Na wielorybiej skórze nie spisać listy tekstów, które o nim powstały, przy czym niektóre z nich są zgoła niebywałe. Bogactwo jego talentów szybko sprawiło, że osoba Leonarda przekształciła się w symbol uniwersalnego geniusza, a geniusz – wiadomo – musi być głęboko tajemniczy. Wciąż więc szukano rozmaitych sekretów Leonarda, dzisiejsze głupoty mają długą i szacowną genezę, ozdobioną nazwiskami niezwykłego blasku i prestiżu. Przykładowo, w roku 1917 dr Zygmunt Freud napisał pełny niezamierzonego poczucia humoru utwór pt. „Leonarda da Vinci wspomnienia z dzieciństwa”, w którym zajął się jednym z najsłynniejszych obrazów wielkiego mistrza, „Św. Anną Samotrzeć” z paryskiego Luwru.
Jako psychiatra głęboko orzący we wczesnych fazach rozwoju ludzkiej świadomości, wielki doktor przyczepił się do jednego z ornitologicznych zapisków Leonarda (geniusz ten interesował się wszystkim), który brzmi tak: „Piszę tak szczegółowo o orle, ponieważ jest on moim przeznaczeniem; w pierwszym bowiem wspomnieniu dzieciństwa mego zdawało mi się, że gdy leżałem w kołysce, przyleciał do mnie orzeł i otworzył mi usta ogonem, i kilkakroć uderzył nim w wargi”.
Wyobrażam sobie, jak ucieszył się dr Freud, gdy przeczytał ten zapis. Przecież twórca psychoanalizy budował swą wizję kultury jako swego rodzaju piramidę sublimacji popędu płciowego (a fe!). A tu trafia się taka gratka, sam Leonardo! Na dokładkę widać odręcznie, że homoseksualista.
Szparko więc doktor zabrał się do interpretacyjnej roboty i przejechał się po olbrzymim obszarze kultury światowej, z egipskim – nomen omen – bogiem Ptahem i Hermesem Trismegistosem włącznie. Niech się schowa Dan Brown. Wszystko po to, aby na koniec obwieścić wielkie swe odkrycie – w kompozycji „Św. Anny Samotrzeć” ukryty jest zarys kształtu ptaka, który w dzieciństwie wsadził ogon do ust geniusza!
Niestety, Freud nie był zbyt mocny we włoszczyźnie i rzeczownik „nibbio” przełożył na „sęp” – „orzeł” to propozycja polskiego tłumacza „Pism wybranych” Leonarda. Orzeł stanowczo różni się kształtem od sępa, z jego długą, charakterystyczną szyją. Niby więc jakiego ptaka odkrył Freud w „Annie Samotrzeć”? Nie dość na tym, przypis redakcyjny objaśnia, że naprawdę… chodzi o kanię, skrzydlatego drapieżcę z rodziny jastrzębi. Wychodzi więc na kompletne klituś-bajduś.