Reklama

Niezapomniany smak herbaty Madras życie warszawy

Z mamą, żoną, dwiema córkami i psem mieszkałem na 50 metrach. Od dziesięciu lat. Było w pytę. Na głowę wprawdzie nie kapało, ale innych walorów tamtego lokum sobie nie przypominam.

Aktualizacja: 25.02.2008 20:12 Publikacja: 25.02.2008 00:12

Niezapomniany smak herbaty Madras życie warszawy

Foto: Rzeczpospolita

Zresztą ja to ja, mama była moja; to żona z roku na rok jazgotała coraz głośniej. Kiedy jednak, w akcie desperacji, pofatygowała się do Spółdzielni Mieszkaniowej Praga, której była – przepraszam za wyrażenie – członkiem, dowiedziała się, że na mieszkanie w powstającym właśnie blokowisku na Tarchominie szans nie ma. Żadnych.

Zebrałem się na odwagę i spytałem swego naczelnego z „Życia Warszawy”, w którym wtedy pracowałem, czy by mi nie pomógł. – Nie ma sprawy – odpowiedział. – Umów nas z prezesem spółdzielni.

Spojrzałem na niego z uwielbieniem, niczym na cudotwórcę, przypominając sobie stosowne fragmenty wspomnień starszych wiekiem dziennikarzy „ŻW”, opowiadających o tym, jak Henryk Korotyński przechadzał się słynnym gazetowym korytarzem, nawołując chętnych na talony na samochody, bo ma je jeszcze na zbyciu.

Do prezesa spółdzielni zawitaliśmy zimą 1988 roku. Zaproponował nam herbatę – Madras, zaakcentował. Odmówiliśmy. Następnie, przerywając moje zagajenie, rzekł, że po zapoznaniu się z papierami może zrobić jedno – wpisać mnie na listę oczekujących na mieszkanie zastępcze, które – jego zdaniem – mógłbym otrzymać gdzieś za trzy lata. To termin ekspresowy – zaznaczył.

Miałem ochotę powiedzieć, żeby się walił, ale że naczelny siedział obok, powtórzyłem tylko, że co jak co, ale propozycję tę uważam za zbytek łaski.

Reklama
Reklama

– Tak myślałem – rozjaśnił się prezes. – Przecież wy, redaktorze, macie mieszkanie. Małe, ale macie.

– Gówno, nie macie – nie wytrzymałem już. – To mieszkanie mojej matki. Gdyby nie ona, spałbym pod mostem.

– Po co ta demagogia – skrzywił się prezes. – Moje możliwości są, niestety, ograniczone, a budownictwo mieszkaniowe u nas leży, prawda, towarzyszu Gontarski – zaatakował naczelnego.

Szef odparł atak, mówiąc, że jego zdaniem wcale pod tym względem nie jest tak źle, a nie wątpi, że lepiej będzie, jeśli nie jutro, to pojutrze. – Nie zgadza się pan ze mną, prezesie? – to już była jawna prowokacja.

– Nic na to nie wskazuje – drań nie podłamywał się, a nawet bezczelnie po raz drugi zaproponował herbatę Madras.

Szkoda było czasu, wstałem, Leszek też z wyraźną ulgą się pożegnał. Prezes na do widzenia zapewnił, że ceni sobie żurnalistów, a już tych z „Życia Warszawy” zwłaszcza.

Reklama
Reklama

2. Kolega Czaplicki pracował w Inco, w dziale zaopatrzenia. Jeździł po Polsce w poszukiwaniu – jak to obrazowo ujmował – wszystkiego. Komponentów do kosmetyków, stali nierdzewnej, rezystorów... Te ostatnie okazywały się niezbędne do produkcji telewizorów, którymi zakład „Czapli” zawojować chciał nie tylko wiecznie nienasycony rynek krajowy, ale – jak dobrze pójdzie – także rynki państw zaprzyjaźnionych z nami na zawsze.

– Czyżby Bolesław Piasecki zamierzał robić konkurencję rubinom (jedynym telewizorom na świecie, w których popularne smerfy były zielone, nie niebieskie)? – pytałem, z lekka złośliwie, znając PAX-owski rodowód Inco.

– Gorzej – odpowiadał „Czapla”, krztusząc się ze śmiechu. – Te kutasy wymyśliły, że 12-calowy przenośny telewizor turystyczny to coś, o czym wszyscy marzymy.

– Wszyscy może nie, ale w sklepach z elektroniką nie ma niczego, to i taki telewizorek, choćby i PAX-owski, się sprzeda.

– Nawet na Targach w Poznaniu go pokazaliśmy – pochwalił się coraz bardziej rozradowany Czaplicki. – Międzynarodowych!

Wszyscy go oglądali, bo żeby w końcu 1988 roku oferować telewizor czarno-biały, trzeba mieć porąbane we łbach. Zapijasz wodą czy herbatą? – zmienił temat. – Mam madras, przywiozłem z delegacji.

Reklama
Reklama

Minęły dwa, może trzy miesiące. Nagle Polskę, tak przed Okrągłym Stołem, zarzucił telewizorami Samsung i Otake („o take Polske walczyłem” – przypisywano to zdanie Lechowi Wałęsie), a zaraz potem runęła lawina z panasonikiem i sony na czele.

Dwunastocalowy telewizorek rodem z zupełnie innej epoki szlag trafił. I taki był początek końca gospodarczego imperium PAX-u. A ideowego? „Słowo Powszechne” stało się „Naszym Dziennikiem”. Wyróżniającym się tym, że też jest w nim wszystko czarno-białe.

3. Nad wezwaniem do żoliborskiej komendy MO głowiłem się przez cały wieczór i do niczego sensownego nie doszedłem. Dlaczego tam właśnie, po co i za co? Stawiłem się o oznaczonej godzinie, koło południa. Przy biurku siedział młody facet w modnej marynareczce. Pogrzebał w aktach, westchnął, wyjął czystą kartkę, podał mi ją i polecił: – Napiszcie oświadczenie.

– Jakie?

– Na co zużyliście papier.

Reklama
Reklama

W dalszym ciągu nic do mnie nie docierało. Milicjant pokręcił głową i postanowił ułatwić mi zadanie.

– Kupiliście papier w Holandii, tak?

O, cholera. Nareszcie zajarzyłem. Podpisałem – poproszony o tę przysługę przez przyjaciół – kwit, jakobym nabył ileś tam ryz papieru potrzebnego do celów, pamiętam sformułowanie, gospodarczych. Papieru, oczywiście, na oczy nie widziałem. Ale na co mogłem go zużyć?

– Dużo piszę – bąknąłem bez większego przekonania.

– I już zapisaliście pół tony? – uśmiechnął się drwiąco przesłuchujący, jak się miało okazać, porucznik.

Reklama
Reklama

– Jakby pan przy tym był – przytaknąłem ochoczo. – Co do strony.

– A cło zapłaciliście? – niestrudzenie pytał dalej.

– Nie pamiętam.

– No to wam podpowiem: nie zapłaciliście. Ale ktoś zapłacił? Kto?\

– Nie pamiętam.

Reklama
Reklama

Dalszy ciąg rozmowy (?) był taki sam. Porucznik zadawał pytania, ja odpowiadałem monotonnie: „nie wiem” lub „nie pamiętam”.

W międzyczasie przyszedł drugi milicjant. Chwilę posłuchał, następnie zaproponował: – Herbaty? Mamy madras. Parzochę, nie z wiadra.

Spojrzałem na niego z uznaniem. Facet najwyraźniej znał repertuar Stanisława Zygmunta śpiewającego o „niebieskich”, którym herbatę „socjalna nalewa z wiadra”. Na wszelki wypadek wolałem jednak podziękować.

– Daj człowiekowi spokój – zarządził, zwracając się do kolegi. – I zamknij tę gównianą sprawę. Podziemie dostało papier? Dostało. A my marnujemy dzień za dniem, znajdź mi prokuratora, który zechce się tym zająć. Jutro ci z drugiego obiegu będą rządzili Polską, a nas z roboty wyp... Czyż nie, redaktorze?

Wzruszyłem ramionami, przypatrując mu się ze zdwojoną uwagą. Gość nie był głupi.

– No dobra – zatarł ręce. – Wpadnijcie jeszcze kiedy do nas, pogadamy. Może was zresztą zaprosimy... – zawiesił głos. – Tylko wiecie, przynieście wtedy ze sobą kawę. Już mi ten madras wylewa się uszami.

Wyraziłem ubolewanie, że nie mam kawy, ale nie zwykłem przechadzać się z artykułami spożywczymi w kieszeni.

– To przynieście jutro. Wezwanie już wystawiam – wziął do ręki długopis. – Żartowałem – zrobił grymas na kształt uśmiechu. – A waszym zdaniem, redaktorze, Jaruzel przetrwa do nowego roku?

Był 1989 rok. Bodaj marzec.

Zresztą ja to ja, mama była moja; to żona z roku na rok jazgotała coraz głośniej. Kiedy jednak, w akcie desperacji, pofatygowała się do Spółdzielni Mieszkaniowej Praga, której była – przepraszam za wyrażenie – członkiem, dowiedziała się, że na mieszkanie w powstającym właśnie blokowisku na Tarchominie szans nie ma. Żadnych.

Zebrałem się na odwagę i spytałem swego naczelnego z „Życia Warszawy”, w którym wtedy pracowałem, czy by mi nie pomógł. – Nie ma sprawy – odpowiedział. – Umów nas z prezesem spółdzielni.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Reklama
Historia
Wielkie Muzeum Egipskie otwarte dla zwiedzających. Po 20 latach budowy
Historia
Kongres Przyszłości Narodowej
Historia
Prawdziwa historia agentki Krystyny Skarbek. Nie była polską agentką
Historia
Niezależne Zrzeszenie Studentów świętuje 45. rocznicę powstania
Materiał Promocyjny
Rynek europejski potrzebuje lepszych regulacji
Historia
Którędy Niemcy prowadzili Żydów na śmierć w Treblince
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama