie przeszła radioaktywna chmura – podać jod, który wyprzedzi przyjmowanie przez tarczycę radioaktywnego izotopu. Miał być podawany w postaci płynu Lugola, prostego roztworu znanego każdemu studentowi farmacji.

Profesor Jaworowski chciał też, żeby na ulice wyjechały polewaczki z wodą i spłukiwały radioaktywny pył, ale tej decyzji też nie podjęto – władza nie chciała paniki. Z porannych wydań gazet usunięto informację o katastrofie, a obecny na nocnej naradzie w KC Jerzy Urban, rzecznik rządu, nie chciał przekazywać żadnego komunikatu o zagrożeniu radioaktywnym, bo „dzieci nie pójdą do szkół, większość dorosłych do pracy, stopniowo zamrze całe życie w kraju”. Zakładów i szkół ustalono więc nie zamykać. Jeszcze w 1986 roku wydano drukiem 377 stron opisu zastosowanej metody przeprowadzenia akcji, do tego wyniki badań i pomiarów – tylko w języku angielskim, do publikowania na Zachodzie.

Pierwsze doniesienie o katastrofie w Czarnobylu ukazało się na pierwszej stronie popołudniówki „Express Wieczorny” we wtorek 29 kwietnia – dziewięć zdań. Pisano, że wysoko nad północnymi regionami Polski lata radioaktywny obłok (ewentualnie: rozproszone obłoczki), ale wszyscy są bezpieczni i utworzono komisję rządową. Profesor Jaworowski wspomina, że w imieniu komisji przygotowywał informacje o skażeniach, ale były przerabiane w wydziale prasy. 30 kwietnia w środę w gazetach wydrukowano kłamstwo, że poziom stężenia spada.

W tym samym dniu Wojewódzka Rada Narodowa w Białymstoku podjęła uchwałę o... ochronie Puszczy Białowieskiej, a w Rydze nastąpiło podniesienie bandery ORP „Orzeł”.

 

 

W szkole najpierw był szum, potem przerwana lekcja, apel na boisku i wyprawa do przychodni. Na stole taca ze szklaneczkami z grubego szkła i porcją gęstego płynu. Gorzki smak pozostał w ustach długo. Wiele dzieci płakało, ale piły wszystkie. Jedna z koleżanek, córka wojskowego, powiedziała jednak, że „bardzo dziękuje, bo dostała już przedwczoraj”. Podawanie płynu zorganizowano też w zakładach pracy, ośrodkach zdrowia, aptekach. Ochotnicy rozwozili go do małych wiosek. W ciągu trzech dni swoją dawkę wypiło 18,5 miliona osób! Do dziś trwa dyskusja czy podawanie płynu było wskazane. Ukuto wówczas wierszyk: „płyn Lugola to radziecka coca-cola”, mówiono też: „atomowe kropelki”.

Jedna z koleżanek, córka wojskowego, powiedziała jednak, że „bardzo dziękuje za lugolę, bo dostała już przedwczoraj”

Nie było wiadomo, kto ma pić płyn, a kto nie, bo nie wszystkim dawano – do aptek stały więc wielometrowe kolejki. Płyn Lugola jest oparty na jodynie, więc ta również zaczęła znikać z półek. Także masło i mleko w proszku, które od 2 maja było już na kartki. Gazety pisały, żeby ograniczać „spożycie nowalijek”: sałaty, szpinaku, szczypiorku, pietruszki, rzodkiewek, truskawek, grzybów – mógł na nich osiąść radioaktywny pył. Po ulicach jeździły samochody z megafonami, które napominały, żeby zamykać okna i balkony.

Ludzie nie wiedzieli, co się właściwie stało, bo w oficjalne informacje – komunikaty agencji TASS drukowane w polskich gazetach, zaczynające się od słów: „Jak już donosiła prasa...” – nikt nie wierzył. Przez wiele dni z przerażeniem zerkano w niebo i szukano podejrzanych chmur, które zawierają radioaktywne odpady. Plotki o helikopterach lądujących w przedszkolnych piaskownicach, w celu pobrania próbek do analizy, szybko wywołały panikę. Do Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej dzwoniły tysiące osób z tysiącami próśb. „Nauczycielka z Gdańska miała czerwoną twarz i była przekonana, że to skutek Czarnobyla. Po konsultacji okazało się, że kilka dni wcześniej była na wycieczce klasowej w młodniaku sosnowym, a zaczerwienienie na twarzy to klasyczna ostra alergia pyłkowa” – opowiada profesor Jaworowski.

Ciało Zbigniewa Wołoszyna, fizyka z Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej, znaleziono pod blokiem – było otwarte okno

Radio Wolna Europa nadawało prośby, aby ci słuchacze, którzy mieli liczniki Geigera dokonywali w swoich miejscowościach pomiaru skażeń i wyniki podawali telefonicznie do Monachium – radio miało je ogłaszać na antenie. Otwarcie mówiono tam o władzy chroniącej swoich, która ukrywa zagrożenie, a efekt polityczny stawia nad dobro ludzi. Nic dziwnego, że Mieczysław F. Rakowski w swoim dzienniku pod datą 29 kwietnia zanotował: „Nastroje panikarskie. W kolejkach jedno wielkie złorzeczenie. Powtarza się słowo: zbrodniarze. Zdaje się, że przyjazne uczucia narodu dla ZSRR mamy na długi czas z głowy”.

 

 

Na nocnym spotkaniu w KC PZPR rozmawiano o odwołaniu pochodów pierwszomajowych, ale o tym nie mogło być mowy. Informacje o skażeniach skrywano, by 1 maja ludzie nie zostali w domach. Do pierwszomajowych pochodów zachęcały gazety, plakaty. Gazety poświęcały im znacznie więcej miejsca niż Czarnobylowi. Nic dziwnego, że na pochodach „Express Wieczorny” doliczył się 9 milionów osób (w większych miastach odbyły się też wiece „Solidarności”, rozpędzane przez milicję).

W „Expressie” dopiero 5 maja wydrukowano tabelę z poziomem skażeń i z komentarzem rządowej komisji. W tym czasie dominowały już informacje o Wyścigu Pokoju, który rozpoczynał się w Kijowie – nasi z Henrykiem Jaskułą na czele. O tym, że wycofano ze sklepów herbatę z Gruzji, bo była skażona – władza bała się mówić, bo „ludzie mieliby uprzedzenia do produktów sprowadzanych z ZSRR”.

– Wiadomo, że niczyje zdrowie nie było zagrożone, bo dawka promieniowania była minimalna. Ale akcja nie była na darmo. Gdybym dzisiaj miał tyle samo danych, co wtedy – postąpiłbym identycznie – mówi profesor Jaworowski. Wylicza ofiary Czarnobyla: „Na wysokie promieniowanie narażonych było 134 pracowników elektrowni, u których rozwinęła się ostra choroba popromienna. 31 zmarło. To jedyne ofiary Czarnobyla”. Ale Forum Czarnobyla mówi o co najmniej czterech tysiącach ofiar, są też wyższe szacunki całkowitej ich liczby.

Profesor Ida Kinalska z Akademii Medycznej w Białymstoku prowadziła badania „Czarnobyl I” (bezpośrednio po katastrofie) i „Czarnobyl II” (10 lat później), które wykazały, że tarczyca wielu mieszkańców skażonych ziem pólnocno-zachodniej Polski wchłonęła radioaktywny jod i się powiększyła, u dzieci wykazano nawet niegroźne guzki. Stwierdzono większą od normalnej ilość przeciwciał, co skutkuje nadczynnością tarczycy. Ale przede wszystkim dziesięciokrotny wzrost zachorowań na raka tarczycy! Obserwowano też choroby układu oddechowego, trawiennego i nerwowego – to efekt życia w strachu na skażonej ziemi i ryzyka zachorowania na raka.Ofiarą Czarnobyla jest też Zbigniew Wołoszyn, fizyk z Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej. W styczniu 1987 roku znaleziono jego ciało pod blokiem – na 12. piętrze było otwarte okno. Wypadł czy został wypchnięty? Śledztwa nie było, orzeczono samobójstwo. Ale według relacji przyjaciół Wołoszyn, działacz podziemnej „Solidarności”, po katastrofie w Czarnobylu robił własne pomiary promieniowania i zbierał dowody, że procedury były błędne, a wartość poziomu skażeń – zaniżona. Wszystko miał gromadzić w zeszycie w kratkę, którego nigdy nie odnaleziono.

Obawy Wołoszyna w 1986 roku potwierdził miesięcznik naukowy „Nature” w artykule „Polski opad niedoszacowany”: „Procedury awaryjne zastosowane 29 kwietnia pochodziły z lat 60., dotyczyły następstw możliwej wojny nuklearnej, a przestarzałe metody oceny zawartości jodu powodowały systematyczną utratę 75 procent jodu jeszcze przed dokonaniem odczytu”. W 1991 roku zgodziła się z tym Państwowa Agencja Atomistyki i wydała krytyczny raport o działaniach wokół katastrofy. W sejmowym raporcie Jana Rokity o ofiarach PRL na setnej pozycji ujęto Wołoszyna.

 

 

Zagadki się mnożą. Czy wtedy z Mikołajek wysłano teleks, czy wykonano telefon? Czy skażenie było w milionach jednostek, czy tylko setkach? Czy akcja nie rozpoczęła się dzień wcześniej – 27 kwietnia, na co wskazuje notatka z teczki operacji „Atom” prowadzonej przez SB (płyn Lugola piły wtedy najważniejsze osoby w partii i ich rodziny)? Czy dane pomiarów były zaniżane? Te pytania stawia sobie Wojciech Wiktorowski, autor czterech filmów dokumentalnych o Czarnobylu.

Inni zwykle wspominają o katastrofie przy każdej rocznicy. Rafał Tymański z Opola pamięta, że ojciec wyrzucił wtedy nowy wózek za półtorej pensji, bo spadł na niego deszcz, a on nie mógł pójść na ping-ponga z kolegą. Ryszard: „Przez balkon wypadł mi samochodzik-zabawka, ale rodzice nie pozwolili iść po niego, bo na dworze był radioaktywny pył”. Tomasz: „Mój kolega, chcąc udowodnić wszystkim, że jest wielkim twardzielem, nażarł się trawy przed salką katechetyczną”.

Polacy jeżdżą też turystycznie do Czarnobyla, a właściwie miasta Prypeć, które po katastrofie wysiedlono ze 130 tysięcy ludzi i na lata utworzono tam strefę zamkniętą. Za kilkaset hrywien otwiera ją kijowskie biuro podróży. Podczas wycieczki trzeba nosić maski przeciwpyłowe, ale nie z powodu radioaktywności, lecz kurzu. Puste ulice, zarośnięte skwery. W budynkach łuszczy się farba, kable wiszą ze ścian, odpada tynk. Współczesne Pompeje.

Historia
Krzysztof Kowalski: Zabytkowy łut szczęścia
Historia
Samotny rejs przez Atlantyk
Historia
Narodziny Bizancjum
Historia
Muzeum rzezi wołyńskiej bez udziału państwa
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Historia
Rocznica wyzwolenia Auschwitz. Przemówią tylko Ocaleni
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego