Bojąc się buntu co najmniej tysiąca jeńców w chwili czołowego zagrożenia przez francuskie rycerstwo, wydał rozkaz ich zabicia. Rozkazu początkowo nie usłuchano, co tłumaczyć można nie tylko odrazą rycerstwa do mordowania bezbronnych. Nawet bogatsi podwładni Henryka liczyli bowiem na okup za możnych jeńców, co było nie tylko zwyczajem epoki, ale i ważną motywacją do walki. Król nie popuścił jednak, a wyznaczonych do egzekucji 200 łuczników nie hołdowało kodeksowi rycerskiemu ani nie miało finansowego interesu w ocaleniu jeńców.

Rozpoczęła się rzeź przerażonych lub otępiałych ze zmęczenia i bólu Francuzów powstrzymana dopiero po pewnym czasie przez króla. Stało się bowiem jasne, że atak na obóz to tylko epizod bitwy, ostatnia francuska szarża nie nastąpi, a przeciwnik opuszcza pole swej klęski. Ciekawe, że o ile dziś ocena decyzji Henryka jest jednoznaczna, o tyle współcześni nie byli wobec niego tak krytyczni. Dla ówczesnych ludzi wojny rozkaz wybicia jeńców był racjonalny, a szybkie powstrzymanie zbrodni po ustąpieniu niebezpieczeństwa dowodziło jej wyłącznie pragmatycznego podłoża.

W boju zginął ranny książę Brabancji, którego nie rozpoznano na czas (śpiesząc do boju założył cudzą zbroję), spośród masakrowanych lub palonych żywcem w wiejskich chatach nieszczęśników wyprowadzono jednak znaczniejszych jeńców: hrabiów Vendôme i Richemont, marszałka Boucicauta. Lekko ranni wzięci do niewoli panowie zaproszeni zostali do stołu zwycięzcy w Maisoncelles. Francuzów, których nie miał kto (lub za co) wykupić, czekał długi pobyt za kanałem. Marszałek Boucicaut umarł w niewoli w 1421 roku, a Karol Orleański, ojciec przyszłego króla Ludwika XII, pozostał jeńcem przez ćwierć wieku, opiewając wierszem bliską geograficznie, a tak daleką ojczyznę.